MacLean Alistair - Bezkresne morze.pdf

(554 KB) Pobierz
302994511 UNPDF
Alistair Maclean
Bezkresne morze
Alistair MacLean o odpowiedzialnoĻci pisarza i korzyĻciach
pþynĢcych z sukcesu ........................213
áDlLEAS"
Trzy godziny, panie MacLean, trzy godziny Ï i Ňadnej wiadomoĻci o statku
ratowniczym!
ýatwo sobie wyobrazię nasz nastrj. ByliĻmy tam tylko my czterej Ï Eachan, Torry
Mor, stary Grant i ja. CzyĻmy rozmawiali? Nie padþo ani jedno sþowo, nawet
mrukniħcie Ï na stole staþa ĻwieŇa butelka whisky, ale Eachan nie myĻlaþ tego dnia
o zarobku.
SiedzieliĻmy po prostu jak koþki. Seumas Grant pykaþ swojĢ starĢ brzydkĢ fajkħ,
niczego po sobie nie pokazujĢc, a reszta gapiþa siħ w Ļciany. SþuchaliĻmy wycia
wichru i gradu tþukĢcego wĻciekle w okna tawerny. BoŇe, aleŇ to byþa noc! I co
najgorsze, mogliĻmy tylko czekaę. Wesoþo byþo, nie ma co gadaę!...
WszyscyĻmy podskoczyli, jak zadzwoniþ telefon. Eachan podbiegþ na zaplecze i po
chwili wrciþ caþy rozpromieniony. Wystarczyþo spojrzeę na jego wielkĢ pyzatĢ għbħ,
Ňeby spadþ nam kamieı z serca.
Ï Stawiam kolejkħ, panowie. Dzwoniþ latarnik z Creag Dearg. áMolly Ann" zdĢŇyþa
w samĢ porħ. Parowiec zatonĢþ, ale uratowali zaþogħ.
PopchnĢþ ku nam kieliszki i spojrzaþ staremu Graniowi prosto w oczy.
Ï No i co ty na to, Seumas? áMolly Ann" zdĢŇyþa,
a Donald Archie i Lachlan sĢ gdzieĻ koþo Scavaig. MoŇe powiesz, Ňe to cud, co,
Seumas?
O, ci dwaj nie przepadali za sobĢ, mwiħ panu, panie MacLean. Proszħ pamiħtaę, Ňe
wiħkszoĻę z nas staþa po stronie Eachana. Stary Seumas Grant byþ twardym
czþowiekiem. Szanowanym, i owszem, ale nikt nie darzyþ go sympatiĢ i, na Boga, on
teŇ nie darzyþ niĢ nikogo oprcz Lachlana i Donalda, swoich synw. Patrzyþ w nich
jak w obraz. Chowali siħ bez matki: daþ im farmħ, daþ im kuter, myĻlaþ o nich we
Ļnie i na jawie. Ale byþ twardym czþowiekiem, panie MacLean. Wyniosþym i... jak
to powiedzieę?... odlegþym. Zamkniħtym w sobie.
Ï To cud, jak siħ kogoĻ uratuje w takĢ noc, Eachan Ï odparþ gþuchym gþosem.
Ï Bez udziaþu Donalda i Lachlana? Ï naciskaþ Eachan.
Torry, jak pamiħtam, zaczĢþ siħ wiercię na krzeĻle, a ja odwrciþem wzrok. Niezbyt
nam siħ to podobaþo Ï nie byþo sprawiedliwe.
Ï Gruby Neil to niezþy szyper Ï odpowiedziaþ cicho Grant Ï ale nigdy nie poprowadzi
statku ratowniczego tak jak Lachie Ï nie czuje morza...
W tej samej chwili otworzyþy siħ z trzaskiem drzwi tawerny, a wiatr prawie wyrwaþ
je z zawiasw. Do sali wpadþ Peter Pocztylion, zamknĢþ za sobĢ drzwi i stanĢþ
naprzeciwko nas w mokrym sztormiaku. Wystarczyþo na niego spojrzeę, by siħ
domyĻlię, Ňe staþo siħ coĻ bardzo zþego.
Ï Statek ratowniczy, Eachan, áMolly Ann"! Ï zawoþaþ podnieconym tonem. Ï Wiesz,
gdzie jest?! Mw, czþowieku, szybko!
Eachan spojrzaþ naı ze zdziwieniem.
Ï Pewnie, Ňe wiem, Peter. Przed chwilĢ dzwonili. Stoi na kotwicy koþo Creag Dearg
i...
Ï Creag Dearg?! BoŇe, BoŇe! Ï Peter osunĢþ siħ na krzesþo i zapatrzyþ tħpo w ogieı.
Ï DwadzieĻcia mil morskich stĢd, dwadzieĻcia mil! Przed chwilĢ z farmy Tarbert
przejechaþ lain Chisholm Ï dotarþ tu w cztery mi-
10
nuty tym swoim wielkim samochodem Ï i mwi, Ňe widziaþ na Ļrodku cieĻniny prom z
Buidhe sygnalizujĢcy rakietami niebezpieczeıstwo! A áMolly Ann" jest w Creag Dearg!
Mj BoŇe!...
Pokrħciþ powoli gþowĢ.
Ï Prom? Ï spytaþem gþupkowato. Ï Wielki John postradaþby rozum, gdyby wypþynĢþ w
takĢ pogodħ!
Ï A wszystkie kutry rybackie schroniþy siħ przed sztormem w Loch Torridon! Ï
dorzuciþ gorzko Torry.
Zapadþo dþugie milczenie, aŇ wreszcie stary Grant wstaþ, ciĢgle pykajĢc fajkħ.
Ï Wszystkie oprcz mojego, Torry Ï rzekþ, zapinajĢc sztormiak. Ï Chwaþa Bogu, Ňe
Donald i Lachie popþynħli do Scavaig, Ňeby obejrzeę tħ nowĢ þajbħ. Ï PrzystanĢþ
i rozejrzaþ siħ powoli. Ï Chyba bħdħ potrzebowaþ kilku ludzi do pomocy.
GapiliĻmy siħ na niego bez sþowa, a gdy Eachan przerwaþ wreszcie ciszħ, w jego gþosie
brzmiaþo zdumienie.
Ï Chcesz powiedzieę, Ňe wypþyniesz tĢ swojĢ starĢ krypĢ w taki sztorm, Seumas? Ï
Byþ wyraŅnie wstrzĢĻniħty. Ï Ma co najmniej czterdzieĻci lat, a fale w cieĻninie
sĢ wysokie jak gry! RozbijĢ kuter w drzazgi, nim wyjdziesz z portu, czþowieku!
Ï Lachie by popþynĢþ. Ï Stary Grant wbiþ wzrok w ziemiħ. Ï To on jest szyprem.
PopþynĢþby, i Donald tak samo. Nie zawiodħ swoich chþopcw.
Ï To samobjstwo, panie Grant! Ï zawoþaþem. Ï Eachan ma racjħ: to prawie pewna
Ļmierę!
Ï Dla tych biedakw na promie nie ma Ňadnego prawie. Ï Stary Grant siħgnĢþ po
zydwestkħ i skierowaþ siħ ku drzwiom. Ï MoŇe dam sobie radħ sam.
Eachan unisþ z trzaskiem klapħ szynkwasu.
Ï JesteĻ starym gþupcem, Seumasie Grant, i bħdziesz siħ smaŇyþ w piekle z powodu
swojej przeklħtej pychy! Ï wykrzyknĢþ z gniewem. Odwrciþ siħ i zdjĢþ z pþki dwie
butelki brandy. Ï MogĢ siħ przydaę Ï mruknĢþ i wyszedþ na dwr, mamroczĢc coĻ z
okropnym grymasem na twarzy.
11
Trzeba panu wiedzieę, panie MacLean, Ňe áDileas" Ï tak siħ nazywaþ kuter Seumasa
Granta Ï byþ znacznie lepszy, niŇ go przedstawiþ Eachan. Kiedy Campbell, szkutnik
z Ardrishaig, budowaþ þdŅ, braþ drewno z samego serca dħbu. A stary Grant wzmocniþ
kadþub stalowymi wrħgami i zainstalowaþ nowoczesny silnik Diesla Ï chyba gardnera
o mocy czterdziestu czterech koni. Ale i tak kuter nie nadawaþ siħ na takĢ pogodħ.
Za falochronem Ï nigdy pan sobie tego nie wyobrazi ani nie zobaczy, panie MacLean,
nawet w najczarniejszych snach. Byþo piekielnie zimno, a ĻwiszczĢcy wicher nisþ
grad i ld, ktry ciĢþ czþowiekowi twarz do koĻci.
A cieĻnina! Nie, to nie do opisania! Morze byþo straszliwie wzburzone i przypominaþo
mleko kipiĢce w garnku w absolutnej ciemnoĻci. Nawet dziĻ ciarki mnie przechodzĢ,
jak o tym myĻlħ, panie MacLean.
SzliĻmy dwie godziny prosto pod wiatr i, na Boga, dostaliĻmy nieŅle w koĻę. áDileas"
unosi siħ na fali, a pŅniej wylatywaþ w powietrze i lĢdowaþ z potwornym trzaskiem
po drugiej stronie, zapadajĢc siħ w wodzie po burty. W chwili upadku sþychaę byþo
wĻciekþy warkot Ļruby mielĢcej powietrze. Bg jeden wie, dlaczego áDileas" nie pħkþ
na pþ Ï Bg albo duch Campbella, szkutnika z Ardrishaig.
Ï Widzicie coĻ, chþopcy?! Ï krzyknĢþ ze sterwki stary Grant, ktrego sþowa porwaþ
wiatr.
Ï Nic, Seumasie! Ï ryknĢþ w odpowiedzi Torry. Ï Zupeþnie nic!
Podaþem Eachanowi reflektor, stary aldis, i poszedþem na rufħ. Seumas Grant staþ
spokojnie przy kole, z twarzĢ zalanĢ krwiĢ Ï ogromna grzywiasta fala wybiþa okno
sterwki i nie zdĢŇyþ siħ odsunĢę.
Ale jego starcze oczy byþy jak zawsze spokojne, pewne, czujne.
Ï To nie ma sensu, panie Grant! Ï krzyknĢþem. Ï Tej nocy nie znajdziemy nikogo,
a zresztĢ nikt nie mgþ przeŇyę
12
takiej nawaþnicy! To beznadziejne Ï áDileas" dþuŇej tego nie wytrzyma! Musimy
wracaę!
Wyrzekþ kilka sþw. Nie dosþyszaþem i pochyliþem siħ ku niemu.
Ï Zastanawiaþem siħ po prostu, czy Lachie by wrciþ Ï powiedziaþ w zamyĻleniu.
Wygramoliþem siħ ze sterwki i zaczĢþem przeklinaę Seumasa Granta, przeklinaę za
straszliwĢ miþoĻę, jakĢ Ňywiþ do swoich synw, do Donalda Archiego i Lachlana. I
nagle Ï nagle poczuþem, Ňe ogarnia mnie straszny, palĢcy wstyd, i zaczĢþem
przeklinaę samego siebie. CzepiajĢc siħ nadburcia, ruszyþem powoli w stronħ dziobu.
Nim zdĢŇyþem dotrzeę do Ļrdokrħcia, usþyszaþem piskliwy, podniecony okrzyk
Eachana.
Ï Tam, Torry, popatrz tam! Trzy rumby z lewa przed dziobem! Tam jest czþowiek...
nie, na Boga, dwch!
Kiedy áDileas" wspiĢþ siħ na szczyt nastħpnej fali, popatrzyþem wzdþuŇ snopu
Ļwiatþa z reflektora. Eachan miaþ racjħ. RzeczywiĻcie, w wodzie szamotaþy siħ dwie
ciemne postacie.
Trzema skokami dobiegþem z powrotem do sterwki i pokazaþem je rħkĢ Grantowi. KiwnĢþ
w odpowiedzi gþowĢ i zaczĢþ zmieniaę kurs. Ach, co to byþ za sternik, panie MacLean!
Wystarczyþoby obrcię dzib ciut za daleko, a nigdy byĻmy siħ nie wydostali z jednej
z tych gþħbokich dolin miħdzy falami. Ale stary Seumas prowadziþ kuter bezbþħdnie.
I wwczas zdarzyþ siħ cud. WþaĻnie to, panie MacLean Ï cud. ZnaleŅliĻmy siħ w oku
huraganu. Proszħ pamiħtaę, Ňe fale byþy rwnie wysokie jak przedtem, ale wiatr na
chwilħ ustaþ i zapadþa Ļmiertelna cisza Ï aŇ nagle, od strony bakburty, z ciemnoĻci
dobiegþ ledwo sþyszalny rozpaczliwy krzyk.
Torry momentalnie obrciþ reflektor, a snop podskakujĢcy w grħ i w dþ, wydobyþ
z ksztaþt unoszĢcy siħ na wodzie w odlegþoĻci pl
prawie dokþadnie przed nami. Z poczĢtku wziĢþem go po prostu za dryfujĢce szczĢtki
rozbitego promu, lecz zaraz zauwaŇyþem, Ňe to prowizoryczna tratwa zbita z kilku
desek i belek. LeŇaþo na niej Ï nie, na Boga, byþo do niej przywiĢzane! Ï dwoje
dzieci. Ukazywaþy siħ tylko chwilami na szczytach fal i natychmiast znikaþy Ï
igraszki diabþa na rozszalaþym morzu. O BoŇe, BoŇe! Biedne maleıstwa!
Ï Panie Grant! Ï ryknĢþem staremu Seumasowi do ucha. Ï Na wprost dziobu jest tratwa
z dwojgiem dzieci!...
Jego oczy byþy rwnie spokojne jak zawsze. SpoglĢdaþ po prostu przed siebie z
nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
Ï Nie mogħ podnieĻę jednych i drugich Ï odpowiedziaþ beznamiħtnie, bez cienia
emocji, niech diabli porwĢ jego kamienne serce! Ï GdybyĻmy teraz zawrcili, fale
natychmiast by nas zatopiþy. ņeby zawrcię, muszħ dopþynĢę do Seal Point. Czy dzieci
utrzymajĢ siħ jeszcze przez jakiĻ czas, jak myĻlisz, Calum?
Ï SĢ na pþ martwe Ï odrzekþem apatycznie. Ï I nie trzymajĢ siħ tratwy: sĢ do niej
przywiĢzane. ZerknĢþ na mnie zmruŇonymi oczyma.
Ï PrzywiĢzane, Calum? TakeĻ powiedziaþ? Ï spytaþ cicho. Ï PrzywiĢzane?!
KiwnĢþem w milczeniu gþowĢ. I wwczas staþo siħ coĻ dziwnego, panie MacLean, coĻ
bardzo dziwnego. Na starczej, pomarszczonej twarzy Granta pojawiþ siħ uĻmiech Ï
ciĢgle stojĢ mi przed oczami jego lĻniĢce zħby i struŇki krwi cieknĢce po
policzkach. SkinĢþ kilkakrotnie gþowĢ, jakby zadowolony, Ňe coĻ zrozumiaþ, a potem
obrciþ koþo nieco w prawo.
Niewielka tratwa zbliŇaþa siħ do nas w bþyskawicznym tempie i mogliĻmy podjĢę tylko
jednĢ prbħ wziħcia dzieci na pokþad. Ale stary Seumas sterowaþ tak dobrze, Ňe nie
mogþo nam siħ nie udaę: Torry Mor machnĢþ swojĢ wielkĢ þapĢ, zþapaþ dzieci razem
z tratwĢ i wciĢgnĢþ bezpiecznie na þdŅ. ZnieĻliĻmy je pod pokþad, a Grant ruszyþ
pod wiatr do Seal Point. PŅniej popþynħliĻmy z powrotem wzdþuŇ
14
cieĻniny, idĢc prosto jak strzaþa Ï bo przy silnym wietrze z rufy Ňadna þdŅ na
Ļwiecie nie rwna siħ z kutrem z Loch Fyne Ï ale nie zobaczyliĻmy juŇ ani Ļladu
dwch mħŇczyzn. JakĢĻ milħ od portu stary Seumas oddaþ koþo Torry'emu i zszedþ pod
pokþad do dzieciakw.
Siedziaþy na koi naprzeciwko piecyka, okrħcone kocami Ï dziewiħcioletni chþopiec
i jasnowþosa szeĻcioletnia dziewczynka. Byþy blade, blade, przeraŇone i
wyczerpane, ale powinny szybko przyjĻę do siebie.
Zrelacjonowaþem cicho staremu Graniowi, czego siħ dowiedziaþem. Pþywaþy dla zabawy
maþym czþnem po basenie portowym w Buidhe, gdy chþopiec zbliŇyþ siħ niebezpiecznie
do falochronu i wiatr porwaþ þdkħ na otwarte morze. Ale zauwaŇono to z brzegu i
za dzieęmi popþynħþo promem dwch mħŇczyzn; pŅniej statek zatonĢþ. Dzieci nic
wiħcej nie pamiħtaþy: maþo nie umarþy ze strachu.
Akurat koıczyþem, gdy pod pokþad zszedþ Eachan.
Ï Wiatr sþabnie, Seumas, i morze siħ uspokaja. Ci dwaj majĢ jeszcze szansħ, Ňe
wyrzuci ich na brzeg, jeĻli potrafiĢ pþywaę.
Stary Seumas unisþ na niego oczy. Jego zmħczona, pomarszczona twarz wydaþa siħ
dziwnie stara.
Ï Nie majĢ Ňadnej szansy, Eachan, Ňadnej.
Ï SkĢd ta pewnoĻę, czþowieku? Ï zaoponowaþ Eachan. Ï Nigdy nic nie wiadomo.
Ï Ja wiem, Eachan. Ï Gþos starego rybaka byþ cichy, jakby dochodziþ z wielkiej
odlegþoĻci. Ï Ja dobrze wiem. PotrafiĢ to samo co ojciec. Nigdy nie nauczyþem siħ
pþywaę, oni teŇ.
Zatkaþo nas, moŇe mi pan wierzyę. GapiliĻmy siħ na niego gþupkowato, z
niedowierzaniem, wreszcie z przeraŇeniem.
Ï Chce pan powiedzieę... Ï zaczĢþem, lecz nie mogþem wykrztusię sþowa.
Ï Tak, to byli Lachie i Donald. Widziaþem ich. Ï Stary Grant wpatrywaþ siħ nie
widzĢcym wzrokiem w ogieı. Ï Na pewno wrcili wczeĻniej ze Scavaig.
15
Minħþa dobra minuta, zanim Eachan wyjĢkaþ þamiĢcym siħ gþosem:
Ï Seumas, Seumas! PrzecieŇ to byli twoi synowie! Jak mogþeĻ...
Stary Grant pierwszy i jedyny raz straciþ panowanie nad sobĢ. Przerwaþ gþuchym,
wĻciekþym tonem, a w jego oczach zalĻniþy þzy.
Ï I co miaþem robię, Eachan?! WziĢę ich na pokþad i zostawię dzieci?! Zamilkþ na
chwilħ.
Ï Nie rozumiesz, Eachan? Ï ciĢgnĢþ powoli. Ï Lachie i Donald zbudowali dla nich
tratwħ z jedynych desek na promie. Wiedzieli, co robiĢ Ï i wiedzieli, Ňe nie
zostawiajĢ sobie Ňadnej szansy. Zrobili to celowo, czþowieku. I gdybym nie uratowaþ
tych dzieci, to wtedy... wtedy...
Urwaþ, lecz po chwili usþyszeliĻmy jego najcichszy szept:
Ï Nie mogþem zawieĻę swoich synw. Och, Eachan, Eachan, przecieŇ nie mogþem ich
zawieĻę!...
Stary Grant wyprostowaþ siħ, siħgnĢþ po chustkħ i otarþ z twarzy krew, a takŇe,
jak sĢdzħ, þzy. WziĢþ na rħce dziewczynkħ, okrħconĢ po szyjħ kocem, posadziþ jĢ
sobie na kolanach i uĻmiechnĢþ siħ þagodnie.
Ï A teraz, ptaszynko, co byĻ powiedziaþa na trochħ gorĢcego kakao?...
r
ĺWIĦTY JERZY i SMOK
Ï Bezkresne...
JeŇeli ktoĻ miaþ kiedykolwiek prawo uwaŇaę siħ za szczħĻliwego, byþ to z pewnoĻciĢ
George Rickaby. KaŇdy rozsĢdny czþowiek, a zwþaszcza zasuszony, zmumifikowany
mieszczuch, uznaþby, Ňe jest on w tej chwili w przedsionku raju.
Na bezchmurnym letnim niebie Ļwieciþo skwarne popoþudniowe sþoıce; po obydwu
stronach kanaþu sunħþy leniwie do tyþu zþociste pola poþudniowej Anglii; pod
stopami George'a drŇaþ lekko pokþad smukþego oĻmio-metrowego jachtu wycieczkowego,
przed nim rozciĢgaþy siħ przepiħkne, spokojne wody kanaþu Lower Dipworth, a na
dodatek czekaþ go caþy miesiĢc wakacji. Przedsionek raju? SkĢdŇe, raj!
George Rickaby, doktor fizyki i czþonek Krlewskiego Towarzystwa Nauk
Przyrodniczych, uwaŇaþ siħ jednak za najnieszczħĻliwszego czþowieka pod sþoıcem.
OsĢdzanie ludzi na podstawie pozorw prowadzi do kraıcowo bþħdnych wnioskw Ï
myĻlaþ z goryczĢ. CŇ z tego, Ňe ma doĻę czasu i pieniħdzy, aby pþywaę dla
przyjemnoĻci jachtem po angielskich kanaþach? CŇ z tego, Ňe towarzyszy mu oddany,
zaradny byþy ordynans, ktry dba tylko o to, by George zanadto siħ nie przemħczaþ?
CŇ z tego, Ňe George uchodzi za jednego z najlepiej siħ zapowiadajĢcych fizykw
jĢdrowych Europy? CŇ z tego, Ňe sam minister zaopatrzenia poklepaþ go kiedyĻ po
plecach i zwrciþ siħ doı po imieniu?
19
MarnoĻę nad marnoĻciami Ï myĻlaþ melancholijnie George, prowadzĢc jacht przez
lesiste zakole kanaþu, marnoĻę nad marnoĻciami. Mimo to nie powinien chyba osĢdzaę
zbyt surowo gþupich zþudzeı ignoranckiego Ļwiata. Popatrzyþ smutno na
nieskazitelnie czyste sosnowe deski pokþadu. W koıcu za mþodu sam ulegaþ podobnym
iluzjom. Ba, zaledwie trzy miesiĢce temu...
Ï UwaŇaj! Pþyniesz prosto na mnie!
Z bolesnych rozmyĻlaı wyrwaþ go piskliwy kobiecy okrzyk. George poĻpiesznie
wyprostowaþ swoje wysokie, boleĻnie chude ciaþo, chwyciþ okulary i popatrzyþ przed
siebie, wytħŇajĢc krtkowzroczne oczy.
Ï Szybko, szybko, ty kretynie, bo bħdzie za pŅno!...
George'owi mignħþa barka stojĢca w poprzek kanaþu z dziobem na brzegu, blokujĢca
trzy czwarte toru wodnego; na jej rufie zauwaŇyþ dziewczynħ, ktra krzyczaþa i
wymachiwaþa dziko rħkami. Widziaþ jĢ tylko przez mgnienie oka. Nie byþ czþowiekiem
czynu i natychmiast sparaliŇowaþa go bezsilnoĻę.
Ï W lewo, gþupcze, ster w lewo! Ï wrzeszczaþa rozpaczliwie dziewczyna.
George ocknĢþ siħ i chwyciþ koþo sterowe. Niestety, jak juŇ wspomnieliĻmy, nie byþ
czþowiekiem czynu. Nie potrafiþ sobie radzię w sytuacjach krytycznych.
RzeczywiĻcie obrciþ koþo, i to z niesþychanĢ prħdkoĻciĢ i energiĢ. Tyle Ňe w zþĢ
stronħ.
W odlegþoĻci pþtora kilometra, w wiosce Upper Dip-worth, staruszkowie drzemiĢcy
na þawkach ocknħli siħ nagle, sþyszĢc echo straszliwego trzasku przetaczajĢce siħ
nad spokojnymi þĢkami. Wkrtce jednak znw zapadli w sþodki sen.
Tymczasem na kanale dziaþy siħ rzeczy przeraŇajĢce. WstrzĢs wywoþany zderzeniem
przerzuciþ mþodĢ kobietħ na dzib jachtu George'a, przerywajĢc jej w pþ sþowa
kolejny obelŇywy okrzyk, George zaĻ poleciaþ w tej samej chwili do przodu. ZnaleŅli
siħ tuŇ obok siebie i przez dziesiħę sekund Ļwidrowali siħ bez sþowa zþym wzrokiem.
Pierwsza zabraþa gþos dziewczyna.
20
Ï Co za kretyn! Nie ma pan oczu?! Ï zawoþaþa z wĻciekþoĻciĢ. Ï A moŇe sþoıce
rozmiħkczyþo panu mzg? Ï dodaþa z jadowitĢ sþodyczĢ, pukajĢc siħ znaczĢco w czoþo.
George wstaþ, zachowujĢc obraŇone, wyniosþe milczenie. Ostatnia zniewaga
przepeþniþa kielich goryczy. JednakŇe George'owi, wychowanemu w surowej szkole,
wpojono niewzruszony szacunek dla kobiet. Miaþ nadziejħ, Ňe potrafi siħ zachowaę
jak dŇentelmen.
Ï JeĻli pani barka ulegþa uszkodzeniu, proszħ przyjĢę wyrazy ubolewania Ï
stwierdziþ chþodnym tonem. Ï Ale musi pani przyznaę, Ňe barka stojĢca w poprzek
kanaþu to, mwiĢc najdelikatniej, coĻ niezwykþego. Trudno siħ spodziewaę...
W tym momencie urwaþ nagle. WþoŇyþ z powrotem okulary i po raz pierwszy przyjrzaþ
siħ dziewczynie uwaŇniej.
A warto byþo siħ jej przyglĢdaę, orzekþ beznamiħtnie. Poþyskliwe rude wþosy,
intensywnie bþħkitne oczy (chwilowo nieprzyjazne), zielona bluza bez rħkaww i
krciutkie szorty Ï George musiaþ przyznaę, Ňe pasaŇerka barki jest wyjĢtkowo
þadna.
Ï W poprzek, ty bþaŅnie?! Ï zawoþaþa gniewnie, odtrĢcajĢc jego wyciĢgniħtĢ rħkħ
i wstajĢc z grymasem blu na twarzy. Ï W poprzek, dobre sobie!
Ugiħþa na prbħ kolano, obserwowana z podziwem przez George'a, i z wyraŅnĢ ulgĢ
przekonaþa siħ, Ňe moŇe poruszaę nogĢ.
Ï Nie widzi pan, Ňe barka osiadþa na mieliŅnie? Ï spytaþa lodowato. Ï To nie moja
wina i nie miaþam czasu siħ usunĢę. Dlaczego, u licha, nie przepþynĢþ pan koþo rufy?!
Ï Przykro mi, ale pani barka znajdowaþa siħ akurat w cieniu drzew Ï odpowiedziaþ
sztywno George. Ï Oprcz tego... hm, nieco siħ zamyĻliþem Ï bĢknĢþ.
Ï Nieco, dobre sobie! Ï prychnħþa rudowþosa. Ï Jeszcze nigdy nie widziaþam rwnie
niezdarnego i panicznego...
Ï Dosyę Ï przerwaþ surowo George. Ï Caþa wina leŇy po pani stronie, a zresztĢ barce
nic siħ nie staþo. A proszħ tylko spojrzeę na mj jacht! Ï zawoþaþ z rozpaczĢ.
Rudowþosa potrzĢsnħþa gþowĢ z wyrazem obojħtnoĻci
21
i pogardy, odwrciþa siħ, podĢŇyþa na porysowany dzib jachtu, przeszþa ostroŇnie
przez pogiħty reling i zeskoczyþa z wdziħkiem na barkħ. George po chwili wahania
ruszyþ za niĢ.
Obrciþa siħ prħdko i siħgnħþa po rumpel, znajdujĢcy siħ akurat pod rħkĢ. Wydaþa
Zgłoś jeśli naruszono regulamin