McClure Ken - Steven Dunbar 02 - Spisek.rtf

(1417 KB) Pobierz

KEN McCLURE

 

Spisek

 

 

Przekład Tomasz Wilusz

 

„KB”

 

 

Jeśli ktoś oszuka mnie raz - hańba mu,

jeśli dwa razy - hańba mnie.

J. Jelly Complete Collection of Scottish Proverbs, 1721

 

 

 

Prolog

 

 

Blackbridge, West Lothian, Szkocja

Lato 1999

Pogoda była niezwykła jak na Szkocję. Od dwóch tygodni nie spadła ani jedna kropla deszczu, więc kiedy Alex Johnston zarył tylnym kołem bmx-a w ścieżce biegnącej wzdłuż kanału, w powietrze wzbiła się imponująca chmura kurzu. Obrócił rower o sto osiemdziesiąt stopni, oparł łokcie na szerokiej kierownicy i wyszczerzył zęby w uśmiechu. Patrzył wyczekująco, czy któryś z kumpli powtórzy ten wyczyn, łan Ferguson zaczął zjeżdżać po grobli wyraźnie wystraszony, ale zdecydowany sprostać wyzwaniu. Szło mu całkiem nieźle aż do chwili, kiedy przy wyjściu z zakrętu tylne koło oderwało się od ziemi i chłopiec wyłożył się jak długi razem z rowerem.

-                     Kurde, ale jazda! - zarechotał Alex.

-                     Wpadłem na kamień, nie widać? - odburknął łan, zwany przez kolegów Fergie.

Ścieżką nadjechał trzeci chłopak. Zatrzymał się i z rozbawieniem patrzył, jak Fergie gramoli się z ziemi.

- Kurde, Fergie - powiedział, kręcąc głową. - Jak stara zobaczy twoje gacie, przez resztę wakacji masz przechlapane.

Fergie obejrzał rozerwane siedzenie dżinsów. Na miejscu prawej kieszeni ziała wielka dziura. Zaklął i sprawdził co z rowerem. Przytrzymał kolanami przednie koło i wyprostował kierownicę.

- Już wiem - rzucił z chytrym uśmiechem. - Powiem, że pies Rafferty’ego ugryzł mnie w tyłek, Alex i trzeci z chłopców, Malcolm Watson, zwany Wattiem, wydarli się na całe gardło na znak aprobaty.

-                     No, to jest kawał bydlaka - powiedział Alex. - Gdybym wiedział, że Khan lata bez smyczy, nie podszedłbym do domu Rafferty’ego bliżej niż na kilometr.

-                     W dodatku Lane ściąga ochroniarzy na Peat Ridge. Mają pilnować tego gówna, które tam rośnie. Niedługo nie będziemy mieli dokąd chodzić - narzekał Wattie.

-                     Tata mówił, że w tym roku ognisko u Lane’a będzie wcześniej niż zwykle - stwierdził Alex.

-                     No i dobrze. Mój stary opowiadał, że facet posadził całe to gówno, nikogo nie pytając o zdanie - dodał Fergie.

-                     Podobno ten syf jest cholernie niebezpieczny - powiedział Wattie.

-                     Stary mówił, że jeśli nie powstrzyma się Lane’a, to Rafferty może pożegnać się z tą swoją farmą organiczną - stwierdził Alex.

Wattie prychnął.

-                     Mój stary u niego pracuje. Mówi, że Rafferty wie o rolnictwie organicznym tyle co o „ginekologii”.

-                     Co to jest „ginekologia”?

-                     Cholera wie.

-                     Mój stary mówi, że organiczne farmy to interes z przyszłością - powiedział Fergie. - W mieście pełno jest dzianych frajerów, co zapłacą masę forsy za ziemniaki rosnące na gnoju zamiast na nawozach sztucznych.

-                     To co robimy? - spytał Alex, dyplomatycznie zmieniając temat. W ich paczce obowiązywała niepisana zasada: nie krytykować rodziców. O innych można było mówić co ślina na język przyniesie.

-                     Moglibyśmy pójść do zagajnika, zajarać i się wyluzować - rzucił Fergie.

-                     A masz fajki? - spytał Alex.

-                     Jasne. - Fergie wyjął z ocalałej tylnej kieszeni zgniecioną paczkę papierosów.

-                     Super! - ucieszył się Alex.

-                     Ja odpadam - powiedział Wattie. - Muszę skoczyć do Rafferty’ego i uprzedzić starego, że na podwieczorek przychodzi ciotka Kate ze swoim paskudnym bachorem. Matka powiedziała, że zabije mnie i ojca, jeśli się spóźnimy. Ale zajarać zdążę. Fergie?

-                     Dla kumpla fajka zawsze się znajdzie - powiedział chłopiec, dając Wattiemu papierosa.

-                     A ogień?

-                     A, to już inna sprawa - powiedział Fergie, cofając się.

-                     Ty kurduplu!

Fergie roześmiał się i wyjął z kieszeni pudełko zapałek. Zapalił jedną i zbliżył płomyk do twarzy Wattiego. Ten, nie schodząc z roweru, zaciągnął się głęboko i wypuścił dym z ust z jękiem rozkoszy.

-                     O, cholera, jestem twoim dłużnikiem, słoneczko.

-                     Dopilnuję, żebyś oddał wszystko, co do grosza - powiedział Fergie głębokim głosem filmowego mafioso. - Inaczej odbiorę dług w naturze od twojej siostry.

-                     Nie mieszaj jej do tego!

-                     Gdybym tylko mógł - westchnął Fergie. - Jeśli oślepnę, to przez nią.

-                     Spadaj! - krzyknął Wattie i próbował kopnąć Fergiego, nie zsiadając z roweru. Nie mógł powstrzymać się od uśmiechu na widok wymyślnych uników kumpla, jakich nie powstydziłby się matador.

-                     Wiecie, gdybyście skoczyli ze mną do Rafferty’ego, to moglibyśmy popływać w kanale, jak będziemy wracać - podsunął Wattie.

-                     Wchodzę w to! - powiedział Alex. - Spociłem się jak świnia.

-                     Jesteście pewni, że Rafferty uwiązał tego swojego cholernego psa? - spytał Fergie.

-                     Nie pękaj. Khan cały dzień siedzi zamknięty w szopie. Chyba nawet Rafferty się go boi.

-                     No to jedziemy, stary - powiedział Fergie i dał Alexowi papierosa, a następnego wziął dla siebie.

Ruszyli przed siebie, każdy z jedną ręką na kierownicy i z papierosem w drugiej. Jechali zygzakiem, tak dla zabawy. Był środek wakacji, a oni mieli po trzynaście lat i nie musieli zawracać sobie głowy dorosłymi problemami.

Alex i Fergie zaczekali przy bramie farmy Crawhill, aż Wattie przekaże nowiny ojcu, który leżał na środku podwórza i dłubał w żniwiarce.

-                     Co powiedział na to, że Kate przyjdzie z bachorem? - spytał Alex.

-                     Słowo, które zaczyna się na „k” i jest rodzaju żeńskiego.

-                     Nie dziwię się. Gnój ryczy jak mało kto - powiedział Fergie.

-                     Kate powinna zatkać go pieluchami z obu stron, byłby wreszcie spokój - zasugerował Alex.

Odwrócili się i ruszyli z powrotem w stronę Blackbridge. Kiedy przejechali pod mostem oddzielającym Crawhill od farmy Peat Ridge, Fergie zatrzymał się i powiedział:

-                     No to zaczynamy, chłopaki. - Przybrał ton spikera telewizyjnego. - Panie i panowie, proszę o oklaski dla... drużyny pływania synchronicznego z... Blackbridge!

-                     Zajebiście! - krzyknął Alex.

-                     Odlot! - dodał Wattie.

Pełni entuzjazmu, rzucili rowery w wysoką trawę przy ścieżce i rozebrali się w biegu. Alex pierwszy wskoczył do wody. Fergie i Wattie dołączyli do niego, drąc się na całe gardło.

- Panowie, teraz proszę o wolny kraul - powiedział Fergie, kiedy skończyli się chlapać.

Zaczęli płynąć środkiem kanału w ślimaczym tempie. Harmonię ich ruchów zakłócały tylko wybuchy śmiechu.

- A teraz... na plecy...

Przewrócili się na grzbiet i płynęli, już nie tak efektownie - bardziej przypominało to zsynchronizowane wypadanie z okna. Wreszcie Fergie zarządził powrót do poprzedniej pozycji i powiedział:

- A teraz dajemy nura...

Zanurzyli się w mętnym zielonym kanale i wypłynęli z wodorostami we włosach.

-                     Ale syf! - krzyknął Alex.

-                     Jak twoje skarpetki - dodał Wattie. - Jezu! Co do...

Alex i Wattie odwrócili się. Fergie gwałtownie miotał się w wodzie.

-                     Ratunku, gryzie! - krzyknął.

-                     Jeden zero dla potwora z Loch Ness - uśmiechnął się Alex.

-                     Ty, on tonie - zażartował Wattie, udając stoicki spokój.

-                     Bez jaj... coś mnie złapało... Jezu! Ale boli.

Dopiero teraz zrozumieli, że Fergie się nie wygłupia. Resztki wątpliwości prysnęły, kiedy zobaczyli szczura wczepionego w stopę kolegi. Krew tryskała na wszystkie strony.

- Ściągnijcie ze mnie to cholerstwo! - krzyknął Fergie.

Kumple ruszyli na pomoc. Alex próbował złapać szczura raz, potem drugi, aż wreszcie za trzecim się udało. Mocno chwycił pokryte mokrą szczeciną, szamoczące się cielsko i pociągnął do siebie, ale szczur się nie dawał. Wreszcie z ogromnym wysiłkiem oderwał rozwścieczone zwierzę i zaczął tłuc nim o betonowe płyty na skraju ścieżki. Przestał dopiero wtedy, gdy szczur znieruchomiał. Wattie pomógł Fergiemu wyjść na brzeg i razem z Alexem obejrzeli jego nogę.

Dygotał na całym ciele z szoku spotęgowanego widokiem rany. Siekacze szczura przebiły lewą stopę na wylot u podstawy małego palca. Alexowi udało się je rozewrzeć - to właśnie dlatego szczur w końcu puścił - ale jednocześnie powiększył ranę, z której teraz obficie lała się krew.

Alex pierwszy wziął się w garść i kazał Fergiemu położyć się na plecach z podniesioną nogą. Sam zaczął rozdzierać swoją koszulę na pasy, żeby zrobić bandaże. Okazało się to trudniejsze niż mu się wydawało, ale wreszcie znalazł słaby punkt - małe rozdarcie materiału - i został z czterema kawałkami bawełny w ręku. Przykucnął i przytrzymał stopę Fergiego między udami, po czym zaczął ją opatrywać.

- Widziałem, jak to robili w jednym filmie - oświadczył. Gościowi urwało rękę i jego kumpel porwał swoją koszulę, żeby zatamować krwawienie.

- I poskutkowało? - spytał Fergie, który już trochę ochłonął.

-                     Nie, facet kopnął w kalendarz w następnej scenie, zaraz po tym, jak kazał kumplowi obiecać, że zaopiekuje się jego dzieciakiem.

-                     Zaopiekujesz się moją myszą?

-                     Bałwan!

-                     Pójdę powiedzieć staremu, co się stało - stwierdził Wattie. - Poproszę, żeby zadzwonił na pogotowie.

-                     Cholerny fuksiarz! Będziesz mógł się przejechać karetką na sygnale - powiedział Alex do Fergiego.

-                     Może i ja się z nim zabiorę. Przynajmniej nie musiałbym oglądać bachora Kate - krzyknął Wattie i rzucił się biegiem w stronę farmy.

Nie minęła godzina, a Fergie został przewieziony do szpitala św. Jana w Livingston. Jeszcze tego samego wieczoru przeszedł operację ścięgien. Pod koniec tygodnia do szpitala trafili Alex i Wattie. Wszyscy trzej po kąpieli w kanale zapadli na chorobę Weila. Stan Fergiego gwałtownie się pogorszył, przyplątała się gorączka od ukąszenia szczura. Te dwie infekcje przyćmiły trzeci problem - pooperacyjne zakażenie rany, które zostało wykryte dopiero wtedy, gdy w organizmie rozwinęła się posocznica. Życie chłopca było zagrożone.

 

1

 

Glenvane, Dumfriesshire, Szkocja

Lato 1999

           - Co robią owce, tatusiu?

Steven Dunbar myślał przez chwilę, po czym spojrzał na podniesioną ku niemu małą twarzyczkę i powiedział:

- Właściwie to niewiele, Jenny. Po prostu... stoją sobie i jedzą. Przez chwilę znowu przyglądali się owcom pasącym się na skąpanej

słońcu łące. Steven stał oparty o bramę, a Jenny trzymała go za nogawkę spodni, jakby bała się, że jej ucieknie. Ojciec i córka, i sielankowy obrazek.

- No dobrze, ale co robią? - upierała się Jenny. - Jaką mają pracę?

- Owce raczej nie pracują, Jenny. Prawdę mówiąc, chyba w ogóle nie mają żadnego celu w życiu.

Steven Dunbar nie mógł nie zauważyć, że ta uwaga mogła równie dobrze odnosić się do niego samego, przynajmniej do ostatnich dziewięciu miesięcy, jakie upłynęły od śmierci Lisy, jego żony i matki Jenny. Dziewięciu miesięcy, które czasami zdawały mu się dziewięcioma stuleciami.

Byli małżeństwem od trzech lat, gdy wykryto u niej raka; od tej pory w ich domu nie używano już słowa „zawsze”, zastąpiło je określenie „najwyżej rok”. Lisa, pielęgniarka z Glasgow, którą Steven poznał w czasie jednego z najbardziej koszmarnych dochodzeń w swojej karierze*, odeszła po siedmiu miesiącach i dwóch dniach. Zabrała ze sobą wszystkie jego nadzieje i marzenia, pozostawiając w miejscu uczuć pustkę, bardziej ponurą od ark-tycznego krajobrazu.

W Inspektoracie Naukowo-Medycznym, w którym pracował Steven, okazano mu zrozumienie. Dyrekcja zdawała sobie sprawę, że śledczy musi myśleć tylko i wyłącznie o prowadzonej przez siebie sprawie. W przeciwnym razie mógłby zawalić dochodzenie, narobić wstydu rządowi, a nawet narazić na niebezpieczeństwo siebie i innych. Człowieka trawionego rozpaczą i poczuciem beznadziejności - takiego jak Steven Dunbar po śmierci żony - należało na jakiś czas zostawić w spokoju, przynajmniej takie były oficjalne wytyczne. Wróci, kiedy będzie gotowy. Albo nie wróci wcale.

Inspektorat Naukowo-Medyczny był małą agencją finansowaną przez rząd i funkcjonującą jako niezależna komórka Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Jej zadaniem było prowadzenie wstępnych dochodzeń w sprawach o błędy w sztuce lekarskiej i niezgodne z prawem działania w dziedzinach, w których policji brakowało doświadczenia. W praktyce dotyczyło to głównie najnowszych osiągnięć nauki i medycyny - laikom często trudno było się zorientować, czy coś jest nie w porządku, a tym bardziej, czy doszło do popełnienia przestępstwa.

Często trzeba było rozmawiać ze specjalistami na wysokich stanowiskach, co wymagało taktu i talentów dyplomatycznych, nie wspominając o inteligencji i spostrzegawczości. Tacy ludzie bowiem na ogół gwałtownie sprzeciwiali się działaniom, które uznawali za nieuzasadnioną ingerencję w strefę swoich wpływów.

Steven dostał się do Inspektoratu okrężną drogą, podobnie jak większość zatrudnionych w nim śledczych. Skończył medycynę, został lekarzem, po czym wybrał karierę w wojsku. Służył w Pułku Spadochronowym i SAS, brał udział w misjach na całym świecie. Niejako mimochodem stał się ekspertem w medycynie polowej - jak się okazało po powrocie do cywila, nie była to ceniona specjalność, ale doświadczenie nauczyło Stevena radzić sobie i improwizować nawet w najtrudniejszych sytuacjach.

Był wysoki, dobrze zbudowany i lubił wysiłek fizyczny. Lubił też ryzyko, więc dobrze czuł się w wojsku. Po swoich trzydziestych urodzinach uznał jednak, że wielkimi krokami zbliża się chwila, gdy trzeba będzie coś zmienić. Zawód żołnierza jest wymagający, nie można sobie odpuścić, pofolgować. Albo się bujasz z najlepszymi, albo nie bujasz się w ogóle, jak to ujął pewien sierżant....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin