Rozdział 4.pdf

(125 KB) Pobierz
319402628 UNPDF
Destiny
by kropelka_nadziei
1
319402628.001.png
4.
Koncert
Nie mogłam zrozumieć zachowania Edwarda. Jednego dnia traktuje mnie jak powietrze a
następnego podwozi do szkoły jak gdyby nigdy nic. Za dużo myślisz. - wtrąciło moje drugie ja. A co
ty tam wiesz? - warknęłam. Więcej niż ci się wydaje. Wątpię. Nie zapominaj, że jestem tobą. Widzę,
słyszę i czuję to co ty. I nie mogę znieść tego, że jesteś taka ślepa! Hola! Hola! Nie przeginasz
czasem? Nie. - odpowiedziała stanowczo. - Zrozum... - przerwałam jej. Nie! To ty zrozum. Zostaw
mnie w spokoju! Nie mogę. Dlaczego nie? Bo jestem częścią ciebie. I co z tego? Ty nie istniejesz
beze mnie a ja bez ciebie. Nie prawda! Czy noc bez gwiazd można nazwać nocą a dzień bez słońca
dniem? - zapytała. Nic jej nie odpowiedziałam.
Siedziałam w szkolnej stołówce razem z Alice, która cały czas nawijała o ciuchach.
–Aaa! - usłyszałam czyjeś krzyki na korytarzu.
–Oho! Idzie nasza gwiazda. - powiedziała Alice obojętnym tonem.
Chwilę później do stołówki wpadł Edward otoczony dziewczynami. Wiły się wokół niego
uśmiechając uwodzicielsko. On jednak zdawał się je nie zauważać. Rozglądał się po sali, jakby
czegoś szukał. Próbowały zwrócić na siebie jego uwagę ale je zignorował dalej błądząc wzrokiem
po pomieszczeniu. Nagle jego oczy zatrzymały się na mnie i jego twarz rozpromienił przepiękny
uśmiech.
Wpatrywał się we mnie hipnotyzując szmaragdowym spojrzeniem. Miałam ochotę go przytulić ale
oprzytomniałam kiedy z ręki wypadł mi widelec i z głośnym brzęknięciem upadł na podłogę.
Wskoczyłam pod stół w poszukiwaniu zbawczego sztućca dziękując w myślach, że pomógł mi
uciec przed JEGO wzrokiem. I o mało co nie wpadłam na Edwarda, który jakimś cudem znalazł się
pod stołem.
–Proszę. - powiedział z uśmiechem podając mi moją zgubę.
Podskoczyłam uderzając się o blat.
–Au! - krzyknęłam.
Próbowałam się wyprostować ale ból mi to uniemożliwiał.
–Bello! - podskoczył do mnie. - Przepraszam. Nie chciałem cię przestraszyć. - w jego głosie
wyczułam smutek.
Chwycił moją rękę ale szybko ją cofnęłam. Spojrzałam na Edwarda i... Oczy miał pełne bólu. Nagle
poczułam w sercu ogromny smutek. Nie spuszczając z niego wzroku położyłam swoją dłoń na jego.
Kiedy poczuł mój dotyk spojrzał na mnie ze zdziwieniem i zadrżał. Zabrałam rękę myśląc, że się
nią brzydzi ale on w ostatniej chwili ją złapał splatając nasze palce. W jednej chwili zapomniałam o
wszystkim. Nie pamiętałam nawet jak się nazywam. Poczułam, że się rumienie. Edward też musiał
je dostrzec bo przysunął się bliżej mnie i wolną dłonią dotknął mojego policzka. W okamgnieniu
moje ciało zalało przyjemne ciepło. Czy noc bez gwiazd można nazwać nocą a dzień bez słońca
dniem? - powtórzył mój wewnętrzny głos. A co ma piernik do wiatraka? - odpowiedziałam
pytaniem na pytanie. Nie dostałam żadnej odpowiedzi. Jesteś tam?! - zawołałam w myślach. Czy
noc bez gwiazd można nazwać nocą a dzień bez słońca dniem? - była jak zdarta płyta. Nie
wiedziałam o co jej chodzi ale też nie miałam ochoty się teraz nad tym zastanawiać. W tym
momencie liczyło się tylko to cudowne ciepło, które mną zawładnęło.
Patrzyłam na niego a on na mnie co chwilę wypowiadając bezgłośnie moje...
–Bello! - zawołał męski głos. Ale nie należał on do Edwarda. - Widziałeś Bellę?
Chwilę później usłyszałam za sobą czyjeś kroki.
–Czy ja wam przypadkiem nie przeszkadzam? - zapytał ktoś za mną.
Edward i ja odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni rozcierając sobie dłonie. Czyżby czuł to samo co
ja?
2
Odwróciłam się i zobaczyłam wściekłego Jacoba. Stał z rękami zaplecionymi na piersiach tupiąc
przy tym nerwowo nogą. Mój spokój wyparował w jednej sekundzie.
–Czego chcesz?! - warknęłam.
Jego twarz złagodniała.
–Zapraszam cię w piątek do kina. - powiedział uśmiechając się.
Tylko nie to. - pomyślałam. Musiałam szybko coś wymyślić bo nie miałam ochoty nigdzie z nim
iść. - Może powiem, że jestem już umówiona z Alice? - myślałam. - A może...
–Przykro mi ale Bella ma już plany na ten dzień. - wtrącił Edward.
Jacob i ja spojrzeliśmy na niego zszokowani. Pierwszy ocknął się Jake.
–Tak? A jakie?
–Jedzie ze mną na koncert do Port Angeles. - wyjaśnił Edward.
–Czyj koncert? - dopytywał się Jacob.
–Mój. - odpowiedział z dumą mój wybawca.
–Twój? - zdziwił się Jake.
–Zgadza się. - potwierdził miedzianowłosy chłopak. - Mój.
–Czy to prawda? - zwrócił się do mnie Jacob.
W ostatniej chwili udało mi się przybrać w miarę normalny wyraz twarzy ale bałam się, że głos mi
zadrży więc tylko pokręciłam twierdząco głową. Nie wiedziałam co wymyślił Edward ale wolałam
trzymać się jego wersję.
Jake doszedł chyba do wniosku, że i tak nic nie wskóra bo przeklął pod nosem, odwrócił się i
poszedł.
–Dziękuję. - szepnęłam do Edwarda.
–Do usług. - odpowiedział puszczając do mnie oczko. Po chwili posmutniał i dodał: - A
chciałabyś pojechać? - zapytał nieśmiało.
Jak mogłabym nie chcieć po tym jak uratował mnie przed wieczorem spędzonym z tym bałwanem.
Nie przepadałam za Edwardem - choć po dzisiejszym dniu zarobił u mnie plusa. Ale wolałam jego
niż Jacoba.
–No pewnie. - zgodziłam się.
–Fajnie. - ucieszył się a na jego twarzy znów zawitał uśmiech. - Przyjadę po ciebie o
siedemnastej.
–Dobrze. - odpowiedziałam.
–Aha i obowiązują stroje wieczorowe. - przypomniał sobie.
–Bez obaw. - odezwała się Alice. - Ja już oto zadbam.
–W to nie wątpię. - zaśmiał się Edward.
***
Alice dotrzymała słowa. Razem z Victorią znęcały się nade mną od dobrych dwóch godzin.
–Bello nie ruszaj się. - skarciła mnie przyjaciółka zwijając kolejny kosmyk moich włosów.
–Gdybyś musiała siedzieć nie ruchomo dwie godziny też miałabyś dosyć! - oburzyłam się.
–Obiecałam Edwardowi, że się tobą zajmę.
–Mordowanie innych nazywasz obietnicą?
–Och Bello, nie bądź niemądra. Aż tak źle to chyba nie jest, prawda?
–Nie, nie jest.
–No widzisz.
–Jest gorzej. - sprostowałam.
3
Alice się obraziła i nie odezwała ani słowem do końca moich tortur.
Wpół do siedemnastej byłam już gotowa.
–Bello wyglądasz prześlicznie. - skomplementował mój wygląd Charlie.
–Dziękuję tato. - zarumieniłam się.
Pocałował mnie w czoło i poszedł do swojego gabinetu a ja usiadłam z dziewczynami w salonie.
Po kilku minutach usłyszałam dzwonek do drzwi.
–Otworzę! - krzyknęła podniecona Alice wybiegając z pokoju. - O, cześć Jake. - usłyszałam
zawiedziony głos czarnowłosego diabełka.
Co ten głupek tu robi? - pomyślałam i wściekła wbiegłam do holu - jeśli można to tak nazwać w
takim stroju. Miałam na sobie długą, złotą suknię wieczorową.
Podeszłam do drzwi i... uśmiechnęłam się. Oboje spojrzeli na mnie zaskoczeni tą nagłą zmianą
nastroju. Nie zwracając na nich uwagi wybiegłam przed dom prosto w objęcia Edwarda. Przytulił
mnie mocno i usłyszałam bicie jego serca. Trzepotało tak jak moje własne.
–Proszę, zabierz mnie stąd. - błagałam.
Objął mnie ramieniem i poprowadził do swojego auta.
–A co ze mną?! - wrzeszczał Jake.
–Udanego koncertu! - krzyczała Alice.
Edward otworzył drzwi samochodu i pomógł mi do niego wsiąść. Spojrzałam na przyjaciółki, które
mi machały, uśmiechnęłam się do nich i posłałam im buziaka zapominając o stojącym obok
Jacobie.
–Wyglądasz oszałamiająco. - powiedział Edward ruszając z mojego podjazdu.
–Ta, Alice się postarała. - speszyłam się. - Ty też wyglądasz rewelacyjnie. - dodałam
spoglądając na jego smoking, który idealnie dopasował się do ciała właściciela.
Jak na kujona był nieźle zbudowany.
–Dzięki. - odparł i uśmiechnął się do mnie.
–Zawsze jesteś taki spokojny przed koncertem? - zauważyłam. Tak naprawdę nie wierzyłam
w to, że Edward będzie dziś grał.
–Nie. Widocznie twoja obecność działa na mnie kojąco. - szepnął.
Spojrzałam przez okno, żeby ukryć rumieńce.
–Nie chowaj się. - poprosił. - Ślicznie wyglądasz kiedy się rumienisz.
Parking pękał w szwach.
–A ty tak naprawdę będziesz grał? - zapytałam z ciekawości. - To nie była tylko ściema, żeby
zbyć Jacoba?
–No przecież po coś cię tu przywiązałem, prawda? - wskazał na budynek przed nami.
–Równie dobrze możemy iść na jakiś spektakl.
–Zapewniam cię, że to nie żaden spektakl. - powiedział i wyskoczył z samochodu. Chwilę
później wyciągał do mnie dłoń by pomóc mi wysiąść z samochodu.
Wieczór nie należał do upalnych ale nie odczuwałam chłodu wręcz przeciwnie, palił mnie od
środka dziwny, niezrozumiały ogień. Inny niż ten, który odczuwam za każdym razem gdy Edward
mnie dotyka.
–Czy mogę? - zapytał Edward chwytając mnie pod ramię.
–Ależ proszę. - odpowiedziałam z uśmiechem wchodząc do środka.
–Kim są ci ludzie? - zapytałam.
–To cała śmietanka stanu Waszyngton. - odparł.
–O rany! - krzyknęłam a kilka osób stojących nieopodal spojrzało na nas z oburzeniem kręcąc
głowami. - Przepraszam.
Edward uśmiechnął się tylko i poklepał mnie po dłoni.
4
–Cullen. - powiedział do małego blondynka sprawdzającego zaproszenia i pokazał mu jakiś
kartonik.
–Proszę tędy. - wskazał na drzwi za sobą.
Znaleźliśmy się zza kulisami. Chłopiec podszedł do jedynego krzesła, które tu stało i zwrócił się do
mnie:
–Madame.
Usiadłam i spojrzałam na mojego towarzysza.
–A ty?
–A ja idę grać. - odpowiedział i pocałował mnie w rękę jak na prawdziwego dżentelmena
przystało. - Czekaj tu na mnie.
–Dobrze.
Ze sceny dobiegł nas głos prowadzącego:
–Witam Państwa na corocznym koncercie charytatywnym...
Przy bliższym poznaniu zyskuje, prawda? - zapytało moje drugie ja. Przyznaję, jest sympatyczny. A
widzisz! Chwila moment, wyjaśnij mi jedną rzecz. O co ci chodzi... - przerwały mi krzyki
prowadzącego.
–... EDWARD CULLEN!
–Na mnie już czas. - zakomunikował Edward i wyszedł na scenę a widownia wręcz oszalała z
radości.
Nie podzielałam ich entuzjazmu.
Edward zerknął w moją stronę i uśmiechnął się łobuzersko. Usiadł przy pianinie i...
zamurowało mnie. W jednej chwili widownia i scena znikneły. Byłam ja, muzyka i ON. Jakby grał
tylko dla mnie.
–To wielki talent. - usłyszałam za sobą znajomy, kobiecy głos i podskoczyłam. - Wybacz nie
chciałam cię przestraszyć.
–Nic się nie stało.
Obróciłam się i zobaczyłam śliczną szatynkę z lotniska.
–Och, gdzie moje maniery. Przecież się nie przestawiłam. Nazywam się Esme Cullen.
–Bella Swan.
–Miło mi. - uśmiechnęła się promiennie i podała mi dłoń. - Edward dużo mi o tobie mówił.
–Naprawdę? - nie wiedziałam dlaczego ale ta informacja bardzo mnie ucieszyła.
–O, tak! Wspominał coś o ciemnowłosym aniele. - przyjrzała się moim włosom. - Mniemam,
że chodziło o ciebie. - powiedziała i zaczęła klaskać znikając gdzieś.
Koncert dobiegł końca ale mnie to nie obchodziło. W głowie echem odbijały mi się słowa Esme.
–Bello! - krzyknął Edward. Spojrzałam na niego nieprzytomnym wzrokiem. - Nic ci nie jest?
- zapytał z troską.
–N... n... nic. - wyjąkałam.
–Na pewno? - nie było co do tego przekonany.
Nie chciałam ryzykować więc tylko pokiwałam głową.
–Niech ci będzie. - poddał się. Po chwili uśmiechnął się i zapytał. - Podobało ci się?
Spojrzałam w jego cudowne zielone oczy zapominając o wszystkim.
–Niesamowite. - odparłam zastanawiając się czy miałam na myśli jego grę czy oczy. Na
wszelki wypadek wybrałam to pierwsze. - Nie sądziłam, że potrafisz tak grać.
–Dzięki. - podziękował i ukłonił się.
Zachichotałam.
–Lepiej stąd chodźmy zanim dopadnie mnie moja matka i... - nie dokończył.
–Synku! - zawołała Esme. - Grałeś przepięknie. - uściskała go.
–Dziękuję mamo.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin