Rozdział 2.pdf

(113 KB) Pobierz
305155247 UNPDF
Destiny
by kropelka_nadziei
1
305155247.001.png
2.
Dom
Z daleka wyspa wydawała się mniejsza.
Ostrożnie wyszłam na brzeg i przywiązałam łódkę do słupka. Rozejrzałam się dokoła.
Przed sobą zobaczyłam las. Na pierwszy rzut oka bardzo zwyczajny ale nie mogłam oprzeć się
wrażeniu, że ma on w sobie coś magicznego.
Podeszłam bliżej. Spomiędzy drzew wyłoniła się wąska dróżka prowadząca w głąb lasu.
Ścieżka wiła się pomiędzy drzewami jak wąż. Szłam ostrożnie stawiając każdy krok.
Dobrze, że zmieniłam buty. - pomyślałam. Chwilę później leżałam jak długa na ziemi. Bello. Nie
byłabyś sobą, gdybyś nie zaliczyła upadku. - wyrzucałam sobie. Podniosłam się powoli i starannie
otrzepałam ubranie z suchych liści. Sprawdziłam czy wszystko jest na swoim miejscu i zaczęłam
wypluwać z ust ziemię. Spojrzałam przed siebie i zobaczyłam coś jasnego pośród drzew. Ruszyłam
w tamtym kierunku.
Wyszłam z lasu i stanęłam jak wryta. Przede mną rozciągała się piękna polana usłana
żółtymi i pomarańczowymi kwiatami. Widzisz? Widzę. Pięknie, co? Pięknie. Mówiłam ci, że nie
pożałujesz kiedy zastanawiałaś się co lepsze Jane czy Forks. Dobra. Może i źle nie jest ale i tak nie
lubię Forks. Bajerować to My, ale nie Nas. Twierdzisz, że kłamię? Twierdzę, że sama siebie nie
znasz. Zatrzymałam się na sam środku polany.
Położyłam się i pozwalając ciepłym promykom słońca rozejść się po moim ciele, zamknęłam oczy.
Czułam spokój i radość. Ból i pustka, które mi ciągle towarzyszyły, znikły.
Mój raj na ziemi.
Otworzyłam szybko oczy. Nie byłam sama. Usiadłam powoli i rozejrzałam się dookoła. W
cieniu drzew dostrzegłam czyjąś sylwetkę. Nie byłam w stanie stwierdzić kto to był. Mój towarzysz
powoli zaczął zmierzać w moją stronę, a gdy słońce oświetliło jego twarz oniemiałam.
–Co... ty tu... robisz? - jąkałam się.
Nic nie odpowiedział. Zatrzymał się jakieś dwa metry ode mnie i usiadł na trawie naprzeciwko
mnie. Przełknęłam ślinę i spróbowałam ponownie:
–Charlie wie, że tu jesteś?
Milczał. Patrzyłam na niego a on na mnie. Powoli zalewała mnie wściekłość. Kto jak kto ale
Edward potrafił wyprowadzić mnie z równowagi.
Miałam ochotę podejść do niego i potrząsnąć nim, żeby wreszcie powiedział mi co tu robi.
–Powiesz mi w końcu co tu robisz? - zapytałam.
Żadnej odpowiedzi. Położył się tylko i zamknął oczy. Tego było za wiele. Ściągnęłam z nogi
adidasa i rzuciłam nim w Edwarda. Trafiłam w brzuch. W mgnieniu oka Edward wstał. Jego twarz
aż kipiała z wściekłości. Podszedł do mnie i jednym ruchem wziął mnie na ręce. Krzyczałam, żeby
postawił mnie z powrotem na ziemi, wyrywałam się i nic. Szedł dalej nawet na mnie nie patrząc.
–Gdzie idziesz?! Puść mnie!
Nie miałam pojęcia dokąd chce mnie zanieść. Wiedziałam tylko, że coraz bardziej zapuszczamy się
w głąb lasu. Po pięciu minutach zatrzymał się i jak gdyby nigdy nic wrzucił mnie do... błota.
Spojrzałam w górę. Edward trząsł się ze śmiechu.
–Tak do twojej wiadomości. Mieszkam po drugiej stronie jeziora - odezwał - więc twój tata
pozwala mi tu przychodzić. - ciągnął dalej.
Osunął się na kolana krztusząc się ze śmiechu. Chwyciłam go za rękę i pociągnęłam tak, że wpadł
do błota obok mnie. Zabijał mnie wzrokiem.
Niespodziewanie podszedł do mnie i... pocałował mnie. Przyciągnął mnie mocniej do siebie
2
wplatając dłonie w moje włosy. Poczułam przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele ale rozum
wziął górę. Odsunęłam się od niego a w sercu znowu poczułam pustkę.
–Co ty wyprawisz?! - wrzasnęłam.
–Ja... ja... - zaczął się jąkać. - Nie wiem jak to się stało.
–Bello! Gdzieś ty były?! - krzyknęła Alice. - I... - urwała widząc w jakim stanie są jej
ubrania.
Przeszłam obok niej kierując się w stronę swojego pokoju.
–Co się stało? - powiedziała łagodniej.
–Nic.
–Jak to nic? A to?! - wskazała na ubrania.
–Wybacz. - spuściłam wzrok.
–No dobra. - uśmiechnęła się - Grunt, że nic ci nie jest.
Zatrzymała mnie przed drzwiami do mojej sypialni i przytuliła.
–Nie rób mi tak więcej. - powiedziała. - A teraz ściągaj to brudne ubranie bo nie mogę już na
ciebie patrzeć.
Postanowiłam nie mówić Alice o tym co wydarzyło się na wyspie. Pomyślałaby jeszcze Bóg
wie co.
–Co ty na to? - zapytała Alice.
–Co to?
–To moja droga jest twoje ubranie na jutro. - odpowiedziała rzucając mi tym czymś w twarz.
Była to zielona bluzeczka na ramiączka i jeansy.
–Wybacz mi Bells ale muszę już iść. - podbiegła do drzwi ledwo dotykając podłogi - Do
jutra. - rzuciła i już jej nie było.
Rozebrałam się i wskoczyłam do jacuzzi.
–Bello mogę? - usłyszałam za drzwiami głos Victorii.
–Wejdź Victorio. Jestem w łazience.
Weszła do pomieszczenia i usiadła na krześle. Wyglądała jakby coś ją gryzło.
–Coś się stało? - zapytałam.
–Nie nic. Tylko... - urwała
–Jesteśmy przyjaciółkami, tak?
Pokiwała głową.
–To powiedz mi co się stało. Może będę mogła ci pomóc?
Wzięła głęboki wdech.
–Tydzień temu zalogowałam się na stronie internetowej www.only_you.com i wczoraj ktoś
do mnie napisał. - popatrzyła na mnie.
–Więc w czym problem?
–W tym, że on chce się ze mną spotkać a ja nie wiem czy powinnam się zgodzić.
–A chcesz się z nim umówić?
–Chcę ale... - przerwałam jej.
–Nie ma żadnego „ale” idziesz na randkę i koniec. - uśmiechnęłam się do niej. - A wiesz jak
ma na imię?
–Tak. - pokiwała głową. - James.
Posłała mi buziaka i wybiegła z łazienki.
Słońce nieśmiało przedzierało się przez chmury.
–Bello jak ty możesz spać w czymś takim? - zapytała Alice wskazując na mój T-shirt.
Zignorowałam ją wyskakując z łóżka i rzucając się w stronę łazienki.
3
–Rozmawiałam z Victorią - usłyszałam za drzwiami.
–I co powiedziała? - zapytałam wchodząc pod prysznic.
–Randka z Jamesem w poniedziałek o osiemnastej. - odpowiedziała klaskając w dłonie.
Wychodziłam z kabiny kiedy w drzwiach ujrzałam głowę Alice.
–Co? - zapytałam.
–Pośpiesz się. W holu ktoś na ciebie czeka. - odpowiedziała i wyszła z łazienki.
Serce podskoczyło mi do gardła.
Idąc przez korytarz usłyszałam z dołu głos Alice.
–Miło z twojej strony. - powiedziała do mojego gościa.
Stanęłam na szczycie schodów i... Jacob?
–Cześć Bell. - przywitał mnie.
–Cześć Jake. Czego chcesz? - zapytałam chłodno.
–Przyjechałem po ciebie do szkoły.
–Wybacz ale nie. Jadę z Alice.
–Alice? - zwrócił się do mojej przyjaciółki.
–Nie mam nic przeciwko. - puściła do mnie oczko.
Miałam ochotę ją zabić. Jak mogła mi to zrobić? Podeszła do mnie i szepnęła:
–Udanej przejażdżki.
–Kiedyś cię uduszę. - syknęłam jej do ucha.
Ona tylko figlarnie uśmiechnęła się i wyszła zostawiając mnie samą z Jacobem.
–Gotowa? - zapytał.
–Nie. - warknęłam.
–Chyba wstałaś lewą nogą.
Nic nie odpowiedziałam. Westchnąłem i wyszłam.
***
Alice krążyła po moim pokoju od piątej rano. Była tak podekscytowana dzisiejszymi
zakupami, że nie umiała usiedzieć pięciu sekund na jednym miejscu.
–Alice jest sobota. Daj ludziom spać. - poprosiłam.
–No właśnie! Sobota! Zakupy! - krzyczała.
–Wiesz, która jest godzina? - zatrzymała się na chwilę w miejscu i spojrzała na zegarek a
potem na mnie.
Miałam cienie pod oczami i zaspane spojrzenie.
–Wiesz co Bell? Wyglądasz okropnie. - powiedziała przyglądając się mojej twarzy.
Musiałam zrobić kilka głębszych wdechów i wydechów, żeby jej nie udusić.
–Jakby ciebie ktoś obudził o piątej rano też byś tak wyglądała. - powiedziałam w miarę
spokojnym tonem.
–Bello ja po prostu nie chce się spóźnić.
–Spóźnić?! Który sklep otwierają o piątej rano?!
Miała łzy w oczach.
–Przepraszam. - podeszłam do niej i przytuliłam ją.
–Krzyczałaś na mnie. - szlochała.
–Wybacz. Nie powinnam. Po prostu jestem nie wyspana. - tłumaczyłam się. - Poczekaj
chwilę. Ubiorę się a potem przygotuję nam coś do jedzenia, dobrze?
Pokiwała głową a ja ruszyłam w kierunku garderoby.
4
–Gdzie ty idziesz? - usłyszałam za sobą.
–Ubrać się. A co?
–Nie zapomniałaś o czymś?
Przez moment zastanawiałam się o czym mogłam zapomnieć ale nic nie przychodziło mi do głowy.
–Wydaje mi się, że nie.
–Na pewno?
–Tak. - odpowiedziałam niepewnie bo nie wiedziałam o co jej chodzi.
–Chcesz jechać do Seattle na golasa?
Zgłupiałam.
–No nie. Właśnie dlatego idę się ubrać.
–W co?
–W ubranie.
–Przecież ty nie masz żadnych ubrań.
–Mam.
–Podarte jeansy? Nie ma mowy. Masz.
Rzuciła coś w moją stronę. Złapałam i rozłożyłam. Była to jasnozielona sukienka do kolan.
–Zaczekam na ciebie w kuchni. - powiedziała i wyszła z pokoju.
Położyłam ubranie na łóżku i poszłam do łazienki wziąć prysznic kiedy zadzwonił telefon.
–Słucham? - zapytałam.
–Cześć Bella. - odezwał się męski głos. To był Jacob. - Jakie masz plany na dziś?
–Jestem zajęta. - warknęłam do słuchawki i wyłączyłam się.
–Świetnie gotujesz Bells. - pochwaliła mnie Alice.
–Dziękuję. - zarumieniłam się.
–A co tu tak pachnie? - zapytała Victoria wchodząc do kuchni.
–Cześć Victorio. Bell zrobiła przepyszny omlet z warzywami. Koniecznie musisz go
spróbować. - powiedziała Alice i poklepała wolne miejsce obok siebie.
Victoria spojrzała na mnie a ja uśmiechnęłam się tylko i podałam jej talerz. Usiadła, wzięła mały
kęs do ust i... zesztywniała. Podbiegłam do niej.
–Victorio co ci jest? - zapytałam.
Byłam przerażona.
Po chwili powoli odwróciła twarz w moją stronę i powiedziała:
–Teraz już wiem dlaczego nie chcesz, żebym ci gotowała.
Że co proszę? - pomyślałam. Przerażenie ustąpiło miejsce zdezorientowaniu.
–To jest obłędne! - krzyknęła i rzuciła się łapczywie na resztę jedzenia.
Ulżyło mi.
–Jedziesz dziś z nami do Seattle. - powiedziała Alice spoglądając na Victorię.
Ta z kolei spojrzała na nią zaskoczona.
–Nie patrz tak na Alice. Ona ma rację. Trzeba ci przecież kupić coś na randkę z Jamesem. -
powiedziałam i uśmiechnęłam się do niej gdy z czarnowłosego diabełka przeniosła wzrok na
mnie.
–Naprawdę? - zapytała nieśmiało.
Miała łzy w oczach.
–Tak! - krzyknęłyśmy razem z Alice i przytuliłyśmy naszą przyjaciółkę.
Już nie przejmowałam się zakupami. Cieszyłam się chwilą. Udało mi się nawet zapomnieć o
Edwardzie i Jacobie. Przyjaciółki miały na mnie zbawienny wpływ.
–Jesteśmy na miejscu. - powiedziała Alice parkując samochód.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin