Higgins Jack - Liam Devlin 04 - Orzeł odleciał.rtf

(1216 KB) Pobierz

Jack Higgins

 

Orzeł odleciał

 

 

 

 

 

 

 

 

Przełożył: JERZY ŻEBROWSKI

AMBER

Tytuł oryginału: THE EAGLE HAS FLOWN

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla mojej matki Henrietty Higgins Bell

 


W sobotę szóstego listopada 1943 roku, o godzinie pierwszej w nocy, Heinrich Himmler, Reichsfuhrer SS i szef państwowej policji, otrzymał krótki komunikat: ORZEŁ WYLĄDOWAŁ. Niewielka jednostka niemieckich spadochroniarzy pod dowództwem Oberstleutnanta Kurta Steinera, wspomagana przez bojownika IRA, Liama Devlina, dotarła właśnie bezpiecznie do Anglii, gotowa dokonać porwania brytyjskiego premiera Winstona Churchilla z wiejskiej posiadłości w Norfolk, w której spędzał weekend, wypoczywając nad morzem. W ciągu następnej doby - w wyniku krwawej potyczki między amerykańskimi komandosami i Niemcami w wiosce Studley Constable - misja zakończyła się niepowodzeniem, a z całej grupy ocalał - jak się wydawało - jedynie Liam Devlin. Jeśli zaś chodzi o Kurta Steinera...

 

 

LONDYN BELFAST 1975

 

 

 

W jednym z narożników na szczycie bogato zdobionego mauzoleum widniała postać Anioła Śmierci z rozpostartymi ramionami. Dobrze to pamiętam, gdyż ktoś ćwiczył właśnie grę na organach i przez witraże spływały na cmentarz kolorowe smugi światła. Kościół nie był szczególnie stary. Został wzniesiony w szczytowym okresie wiktoriańskiego dobrobytu, podobnie jak otaczające go wysokie kamienice. Plac Świętego Marcina. Kiedyś miał swoją renomę. Teraz stanowił jedynie ubogi zakątek Belsize Park, ale zarazem miłe, spokojne miejsce, gdzie samotna kobieta mogła bezpiecznie wyjść o północy do sklepu na rogu, a ludzie zajmowali się swoimi sprawami.

Mieszkanie numer trzynaście znajdowało się na parterze. Mój agent wynajął je dla mnie od kuzyna, który wyjechał na pół roku do Nowego Jorku. Było staroświeckie, wygodne i bardzo mi odpowiadało. Kończyłem właśnie kolejną powieść i musiałem bywać niemal codziennie w czytelni Muzeum Brytyjskiego.

W tamten listopadowy wieczór, gdy wszystko się zaczęło, padał ulewny deszcz. Było tuż po szóstej, gdy minąłem żelazną bramę i poszedłem ścieżką przez gąszcz gotyckich pomników i nagrobków. Pomimo parasola mój trencz był zupełnie przemoknięty na ramionach. Wcale się tym zresztą nie przejmowałem. Zawsze lubiłem deszcz, miasto nocą, mokre ulice niknące w zimowym mroku i szczególne uczucie wolności, które się z tym wiąże. Poza tym miałem za sobą owocny dzień. Moja praca zdecydowanie zbliżała się do finału.

Anioł Śmierci był teraz bliżej, widoczny w słabym świetle, które padało z kościoła. Brązowych drzwi mauzoleum strzegły dwie marmurowe postacie i wszystko wyglądało tak jak zwykle, ale owego wieczoru mógłbym przysiąc, że jest tam jeszcze trzecia postać, która wyłania się z mroku i idzie w moim kierunku.

Przez chwilę ogarnęło mnie przerażenie, a potem, gdy postać wyszła z cienia, ujrzałem młodą kobietę, niewysoką, w czarnym berecie i przemoczonym płaszczu. W jednej ręce trzymała aktówkę. Miała bladą twarz, a w jej ciemnych oczach był jakiś niepokój.

- Pan Higgins? Pan Jack Higgins, prawda? Była Amerykanką, to nie budziło wątpliwości. Zaczerpnąłem powietrza, żeby się uspokoić.

- Zgadza się. Czym mogę służyć?

- Muszę z panem porozmawiać, panie Higgins. Czy moglibyśmy gdzieś pójść?

Zawahałem się, nie mając ochoty z wielu oczywistych powodów przedłużać tego spotkania, było w niej jednak coś niezwykłego, czemu nie umiałem się oprzeć.

- Mieszkam po drugiej stronie placu - powiedziałem.

- Wiem - przyznała. Gdy nadal nie mogłem się zdecydować, dodała: - Nie będzie pan żałował, proszę mi wierzyć. Mam dla pana ważne informacje.

- Na jaki temat? - zapytałem.

- Co zdarzyło się jeszcze w Studley Constable. Och, nie wie pan o tak wielu sprawach.

To wystarczyło. Wziąłem ją pod rękę i powiedziałem:

- Dobrze. Wejdźmy do domu, bo na tym cholernym deszczu dostanie pani zaraz zapalenia płuc. Potem posłucham, co to za historia.

Wnętrze domu niewiele się zmieniło, szczególnie w moim mieszkaniu, gdzie właściciel pozostawił późnowiktoriański wystrój, liczne mahoniowe meble, zasłony z czerwonego aksamitu w wykuszowym oknie i złoto-zielone chińskie tapety z malowanymi ptakami. Jeśli nie liczyć centralnego ogrzewania, jedyne ustępstwo na rzecz nowoczesności stanowił rodzaj gazowego kominka, który sprawiał takie wrażenie, jakby drwa płonęły jasno w koszu z nierdzewnej stali.

- Ładnie tu - powiedziała, odwracając się do mnie twarzą. Była jeszcze niższa, niż sądziłem. Wyciągnęła z zakłopotaniem prawą rękę, w lewej ściskając nadal aktówkę. - Nazywam się Cohen - oznajmiła. - Ruth Cohen.

- Proszę mi dać ten płaszcz - powiedziałem. - Powieszę go przy kaloryferze.

- Dziękuję - odparła, próbując nieporadnie rozwiązać jedną ręką pasek. Roześmiałem się i wziąłem od niej aktówkę.

- Proszę pozwolić. - Kładąc teczkę na stole, zauważyłem wyryte z boku czarne inicjały. A na końcu widniały litery Ph.D.

- Ma pani doktorat? - zapytałem.

Uśmiechnęła się nieznacznie, próbując wydobyć rękę z płaszcza.

- Harvard. Historia nowożytna.

- To interesujące - stwierdziłem. - Zrobię herbatę, a może woli pani kawę?

Znowu się uśmiechnęła.

- Od pół roku robię habilitację na uniwersytecie w Londynie, panie Higgins. Zdecydowanie wolę waszą herbatę.

Wszedłem do kuchni, nastawiłem czajnik i przygotowałem tacę. Czekając zapaliłem papierosa, a kiedy się odwróciłem, stała w drzwiach z założonymi rękami, oparta o framugę.

- Ta pani praca doktorska - zagadnąłem - na jaki była temat?

- Wybrane aspekty historii Trzeciej Rzeszy podczas drugiej wojny światowej.

- Ciekawe. Cohen... Jest pani Żydówką? - Odwróciłem się, żeby zaparzyć herbatę.

- Ojciec był niemieckim Żydem. Przeżył Oświęcim i udało mu się wyjechać do Stanów, ale zmarł w rok po moim urodzeniu.

Nie było mnie stać na nic innego niż zwyczajowe, zdawkowe wyrazy współczucia.

Przez chwilę przyglądała mi się obojętnie, po czym odwróciła się i poszła z powrotem do salonu. Podążyłem za nią, niosąc tacę, którą postawiłem przy kominku na niewielkim stoliku do kawy. Usiedliśmy w fotelach naprzeciw siebie.

- To wyjaśnia pani zainteresowanie Trzecią Rzeszą - stwierdziłem, nalewając herbatę.

Zmarszczyła brwi i wzięła do ręki filiżankę, którą jej podałem.

- Jestem tylko historykiem. Nie szukam osobistych korzyści.

Mam szczególnego bzika na punkcie Abwehry, niemieckiego wywiadu wojskowego. Jak to się stało, że byli tak dobrzy, a zarazem tacy źli?

- Admirał Wilhelm Canaris i jego wesoła gromadka? - Wzruszyłem ramionami. - Moim zdaniem on nigdy nie podchodził do tej roboty z entuzjazmem, ale ponieważ w kwietniu czterdziestego piątego roku SS powiesiło go w obozie koncentracyjnym we Flossenburgu, nie dowiemy się, jak było naprawdę.

- I tu dochodzimy do pana - powiedziała. - I pańskiej książki Orzeł wylądował.

- To powieść, pani doktor - odparłem. - Czyste spekulacje.

- Z których co najmniej pięćdziesiąt procent to udokumentowane historyczne fakty. Sam pan tak twierdzi na początku książki.

Pochyliła się naprzód, splatając dłonie na kolanach, wyraźnie podekscytowana.

- No dobrze, więc do czego właściwie pani zmierza? - spytałem cicho.

- Pamięta pan, w jaki sposób cała sprawa wyszła na jaw? - zagadnęła. - Od czego się wszystko zaczęło?

- Oczywiście - odparłem. - Od nagrobka Steinera i jego ludzi, który mieszkańcy Studley Constable przykryli na cmentarzu płytą z innego grobu.

- Pamięta pan, co tam było napisane?

- Hier ruhen Oberstleutnant Kurt Steiner und 13 deutsche Fallschirmjdger gefallen am 6 November 1943.

- Właśnie - przytaknęła. - Tu leży pułkownik Kurt Steiner i trzynastu niemieckich spadochroniarzy, poległych w walce szóstego listopada tysiąc dziewięćset czterdziestego trzeciego roku.

- O co więc pani chodzi?

- Trzynaście plus jeden daje czternaście, tyle że w tym grobie nie ma czternastu ciał. Jest tylko trzynaście. Przyglądałem się jej z niedowierzaniem.

- Skąd, do diabła, takie przypuszczenie?

- Ponieważ Kurt Steiner nie zginął tamtej nocy na tarasie w Meltham House, panie Higgins. - Sięgnęła po aktówkę, szybko ją otworzyła i wyjęła brązową kartonową teczkę. - Właśnie tutaj mam na to dowody.

W takiej sytuacji nie mogło się obejść bez irlandzkiej whisky. Nalałem po szklaneczce Bushmills i zapytałem:

- No dobrze, czy mogę je zobaczyć?

- Oczywiście, po to tu jestem, ale najpierw chcę panu coś wyjaśnić. We wszelkich monografiach, dotyczących wywiadowczej działalności Abwehry podczas drugiej wojny światowej, pojawiają się stale wzmianki o ZOS - Zarządzie Operacji Specjalnych, utworzonym w tysiąc dziewięćset czterdziestym roku przez brytyjski wywiad na polecenie Churchilla, w celu skoordynowania akcji ruchu oporu i podziemia w Europie.

- Europa miała stanąć w ogniu, tak brzmiał jego rozkaz - powiedziałem.

- Zafascynowało mnie odkrycie, że wielu Amerykanów pracowało dla ZOS, zanim Ameryka przystąpiła do wojny. Pomyślałam, że może coś w tym jest. Załatwiłam sobie przyjazd tutaj, żeby zbadać sprawę. Stale natrafiałam na pewne nazwisko. Munro. Generał brygady Dougal Munro. Przed wojną był archeologiem w Oksfordzie. W ZOS kierował Sekcją D. Nazywano ją powszechnie departamentem od brudnej roboty.

- Słyszałem o tym człowieku.

- Prowadziłam badania głównie w Państwowym Biurze Archiwów. Jak panu wiadomo, tylko nieliczne akta związane z działalnością wywiadu udostępnia się od razu. Niektóre są do wglądu dopiero po dwudziestu pięciu latach, inne po pięćdziesięciu...

- A materiały o wyjątkowym znaczeniu dopiero po stu latach - dodałem.

- Właśnie coś takiego tutaj mam. - Podniosła teczkę. - Utajnione na sto lat akta sprawy Dougala Munro, Kurta Steinera, Liama Devlina i innych. Może mi pan wierzyć, że to niezwykła historia.

Podała mi teczkę, a ja położyłem ją sobie na kolanach, nie zaglądając do środka.

- Jakim cudem pani to zdobyła?

- Zamówiłam wczoraj akta dotyczące Munro. W archiwum był na dyżurze tylko młody urzędnik. Okazał się nieostrożny. Znalazłam ten raport między innymi aktami. Był, oczywiście, zapieczętowany. W Biurze Archiwów trzeba czytać wszystko na miejscu, ale ponieważ tych materiałów nie wpisano mi w kartę, wsunęłam je do teczki.

- Pogwałciła pani ustawę o ochronie państwa - zauważyłem.

- Wiem. Zdjęłam pieczęcie najostrożniej, jak potrafiłam, i wszystko przeczytałam. To tylko trzydziestostronicowe podsumowanie pewnych wydarzeń - pewnych zdumiewających wydarzeń.

- A potem?

- Zrobiłam fotokopie.

- Dzięki cudom współczesnej techniki mogą się o tym dowiedzieć.

- Zdaję sobie sprawę. Tak czy inaczej, zapieczętowałam te akta i dziś rano je oddałam.

- Niby w jaki sposób? - zapytałem.

- Zamówiłam te same materiały co wczoraj. A kiedy odnosiłam akta Munro do biurka, powiedziałam dyżurnemu, że zaszła pomyłka.

- Uwierzył pani?

- Chyba tak. Dlaczego niby miałby nie wierzyć?

- To był ten sam urzędnik?

- Nie. Starszy od tamtego.

Zastanawiałem się nad tym, czując wyraźny niepokój. W końcu powiedziałem:

- Może zrobi pani dla nas obojga świeżą herbatę, zanim to przeczytam?

- Dobrze.

Wzięła tacę i wyszła. Wahałem się jeszcze przez moment, a potem otworzyłem teczkę i zacząłem czytać.

Opisane w raporcie wydarzenia tak mnie zafrapowały, że nie zauważyłem nawet, kiedy wróciła. Gdy skończyłem czytać, zamknąłem akta i podniosłem wzrok. Siedziała znów w fotelu i przyglądała mi się, dziwnie przejęta.

- Rozumiem, dlaczego utajniono to aż na sto lat - powiedziałem. - Władze nie życzyłyby sobie ujawniania takich faktów, nawet teraz.

- Tak też myślałam.

- Mogę to na jakiś czas zatrzymać? Zawahała się, a potem skinęła głową.

- Do jutra, jeśli pan chce. Wieczorem lecę z powrotem do Stanów. PanAmem.

- Nagła zmiana planów?

Wyszła po płaszcz.

- Właśnie. Stwierdziłam, że zrobię lepiej wracając do kraju.

- Jakieś powody do niepokoju? - zapytałem.

- Owszem. Pewnie jestem przewrażliwiona. Odbiorę ten raport jutro po południu. Powiedzmy o trzeciej, w drodze na lotnisko, dobrze?

- Zgoda - odparłem, kładąc teczkę na stoliku do kawy.

Kiedy odprowadzałem ją do wyjścia, zegar na kominku wybił siódmą trzydzieści. Otworzyłem drzwi i staliśmy tak przez chwilę. Na zewnątrz padał ulewny deszcz.

- Oczywiście jest ktoś, kto mógłby potwierdzić prawdziwość tego raportu - powiedziała. - Liam Devlin. Wspomniał pan w swojej książce, że nadal żyje i współpracuje z Tymczasową IRA w Irlandii.

- Tak, słyszałem. Ma teraz sześćdziesiąt siedem lat, ale podobno nieźle się trzyma.

- No cóż. - Ponownie się uśmiechnęła. - Zobaczymy się jutro po południu.

Zeszła po schodach i oddaliła się w deszczu, znikając w wieczornej mgle u wylotu ulicy.

Usiadłem przy kominku i przeczytałem raport jeszcze dwa razy. Potem wróciłem do kuchni, żeby zrobić sobie kolejną filiżankę herbaty i kanapkę z kurczakiem. Jadłem ją, siedząc przy stole i rozmyślając.

To zadziwiające, jak zupełnie przypadkowe wydarzenia mogą wszystko zmienić. Przeżyłem już kiedyś coś takiego, odnajdując na cmentarzu w Studley Constable ukryty nagrobek Steinera i jego ludzi. Szukałem materiałów do artykułu w historycznym czasopiśmie, a nieoczekiwanie znalazłem coś, co zmieniło całe moje życie. Napisałem książkę, która rozeszła się po całym świecie, od Nowego Jorku do Moskwy, i uczyniła mnie bogatym. A teraz zjawiła się Ruth Cohen z wykradzionymi aktami i znów przepełniało mnie to samo dziwne, elektryzujące podniecenie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin