ROZ-II.doc

(434 KB) Pobierz
kl

1

 

          Obecnie

 

 

 

 

 

TECHNOLOGIA

 

ZMARTWYCHWSTANIA

 

 

 

 

II.1. List przysłamy e-mailem

 

Okno mojego pokoju wychodzi na południowy zachód. Widok jest sympatyczny. Pomiędzy dwoma budynkami można dostrzec horyzont. To aby sięgać wzrokiem aż po horyzont jest dla mnie ważne. W zimie wieczorem na niebie widzę stąd gwiazdozbiór Oriona. Sądzę, że Orion mógłby być symbolem dla mieszkańców naszej planety. Jest pięknym i najbardziej wyrazistym gwiazdozbiorem. Jest znowu wieczór lecz teraz przede mną świeci jednak Lew. Nie wiem czy Państwo zgodzicie się ze mną ale sądzę, że południowa część nieboskłonu jest ciekawsza niż północna. Jeśli już kupować mieszkanie w bloku to radzę wybierać takie, którego okna wychodzą na południe.

Moje biurko z czarnym blatem stoi przed oknem, a pokój jest wyścielony czerwonym dywanem. Wszędzie gdzie mieszkałem, za każdym razem gdy zmieniałem mieszkanie starałem się, aby mój pokój miał podłogę wyścieloną czerwonym dywanem. To od czasów studenckich, kiedy pewien francuski kolega po fachu, wyjeżdżając  na urlop wypożyczył mi swój pokój przy rue de Gobelin. Tamten pokoik był wyścielony właśnie jaskrawo–bordowym dywanem.

Na dywanie, teraz tutaj, leży moja ulubiona, „beżowa” skórzana walizka, do której wrzucam od czasu do czasu rzeczy, które będą mi potrzebne. Jutro wyjeżdżam. Siedzę przy biurku     i czytam ponownie swój referat. W zasadzie gapię się jednak na Marsa, który wlazł w gwiazdozbiór Lwa i siedzi tam już od miesiąca. Referat znam już na pamięć. Zresztą gdy wygłaszam jakąś swoją pracę to na ogół mówię rzeczy, których wcale do tekstu nie wpisałem.

Wieczorem po wystąpieniu czytam tekst jeszcze raz. Bardzo mnie zajmuje przeżywanie takiego seansu jeszcze raz. Ciekawi mnie np. to co opuściłem i to co „wstawiłem”. Rozmyślanie nad scenariuszem jutrzejszego wystąpienia przerwał mi turkotliwy pisk mojego komputera, który wie wszystko i na dodatek umie wyświetlać erotyczne filmy i puszczać muzykę. Oczywiście to dureń. To świat wie wszystko, a on tylko wyciąga z bebechów świata to co inni tam włożyli. Dlatego właśnie mój video–komputer nazywam pieszczotliwie Imbecylem, przez duże „I”. Imbecyl  zawiadamiał mnie właśnie, że nadeszła do mnie poczta e-mailem. Spojrzałem na ekran i zdębiałem. Dużymi różowymi literami, na żółtym tle Imbecyl wyświetlił tekst listu, który właśnie nadszedł:

 

Nazywam się Jaycee McPeteren. Także biorę udział w konferencji „Fenomen a ideologia”. Właśnie się pakuję i za chwilę wyjeżdżam do Cubbyhole. Może sprawdzałeś. To ja  wygłaszam tam referat pt.: „O związkach audycji nadawanej ze Słońca z audycjami nadawanymi przez ludzi”. Umieram z ciekawości, co Ty chcesz tam powiedzieć w tym swoim dziwnym referacie. Nie wątpię, że gdy człowiek, który stworzył Internet zamierza mówić o Mormonach to chce powiedzieć coś ważnego. Piszę do ciebie jednak teraz z innych ważnych powodów ...

 

Wrzasnąłem, Łucja chodź zobacz! Imbecyl pisze zwykły list różowymi literami na żółtym tle! Przecież, „do jasnego licha”, mój komputer, zachowujący się zazwyczaj normalnie wyświetla tekst poczty, która nadeszła e-mailem czarnymi literami na bladoniebieskim tle! Powiedziałem głośno tak, jak to trzeba do niego mówić: „Imbecyl podnieś”. Komputer wyświetlił dalszą część tekstu listu który nadszedł. Łucja stała już za moimi plecami i także gapiła się uważnie w ekran:

 

„Nie wiem, czy Ty też to już wyczuwasz, ale jesteśmy wyjątkowo blisko „globalnego momentu krytycznego (GMK)”, dlatego musisz nam pomóc (*1). Ty masz przecież ten twój program komputerowy do nasłuchu i tłumaczenia na niższy, ludzki poziom rozmowy nadistot. Ty go nazywasz, jak wiemy „NaTRoNa”. Poza tym ty coś jeszcze wiesz, co można zrobić z ową „NaTRoNa”, coś czego my nie rozumiemy. Proszę przywieź te dyskietki do Cubbyhole ... Jestem on line!”

 

– Jak do licha ona to zrobiła?

– Co?

– Że Imbecyl wyświetla tekst listu różowymi literami na żółtym tle.

– A skąd Ona wie, że Ty opracowałeś „NaTRoNa”?

– Nie wiem!

– To zapytaj jej!

              Wystukałem natychmiast na klawiaturze „Jaycee, moja żona pyta, skąd Ty wiesz o „NaTRoNa”?”

Natychmiast pojawił się komunikat:

– Wytłumaczę Ci w Cubbyhole!

–Napisz, że nie pojedziesz do Cubbyhole, bo Ci nie pozwalam!

Łucja ja Cię słyszę! – Głos dochodził z głośnika mojego komputera. Zbaraniałem, Ona ta Jaycee opanowała hardware mojego komputera. Imbecyl nie tylko, że wyświetla pocztę  żółtymi  literami, ale jeszcze gada co mu każą. Z głośników dalej dochodził głos niejakiej Jaycee Mac Peteren:

Łucja on musi przyjechać. Inaczej wszyscy możemy zginąć.

 

– Nie widzę, aby jakaś kometa nadlatywała. Cóż to takiego nam niby grozi? A właściwie z kim ja rozmawiam? Czy mogę się tego dowiedzieć?

Mam na imię Jaycee. Jestem SIOSTRĄ TWOJEGO MĘŻA.

 

Łucja zamilkła, a ja pobladłem. Zdumienie moje jednak wzrosło, gdyż ostatnia fraza, wypowiedziana przez Jaycee pełnym głosem pojawiła się także na ekranie Imbecyla. Duże różowe litery tym razem na zielonym tle, ułożyły się w napis:

 

JA JAYCEE JESTEM TWOJĄ SIOSTRĄ BRON !!!

 

– Zapytaj ją skąd się jej to bierze – powiedziała Łucja, traktując widać dość poważnie hipotezę, że być może nie są to żarty.

Aha! Chcecie dowodów. Rozumiem! Zaraz was przekonam! – płynął znów spokojny głos Jaycee z głośnika.

Łucja! Chyba Bron mówił Ci, że ledwo pamięta swoją matkę. Mówił Ci chyba, że ona miała na imię Vivian, że wtedy gdy Bron miał 5 lat oddała go na wychowanie. Oddała go dobrym, znanym Ci ludziom, którzy przedstawili Ci się kiedyś jako jego rodzice. Vivian wcześniej, wyznaczyła mu jednak zadanie.

– Słuchaj no! To prawda, ale to nie jest żaden dowód, gdyż jak widać, Ty nas podsłuchujesz tutaj. Ty to wiesz po prostu        z rozmów, jakie Bron prowadzi ze mną. To nie jest żaden dowód na to, że jesteś mu bliska, że pochodzisz z tej samej właśnie jego rodziny.

Łucja, słuchaj mnie uważnie! Bron jest moim bratem. I jest to ważne również dla Ciebie, aby jutro zjawił się w Cubbyhole. W końcu nie wiem, czy Bron mówił  Ci  już  kiedyś, że on pochodzi z wielodzietnej rodziny? Noah mój brat i także jego brat, ma także jutro wygłosić referat. Nie wiem także, czy Bron mówił Ci, że jego matka wpierała mu, że jest „kosmitką”? Może zapomniał Ci powiedzieć, iż obiecała mu, że kiedyś wróci, że wróci jeśli się jej uda „wydostać”, gdyż aby odlecieć stąd dysponuje tylko starym, zdezelowanym „transporterem” (*72).

– Bron! Co ona bredzi o jakiej kosmitce?  O jakimś transporterze?

– Łucja. Nie wiem co jest grane! Ale przypominam sobie, jak przez mgłę, że moja mama mówiła mi często, iż pochodzi z innej planety! Ja wtedy nie rozumiałem, co to znaczy „inna planeta”. Ale ona na pewno mówiła to wiele razy. Nie powtarzałem Ci tego, bo nie chciałem być śmieszny. Jest także prawdą, że mówiła mi często, że ona wróci. Miała wtedy łzy w oczach. Ja muszę pojechać jutro do Cubbyhole i wezmę ze sobą dyskietkę z „NaTRoNa”.

– Rób jak uważasz! Wiesz, że nigdy nie wchodzę Ci w drogę, gdy realizujesz swoje różne, zazwyczaj dziwaczne zamierzenia. Kocham Cię. Jedź do Cubbyhole. Idź już teraz spać! A o mamie - kosmitce porozmawiamy gdy wrócisz. Może zresztą będziesz wtedy wiedział więcej, gdyż widzę że jesteś jakiś, taki skołowany. Dobranoc! Dobranoc Jaycee! I wyłącz się wreszcie, bo chyba rozwalę młotkiem tego Imbecyla. Też mi siostra!!

Widzę, że nie spakuję się tak jak trzeba. Na pewno znów czegoś zapomnę. Konferencja zaczyna się jutro późnym popołudniem. Ale jutro ma mówić chyba tylko ten Noah, a potem ma być „bankiet zapoznawczy”. Muszę iść więc teraz spać? Wezmę Valium, bo po tym wszystkim nie zasnę, Gdy biorę Valium to nie jestem, niestety, nazajutrz w pełni sprawny,            a wydaje mi się, że powinienem być jutro sprawny.

To Valium jednak świetnie działa. Dobranoc. Weźcie także dzisiaj Valium. Czeka was bowiem jutro lektura dalszego ciągu mojej relacji!

 

 

II.2. Wspomnienia z dzieciństwa

 

Wrzuciłem moje bagaże na tyle siedzenie mojego małego, szarego samochodu. Na przednim siedzeniu, po prawej położyłem dyktafon, kanapki, butelkę z wodą mineralną. Pożegnałem się z Łucją i zacząłem jechać w kierunku na wschód.  Z nieba lał deszcz.

Wycieraczki miarowo szurały po przedniej szybie małego samochodu. Namiary na krawężniki, brzegi mostów, rowy, tylne światła jadących przede mną samochodów oraz obserwowanie białego paska pośrodku szosy wyłączyły działanie lewej półkuli mózgu. Moja prawa półkula zaczęła więc generować początkowo mgliste, a potem coraz bardziej wyraziste wspomnienia.

Jest prawdą to, co powiedziała Jaycee, że to ja byłem przyczyną powielenia tu na Ziemi Internetu. Nie poczytuję sobie tego jako swoją zasługę, gdyż o protokole TCP powiedziała mi moja mama. Pamiętam jak żartowała, gdy mówiła „ ... powiedz im, aby ten standardowy sposób przesyłania informacji pomiędzy wszystkimi komputerami świata nazwać skrótem TCP na pamiątkę statku UFO, w którym przybyłam

Moja mama powtarzała mi to tak natrętnie i uporczywie, że gdy dorosłem to szybko przyswoiłem sobie na kilku uniwersytetach to, co było potrzebne. Potrzebna była natomiast, według rozeznania, jakie tu szybko poczyniłem, przede wszystkim wiedza o człowieku, czyli medycyna, a potem wiedza o komputerach, zwanych w czasach mojej młodości „elektronicznymi maszynami cyfrowymi”. Wiedza o prawach Wienera, Shanona, Einsteina i Junga oraz o innych, tutejszych „magach” cybernetyki telekomunikacji, psychologii, parapsychologi oraz innych prekursorach „New Age” była mi także potrzebna.

Mama mówiła mi wiele razy: „Uważaj na samozwańczych uzdrowicieli i innych szarlatanów, którzy często mylą własne życzenia z rzeczywistością. Ucz się skrupulatnie wszystkiego ,czego nauczają tutaj w sposób rzeczowy i precyzyjny. Mów zawsze konkretnie, jasno i racjonalnie. Ludzi przekonują tylko uzasadnione stwierdzenia, takie w które można uwierzyć, spoglądając przez okno. A na moją odpowiedzialność mów często o tym, że wszystkie maszyny elektroniczne świata mogą przesyłać między sobą informacje, jeśli tylko ustalić Transmission Control Protocol, czyli TCP, czyli wspólny język dla wszystkich komputerów planety”.

Mówiła także często:

... nie przejmuj się, że gdy już dorośniesz zastaniesz sieci komputerów, które porozumiewają się innymi językami „plemiennymi”. Mów wtedy, że trzeba ustawić pomiędzy tymi sieciami takie bramy, takie „gateway’sy” i niech takie „bramkowe komputery” tłumaczą  wszystko z języków lokalnych na ten nasz język TCP. TCP, który jest skądinąd nazwą statku, na którym przyleciałam z kosmosu. Nie zapominaj o tym. Wtedy zbudujesz „sieć sieci”, która jest nam potrzebna. Stale mów o „Projekcie Połączeń Międzysieciowych”. Mów o „Internet-ting Project”. To się im utrwali w pamięci. Stworzoną przez Ciebie sieć nazywaj Internetem. Gdy nazwa się już utrwali wycofaj się. Zajmij się wtedy czymś innym. Tym co Ci się wtedy akurat spodoba. Gdy wykonasz już swoje zadanie, potem możesz już nic nie robić. Odpoczywaj i baw się”.

Tak się tym przejąłem, iż po studiach, wiedziony jakimiś podświadomymi nakazami, pojechałem na kilka konferencji. Byłem wykształcony wszechstronnie. Potrafiłem więc mówić precyzyjnie i sprawnie. Lubiłem się włóczyć po kawiarniach i wciągać w rozmowę sztywnych, ale za to pracowitych inżynierów. Zauważyłem, że to co mówię o TCP trafia do ich przekonania. Pamiętam rozmowę z Robertem Kahn’em i Vitonem G. Cerfem (*73) na konferencji o zastosowaniach komputerów w medycynie, jaka odbyła się w Paryżu w roku

1975. Obydwaj zaskoczyli! Robert Kahn powiedział wprost: „Na tą konferencję przysłało mnie wojsko. Wdrożę TCP do sieci łączącej komputery wojskowe. ARPANET nie ma jeszcze wspólnego języka” (*74).

Pamiętam. Siedzieliśmy wtedy w kafejce przy Saint Germain des Prés. Vinton Cerf wypił wiele wina. Wolał mówić ze mną po francusku. Nie było to zresztą nieuprzejme wobec Roberta, gdyż on jako amerykański „White-Anglosaxon-Protestant”, z wyższych sfer, znał trochę francuski. Pamiętam, że Vinton wyznał, że na tę niemrawą konferencję psychologów        i lekarzy wysłała go Narodowa Fundacja Nauki (*75). Gdy się już upił czerwonym winem i śpiewał Marsyliankę, z bardzo złym, nawet jak na mnie akcentem, powiedział, że „alians wojska         z nauką to odwieczne przymierze i że wdroży TCP na zasadzie „Porozumienia z Saint Germain des Prčs” do sieci komputerów „National Science Foundation”. Dodał, że przeforsuje swoją nazwę „NSFNET” dla wszystkich połączonych komputerów świata”. Pamiętam, że mówiłem wtedy cicho, ale powoli, tonem głosu skandującym, przejmującym, ‘erotycznie ukierunkowanym’, tonem głosu, którym mówiła moja mama. Powtarzałem to zdanie wiele razy, że „sieć wojskowa” i „sieć naukowa” to „Internetting Project de Saint Germain des Prčs”.

Nie wiem dlaczego ubzdurałem sobie, że będę jeździł głównie na konferencje lekarzy i psychologów  zainteresowanych komputerami i do nich będę mówił o TCP-1. Byłem uparty          i pracowity. Rok później poznałem więc w Rzymie na takiej konferencji Wiliama Gibsona pisarza science-fiction. Pamiętam, jak siedzieliśmy w kafejce blisko kościoła św. Michała, który jak wiadomo był przed wiekami pałacem Cesarza Hadriana. Gibson był w towarzystwie ładnej i bystrej dziewczyny, wysokiej szatynki, która miała na imię Eugenia. To ona,  po większej ilości białego wina zaczęła go przekonywać. Słuchaj Wiliam, on ma rację, napisz nową powieść o statku kosmicznym TCP albo nie! Czekaj! Napisz powieść o sieci komputerów, które  rozmawiają między sobą (*76).  Wiesz  mam  już  tytuł.  Powieść powinna się nazywać „The Matrix” (*76). Wiliam wrzasnął wtedy: Gienia? Nie dosyć, że każesz mi pisać powieść o komputerach, to jeszcze na dodatek narzucasz mi tytuł nieistniejącej, ale jakby nie było mojej powieści? Pamiętam, że dziewczyna nachyliła się wtedy nad stolikiem kawiarnianym. Wywróciła wtedy kieliszek, który spadł z trzaskiem na marmurową posadzkę kawiarni. Podleciał kelner. Stanął i wybałuszył oczy, gdyż dziewczyna usiadła na przeciwko chłopaka, wsunęła mu swoje udo między jego nogi i lizała go po szyi, szepcząc mu od czasu do czasu coś do ucha. Widziałem, jak zmarszczki na twarzy Wiliama pomału rozprostowywały się, a twarz jaśniała. Wiliam powiedział w końcu na głos do kelnera, niech Pan idzie do diabła, napiszę przecież powieść „The Matrix”.

Bardzo się ucieszyłem, gdy po latach, w 1990 roku, moja znajoma przysłała mi  książkę niejakiego John’a S. Quartermana pt. „The Matrix. Computer Networks And Conferencing Systems Worldwide” (*76). Autor we wstępie do książki napisał, że inspirację do napisania tego trudnego podręcznika technicznego zaczerpnął z powieści science–fiction Wiliama Gibsona zatytułowanej „The Matrix”. Przyznał się on we wstępie do książki, że od autorów science-fiction pochodzi pomysł, aby „rozkawałkować” każdy komunikat i wysyłać go, w częściach, różnymi drogami, ale z jednolitym nagłówkiem, który powoduje zbieganie tych części do adresata. W ten sposób Internet miał się stać odporny na wybuchy bomb atomowych.

Trzymając dość mocno kierownicę, ręce mi jednak nagle tak zadrzały, iż mój mały samochód mocno zarzucił. Mijałem kolejną ‘planszetę’ tzw. „bill-board”. Owa obrazkowa reklama papierosów „PRINCE” obwieszczała o „innej rzeczywistości”. Widziałem już wcześniej ‘lanszety’ firmy „PINCE” pod hasłem „INNA RZECZYWISTOŚĆ”. Marketing firmy tej działa sprawnie. Przez most wiszący nad przepaścią przechodziły słonie. Na innym plakacie ktoś wlazł do groty, a jeszcze ktoś inny przechodził po linach na szczyt wiszącej skały, rosły także pola tytoniu sięgające po horyzont, ale tym razem obrazek uderzył mnie.

Na ‘planszecie’ widoczna była twarz dziewczyny, wyraźnie widoczna twarz dziewczyny była jednak na drugim planie. Na pierwszym planie widniała czupryna faceta, który się do niej przytulał. Dziewczyna była w ekstazie, miała rozchylone usta, oczy miała przymknięte. Była piękna. Na twarzy miała czarną maskę, maskę jaką nosiło się na erotycznych przyjęciach            w Paryżu w czasach Guy de Maupassanta, na przyjęciach tak erotycznych, że lepiej było nosić maskę. Nie to było jednak ważne! Ważne było to, że ja tą dziewczynę znam! ostro zahamowałem. Wrzuciłem wsteczny bieg. Cofnąłem samochód o 300 metrów i zacząłem przyglądać się uważnie dziewczynie, która przysłoniła twarz maską. Tak! Przecież to jest Jaycee McPeteren! Do diabła, ale jak przecież nie widziałem nigdy w życiu Jaycee McPeterem?!

Wrzuciłem pierwszy bieg i ostro ruszyłem do przodu. To chyba to Valium! Zawsze mówię, że lepiej nie używać środków psychotropowych! Szosa łagodnymi zakolami prowadziła nadal na wschód w kierunku azjatyckich krajów. Wróciłem wkrótce do moich wspomnień z młodości. Przypomniałem sobie znów tą kawiarenkę w pobliżu pałacu cesarza Hadriana. Przypomniałem sobie owego pisarza Wilama Gibsona i książkę Quartermana, którą dostałem od Vivian.

Quarterman podał w swojej książce bardzo dobre określenie istoty Internetu. Napisał tam, że jest to: „sieć łącząca wiele innych sieci komputerowych, korzystających z protokołu TCP ... połączonych za pośrednictwem bram (gateways) i korzystających z wspólnej przestrzeni adresowej”.

              Wiem, że na temat TCP mówiłem jeszcze raz. Było to w roku 1991. Nocowałem wtedy wraz z Łucją nad jeziorem Bodeńskim. Nie wyspaliśmy się, gdyż zegar kościółka z naprzeciwka dzwonił co godzinę i budził nas, a o 6-tej wiele osób udawało się do pracy. Wiadomo! Szwajcaria! Przy śniadaniu Łucja odezwała się do przystojnych mężczyzn,  którzy usiedli przy tym samym stoliku w hotelowej restauracji. Był  to Ted Nelson, szef projektu „Xanadu”, który spotkał się tutaj potajemnie wręcz z wicedyrektorem CERN-u (*77). Mówili o programie Hypercard, hypertekście, hipermediach oraz Pajęczynie Oplatającej Świat, zwanej przez nich WWW. Nawiązałem do TCP. Byli uprzejmi, ale uznali mnie za jakiegoś prowincjonalnego turystę, który zawraca im głowę rzeczami, które są ogólnie znane. To mi się często zresztą zdarza, że ktoś mnie bierze za prowincjonalnego głupka. Mam zły akcent we wszystkich językach obcych i złą intonację w języku macierzystym. Zła intonacja w języku macierzystym wynika zapewne ze strugania osoby „uporczywie przyjaznej w uporczywie nieprzyjaznym świecie”. Wtedy taki ktoś rzeczywiście wygląda chyba na durnia i bierze się go za prowincjonalnego głupka. Bardzo mi to pochlebia, gdyż znam swoją moc  i dysonans mnie bawi.

Wpadłem w świetny  humor. Ich rozmowa o projekcie utworzenia „bardzo silnych narzędzi przeglądających World Wide Web” już mnie nie interesowała (*78). Wykonałem misję, jaką zleciła mi mama. Teraz mogłem się już zająć, tym co mnie naprawdę interesuje, czyli „Fenomenem”.

Snując takie wspomnienia, dojechałem do Cubbyhole. Deszcz lał, ale jakaś starsza kobieta w kapturze przypominającym mi sceny z filmów o średniowiecznych mnichach zbliżyła się do samochodu. Zapytałem ją o pensjonat „Equinox”. Powiedziała. – Oj proszę Pana! To jest przecież na szczycie tej góry Equina. Musi pan jechać jeszcze serpentyną ostro pod górę, jakieś dziesięć kilometrów.

„Equinox” to schronisko górskie. Dochodzi tam szosa. Mam nadzieję, że śnieg już stopniał. W górę jechałem cały czas na II-gim i I-szym biegu. W końcu jednak wąska dróżka pochyliła się i zajechałem na parking przed niskim, dość rozległym pensjonatem. Gdy wyszedłem z samochodu uderzyło mnie ostre, świeże, zapewne zdrowe powietrze. Rozejrzałem się. Wokół rosła kosodrzewina. Chmury wisiały tuż tuż nad głową. Pomyślałem, ładne mi Cubbyhole. Przecież to jest zapewne na wysokości 1200 metrów ponad poziomem morza. Wolę morze niż góry. Mówi się trudno. Pensjonat w pastelowych kolorach wyglądał malowniczo, bądź powiedziałbym raczej tajemniczo.

 

 

II.3. Tajemniczy pensjonat

 

Tak to było schronisko górskie a nie pensjonat. Może inaczej. Owe górskie schronisko miało wydzieloną część, przeznaczoną na organizowanie konferencji dla powiedzmy „nietypowych grup badawczych” lub wręcz jakichś „oszołomów”. Poprzez korytarzyk zapełniony wieszakami, obwieszonymi wierzchnimi okryciami gości, zapewne gości          z restauracji po lewej, wszedłem do holu albo raczej salonu wypoczynkowego pensjonatu, umieszczonego w jego prawym skrzydle. W fotelach siedziały dwie ładne kobiety, przy barze stało kilku mężczyzn, pośrodku holu zobaczyłem także grupę młodych ludzi. Tylko troje z obecnych tu osób było w moim wieku, czyli w starszym wieku.

Na środku holu stała odwrócona tyłem do mnie wysoka, dobrze zbudowana dziewczyna. Miała dziwnie skrojoną, krótką sukienkę, nieco dłuższą pośrodku, a krótszą po bokach. Sukienka była granatowa, ubarwiona plamami geometrycznych figur, przypominającymi gwiazdy oglądane przez nieostro nastawiony teleskop. Dziewczyna stała w lekkim rozkroku, przybierając taką luźną postawę zapewne dlatego, że akurat chichotała z jakiegoś ważnego zapewne powodu. Miała ładne nogi. Starsza kobieta siedząc w fotelu, na mój widok wstała i powiedziała głośno:

– Oto Bron Colins. Mamy więc już komplet. Po czym zwróciła się do mnie.

– Bron przedstawię Cię wszystkim, którzy przyjechali wcześniej i dobrze się już bawią. Ja sama mam na imię Pheobe. Nie wiem czy wiesz, ale na konferencję zaproszone zostały tylko osoby  skoligacone w pewien szczególny sposób.

Wszyscy odwrócili się w moim kierunku. Dziewczyna w granatowej, dziwnej sukience patrzała teraz na mnie „laserowym wzrokiem”. Założyłbym się, że jej niebieskie oczy nie tylko odbierają światło, ale także wysyłają światło. Miała pełne, ładne usta, lekko załamany nos, wysunięty podbródek, a jej włosy widać zupełnie niedawno, zapewne tuż przed przyjazdem, były poddane tzw. „trwałej ondulacji”. Fryzurę miała fajną. Taką trochę „Afro”. W ręce trzymała kieliszek z białym winem. Można było się spostrzec, że wszyscy obecni wypili tutaj jakiegoś drinka.

– Oto Noah, który za chwilę wygłosi pierwszy referat – ciągnęła Phoebe, pokazując palcem na mężczyznę w moim wieku. Poebe też była w moim wieku.

– Jak wiadomo Ty Bron wygłaszasz swój referat dopiero jutro.

– A to jest Jaycee Mac Peteren, która wygłasza dzisiejszy drugi referat. Po tym urządzamy luźną dyskusję i rozpoczynamy uroczystą kolację, a właściwie no wiesz, taki wieczorek zapoznawczy – ciągnęła Phoebe, pokazując palcem na dziewczynę w granatowej sukience w nieostre gwiazdy. Dziewczyna spoglądała na mnie nieco zdziwiona. Jej wzrok był jednak przyjazny.

– O interakcji wpływów faz Księżyca i rotacji atmosfery Słońca na rytm miesięczny kobiety (*79), a właściwie o trzech typach kobiet, będzie mówić jutro ten oto młody tu człowiek o imieniu Patrick, syn Tim’a i Brandy Lynx. Trzeci jutrzejszy referat o geofizycznych powodach ludzkiego 7-mio dniowego kalendarza (*79) wygłosi Genevičve, ta młoda osoba, która jest córką księżniczki Ivy. Jak wiecie druga córka Ivy miała na imię Astrid. Astrid siedzi tam w fotelu. Przyjechała w ostatniej chwili. Chce także wygłosić referat. proponuje tytuł: „Korzenie masonerii i związek kształtu kościołów gotyckich oraz minaretów z  technolohią nadistot IIo, jaką stosują w selekcji i rejestracji myślokształtów ludzi”. To się nie zmieści nam chyba w programie tego seminarium, które ma trwać przecież tylko 3 dni.

Spojrzałem w kierunku dwóch Pań siedzących na fotelach. teraz dojrzałem, że były podobne do siebie „jak dwie krople wody”. Phoebe ciągnęła dalej.

– Tyle przewiduje oficjalny, zaplanowany program konferencji. O ile wiem kilka osób liczy jednak na ważniejszą, drugą część konferencji, której przebiegu nie udało mi się przewidzieć. Jest nas tutaj kilkunastu. Poznaj resztę przybyłych osób na własną rękę. Nie wiem bowiem sama wiele więcej, gdyż zgromadziliśmy się w tym gronie pierwszy raz. Jak dotąd owe młode osoby, które tu oglądasz nie chcą mówić na serio. Trzymają się ich żarty. Chcą się bawić i nie mogę się połapać w tym o co im chodzi. Możemy zaczynać. Przejdźmy do salki konferencyjnej, która jest tu obok. Ostrzegam salka ta wisi nad urwiskiem. W dół jest tysiąc metrów. Proszę nie wychylać się przez okno. Aha Bron! Zanieś swoje rzeczy do Twojego pokoju. Pokój masz na górze. Numer 6. Tu z holu są schody na górę. Zaczynamy w takim razie za 20 minut. Będziemy mieli wtedy tylko 10 minut spóźnienia.

 

 

 

II.4. Implanty kosmity najwyższego

 

Gdy wszedłem na salę konferencyjną to zauważyłem, że jedyne wolne miejsce było jeszcze koło Jaycee. Usiadłem w wygodnym fotelu między Jaycee a Phoebe. Wszyscy mieli tu wygodne fotele, które stały półkolem na zielonym dywanie. Przed nami stał stolik oraz dwa foteliki, a za nimi zwykły ekran do wyświetlania staroświeckich przezroczy. Taki był ostatnio styl na elitarnych konferencjach. Za oknami nieco rozjaśniło się i wyjrzało Słońce.  

Na ekranie widniał olbrzymi napis. To widać Noah wyświetlił już tytuł swojego referatu . Tytuł brzmiał: IMPLANTY KOSMITY NAJWYŻSZEGO.

Phoebe wstała ze swojego miejsca na sali, usiadła na foteliku prezydialnym, podtrzymując stosowną, profesjonalną procedurę konferencji, mimo jej kameralnego charakteru i powiedziała:

– Noah, prosimy! Wygłoś swój referat.

Noah usiadł na drugim foteliku usytuowanym przed nami i powiedział:

– Pani Przewodnicząca, Szanowne Panie i Panowie, pozwólcie, że wyświetlę na ekranie teraz motto do mojego referatu. Wszyscy zaczęliśmy czytać wyświetlony tekst. Myślę że część uczestników zebrania była zdumiona, gdyż tekst stwierdzał, co następuje:

                           

                            MOTTO

„... Wcześniej tego ranka dr Thomas Harvey przeprowadził sekcję zwłok, podczas której wyjął mózg Einsteina  i zachował do dalszych analiz ... Późniejsze badania dały fascynujące wyniki ...   Dr Diamond twierdzi, iż w zestawieniu z materiałem porównawczym ... w mózgu Einsteina przypadało więcej komórek glejowych na neuron. Czy była to cecha wrodzona, czy też nabyta ... nie potrafimy rozstrzygnąć”.

Roger Highfield, Paul Carter, str. 326–327, „Prywatne życie Alberta Einsteina”

 

Noah spokojnym głosem ciągnął dalej:

 

Mówiąc w największym skrócie, chcę przedstawić Państwu argumenty przemawiające za tezą, iż cywilizacją naszą sterują przekazy nadawane w paśmie 0.002-43 Hz w formie audycji wznawianej rytmicznie i nadawanej z pobliskiej gwiazdy.

Audycja ta oddziałuje nie tylko na najwybitniejszych twórców kultury naszej cywilizacji, ale niestety także na „najokrutniejszych dyktatorów” i „najbardziej nieprzejednanych buntowników”. Audycja ta, będąc rodzajem „planetarnego anioła stróża”, zabezpiecza przede wszystkim to, aby żaden utopijny, totalitarny, nieludzki reżym nie przetrwał zbyt długo.

Algorytm naszej najbliższej gwiazdy wymusza tworzenie i okresowe burzenie porządku zastanego.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin