Przemysław Wielgosz - Bradley Manning - Człowiek Roku.pdf

(81 KB) Pobierz
Przemysław Wielgosz
Bradley Manning – Człowiek Roku
Wiadomość o rozpoczęciu procesu Bradleya Manninga przemknęła w polskich
mediach niemal niezauważona. Amerykańskiemu żołnierzowi, który kilka lat temu za
pośrednictwem WikiLeaks upublicznił setki tysięcy dokumentów dotyczących
haniebnych działań Waszyngtonu w ramach „nieograniczonej wojny z terroryzmem",
zbrojnych agresji czy po prostu imperialnej polityki zagranicznej grozi dożywcie.
Dręczony i torturowany całymi miesiącami Manning oskarżany jest bowiem
o „pomoc wrogowi". Według amerykańskiej prokuratury tak się teraz nazywa
wyciąganie na światło dzienne niegodziwości rządzących. To niewątpliwie ważna
wiadomość dla dziennikarzy, a w każdym razie tej ich części, która tak właśnie
definiuje swe posłannictwo. Niestety grupa ta maleje w zastraszającym tempie
i właśnie ów fakt mówi sporo o okolicznościach czynu Manninga. W ciągu
kilkunastu ostatnich lat wielkie media wyrzekły się swej krytycznej roli. Działalność
ich pracowników w niczym nie przypomina pracy reporterów, którzy ujawnili
brzydką prawdę o wojnie wietnamskiej w latach 60. i 70. czy o amerykańskim
zaangażowaniu po stronie ludobójczych reżimów w Salwadorze i Gwatemali
w latach 80. Od czasu propagandowych relacji z ataku na Grenadę w 1983 r.
i pierwszej wojny w Zatoce, której obraz wykreowano w studiach CNN, zachodnie
media zawarły podwójny pakt z diabłem. Po pierwsze korespondenci wojenni
pozwolili sobie narzucić kuratelę wojskowych de facto stając się propagandowym
ramieniem armii. Efekty możemy oglądać w relacjach z Afganistanu, Iraku czy
Strefy Gazy, które gdyby nie aktywiści z kamerami w telefonach komórkowych,
wyglądałyby na pierwsze w historii wojny bez krwi, cierpienia i trupów. Co więcej,
pod pretekstem mglistych wymogów „bezpieczeństwa narodowego" rządy zaczęły
gwałtownie rozszerzać sferę tajności działań państwa (jednocześnie na masową skalę
odtajniając prywatność obywateli przez poddanie ich nieustannej inwigilacji m.in. za
pośrednictwem systemów kamer). Tylko w Stanach liczba tajnych dokumentów
wzrosła z 5,6 mln w 1996 r. do 54,6 mln w 2009 r.
Po drugie, media praktycznie utraciły niezależność. W ciągu minionych dwóch
dekad dostały się w ręce wielkich grup kapitałowych (zawsze bliskich elitom
politycznym), których zarządy zainteresowane są wyłącznie podnoszeniem tzw.
wartości dla akcjonariusza wyciskanej kosztem wydatków na wyjazdy reporterów,
pracę korespondentów, zatrudnianie redaktorów i korektorów, czyli po prostu
dziennikarstwo z prawdziwego zdarzenia. Standaryzacja i banalizacja informacji
spowodowana tym procesem podcina skrzydła prasie papierowej bardziej niż
fetyszyzowane nowe technologie informacyjne. Otwiera to rzecz jasna drogę nowym
mediom zaangażowanym czy społecznościowym, oraz posługującym się nimi
aktywistom, takim jak twórcy WikiLeaks i Bradley Manning. Sojusz władzy
i korporacji medialnych wystawia ich jednak na wielkie niebezpieczeństwo.
Wyzwanie, które rzucają możnym tego świata czyni z nich prawdziwych
bohaterów wolnego słowa, ale nie zapewnia solidarności ze strony głównych
mediów. Te o wolności przypominają sobie tylko wówczas gdy trzeba skarcić jakiś
kraj, który wymknął się Zachodowi spod kontroli, albo gdy ktoś próbuje ograniczyć
ich wpływy z reklam.
Dlatego właśnie to Manning stoi przed sądem, czego nie można powiedzieć
o wielu amerykańskich żołnierzach z Iraku i Afganistanu oskarżanych o popełnienie
zbrodni wojennych… i wciąż cieszących się bezkarnością.
Bardzo symptomatyczne, że dla polskich mediów bohaterem jest niejaki
sierżant Żebryk nasyłający prokuraturę na ludzi, którzy w Internecie ośmielają się
w niewybredny sposób krytykować polski udział w agresywnej wojnie i okupacji
w Afganistanie. Symptomatyczne jest także to, że Gazeta Wyborcza niemalże w tym
samym czasie z wielką pompą przyznała swoją nagrodę Człowieka Roku Yoani
Sanchez – kubańskiej dziennikarce i blogerce objeżdżającej świat w roli twarzy
antycastrowskiej opozycji. Pani Sanchez nikt nie torturował, a jej rząd nie prowadzi
żadnej imperialnej wojny kilka tysięcy kilometrów od swych granic. Być może
dlatego idącej w stronę tabloidu Gazecie łatwiej, a przy okazji bezpieczniej i taniej
(bo bicie leżącego nic nie kosztuje) solidaryzować się z właśnie z nią, a nie
z Bradleyem Manningiem. W końcu amerykański żołnierz nierozsądnie naraził się
rządowi największego mocarstwa, a nie ciągnącemu resztką sił, osamotnionemu
reżimowi. Manning nie zasłużył na solidarność, bo zadarł z naszym Wielkim Bratem,
który tylko w ciągu ostatnich 12 lat odpowiada za rozpętanie kilku wojen
(Afganistan, Irak, pogranicze Pakistanu), wsparcie agresywnych działań swych
sojuszników (Izrael w Libanie i Palestynie, NATO w Libii, Arabia Saudyjska
w Bahrajnie, Kolumbia we własnym interiorze) oraz popieranie prawicowych
zamachów stanu (Honduras, Wenezuela, Haiti).
Jak widać, Gazeta której nie jest wszystko jedno, i pewnie dlatego udostępnia
swoją powierzchnię reklamową producentowi samolotów F-16, zdecydowanie woli
szukać źdźbła w cudzym oku niż zauważyć belkę we własnym.
Źródło: Le Monde diplomatique 6/2013
1086993707.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin