S. Wiechecki Rodzina Mortusiaków.pdf

(375 KB) Pobierz
55214533 UNPDF
Z c h o m i k a V a l i n o r
S t e f a n W i e c h e c k i ( W i e c h )
Rodzina Mortusiaków
A N G I E L S K I E Ś N I A D A N I E
No i jak, panie W., idziesz pan dzisiaj ze mną na
buldoków? — zapytał pan Teoś Piecyk, odwiedziwszy
mnie rano w miłym londyńskim polsko-szkockim
hotelu na Cromwell Road.
Jak to na buldogów? — zapytałem zaintrygowany.
No, nie wiesz pan? Na psie wyścigi. Ja wczorej
byłem i dzisiaj idę znowuż. Szwagier mnie namówił.
Na razie, uważasz pan, nie chciałem o tem słuchać.
Uważałem, że to niepoważne, żeby Azorki i Rozetki
arabów dwulatków odstawiali i żeby można bileta
wyścigowe na nich sprzedawać. To było dobre na
strażackiej zabawie w Miłośnie przed tamtą wojną.
Sam brałem udział w takiem wyścigu ze swojem
Bukietem. Właścicielowie psów stali na jednym
końcu łąki, każden z kiełbasą albo cukierkiem w
ręku, zależnie, ma się rozumieć, co któren pies lubiał,
a na drugiem żony trzymali na smyczach tych
wyścigowców. Na dane hasło paniusieczki puszczali
swoich wychowanków, a ich mężowie darli się jak
opętane: „Reks! Reks!... Aza!... Aza!... Facet!...
Bimbuś!... do pana! do pana!..."
Pieski zapychali przed siebie jak maszyny, któren
pierwszy przyleciał, niemożebnego zaszczytu swojemu
panu dostarczał, a sam otrzymywał kawałek kiełbasy. I
1
55214533.001.png
na tern koniec.
Mój Bukiet miał największą szybkość, ale po dro-
dze zakochał się w jakiejś foksterierce i odpadł z nią w
połowie toru. Jeszcze właścicielka tej suczki do mnie
pretensję wniesła, że też muszę być charoszy numer,
jeżeli swojego psa w ten deseń wychowałem.
Myślałem, że i tu się odbywa cóś w podobieństwie do
tego. Ale gdzie tam, leguralne, panie szanowny, wyścigi
jak na Służewcu. Z kasami, bombą gajt, star terem,
komisją sędziowską, nawet bokmacherzy są.
Warto to zobaczyć, jak pragnę zdrowia. Toteż uwi jaj
sie pan ze śniadaniem, bo początek o trzeciej, a jeszcze
mamy przed sobą dużo zwiedzania. No co, owsiankie
żeś pan odstawił, mleczko także samo nie naruszone! —
Te ostatnie słowa dotyczyły płatków owsianych i
zimnego mleka, stanowiących obok ja kiejś morskiej
ryby na gorąco, pomarańczowego dżemu, grzanek,
masła i herbaty obfite angielskie śniadanie.
— Ja również także samo tego do ust nie biere.
Przecież jakbym się najadł owsa i zimnem mlekiem po
rybie popił — skręt kiszek murowany. To podob nież
bardzo zdrowe i posilne, jak się ma odpowiednio
wytresowane żołądki, ale to nie na warszawskie orga
nizmy. A Anglik wszystko mlekiem zapija, bekon nie
bekon, bepsztyk nie bepsztyk. Lepiej panu powiem,
wczoraj wieczór, jakżem wracał do domu, stanąłem przy
nocnem parówkarzu, taki kiosek ma tu niedaleko na
ulicy. Owszem, elegancko nawet urządzony, z zimnemi i
gorącemi zakąskami. Nałożył mnie na dekturkie dwie
parówki z pomidorowem sosem. Nie powiem, apetycznie
to nawet wyglądało, ale czegoś mnie tu było brak. No to
prztykłem się dwoma palca mi w kołnierzyk, żeby nalał
jeden głębszy. A on mnie, uważasz pan, napompował w
taki kieliszek od ser wetek z pół litra mleka i stawia
przede mną. Spoj rzałem się na niego jak na wariata, bo
żem myślał, że balona ze mnie struże. Chciałem go
nawet fest
objechać, że żarty sobie stroi z zagranicznego, jakby nie
było, turysty. Ale raz że nie wiedziałem, jak jest po
angielsku łachmyta, a po drugie patrzę, że Angli cy piją
spokojnie to mleczko, a także samo kawę z kożuszkiem
oraz kakałko i zagryzają to chlebkiem z sardynką albo
piklami. Totyż nic żem nie mówił, tylko sobie
pomyślałem: „No nie, wy sputnika nie wy strzelicie,
szkoda mrugać". Naród niemożebnie roz miłowany w
jajezarsko-mleczarskiem artykule. Przy szło mnie nawet
do głowy, żebyśmy się mogli z niemi pomieniać.
Oni by nam dali troszkie samoobsługowych restau
racji tego Lyonsa, których mają do cholery i trochę na
każdem rogu, a my byśmy jem za to przysłali pa rę
barów mlecznych, rzecz jasna, razem z obsługą.
Pan byś za tem także samo głosował, panie W., bo
widzę, że mleczka na klęczkach znowu się nie uwiel bia.
Usiłowałem tłumaczyć panu Teosiowi, że przeciw nie,
bardzo lubię mleko, że bardzo mi odpowiadają owsiane
płatki, tylko dziś jestem jakoś bez apetytu, ale w tej
chwili stało się nieszczęście: wstając od stołu
przewróciłem teczkę, z której wysypało się chyba z kilo
owych płatków. Wtenczas przyznałem się panu
Piecykowi, że rzeczywiście, nie zachwycam się płatka mi
z zimnym mlekiem i po prostu nie daję rady ich zjadać,
a nie chcąc robić przykrości przemiłym gospodarzom
hotelu, od kilku dni zsypuję owsiankę do swojej teczki,
żeby sposobną porą wynieść ją z hotelu i podrzucie w
jakimś odpowiednim miejscu. Mleko jednak przeważnie
wypijam, choć mogło się zda rzyć raz czy dwa, że
wylałem je do umywalni.
— Tak pan mów, to ja rozumiem. Pomogię panu
dzisiaj oblecić się z tymi płatkami. Syp pan mnie do
kieszeni. Na wyścigi zabierzem ze sobą i będziem gryźć
zamiast pestek, bo to nawet smaczne, cholera, ładnie
przypieczone, tylko nie przed śniadaniem, nie z
mleczkiem
Wypchani płatkami wyszliśmy na palcach z hotelu,
żeby nasze kieszenie nie zwróciły uwagi właściciela,
który nieraz wykazał mi swą radość, że tak mi sma kują
jego angielskie śniadania. Zresztą, naprawdę dosk
onałe.
Z A S U W A J , N E P T E K , Z A S U W A J !
No i co pan na te drakie, panie W.? Chasena, jak
pragnę zdrowia, co? Zobaczysz pan, co sie będzie dzia
ło, jak te szczekające wyścigowcy ruszą ze startu —
rzekł klepiąc mnie po kolanie pan Teoś Piecyk, kie-
dyśmy zasiedli na trybunie Stamford Bridge Stadium
— jednego z licznych londyńskich psich torów
wyścigowych.
A teraz przyjrzyj się pan „koniom" — właśnie ich
wyprowadzają. Któren się panu najwięcej spodoba,
tego pan obstaw. Tu nie ma mądrego. Trzeba grać w
ciemno, czyli na wyczucie, tak jak w Totolotka. A w
ogóle skonać można ze śmiechu, Jak się na to patrzy.
Widzisz pan tych „stajennych" w białych doktorskich
fartuchach i czarnych sztywniakach? Patrz pan, jak
honorowo prowadzą na smyczach tych swoich
wychowańców. A ten ostatni w gienieralskim
mondurze ze śmietniczką i ręczną szczotką, to naj-
ważniejsza figura, żeby nie on, to psy by się na włas-
nych tak zwanych eksperymentach ślizgali podczas
wyścigu i gracze mogliby wnosić pretensje.
Istotnie, za całą wyścigową kawalkadą, posuwającą
się gęsiego dokoła toru, kroczył funkcjonariusz w
mundurze raczej admiralskim i zbierał co chwila na
szufelkę to, co „zawodnicy" gęsto po sobie pozostawiali.
— Każden jeden pies musi te swoją życiową potrze-
bę przed wyścigiem załatwić. To z nerw. Ale te dzisiejsze
jakoś denerwują się na potęgie — objaśnił fachowo
wydarzenia na torze pan Piecyk.
Zajęliśmy się jednak wreszcie typowaniem. Ja
wybrałem smukłą charcicę „Cleopatra's Needle II"
stającą pod nr 5. Pan Teoś potwierdził wybór i pobiegł
do kasy, jako oblatany z miejscowymi urządzeniami
stały bywalec, bo był na tych wyścigach już po raz
drugi. Ja zostałem na miejscu, obserwując z
zainteresowaniem przygotowania do biegu.
Zwróciły moją uwagę dziwne postacie dżentelmenów,
stojących na drewnianych skrzynkach czy stołeczkach.
Podbiegali do nich gracze, wręczali pieniądze,
wykrzykując jakieś cyfry. Dżentelmeni pisali coś ; kredą
na wiszących przed nimi tabliczkach. Zaintrygowany
zapytałem o nich pana Piecyka, po jego powrocie z
biletami.
To są „boczkowscy",
Jak to, Boczkowscy? Polacy?
Polacy nie Polacy, ale bardzo często rzeczywiście z
Warszawy. A w ogóle nie nazywają się Boczkowscy,
tylko za boczkowskich się zatrudniają. No, jednem
słowem, forsę na boku przyjmują, znaczy się
bokmacherzy.
Jak to, to wolno tak jawnie uprawiać
bokmacherstwo?
Nie wolno, ale Anglicy lubieją, jak ich się do wiatru
wystawia za pomocą adwokackiego kantu. Taki już
naród. Ponieważ że w tutejszej konstytucji jest
powiedziane, że na angielskiej ziemi nie wolno upra-
wiać „boków", boczkowscy powłazili na stołki. Na zie-
mi nie stoją i w taki sposób nikt jem złamanego słowa
nie może powiedzieć. Artykułu nie naruszają, a mimo
tego handlują, i to jaki
Rzecz jasna, że u nasz taki numer by nie przeszedł.
Bokmacherzy nie tylko do mamra by się do-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin