07. Bezbronni.pdf

(589 KB) Pobierz
MARGIT SANDEMO
Margit Sandemo
Bezbronni
Saga o czarnoksiężniku tom 7
(Przełożyła Anna Marciniakówna)
Streszczenie
Po dwunastu pięknych, spokojnych latach islandzki czarnoksiężnik Móri i jego
norweska żona Tiril na nowo podjęli walkę z bardzo starym i złym zakonem
rycerskim, który ich prześladował. Tym razem Tiril i Móri zabrali ze sobą w podróż
do dawnej siedziby Zakonu swego przyjaciela Erlinga.
Nasza trójka nie wie, o co w całej sprawie chodzi, ani jakie siły popierają Zakon
Świętego Słońca, z drugiej jednak strony ma ona nad Zakonem wielką przewagę.
Przede wszystkim dzięki powiązaniom Móriego ze światem duchów.
By przerwać nareszcie prześladowania Tiril i jej matki, księżnej Theresy, troje
przyjaciół musi dotrzeć do samego źródła zła. Ślady wiodą do ruin bardzo starego
zamku w Szwajcarii. Ale prześladowcy znowu uderzają. Udaje im się pochwycić
Tiril i uprowadzić ją. Móri zostaje pchnięty mieczem, Erling zaś zrzucony z
potwornie wysokiej skały, ale duchy, przyjaciele Móriego, ratują mu życie i
odprowadzają do Theresenhof.
Móri nie żyje. Jedyną istotą, która mogłaby, być może, go uratować, jest jego
dwunastoletni syn Dolg. To wyjątkowy chłopiec, najzupełniej niepodobny do
normalnych ludzi. Wraz ze swym potężnym opiekunem, Cieniem, wyrusza w
niebezpieczną drogę. Udaje mu się odnaleźć jeden z trzech ogromnych
szlachetnych kamieni, o których jest mowa w prastarych pismach Zakonu
Świętego Słońca. Może ten kamień zdoła wydostać Móriego z krainy zimnych
cieni - jeśli tylko chłopiec zdąży na czas. Tymczasem chłopi z pobliskiej wioski
znaleźli martwe ciało Móriego i postanowili urządzić mu pogrzeb.
Księżna Theresa również działa na własną rękę. Udaje jej się wyłączyć z gry
swego dawnego ukochanego, ojca Tiril. Jest on teraz biskupem, członkiem
1
rycerskiego zakonu oraz bratankiem wielkiego mistrza Zakonu, kardynała von
Grabena.
Kardynał posługuje się magiczną sztuką dla pokonania Erlinga i Dolga, idących na
ratunek Móriemu. Dolgowi udaje się unieszkodliwić dwie wysłane przez kardynała
istoty, ale nic jeszcze nie wie o istnieniu trzeciej...
2
CZĘŚĆ PIERWSZA
KRAINA ZIMNYCH CIENI
Rozdział 1
Księżna Theresa stała przy oknie w Theresenhof i wzdychała zrezygnowana.
Jakież to było podniecające podjąć działania na własną rękę i zobaczyć biskupa
Engelberta oraz kardynała von Grabena, jak wiją się przygwożdżeni jej
oskarżeniami. Widzieć Engelberta, który ranił ją boleśnie przez tyle lat,
upokorzonego, odartego z godności, nazwanego publicznie pospolitym
złodziejaszkiem. A poza tym dokonała wielkiego czynu: zdołała zmusić ich, by jej
powiedzieli, gdzie przetrzymują Tiril. Teraz jednak Theresa wróciła do
codzienności, znowu trwała w lęku i niepokoju o najbliższych, a na dodatek nie
miała komu opowiedzieć o swojej triumfalnej wyprawie do Heiligenblut. Theresa
nie cierpiała tego, że to akurat ona w ich małym gronie musi reprezentować
przyziemność. Owszem, Erling był taki sam, również nie miał żadnych powiązań
ze światem duchów, ale jemu wolno było uczestniczyć w niezwykłych przygodach.
Nie musiał jak ona siedzieć i umierać ze strachu, nie mając pojęcia, co się dzieje z
nieobecnymi, jego zadania nie ograniczały się tylko do decyzji, czy dom
potrzebuje nowych prześcieradeł ani jakie dania podać na obiad gościom.
Ale ktoś musiał przecież wziąć odpowiedzialność za dwoje pozostałych w domu
dzieci, Taran i Villemanna, a tego akurat zadania księżna podjęła się chętnie.
Choć cudownie byłoby towarzyszyć Erlingowi i Dolgowi, móc im pomagać w
drodze. Miała przecież zaledwie pięćdziesiąt lat. Dlaczego traktują ją niczym
starszą panią?
No, w tym przypadku to pewnie nie o wiek chodziło. Okazywano po prostu respekt
damie wysokiego rodu, a przy tym babci i w ogóle osobie godnej szacunku.
Dziesięcioletnia Taran wbiegła do pokoju rozgorączkowana, z wypiekami na
twarzy. Tuż za nią ukazał się Villemann.
- Babciu - zaczęła Taran. - Czy babcia pozwoli, że coś powiem?
3
- O mój Boże - roześmiała się Theresa. - Od kiedy to stałaś się taka grzeczna?
Tego typu uprzejmych zdań staraliśmy się nauczyć cię wiele lat temu, ale bez
skutku. Bardzo ładnie to powiedziałaś, Taran. I, oczywiście, masz moje
pozwolenie.
Dziewczynka była niezwykle przejęta.
- Babciu! Ja odkryłam, czym jest szczęście!
- Naprawdę? - wykrzyknęła Theresa ze śmiechem. - No to nieźle, bo chyba
dotychczas nikt tak naprawdę nie potrafił wyjaśnić słowami, czym w istocie
szczęście jest.
- No, a babcia jak myśli, czym ono jest?
To dwoje norweskich szczerych oczu, poczucie bezpieczeństwa u boku
szlachetnego człowieka...
Nie, co to za rojenia akurat w tej chwili...
- Cóż - rzekła z bijącym mocniej od tych zakazanych myśli sercem. W końcu
jednak zdołała je od siebie odpędzić. - Cóż, ja właściwie nie wiem, moje dziecko.
Szczęście to nie jest jakiś trwały stan. Raczej krótkie, ale za to bardzo intensywne
chwile. Błyski radości. Takie, kiedy chce się głośno krzyczeć. Ale co ty odkryłaś?
Taran patrzyła na nią oddychając szybciej, ale zanim zdążyła coś powiedzieć,
uprzedził ją Villemann.
- Ja myślę, że szczęście to jest, kiedy człowiek wieczorem przed zaśnięciem jest
zadowolony z dnia, który minął - oświadczył swoim. najgłębszym, „dorosłym”
głosem.
- Bardzo pięknie to ująłeś, Villemannie - rzekła Theresa z powagą. - Chyba nigdy
nie słyszałam bardziej odpowiedniego określenia szczęścia.
Chłopiec rozpromienił się, uśmiechnięty od ucha do ucha, pokraśniał z
zadowolenia. Człowieka przepełnia radość, kiedy patrzy na to dziecko, pomyślała
Theresa.
- No, a ty, Taran? Co ty chciałaś powiedzieć? - zwróciła się do wnuczki, która z
niecierpliwością przestępowała z nogi na nogę.
4
- Ja też wymyśliłam coś bardzo pięknego i chciałam, żeby właśnie babcia to
usłyszała.
- No to słucham cię.
Jaka to się robi ładna dziewczynka, stwierdziła przy tym. Za jakiś czas
unieszczęśliwi wiele chłopięcych serc.
Taran wyrecytowała głosem łamiącym się z dumy:
- Najbliższa kuzynka szczęścia ma na imię ulga.
Theresa odczekała chwilę, by słowa przebrzmiały. „Najbliższa kuzynka szczęścia
ma na imię ulga...”
- Cudownie, Taran! Naprawdę ulga to najintensywniejsza forma szczęścia.
- Tak! - potwierdziła Taran z promiennym wzrokiem. - Bo przecież byliście wszyscy
tacy szczęśliwi, kiedy my z Dolgiem i z Villemannem wróciliśmy z tej naszej
strasznej wyprawy.
Wszyscy troje wiedzieli, że teraz dziewczynka trochę przesadza. Tylko Dolg w
czasie tej wyprawy przeżywał straszne chwile. Reszta spała spokojnie przez całą
noc.
- Masz rację - przyznała jednak Theresa. - A pomyślcie, jakiej ulgi wszyscy
doznamy, kiedy tata i mama, i Erling znowu będą w domu!
Och, cóż za głupstwa wygaduję, skarciła się w myśli. Nie powinnam przypominać
malcom o nieszczęściu rodziców. Dodała więc pospiesznie:
- A poza tym istnieje wiele różnych form ulgi, przeżywamy to niemal codziennie.
Na przykład, kiedy znajdziemy rzecz, której nam bardzo brakowało. Albo
wykonamy bardzo trudne zadanie.
- Albo jak się w końcu dotrze do toalety, kiedy się, człowiekowi bardzo chce -
palnął Villemann.
- Villemann! - pisnęła Taran oburzona. - Czy ty zawsze wszystko musisz popsuć?
Theresa nie chciała zawstydzać chłopca.
- To przecież naprawdę tak jest, Villemann. Widzieliście wielokrotnie Nera, kiedy
zrobił, co trzeba. Biega wtedy w kółko jak szalony, że mu nareszcie ulżyło.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin