25_Trybunał.doc

(272 KB) Pobierz
W mroku

Trybunał.

 

Mój umysł odmówił przyjęcia tej wiadomości. Była zbyt okrutna, zbyt potworna, aby mógł przetrwać, więc po prostu się wyłączył, kątem świadomości notując ruch naokoło, ale nie reagując na żadne bodźce w żaden sposób. Widziałam, co się wokół mnie działo, ale jedyną rzeczą jaką naprawdę odczuwałam, był dotyk ciała mojej córki, jeszcze ciepły, ale już nieruchomy...

Słyszałam skowyt Jacoba. Słyszałam trzaśnięcie rozrywanych łańcuchów i uderzenia jego wielkich łap, gdy podbiegał go mnie po kamiennej posadzce. Słyszałam też nagle zapadłą ciszę w całej sali, bo wszystkie wampiry gwałtownie umilkły i wpatrywały się w nas bezdźwięcznie. Widziałam drżenie całego ciała Edwarda, po którego brodzie jeszcze spływała ciemnoczerwona, piękna krew naszej córki. Aż wreszcie zobaczyłam też dwie postacie, wybiegające z przeciwnych stron tłumu i klękające przy mnie z rozpaczą w oczach. Ale nawet ten widok, widok Alice i Rosalie, nie przywrócił mnie do życia. Ciągle nie byłam w stanie zareagować na cokolwiek, bo mój mózg w nagłym odruchu samoobrony wyłączył czucie całkowicie.

Klęczałam na posadzce, na kolanach mając tors mojej zmarłej córki i między palcami czując jej jedwabiste włosy...

Nie wiem, dlaczego nie poznałam jej od razu, wtedy, wkraczając do zamku. Była tak podobna do Edwarda, że w tej chwili bez wahania dostrzegałam jej rysy. I miała moje oczy, od początku miała moje ludzkie oczy. Podobieństwo do nas obojga było tak uderzające, że powinnam była od razu domyślić się wszystkiego. Ale wtedy, w tamtym hallu nawet nie przeszło mi to przez myśl. Za to teraz wiedziałam już, dlaczego wówczas miała na sobie długie, balowe rękawiczki, których w tej chwili zabrakło. Jej smukłe, jasne ręce były nagie i dopiero w tej postaci miały moc przekazywania jej myśli, wspomnień, obrazów. Zrozumiałam to w momencie, gdy opuszki jej palców musnęły moją szyję – bo właśnie wtedy zobaczyłam przed oczami Forks i siebie samą, tulącą ją jako małą dziewczynkę w ramionach...

To dlatego wyrwała się ku mnie tak gwałtownie. Chciała mi pokazać, że pamięta. Chciała powiedzieć, że to ona. Nie wiem, dlaczego nie zrobiła tego wcześniej, ale teraz chciała po prostu przypomnieć się własnej matce i zapłaciła za to życiem. Gdyby mój umysł nie wyłączył się tak bardzo, pewnie znienawidziłabym Edwarda na wieki, ale nienawiść także jest uczuciem, a uczucia mój mózg zablokował do cna. Byłam zdolna tylko do chłodnego analizowania faktów. Tak, Edward pozbawiony był swojego daru, był głuchy na myśli innych, co skonfundowało go do końca. Przyzwyczajony do słyszenia czyichś zamiarów, nagle znalazł się w zupełnie nieznanej sobie sytuacji, bezbronny i czujny na każdy gest. Gwałtowność ruchów Renesmee i jej wyciągnięte w stronę mojej szyi ręce w sposób naturalny skojarzyły mu się z atakiem, który odruchowo odparł. Wciąż pod wpływem wcześniejszej bitwy, zareagował instynktownie. Zabił. Renesmee nie dotknęła go dłońmi, nie mógł wiedzieć, kogo atakuje. I zabił...

-          Deliah! – krzyknęła rozpaczliwie Alice, kładąc dłoń na ciepłym jeszcze policzku Renesmee. – Deliah!

Nie odzywałam się, bo nie potrafiłam. Martwymi oczami ogarniałam tylko podium, na który znowu wpłynęły trzy siostry w asyście Noah. Krótko obrzuciły wzrokiem scenę pod nimi i w ułamku sekundy pojawiły się nad Renesmee.

-          O nie... – wyszeptała Lauviah.

-          Przepraszam, przepraszam... – powtarzała Rosalie, kiwając się nieprzytomnie nad ciałem mojej córki. Nie zrozumiałam jej słów.

-          Puściłaś ją! – powiedziała nagle tonem odkrycia Alice. – Rose, dlaczego?! Wiedziałaś, że wtedy odzyska pamięć! Że nie wolno ci tego na razie zrobić!

-          Myślałam, że powinna powoli przyzwyczaić się do tej myśli, zobaczyć matkę najpierw z daleka... – Rosalie potrząsnęła głową, a udręka na jej twarzy sięgała wyżyn. – Nie sądziłam, że wyrwie się tak szybko. Myślałam, że w razie czego zdążę ją chwycić... Była taka szybka...

-          One ci o tym mówiły! – jęknęła Alice. – Mówiły, że to dla niej niebezpieczne, że nie możesz tego zrobić... zwłaszcza że ich nie było w pomieszczeniu! Rosalie, co ty zrobiłaś...

Słuchałam ich rozmowy kątem ucha, choć tak naprawdę docierała do mnie tylko jej niewielka część. Co to za różnica, dlaczego to się stało? Co za różnica, kto był winien? Moja córka nie żyła i wyjaśnienie okoliczności jej śmierci nie ma już żadnego znaczenia.

Znów poczułam ten wiśniowy aromat, a ręka Lauvii delikatnie musnęła moje ramię. Trójca pochylała się nad leżącą na moich kolanach Renesmee i wyraźnie porozumiewała się wzrokiem. Nagle Deliah wstała i uniosła głowę.

-          Czy wydaliście werdykt? – krzyknęła tak, aby być słyszalną w całej sali. – Czy tego chcecie dla tej rodziny? Śmierci wszystkich jej członków?!

Tłum zaszemrał gwałtownie, ale w szmerze tym nie słychać było nienawiści ani potwierdzenia.

-          Są niewinni! – zawołał ktoś z prawego skrzydła.

-          Czytaliśmy księgę ich życia, nie zrobili nic złego! – poparł go głos z lewej strony. – Volturi nas okłamali!

-          Dziewczynka była nieszkodliwa! – kobiecy głos z tyłu brzmiał oburzeniem. – Nie była nieśmiertelnym dzieckiem, jakie należy gładzić! Urosła, była kobietą! Volturi musieli o tym wiedzieć!

-          Niewinni!

-          Niewinni!

-          Niewinni!

Wszystkie te okrzyki splatały się razem i po krótkiej chwili grzmiały po całej sali równocześnie. Wampiry jednym głosem stawały po naszej stronie i wyrażały swoje oburzenie, będące dla naszej rodziny werdyktem. Dlaczego nie mogli zrobić tego wcześniej?! Dlaczego musiało dojść do tragedii?! Przecież teraz, w tej chwili, było mi już wszystko jedno, czy przeżyję.

Deliah omiotła nieruchomym wzrokiem tłum i uniosła w górę ręce, aż zapanowała całkowita cisza. Wówczas przeniosła oczy na naszą, zbitą razem, rodzinę.

-          Uzdrowicielu! – wyrzekła głośno.

Poczułam ruch tuż za sobą, gdzie do moich pleców przylegała Esme, Carmen i Carlisle, choć poraniony, to cierpiący bardziej ze mną niż przez własne obrażenia. Spomiędzy nich przecisnęła się jednak potężna postać Declana, który natychmiast pochylił się nad Renesmee i zbadał ją pobieżnie.

Potem jednak pokręcił głową.

-          Jest za późno... – powiedział cicho, zaciskając rękę na moim ramieniu. Poczułam, że jego dłoń jest ciepła i rozlewa to ciepło po moim ciele, co oznaczało, że jego dar na powrót działał. – Jej serce, jej mózg... nie żyją. Nic nie mogę zrobić.

Trójca popatrzyła na siebie porozumiewawczo, po czym wszystkie trzy podniosły się na równe nogi i spojrzały na Declana spokojnie. Deliah wyszła o pół kroku przed siostry i wyciągnęła w jego stronę jasną, delikatną dłoń o długich palcach. Gdy Declan ostrożnie ją ujął, szepnęła cicho:

-          Przygotuj się na moc, której dotąd nie zaznałeś...

Z pozoru nic się nie działo, jednak po ułamku sekundy dostrzegłam na twarzy Declana szok i skupienie. Jego złociste oczy rozwarły się szeroko, dzięki czemu dojrzałam czarne kropki źrenic, zwężające się gwałtownie do rozmiarów mikroskopijnych punktów. Za to tęczówka wydawała się zwiększać i lśnić coraz mocniejszym złotem, aż w pewnym momencie miałam wrażenie, że to właśnie złoto wypełnia całe jego powieki i lśni wewnętrznym światłem. Jednocześnie skóra Declana rozjarzyła się stopniowo. Na początku pojawił się tylko lekki, czerwony poblask, który zaraz zaczął przybierać na sile i obejmować nie tylko – jak zwykle – dłonie Declana, ale i całe jego ciało. Popatrzyłam na Deliah, która z nieruchomą twarzą wpatrywała się w oczy uzdrowiciela. Dopiero wtedy dostrzegłam ledwie widoczny blask maleńkich kropelek na jej skroniach. Choć nie było po niej widać wysiłku, to, co właśnie robiła, musiało ją drogo kosztować.

Gdy znów chciałam przenieść wzrok na Declana, przekonałam się, że nawet moje wampirze oczy nie mogą już patrzeć na niego bez bólu. Declan lśnił tak mocno, że właściwie nie mogłam już rozróżnić konturów jego ciała, bo wszystko wokół było rażącym blaskiem. Było to tysięcznie gorsze od patrzenia prosto w słońce.

Deliah westchnęła nagle i puściła jego dłoń. Światło jednak nie zgasło, tylko buzowało radośnie pod skórą starego wampira, jakby wypełniało jego ciało żywą materią. Przymykając powieki zdołałam dostrzeć, że Declan rozkłada ręce i przez chwilę przygląda się im z ciekawością, po czym mocno napina ciało, zbierając całe światło w jeden punkt. Blask począł schodzić z jego twarzy, szyi i torsu, począł piąć się w górę, opuszczając jego nogi i biodra, ale za to gromadził się w dłoniach, rozjarzając je jeszcze bardziej, co wcześniej wydawało mi się nieprawdopodobne.

Declan uklęknął wówczas i z olbrzymią delikatnością przyłożył ogromne dłonie do twarzy mojej zmarłej córki. Światło buzowało ciągle tylko w jego dłoniach, ale on nabrał powietrza w płuca, skupiając się całkowicie, a wtedy blask spłynął wartko z jego palców na całe ciało Renesmee, wystrzelając w nim niczym ograniczona atomowa reakcja...

Nawet ja to poczułam, choć Declan ani razu mnie nie dotknął. Światło miało jednak moc tak ogromną, że momentalnie przepłynęło przez moje także ciało. Poczułam też, że podaję je dalej, dla wtulonej w moje plecy Esme, dla dotykającego jej Carlisle’a, trzymającego dłoń Carmen i obejmującego Emmetta... dla całego wielkiego i złożonego organizmu, jaki stworzyła moja rodzina i przyjaciele poprzez prosty, pełen miłości dotyk. Choć źródłem reakcji było ciało Renesmee, nas wszystkich wypełniło ciepłe, leczące światło.

A potem wszystko ustało. Nie było już blasku, nie było ciepła. Nie było tej niepojętej energii, która przepłynęła między nami wszystkimi. Wydawało się, że nic już nie było.

Ale jedno było... leciutki ruch na moich kolanach.

-          Mamo... – usłyszałam z dołu, cicho i słodko, jakby nic nigdy nie było nie tak.

I wreszcie mogłam płakać...

Wrzawa, okrzyki, zamieszanie, mnóstwo słów, szloch ulgi i tęsknoty, mocne, gwałtowne powitania dawno zaginionych, uścisk Alice, namiętny pocałunek Rose i Emmetta, Carlisle i Esme, ściskający mocno Jaspera, nawet Jacob, nagle w ludzkiej już postaci i całkowicie świadomy swojej tożsamości – wszystko to nie miało żadnego znaczenia. Oczywiście, widziałam zaszklone, pełne niewypowiedzianego szczęścia i ulgi oczy Esme, która nie mogła skupić wzroku w jednym punkcie, tylko wodziła nim od Alice do Jaspera i Rosalie, od Carlisle’a do Edwarda i między wszystkimi innymi członkami rodziny, bo tak traktowaliśmy naszych sprzymierzeńców i przyjaciół. Widziałam Edwarda, którego barki zapadły się nagle od niemożliwej do opisania ulgi. Widziałam Alice, z uradowanymi oczami rozmawiającą z... Lauviah, jakby były najlepszymi przyjaciółkami. Widziałam tyle niepojętych, niezrozumiałych rzeczy, a jednak dostrzegałam tylko to jedno...

Wyrosła na piękną młodą kobietę. Była delikatniejszą i mniejszą kopią Edwarda, który przebijał przez jej rysy niczym biel przebija przez cieniutki jedwab w kolorze granatu. Jego nos, jego kości policzkowe i jego najpiękniejsze na świecie usta w dziewczęcym, wdzięcznym wydaniu. Nawet kształt jego idealnego czoła i jego śliczne uszy. Tylko oczy, te piękne, żywe oczy, tylko one były moje. Ciemne niczym dojrzały kasztan, lśniące i migdałowe, uśmiechnięte w najcudowniejszej oznace życia. Renesmee żyła, istniała i była tak samo moją ukochaną córeczką, jak piętnaście lat temu...

Pierwsze, co naprawdę poczułam, to był dotyk Edwarda. Mój mąż klęknął tuż za mną i objął mnie ramieniem, jednocześnie drugą ręką przygarniając do siebie Renesmee. A ona tuliła się do nas, cichutko szlochając, a jednak śmiejąc się całą twarzą. I słyszałam to upragnione, najpiękniejsze słowo:

-          Mamo... mamo... – szeptała moja córka, przylgnąwszy do mnie całym ciałem.

Nie wiem, ile to trwało. Naprawdę, nie potrafię tego powiedzieć. Ta chwila była święta i zatrzymała dla mnie czas, dając mi spokój i wyciszenie, jakiego nie umiem nawet opisać. Byłam z córką i ukochanym mężem, nic innego się nie liczyło. Cały ból, cała niepewność i strach – wszystko to po prostu zniknęło z mojego życia, mojej pamięci. Zostało szczęście i wiara, że teraz już będę umiała pokonać wszystko i nic złego nie ma prawa się stać.

Co więcej – ta chwila nie skończyła się wcale, kiedy już wszyscy troje stanęliśmy na nogach i odwróciliśmy twarze do naszej roześmianej rodziny. Spokój i szczęście trwały, chociaż odzyskałam już umiejętność patrzenia. I dopiero wtedy dotarło do mnie, jak wielu rzeczy nie dostrzegłam.

Oni wszyscy byli zdrowi! Rany Carlisle’a zniknęły, Gabriel uśmiechał się bez bólu, tuląc do siebie płaczące z ulgi Lily i Claire, a Kate patrzyła na mnie obojgiem złotych oczu, jakby nigdy nie odniosła żadnej poważnej rany. Charlotte też stała z uśmiechem, wtulona w Petera. Wszystkie obrażenia, wszystkie ułomności zniknęły, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. A kiedy mój wzrok padł na stojącego przy Esme Declana, zrozumiałam. Światło, które przywróciło do życia moją córkę, było mocą tak potężną, że uzdrowiło nas wszystkich, złączonych ze sobą dotykiem i uczuciem. Pozostało mi już tylko jedno...

Odwróciłam głowę i spojrzałam głęboko w trzy pary czarnych, bezdennych oczu. W obramowaniu alabastrowo jasnej skóry i ogniście bordowych włosów wyglądały tak znajomo, a jednocześnie... tak obco. Ze zdumieniem stwierdziłam, że oczy te pamiętam zupełnie inaczej. Że pozostało we mnie wspomnienie sprzed piętnastu lat i było ono zadziwiająco różne od tego, co spodziewałam się zobaczyć. Pamiętałam oczy Trójcy z chwili, gdy dopiero zaczęły współpracować z Volturi, z chwili, gdy bez wiedzy tego klanu pozostawiły nam ścieżkę powrotu do siebie, z chwili, gdy odłączyły ode mnie córkę i zmieniły mi wspomnienia. Pamiętałam, choć byłam wtedy zupełnie bezwolna, tęczówki wszystkich trzech sióstr z tamtego momentu. Wtedy nie były wcale czarne. Ale nie były też krwiście czerwone. Były... złote.

Lauviah uśmiechnęła się do mnie lekko i skinęła głową, jakby dokładnie wiedziała, o czym myślę. Sealiah i Deliah patrzyły mi w oczy spokojnie, a ich twarze wyrażały jedno: jest dokładnie tak, jak ma być.

-          Dziękuję... – szepnęłam.

Wszystkie trzy skłoniły leciutko głowy z niezauważalnym niemal półuśmiechem. Za to stojący za nimi Noah uśmiechnął się szeroko, mrugając do mnie zawadiacko.

Najchętniej zabrałabym stąd moją rodzinę. Najchętniej wróciłabym już w tej chwili do Forks, do naszego ukochanego domu albo wręcz własnymi rękami zbudowała nowy dom, gdzie indziej, byleśmy byli bezpieczni, byle razem... Wiedziałam jednak, że tu pozostało coś jeszcze do zrobienia. Mój niechętny wzrok padł na napięte, kamienne twarze Aro, Kajusza i Marka. Lauviah musiała to dostrzec, bo westchnęła cicho i porozumiała się wzrokiem z siostrami. Wówczas wszystkie trzy weszły z powrotem na podniesienie i Deliah jednym ruchem dłoni uciszyła wszelkie rozmowy. Wszyscy obecni wpatrzyli się w Trójcę wyczekująco.

-          Będziemy was prosić o jeszcze jedno głosowanie... – powiedziała cicho Lauviah, a w jej głosie wyczułam nutę szczerego smutku. – Dziś staliście się reprezentacją całego nocnego świata... Pochodzicie z różnych klanów, z różnych części świata. Podejmiecie dziś decyzję, którą potem rozgłosicie we własnych stronach. Zdecydujecie, co dalej z Volturi...

Tłum zafalował gwałtownie i rozbrzmiał groźnym pomrukiem. Obrzuciłam wzrokiem niektóre twarze, ale na wszystkich widziałam jedno: rozgoryczenie i gniew. Czerwone oczy wpatrzyły się w trzy trony na podniesieniu z potępieniem. Rozjuszone wampiry najwyraźniej już podjęły decyzję. Mimo to, Lauviah mówiła dalej:

-          Wasze dary działają. Ci, którzy wyczuwają kłamstwo, mogą  weryfikować moje słowa bez żadnych konsekwencji. Mieszkamy z Volturi od piętnastu lat, ja i moje siostry. Przez te lata poznałyśmy system ich działania i niejednokrotnie się z nim nie zgadzałyśmy. Jednak wielu z was pokłada w nich ogromne zaufanie, wierząc, że ktoś musi stać na straży prawa nocnego świata. Naszym zdaniem nadeszła już pora, abyście poznali całą prawdę na temat metod Volturi i sami zdecydowali, czy takich strażników wam trzeba.

-          Wierzyłyśmy słowom Aro tak samo, jak wy – narrację przejęła płynnie Sealiah. – Wierzyłyśmy, że wszystkie ich działania podejmowane są z myślą o zachowaniu pokoju i ukaraniu winnych prawdziwych zbrodni, a każda śmierć sprawia Volturi ból i jest poprzedzona sprawiedliwym osądem. Jednak już po kilku latach uważnej obserwacji zmieniłyśmy zdanie.

-          Widziałyśmy śmierci niewinnych... – szepnęła Deliah, martwo wpatrzona w jakieś miejsce ponad głowami zgromadzonych. – Widziałyśmy torturowanych, zarówno wampiry, jak i ludzi. Widziałyśmy okrucieństwo i wyrachowanie, niesprawiedliwość i chciwość...

W tym miejscu Aro poderwał się, ale widocznie wciąż był pod wpływem siły sióstr, bo opadł bezwładnie na swój tron. Deliah odwróciła twarz w jego stronę.

-          Zaraz będziesz miał możliwość mówić, bracie... – powiedziała smutno. – Daj najpierw skończyć moim siostrom.

-          Aro jest chciwym, miłującym jedynie władzę i wyższość, pysznym starcem o oczach zamglonych pragnieniem zdobycia jeszcze większych bogactw – wyrzekła głośno Sealiah, nie zwracając uwagi na fakt, że zgromadzone wampiry aż syknęły na dźwięk tych słów. – Bogactwami są dla niego umiejętności wampirów, szczególne dary, które kolekcjonuje i wykorzystuje do swoich celów. To jego decyzji życie zawdzięcza obecna tu Aisha – Sealiah wskazała dłonią na szczupłą brunetkę, stojącą obok Jane. – Sąd jej rodziny odbył się dziesięć lat temu. Oskarżeni o ujawnienie się przed światem ludzi, z pokorą oddali się pod sąd Volturi. Aro znał myśli każdego z nich i doskonale wiedział, że to Aisha beztrosko zagryzła czworo nastolatków na oczach prawie trzydziestu ludzi, a zrobiła to tylko po to, aby popisać się przed pewnym młodzieńcem. Jej rodzina nie miała z tym nic wspólnego, prosili tylko o łaskę dla lekkomyślnej córki. Nie mieli jednak szczególnych darów, zaś Aisha przypadkiem potrafi władać ogniem... Jak się łatwo domyślić, znalazła u Volturi łaskę, której już zabrakło dla jej rodziny. Ponieważ za dużo wiedzieli, zostali straceni. Oficjalnie za to, że “nie powstrzymali córki przed ujawnieniem”.

Tłum zaszemrał z oburzeniem, zaś Aisha zbladła jeszcze bardziej, co u wampira jest nadzwyczaj rzadko spotykane. Trójca pozwoliła, aby emocje opadły, spokojnie przyglądając się panującemu wokół poruszeniu. Dopiero, gdy szepty same ucichły, Lauviah podjęła opowieść:

-          Kajusz to mściwy, zaślepiony żądzą władzy i zemsty hipokryta – powiedziała zimno. – Od wieków próbuje zniszczyć tych, którzy mieli więcej siły woli i męstwa niż on okazał w kluczowej sytuacji. Pełen nienawiści do świata tylko dlatego, że onegdaj nie umiał zachować ludzkiego odruchu, a potem złamał się z czystego egoizmu. Nie sposób spodziewać się po nim sprawiedliwego wyroku, a jeszcze większej ilości egzekucji nie było tylko dlatego, że Aro próbował trzymać go w ryzach, póki było to wygodne. To Kajusz wydał bezsensowny rozkaz zabicia Louise’a Sourire, którego rodzina jest dziś tu z nami...

Gabriel obnażył zęby, a Claire zacisnęła usta i z pogardą wpatrzyła się w pobladłego Kajusza.

-          I wreszcie Marek... – wyrzekła cicho Deliah. -  Pogrążony w tragedii, która miała miejsce przed wiekami... Żyjący wspomnieniami, zapatrzony w przeszłość, niezainteresowany dramatami, rozgrywającymi się tuż przed nim. Przez swoją bezczynność prawdopodobnie najbardziej z braci sprawiedliwy, ale czy rzeczywiście sędzią powinien być ktoś tak obojętny w obliczu ludzkich losów?

Najbardziej zadziwiające było to, że siostry mówiły wszystko... smutno. Nie widać w nich było triumfu, zadowolenia, ani cienia uśmiechu czy drwiny. Mówiły tak, jakby coś musiało zostać powiedziane, ale sprawiało im to autentyczną przykrość. Ich czarne oczy zachowywały martwe zimno, a jednak wyrażały głęboki smutek z takiego obrotu spraw. Siostry nie chciały zemsty. Chciały sprawiedliwości i spokoju, to się czuło. Całą sobą wyrażały protest. Ich sylwetki wręcz prosiły, aby to się już skończyło.

I wtedy wystąpił Noah.

-          Dziewczęta posiadają moc, która może teraz spełnić każdą waszą wolę – powiedział głośno, wyciągając ręce do tłumu. – Powiedziały wam, co widzą. Ja obserwowałem Volturi z ukrycia i znam ich świtę lepiej, niż oni znają siebie nawzajem. Jeśli chcecie, aby trzech braci nadal wymierzało wam sprawiedliwość za pomocą wyszkolonych sadystów, jeśli taka jest wasza wola – niech tak zostanie. Jeśli jednak chcecie zmian, to tylko teraz można je przeprowadzić. Niech przemówi nocny lud!

Tłum zawrzał gwałtownie, ale pojedyncze głosy mówiły już niemal to samo. Pobladła, trupio nieruchoma świta Volturi z paniką rozglądała się po obecnych wampirach. Swój los przeczuli jeszcze wcześniej, niż padł jednogłośny werdykt:

-          Precz z Volturi!

Noah kiwnął głową. Decyzja ta zdawała się ciążyć mu jeszcze bardziej, tak samo jak siostrom. Żadne z tej czwórki nie miało zadowolenia na twarzy, wszyscy byli po prostu... smutni. Wtedy, po krótkiej chwili ciszy, z tłumu padły pytania:

-          Śmierć?

-          Co teraz?

-          Kto stanie na straży praw?

Noah podniósł wzrok na pytających.

-          Dziewczęta gardzą odbierającymi życie. Nigdy nie splamiły się morderstwem i nie dojdzie do tego teraz. Volturi zostaną unieszkodliwieni. Ich karą będzie pozbawienie darów oraz ubezwłasnowolnienie, którego tak pożądali dla swych wrogów. Już na zawsze pozostaną uwięzieni w zamku, który obrali sobie za dom. Pożywienie będzie im dostarczane, jednak od tej pory będzie to wyłącznie zwierzęca krew. Ale żadne z nich, żadne z ich świty nie opuści tych murów już nigdy – powiedział, a mi przebiegł po plecach dreszcz.

Czymże była śmierć? Chwilą. Zakończeniem życia, jednym momentem. Potem nie było nic. Albo było coś, czego żadne z nas ogarnąć nie potrafi. Ale uwięzienie na wieczność?! Wieczność w jednym miejscu, wieczność bez możliwości ujrzenia zewnętrznego świata?! Wieczność w swoim towarzystwie, bez możliwości ucieczki, bez nadziei na lepsze...

-          A tego, kto będzie stał na straży praw, wybierzecie sami – kontynuował Noah. – To świat nas wszystkich, to my mamy zdecydować, komu chcemy powierzyć tak odpowiedzialną misję.

Wyłączyłam się. Nic mnie nie obchodziły jakieś wybory, decyzje o takiej skali, głosowania. Znowu mogłam schylić głowę i złożyć czuły pocałunek na czole mojej córki, przepięknej młodej kobiety o zaróżowionych lekko policzkach i uśmiechu Edwarda. Mogłam też poczuć ciepłe usta mojego męża na własnej skroni i nic innego się dla mnie nie liczyło. Tylko uściski dłoni, tylko ich bliskość i ich miłość. Z zamglonymi ze wzruszenia oczami obserwowałam niesforne kosmyki włosów Renesmee i jej dziewczęco zawstydzony uśmiech, gdy dostrzegła skupiony na sobie, zachwycony wzrok Jacoba. Z całą ufnością wtuliłam się w ramiona Edwarda, szczęśliwa i spokojna, marząca już tylko o powrocie do domu.

Kiedy jednak chciałam go pocałować, dostrzegłam skupienie na jego twarzy i wzrok wbity w Trójcę, stojącą bez słowa na podeście. Rozejrzałam się wreszcie, wciąż nieświadoma zachodzących wydarzeń. Carlisle, Esme i Declan również wpatrywali się w podniesienie z poważnymi twarzami, podobnie jak reszta mojej rodziny i przyjaciół. Tylko Alice uśmiechała się promiennie, z ulgą. Dlatego też do niej zwróciłam się z pytaniem:

-          Alice... co się dzieje? – szepnęłam, choć większość uwagi i tak zaprzątnął mi jej cudownie znajomy, od tak dawna wytęskniony zapach.

-          Chcą, żeby Trójca stała na straży praw – odszepnęła, widząc moje zmieszanie. – Głosowanie było niemal jednomyślne. Chcą Trójcy jako Trybunału.

-          To... dobrze? – spytałam, wciąż nie do końca przytomna.

Alice popatrzyła na mnie z uśmiechem.

-          To cudownie! – odparła. – Widziałam to w wizjach, to doskonały wybór. Jednak do tej pory nie wiem, czy się na to zdecydują... Bo widzisz, one wcale tego nie chcą.

-          No to jednak niedobrze – zmarszczyłam brwi.

-          Bello, to jest najlepsza miara – Edward schylił się ku mnie nagle, a jego wargi musnęły moje ucho. – Najlepszym władcą jest ten, kto się przed władzą wzbrania. Widziałem wizje Alice. Jeśli siostry się zgodzą, będą najpotężniejszymi i najbardziej sprawiedliwymi sędziami.

-          A co one myślą? – odszepnęłam naiwnie.

-          Nie wiem, nie dopuszczają mnie do siebie tak łatwo – Edward mrugnął do mnie lekko. – Ale z tego, co zdążyłem usłyszeć, one się po prostu boją, że nie podołają temu zadaniu...

-          Doskonale – wtrącił cicho Carlisle, przysłuchujący się naszej rozmowie. – To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że to powinny być one. Tylko że...

-          Tak, wiem – przerwał mu Edward. – Gdyby cokolwiek...

Carlisle pokiwał głową w zamyśleniu, jednak Alice tylko prychnęła. Znowu nic nie rozumiałam, więc wzrokiem poprosiłam ją o wyjaśnienie.

-          Oni się boją sytuacji, w której siostry okazałyby się bardziej pazerne na władzę, niż wyglądają – wytłumaczyła lekko drwiącym tonem. – No wiesz, akurat ich trzech nikt nie będzie w stanie wtedy pokonać... Ale nie martwcie się, mam dziwne wrażenie, że i to się jakoś rozwiąże...

Tymczasem tłum już podjął swoją decyzję i tylko czekał na ostateczne zdanie Trójcy. One zaś patrzyły na siebie smutno. A potem odwróciły się w stronę oczekujących wampirów i nagle... przyklęknęły.

Wszyscy patrzyli na siebie ze zdziwieniem, zdumieni taką reakcją. Jednak szybko zobaczyliśmy schylenie ich głów, opuszczony wzrok i dłonie na sercach. Zrozumiałam tak samo szybko, jak Edward i Carlisle, którzy nagle nabrali w płuca powietrza.

Siostry dziękowały za wybór i wyrażały swoją pokorę wobec społeczności.

Pierwszy zaczął klaskać Carlisle. Za nim jednak natychmiast podążyli inni. Rozległy się wiwaty i okrzyki prawdziwej radości, bo nagle wszyscy zrozumieli, że teraz nad sprawiedliwością czuwać będą te, które naprawdę są do tego powołane, a nie ci, którzy samorzutnie zajęli takie stanowisko. A ja, widząc zadowolenie na twarzy Alice, która zawsze wiedziała więcej niż inni, instynktownie zrozumiałam, że społeczność dokonała dobrego wyboru. Przypomniały mi się też złote oczy sióstr, łagodny ton Lauvii, niezłomność Sealiah i pokorna potęga Deliah. O tak, jeśli ktoś miałby mnie sądzić, to chciałabym, żeby to były one.

Siostry pozwoliły wampirom cieszyć się przez długą chwilę, wciąż przed nimi z szacunkiem klęcząc. Dopiero po jakimś czasie powstały i na widok rozradowanych twarzy i autentycznych oklasków nawet lekko się uśmiechnęły. Jeszcze raz schyliły głowy w podziękowaniu, po czym Lauviah podniosła ręce. Na sali ucichło.

-          Jakaś część nas się tego spodziewała, bo zostałyśmy uprzedzone, że tak może być – powiedziała, a jej spojrzenie wymknęło się w stronę uśmiechniętej Alice. – Jednak jedno pozostało jeszcze do zrobienia...

Zamilkła, a tłum wezbrał oczekiwaniem, nie wiedząc, czego się spodziewać. Siostry jeszcze raz porozumiały się wzrokiem i każda z nich wydobyła z fałd lejących się sukni małe zawiniątko. Trzymały je w dłoniach ostrożnie, delikatnie, jakby to był jakiś skarb, chociaż zawiniątka wyglądały dość niepozornie. Stanęły na samym brzeżku podwyższenia i Lauviah podjęła wypowiedź:

-          Początki każdego sędziego są opromienione chwałą i rozbrzmiewają oklaskami – powiedziała smutno. – Ale końce bywają różne... Stanowisko, które nam powierzacie, mąci umysły i może zmienić nawet najbard...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin