Zbigniew Jethon & Krystyna Nowicka - Rozdroża nauki.pdf

(480 KB) Pobierz
413527163 UNPDF
Zbigniew Jethon
Krystyna Nowicka
Rozdroża nauki
Krajowa Agencja Wydawnicza
RSW „PRASA-KSIĄŻKA-RUCH” WARSZAWA 1976
Ilustracja na okładce: Andrzej Damięcki
Projekt okładki seryjnej: Jan Kubasiewicz, Andrzej Olejniczak
Redaktor techniczny: Kazimierz Stodolak
413527163.001.png
DZIWNE PRZYGODY MEDYCYNY
Prawdziwy i właściwy cel nauki — to
nic innego, jak wyposażenie życia
ludzkiego w nowe wynalazki i środki.
Franciszek Bacon
Popularne powiedzenie głosi, że najwięcej jest na świecie lekarzy. Wystarczy wspomnieć w gronie
znajomych, że boli nas głowa, aby usłyszeć tyle co najmniej rad, ile jest przy tej rozmowie obecnych osób.
Pasjami lubimy się leczyć i leczyć innych; bo nie tylko korzystać z cudzych rad, ale także, czy może bardziej
jeszcze, ich udzielać.
To upodobanie do udzielania bezpłatnych „porad lekarskich” łączy się iz jedną z podstawowych ceoh
psychiki człowieka — z potrzebą niesienia pomocy. Człowiek jest istotą, która źle znosi samotność.
Najlepiej czuje się wśród innych ludzi, od których otrzymuje pomoc i moralne wsparcie we wszystkich
sprawach swojego bytowania. A przecież sprawy zdrowia i dobrego samopoczucia należą do
najważniejszych w życiu każdego z nas. Rozumiał to już człowiek pierwotny, któremu każda choroba groziła
głodem, gdyż nie mógł wówczas zdobywać pożywienia, a bywało, że nawet śmiercią, gdy osłabiony —
stawał się obiektem ataku ze strony zwierząt lub innych ludzi. Starał się więc walczyć i z tym wrogiem,
jakim były dla niego dolegliwości ciała.
Pierwotne formy pomocy i samopomocy opierały się zapewne na działaniu instynktownym, takim
samym, jakie i dziś zaobserwować możemy u zwierząt. Chore zwierzęta wylegują się na słońcu, szukają
źródeł mineralnych lub pokładów soli, a złamaną kończynę trzymają w powietrzu w pozycji, która pozwala
na prawidłowe zrośnięcie się kości. Zranione zwierzęta liżą swoje rany, wykorzystując w ten sposób
substancje hamujące rozwój bakterii, jakie znajdują się w ślinie.
Rzymski pisarz, Pliniusz, wiele dawnych zabiegów medycznych przypisuje obserwacji zwierząt.
Dowiadujemy się od niego, że np. lekarze greccy poznali wartość ciemierzycy białej na podstawie
obserwacji kóz (zjadanie jej zawsze wywoływało u kóz rozwolnienie). Nacinania żył, dla upuszczenia krwi
osobom cierpiącym na nadciśnienie tętnicze, miał nauczyć ludzi (zdaniem Pliniusza) hipopotam. Stare
hipopotamy co pewien czas wyszukują miejsca, gdzie rośnie ostra trzcina. O jej złamany koniec ocierają
nogę i kaleczą się w ten sposób.
Chcąc nieco zrozumieć życie człowieka pierwotnego, sposób jego myślenia i postępowania, musimy na
chwilę spróbować spojrzeć na świat nie naszymi, ludzi żyjących w XX wieku, oczami, lecz spojrzeniem
kogoś, kto żył tysiące i dziesiątki tysięcy lat przed nami, słowem — naszego odległego przodka. Nie będzie
to takie trudne. Z książek i filmów znamy opisy i obrazy z życia plemion, które i dziś jeszcze żyją na
poziomie niewiele zapewne różniącym się od tego, na jakim żyli protoplaści współczesnych wysoko
cywilizowanych ludzi. Prasa coraz to donosi o nowym odkryciu plemion żyjących na poziomie epoki
kamiennej.
Jaki więc mógł wydawać się świat człowiekowi pierwotnemu? Może podobnych wrażeń doświadczamy,
gdy stoimy nad rozhukanym morzem, czy kiedy w górach lub w lesie zaskoczy nas burza? Ale nasz strach
czy, innym razem, podziw wobec piękna i potęgi świata, są chwilowe. Wiemy, że wrócimy do ciepłego
domu, zapalimy światło i uciekniemy przed deszczem i mrozem.
Mówi się, że zdziwienie jest początkiem wiedzy. Człowiekowi pierwotnemu patrzącemu na świat, w
którym żył, powodów do dziwienia się na pewno nie brakowało. Były jego udziałem i „zdziwienia” dobre,
gdy na przykład w czasie suszy trafił na źródło wody, czy przypadkiem odkrył nową jadalną roślinę. Ale
natura, wśród której żył, nie szczędziła mu też okazji do „zdziwień” złych i groźnych — były burze, deszcze,
niebezpieczne zwierzęta, szkodliwe rośliny. Cóż więc robił, by móc żyć? Starał się, jak potrafił, rozumieć i
tłumaczyć sobie to wszystko, z czym się stykał i wśród czego żył. Usiłował obserwować i poznawać swój
świat.
Idea ładu jest jedną z najgłębszych cech ludzkiego myślenia. Człowiek pierwotny bał się nieznanego,
tajemniczego chaosu, który go otaczał. Próbował porządkować swój świat, aby móc go zrozumieć i żyć
zgodnie z prawami, które, jak sądził, tym światem rządziły. Wolał jakiekolwiek tłumaczenie od niewiedzy:
nie chciał być bierny wobec przypadkowości i gwałtowności losu. Nazwanie, znalezienie przyczyny rzeczy i
zjawisk kładzie kres nieładowi. Tak rodziły się magie, obrzędy, religie i mity. Były one obrazem sytuacji
człowieka pierwotnego. Jego świat dzięki nim przestawał być tajemnicą i chaosem. Wszystko miało swój cel
i sens. Każda rzecz pomyślna była bądź wynikiem właściwego zastosowania formuł i obrzędów (okres
magiczny), bądź darem bogów (religie), każde nieszczęście stawało się winą samego człowieka, gdy swoim
niewłaściwym postępowaniem naruszał porządek świata, lub karą zesłaną na niego przez bogów. Człowiek
pierwotny stworzył sobie bogów, by nie być samotnym w tym tajemniczym i niepojętym świecie, który go
otaczał, by móc się nim z kimś podzielić, do kogo się zwrócić ze swoimi lękami i niepokojami, by mieć
kogoś, komu mógłby przypisać dzianie się rzeczy, których nie rozumiał. Każdy lud, każda kultura tworzyła
swoją religię na miarę własnych potrzeb i doświadczeń, na miarę swojego życia. Bardzo rzadko spotyka się
plemiona, które nie posiadają żadnych wierzeń, choć nie każda religia tworzyła bogów — istoty nadludzkie.
„Szlachetne zdrowie...” pisał Jan Kochanowski w wieku XVI, ale zdrowie i przed czasami
Kochanowskiego, tak jak i dziś, było jedną z rzeczy, które ludzie cenili bardzo wysoko. Nic więc dziwnego,
że człowiek pierwotny i za sprawę stanu swojego zdrowia (dobrego czy złego) uczynił odpowiedzialnymi te
moce, które — jak wierzył — rządziły światem. Choroba i zdrowie były, w jego oczach, częścią ogólnego
porządku świata. Ból i cierpienie nie powstawały bez powodu, u ich podstaw musiała znajdować się jakaś
przyczyna. Poszukiwał jej tam, gdzie dopatrywał się źródła wszystkich działań swojego życia — w woli istot
kierujących biegiem świata. Skoro słońce, deszcz, urodzaj czy powodzenie na polowaniu zależne były od ich
woli, czemu inaczej miałoby być ze zdrowiem? Ono także musiało być w ich mocy. Bogowie troszczyli się o
życie człowieka i oni, za naruszenie ustanowionych przez siebie praw, karali go odebraniem mu zdrowia.
Przyczyn choroby mogło być bardzo wiele — mógł ją sprowadzić gniew boga, złamanie
obowiązującego tabu, ale także i magiczne działanie innego, wrogiego człowieka. Choroba, jako zmiana w
porządku świata, budziła strach. Rzeczą najważniejszą było ustalenie jej przyczyny. Tu zaczynała się rola
ludzi, którzy w społeczeństwach pierwotnych spełniali obowiązki dzisiejszych lekarzy — czarowników,
magów, szamanów, kapłanów, słowem tych, którzy w danej społeczności na skutek wrodzonych (czyli
właśnie danych im przez bogów) talentów pozostawali w najbliższym kontakcie z mocami
nadprzyrodzonymi. Oni ustalali przyczynę chroby i, zależnie od niej, sposoby leczenia. Umiejętności
kapłanów czy czarowników nie ograniczały się jednak tylko do tego, co „objawili” im bogowie, choć oni
sami może i wierzyli, że całą swoją siłę i wiedzę zawdzięczają właśnie bogom. Osoby pełniące funkcje, o
których mówimy, często byli to po prostu ludzie rzeczywiście wyróżniający się wśród swoich
współplemieńców. Byli zapewne dobrymi obserwatorami swojego otoczenia i stosunków, jakie w nim
panowały. Stąd często ich „magiczne” zabiegi i posłuszeństwo wobec ich zaleceń odnosiły pożądany skutek
— bogowie przyjmowali składane im ofiary i zło odchodziło skąd przyszło.
Wspominaliśmy już o analogiach między poziomem życia dzisiejszych plemion prymitywnych i ludów
zamieszkujących ziemię w czasach prehistorycznych. Posłuchajmy więc współczesnej opowiastki, która
dobrze ilustruje ten typ działalności czarownika.
„W styczniu 1972 zachorowała żona Kauyu, Monda: bolało ją całe ciało i głowa, skóra była zimna i
wilgotna. Odczuwała też bóle żołądka, przestała jeść. Zaniepokojony mąż wezwał Wilakiego, miejscowego
uzdrowiciela. Obmacując skórę Mondy Wilaki natychmiast wywnioskował, że trapią ją duchy przodków.
Przy tym oznajmił jej i całej wiosce, że choroba jest skutkiem jej złego postępowania. Zmarła przed
dziesięciu laty teściowa ma dość słuchania, jak Monda wymyśla mężowi i obmawia go wobec sąsiadów. Jest
też niezadowolona, że Monda bije dzieci po głowie (choć mąż ją uczy, że inna część ciała do tego służy), a
ponadto jeszcze jest leniwa i nie gotuje na czas jedzenia. Monda wyzdrowieje, ale najpierw musi postanowić
poprawę. Po tym kazaniu Wilaki przykładając usta do pleców i piersi Mondy wyssał z nich siedem drzazg
drewnianych. Drzazgi te to strzały, które w nią wbili rozgniewani przodkowie. Oni też odebrali jej «część
ducha»: dlatego skóra jej jest zimna. Gdyby złe duchy wstąpiły w Mondę — skóra byłaby gorąca. Monda
oczywiście wyzdrowiała” — kończy opowiadanie Donald McGregor, misjonarz protestancki, opisujący
obrzędy praktykowane na Nowej Gwinei („Znak”, 241—242).
Ale prymitywne lecznictwo dawne czy dzisiejsze, to nie tylko stosowanie zaklęć i obrzędów.
Zastanawiając się nad przyczynami różnych zjawisk i zdarzeń, człowiek pierwotny gromadził wyniki swych
obserwacji. Odkrywał lecznicze właściwości ziół, wód mineralnych i innych składników własnego
otoczenia. A łącząc zastosowanie tych praktycznych środków z działaniami magicznymi, bardzo wcześnie
dokonał odkrycia pewnej prawdy o ludzkiej psychice — że wiara w skuteczność leczenia pomaga zwalczać
chorobę. Zasady tej często nadużywają dzisiejsi znachorzy, jak i często nadużywali jej czarownicy, ale
współczesna medycyna także uznaje stan psychiczny chorego, jego wiarę w wyzdrowienie, za bardzo
korzystny dla przebiegu leczenia.
Podstawą medycyny w jej pierwotnej postaci było ustne przekazywanie wyników obserwacji i
doświadczeń. Przechodziły one z pokolenia na pokolenie. Funkcja czarownika często bywała dziedziczna —
ojciec wtajemniczał syna we własną wiedzę i stosowane przez siebie sposoby. W kulturach, które osiągnęły
wyższy szczebel rozwoju, metody przekazywania zaczęto doskonalić. Powstawały np. specjalne szkoły,
zlokalizowane zwykle przy świątyniach. Wynalezienie pisma bardzo ułatwiło rozwój nauki, więc także i
medycyny. Można było teraz gromadzić wyniki leczenia i analizować je opierając się nie tylko na
doświadczeniach jednego pokolenia. W ten sposób powstawały w starożytnych cywilizacjach doskonale
rozwinięte systemy medyczne, o wysokim poziomie wiedzy o działaniu leków roślinnych i mineralnych oraz
dużej biegłości w sztuce operacyjnej. Zapiski znalezione w Ur (tereny Mezopotamii), wykonane na
glinianych tabliczkach, wskazują, że dokładne „protokoły” obserwacji i skuteczności leczenia chorób
prowadzono tam w sposób systematyczny przez około trzysta lat.
Wśród najstarszych cywilizacji cztery wiodą spór o prymat — babilońska, egipska, hinduska i chińska.
Jeśli ponadto przypomnimy tu wyniki badań archeologicznych w Meksyku i Azji (okolice dzisiejszego
Uzbekistanu i Turkmenii), otrzymamy obraz rozmieszczenia najstarszych skupisk cywilizacyjnych, wysoko
rozwiniętych już przed sześcioma tysiącami lat.
Kultury Mezopotamii, nazywane zwykle cywilizacją babilońską, łączyły wszystkie zdarzenia na ziemi
ze zjawiskami na niebie. Wszystkie sprawy tego świata zostały z góry ustalone przez istoty nadprzyrodzone i
ta boska wola zapisana została w gwiazdach. Niebo jest więc jedną wielką księgą, a nauka jej odczytywania
jest najważniejsza. Kto potrafi czytać niebo, może poznać i przewidzieć zdarzenia na ziemi, objaśniać
teraźniejszość i przepowiadać przyszłość. Notowano więc skrzętnie wszystko, co działo się na niebie i ziemi,
usiłując znaleźć łączność między tymi dwoma porządkami. Wiązano bieg słońca, jego położenie, fazy
księżyca — z wegetacją roślin, porami roku, pogodą i wylewami rzek. Szukano także związku między
niezwykłymi zjawiskami na niebie (np. zaćmienie słońca lub księżyca, pojawienie się nowej gwiazdy czy
komety), z wyjątkowymi wydarzeniami w życiu narodu czy pojedynczych ludzi. W księdze niebios szukano
wyjaśnień klęsk żywiołowych, wyników wojen itp. Tak powstała nauka o przepowiadaniu z gwiazd, czyli
astrologia.
Medycyna kultur Mezopotamii wiązała również kwestię zdrowia człowieka z jego losem wcześniej już
określonym przez bogów i zapisanym w gwiazdach. Związek astrologii z medycyną uwidaczniał się na
przykład w przywiązywaniu dużej wagi do liczb. Siódemka była liczbą „złą”. Nie udzielano więc chorym
pomocy w dniach, których data dzieliła się przez siedem. W mieszaniu składników roślinnych i mineralnych
także unikano tej liczby. Leczenie poszczególnych części ciała rozpoczynano w momencie określonego —
pomyślnego — układu gwiazd i od niego uzależniano wybór rośliny leczniczej.
O medycynie babilońskiej mówią nam zachowane teksty lekarskie z VII wieku p.n.e., a niektóre nawet z
XIII w. p.n.e. Ich treść jest jednak jeszcze starsza, pochodzi z około 2000 lat p.n.e. Medycyna babilońska
przejęła wiedzę medyczną po wcześniej zamieszkujących te tereny Sumerach. Samo słowo „asu”, jak w
Babilonie nazywano lekarza, pochodzi z sumeryjskiego „a-zu” (ià-zu), co znaczy „człowiek, który zna
wodę” i określało kiedyś kapłana wróżącego na podstawie wody lub oliwy. Jeden z wielu związanych z
medycyną bogów babilońskich, Ningiszzida, syn boga Ninazu (co znaczy — Pan Lekarz), jako swoim
symbolem posługiwał się różdżką ze splecionymi wężami, której do dziś używa się dla oznaczenia zawodu
lekarza. Jak wynika z Kodeksu Hammurabiego (XVIII w. p.n.e.), w krajach Mezopotamii obok zawodu
lekarza-kapłana istniał także zawód lekarza „świeckiego”, nie związanego z religią. Taka specjalizacja
musiała dać oczywiście dobre wyniki. Lekarza-kapłana przyzywano dla ustalenia przyczyny choroby. Jeśli
jednak prognostyki nie były zdecydowanie niepomyślne, gdy wszystkie znaki wskazywały, że bogowie nie
będą przeciwni przywróceniu choremu zdrowia, do akcji mógł wkroczyć lekarz. Opis symptomów niekiedy
nie wróżył nic dobrego: „Jeżeli choremu pulsuje w prawym uchu, jego choroba jest poważna, ale wyżyje.
Jeśli pulsuje w lewym uchu (są podstawy) do niepokoju. Jeśli pulsuje w obu uszach, umrze”. Wspomniany
wyżej Kodeks Hammurabiego przewidywał obcięcie lekarzowi rąk za spowodowanie śmierci pacjenta...
Poziom medycyny babilońskiej musiał więc być rzeczywiście wysoki, a środki przez nią zalecane istotnie
skuteczne, skoro zawód lekarza, mimo tak groźnej perspektywy, miał licznych adeptów. Jak wiemy na
podstawie zachowanych recept, leczono kierując się wiedzą o działaniu wyciągów z ziół i roztworów
różnych soli (jako lekarstwa używano np. sproszkowanej skorupy żółwia, który to środek do dziś zachowały
w swych przepisach medycyny Dalekiego Wschodu). Nie obca była też medycynie babilońskiej chirurgia —
dokonywano wycinania guzów, amputacji kończyn. A może i my spróbujemy skorzystać z porad
babilońskich „asu”? Oto recepta na dolegliwości żołądkowe: „Jeżeli człowiek ma żołądek rozpalony i nie
przyjmuje pokarmu ani napoju, weźmiesz nasienie tamaryszka, zmieszasz z miodem i zsiadłym mlekiem.
Chory zje to i wyzdrowieje”.
O medycynie Egiptu najwięcej dowiedzieć się możemy z papirusów poświęconych sztuce lekarskiej
oraz z dzieł pisarzy greckich — Herodota, Diodora i innych (kultura Grecji, a później Rzymu, bardzo wiele
zdobyczom Egiptu zawdzięcza; nawet słynna przysięga lekarska, sformułowana przez Hipokratesa, przejęta
została z wzorów egipskich). Sporo wiadomości o egipskiej medycynie dostarczają nam także dzisiaj
badania mumii egipskich (np. zdumienie współczesnych lekarzy budzą stwierdzone na mumiach zabiegi
operacyjne, szczególnie wycinanie otworów w kościach czaszki, tak zwana trepanacja; zabiegi te musiały
być wykonywane za życia danej osoby, gdyż brzegi kostne wykazują ślady zagojenia).
Najstarsze papirusy lekarskie pochodzą z drugiego tysiąclecia p.n.e., ale zawarta w nich wiedza jest z
pewnością starsza. Na przykład w tzw. papirusie Ebersa, zawierającym około dziewięciuset recept przeciwko
różnym chorobom, część przepisów pochodzi przypuszczalnie z czwartego tysiąclecia p.n.e.
Najsłynniejszym lekarzem był Imhotep, uważany za ojca medycyny egipskiej.
Szczególną uwagę przywiązywano w medycynie Egiptu do ziołolecznictwa. W powszechnym użyciu
były, między innymi, olej rycynowy, kora granatowca (na robaki), piołun (na apetyt), a nawet opium dla
uśmierzania bólu. Znano także właściwości rozmaitych soli mineralnych i chętnie je stosowano (sole miedzi
na wymioty, sole ołowiu w celach kosmetycznych). Posługiwano się także środkami pochodzenia
zwierzęcego (mleko rozmaitych zwierząt, krew, tłuszcze itp.). Sposoby przyrządzania lekarstw były podobne
do dzisiejszych: znajduje się w nich zawsze środek podstawowy (leczniczy), oraz pomocnicze, które mają
nadać lekarstwu odpowiednią postać i poprawić jego smak czy zapach.
Podczas gdy wiele zdobyczy medycyny babilońskiej i egipskiej zostało przyswojonych i dalej
rozwiniętych przez kultury krajów europejskich (a także np. w Persji czy Kartaginie), rozwój medycyny
Chin i Indii wykazuje cechy zupełnie swoiste. Stało się tak ze względu na niezależny rozwój nauki tych
krajów od osiągnięć, odległych terytorialnie, Mezopotamii i Egiptu. Chiny i Indie rozwinęły tak oryginalne
kierunki medyczne, jak akupunktura, chiropraktyka, joga i inne. Zielarstwo chińskie do dnia dzisiejszego
stanowi bogate źródło wiadomości o właściwościach różnych roślin leczniczych, szeroko stosowanych także
przez współczesną medycynę Chin.
Chiński kanon medyczny, nei czing, zawiera wiele danych, które potrafią zadziwić uczonych
współczesnych. Na przykład, na dwa tysiące lat przed odkryciem krążenia krwi przez angielskiego fizjologa
Williama Harveya (1578—1657), w kanonie tym nauczano, że „serce reguluje krew w całym ciele... krew
płynie nieprzerwanie w koło i nigdy się nie zatrzymuje”. Jeśli uświadomimy sobie, że religia i filozofia
chińska, zawsze, a zwłaszcza od czasów Konfucjusza, głosiły „świętość ciała ludzkiego” i tym samym nie
zezwalały na prowadzenie żadnych doświadczalnych prac anatomicznych, możemy tylko podziwiać
niezwykłą umiejętność tak trafnego wnioskowania na podstawie nielicznych obserwacji.
Gdy myślimy o medycynie Indii, jako pierwsze skojarzenie pojawi się nam obraz „fakirów”, tych
dziwnych ludzi, którzy podobno osiągnęli całkowitą kontrolę nad własnym ciałem. Ale sprawami jogi, która
podobnie jak wspomniana wyżej akupunktura budzi obecnie szerokie zainteresowanie, zajmiemy się osobno.
Hinduska nauka zna jednak wiele jeszcze innych sposobów postępowania. Ujęte w pochodzącej z X wieku
p.n.e. księdze ayuveda i w znacznie późniejszym (około X-XII wieku n.e.) systemie leczenia unani , metody
medycyny hinduskiej zawierają liczne, trafne z dzisiejszego punktu widzenia, wskazówki lecznicze i zasady
przewidywania przebiegu choroby (szczegółowo opracowano np. sposoby leczenia zatruć i ukąszeń
jadowitych węży). Spisane na początku naszej ery przez hinduskich lekarzy, Susrutę i Charakę, zasady
postępowania zawierają m.in. opisy przeprowadzania operacji plastycznych, operacji w jamie brzusznej,
metody postępowania w położnictwie i przy niektórych chorobach zakaźnych.
Powyższy przegląd stanu medycyny w wysoko rozwiniętych kulturach starożytności nie obejmuje,
oczywiście, wszystkich kultur świata. Mamy już dość szczegółowe dane o stojącej na wysokim poziomie
medycynie Majów i Inków. Również i tam dokonywano różnorodnych zabiegów chirurgicznych, jak
otwieranie czaszki czy jamy brzusznej, operacyjne leczenie złamań i inne. Także medycyna współczesnych
nam ludów pierwotnych osiąga niekiedy poziom budzący nasz podziw. Dziewiętnastowieczni podróżnicy
pozostawili nam opisy bardzo trudnych operacji wykonywanych na ich oczach przez tubylczych
„medyków”. Angielski etnolog, badacz obyczajów ludów Afryki, R. W. Felkin opisał w 1879 r. zabieg
cesarskiego cięcia, którego był świadkiem w Ugandzie. Kobiecie, która miała być operowana, w charakterze
narkozy dano do wypicia dużą ilość wina bananowego. Następnie ułożono ją na macie i związano pasami z
kory drzewnej, aby jej przypadkowe poruszenia nie utrudniały zabiegu. Operację przeprowadzał
„czarownik” w asyście dwóch pomocników. W pomieszczeniu, gdzie dokonywano zabiegu, był prócz nich
tylko Felkin, którego także uważano za potężnego czarownika. Reszta współpłemieńców oczekiwała przed
szałasem. Jeden z pomocników unieruchamiał nogi kobiety, drugi, bardziej doświadczony, rękami ściskał z
boków jej brzuch. Sam czarownik „zdezynfekował” starannie swoje ręce i brzuch operowanej winem
palmowym a następnie wodą. Przez cały czas odmawiał po cichu zaklęcia, które brzmiały jak nie kończąca
się pieśń obrzędowa. Po umyciu rąk chwycił w dłoń zakrzywiony nóż i wydając przeraźliwy krzyk jednym
ruchem dokonał cięcia. Krzyk jego natychmiast został podchwycony na zewnątrz szałasu. Jak można sądzić,
nagły ten hałas miał odstraszyć złe demony, ale z pewnością oddziaływał także na psychikę operowanej.
Jeśli była niedostatecznie uśpiona, krzyk musiał wywołać u niej paraliżujące uczucie lęku, które odwracało
jej uwagę od bólu zadanego cięciem noża. Dalej wypadki potoczyły się lotem błyskawicy. Czarownik wyjął
Zgłoś jeśli naruszono regulamin