Dlaczego tak niewiele kobiet czuje się pięknymi.pdf

(107 KB) Pobierz
73434185 UNPDF
Dr Anna Giza-Poleszczuk
Instytut Socjologii UW
Dlaczego tak niewiele kobiet czuje się „pięknymi”?
1. Historia ludzkiego ciała
Niezależnie od różnorodności kanonów urody, stosunek do ludzkiego ciała jest
silnie związany z historią przemian cywilizacyjnych. Ciało uznawane za „piękne”, zawsze
w jakiś sposób związane było z oczekiwaniami, rolą i trybem „eksploatacji” ciała. Piękno
arystokratyczne – wyższych sfer, zawsze zawierało element silnie sygnalizujący wysoki
status społeczny: blada cera (nie pracuje w polu), białe dłonie (nie wykonuje prac
fizycznych), utrefione włosy. Piękno sfer niższych przeciwnie: zawsze zawierało element
użyteczności ciała, jak choćby tak wyraziście opisywane w „Chłopach” krzepkie łydki,
rumiane policzki i rozłożyste biodra wieśniaczek. Cóż więc stało się dzisiaj z naszym
ciałem? Jaką społeczną historię zawiera w sobie ciało szczupłe, wypielęgnowane,
zdrowe i witalne? Co dzisiaj „mówi nam” przeważający kanon kobiecej urody?
Postęp w dziedzinie techniki i organizacji pracy spowodował, że do przeszłości
odeszła praca na roli, a potem w przemyśle - wymagająca silnych rąk i mocnego
sprawnego ciała. Dzisiaj w społeczeństwach wysoko rozwiniętych większość ludzi
pracuje w sektorze usług – a więc z ludźmi i poprzez ludzi. Nacisk na sprawność
ciała został zastąpiony naciskiem na jego wygląd – na kreowane przez ciało
wrażenie. Spadek znaczenia religii – przynajmniej w kręgu zachodnioeuropejskiego
chrześcijaństwa sprawia, że „dusza” traci wyróżnioną pozycję wobec (dawniej
uznawanego za „nędzne”) ciała. W Europie przednowoczesnej ciało nie mówiło nic
o wnętrzu człowieka – przeciwnie, ciało skrajnie zaniedbane, dyscyplinowane ascezą
stanowiło znak wielkości duszy. Dzisiaj ciało zaczyna być traktowane jako nośnik
informacji - nieomal materializacja wnętrza człowieka. O ile wcześniej ciało „mówiło”
o charakterze człowieka i jego cnotach moralnych: „spracowane ręce”, twarz, na
której „doświadczenie wyryło bruzdy”, „skromna postawa”, o tyle dziś mówi raczej
o osobowości: osoba otyła jest leniwa, a osoba zaniedbana – człowiekiem, który nie ma
w życiu celu. Nasz wygląd już nie tyle świadczy o nas, ile mówi kim jesteśmy. Co więcej
– w dobie „globalnej wioski” i dominacji mass mediów kanony urody mają coraz bardziej
globalną siłę oddziaływania: top modelki pojawiają się na ekranach telewizorów na całym
świecie. Ponadto nie ma alternatywnych punktów odniesienia: wiemy, że ten właśnie
kanon urody jest powszechny i akceptowany przez autorytety; nie ma innych autorytetów,
które mogłyby dać nam pewność, że istnieją inne kanony urody, i że są one równie ważne
i autentyczne jak te pierwsze. Jeśli nie z mass mediów – to skąd mogę wiedzieć,
kto uznawany jest za pięknego? Skąd mogę czerpać obrazy pięknej twarzy, sylwetki,
nosa?
Wygląd stał się dzisiaj najbardziej publiczną częścią naszego „ja”. Ciało staje
się integralną częścią nas samych (a nie „nędzną powłoką!”), staje się widzialnym „ja”,
które świat zewnętrzny uznaje za wyraz „ja” niewidocznego, wewnętrznego. Elementy
wyglądu stają się znakami informującymi o naszej osobowości. Ponadto prezentuje
się nam jako „obowiązujący”, akceptowany czy wręcz pożądany jeden tylko kanon
urody – nie mamy dostępu do innych i słusznie możemy sądzić, że inni ludzie
postrzegają nas, oceniają i budują z nami relacje przez pryzmat tego właśnie
kanonu. Nic więc dziwnego, że kobiety odczuwają narastającą presję na kształtowanie
„atrakcyjnego wyglądu”. I mają do dyspozycji coraz więcej narzędzi.
1
73434185.003.png
2. Psychologia, medycyna i kosmetyka w służbie kreowania wyglądu
Po raz pierwszy w historii współczesna kobieta ma tak szeroką możliwość
kształtowania swojego ciała. Rozwój wyspecjalizowanych technologii, jak kosmetologia,
farmacja czy chirurgia plastyczna (funkcjonujące pod nazwą technologii ulepszania,
z ang. „enhancement technologies”) otwiera ogromne możliwości kreowania swojego
wyglądu, tworzenia własnego stylu czy zwalczania niedostatków urody.
Dlaczego jednak kobiety decydują się na ich wykorzystywanie? Jeszcze 50 lat
nawet kosmetyki kolorowe traktowano podejrzliwie, i nikomu nie przyszło by do głowy
ofiarowanie córce na 18 urodziny operacji nosa.
Ogromną rolę odegrało tu „przyswojenie” w okrojonej wersji pewnych koncepcji
psychologicznych, i poszerzenie ich ponad wszelką miarę. Szczególną rolę odegrało
tu spopularyzowanie koncepcji „kompleksu niższości”. „Nieatrakcyjny wygląd” uznano
za przyczynę niskiej samooceny, która dodatkowo negatywnie wpływa na wygląd,
prowadząc do intensyfikacji kompleksu niższości (negatywne sprzężenie zwrotne).
Początkowo jednak przez „nieatrakcyjny wygląd” rozumiano jedynie znaczne
deformacje, głównie powstałe w wyniku wypadków; potem stopniowo objęto
nim wszelkie cechy wyglądu, które w subiektywnym odczuciu nie spełniają
standardów urody. „Kompleks niższości” został wykorzystany jako doskonałe
usprawiedliwienie operacji plastycznych, zmierzających coraz śmielej od naprawy
medycznie definiowanego defektu do zabiegów o charakterze „dekoratywnym”:
swoista terapia psychiatryczna czy psychologiczna przy użyciu skalpela. Pod koniec
lat 30. każdy już rodzaj cechy fizycznej mogącej przyczynić się do powstania
kompleksu niższości chirurdzy określali mianem deformacji. Terminu tego używano
w pismach medycznych w odniesieniu do takich „wad” jak odstające uszy, podwójny
podbródek, haczykowaty nos czy całkiem naturalnych zmian jak zmarszczki wokół
oczu.
Współcześnie operacje plastyczne są już powszechnie akceptowane, a zabieg
poprawiający wygląd traktuje się jako wyraz zdrowego rozsądku. To nie tyle kompleks
niższości co zdrowy rozsądek podpowiada, że kiepski wygląd powoduje społeczne
zahamowania.
Podobne przeorientowanie nastąpiło w kosmetologii. W XIX w. kosmetyki
przygotowywano w domu, a sposoby ich przyrządzania były częścią codziennej wiedzy
związanej z czynnościami domowymi takimi jak pranie czy gotowanie. Tworzone
z wyciągów ziół i korzeni destylowane ekstrakty nie tyle poprawiały wygląd co leczyły
różnego rodzaju zmiany skórne; stanowiły więc element higieny i dobrego zdrowia.
Używane do ochrony skóry podkreślały naturalny i autentyczny wygląd. Kosmetyki
kolorowe używane do malowania twarzy traktowano natomiast jako rodzaj oszustwa,
nosiły miano teatralnego charakteru i przebrania.
Aby zmienić podejście kobiet do wyrobów przemysłu kosmetycznego należało
przekonać je, że używając farby do włosów czy kolorowych szminek nie kłamią swoim
wyglądem, lecz wyrażają swoją prawdziwą osobowość. Niebagatelną rolę w zmianie
stosunku kobiet do kosmetyków odegrała reklama, która pomogła przezwyciężyć
aurę oszustwa otaczającą kosmetyki w latach 20. Podkreślano w nich nade wszystko
element „wyrażenia prawdy o sobie” oraz element kreowania właściwego społecznego
wrażenia. W kampaniach marketingowych posługiwano się sloganami mającymi
skierować uwagę odbiorców na autoekspresję - „Odnajdź siebie”, „Twoje wielkie dzieło.
Ty sama” czy uwrażliwiającymi kobietę na to, że jest cały czas obserwowana przez
innych - ”Oczy innych ludzi, uważne i krytyczne. Czy możesz sprostać im dumnie,
w sposób pewny siebie i bez strachu”?
Technologie ulepszania obiecują więc kobiecie nie tylko posiadanie idealnego
2
73434185.004.png 73434185.005.png
ciała, ale również możliwość ujawnienia prawdziwego (doskonałego) „ja”. Sugeruje się
kobietom, że zmieniając swoje ciało uzyskają nową, lepszą tożsamość, większą
pewność siebie i wyższą samoocenę. Przekonuje się je, że to właśnie „atrakcyjny
wygląd” zapewni im nie tylko dobre samopoczucie, ale i pozytywny odbiór innych.
Jednocześnie tworzy się „standardy”, według których – jak sądzą kobiety, są one
oceniane i odczytywane. Nawet więc jeśli kobiety wiedzą, że piękno nie sprowadza
się do wyglądu; że prawdziwe piękno tkwi wewnątrz – jak w starych, archetypalnych
baśniach o Pięknej i Bestii, to nie są i nie mogą być pewne, czy inni też tak myślą; oraz
nie wiedzą, czy i jakie alternatywne kanony „piękna” są podzielane przez ludzi. Nawet
więc kiedy czuje się piękna mimo nadwagi i paru zmarszczek – to nie mogę być pewna,
czy inni tak właśnie na mnie patrzą i tak mnie widzą? Czy naprawdę nie zwracają uwagi
na zmarszczki, lub wręcz odczytują je jako znak harmonii, pełni, mądrości? Czy widzą
mnie tak, jak się naprawdę czuję – czy jednak patrzą przez pryzmat kanonów, które
przeważają w publicznym dyskursie?
3. Społeczne lustro: „ona jest swoim wyglądem”
Wszyscy pragniemy, żeby inni potwierdzili naszą wizję tego, jacy jesteśmy oraz
kim jesteśmy. Zawsze czujemy się nieszczęśliwi, kiedy czujemy, że ludzie widzą nas
inaczej, niż my widzimy samych siebie: widzą nas jako zarozumiałych, podczas gdy
„tak naprawdę” jesteśmy nieśmiali; widzą nas jako ponuraków, kiedy w rzeczywistości
jesteśmy pełni optymizmu.
Takie uzgodnienie i potwierdzenie wymaga jednak posługiwania się tymi samymi (lub
choćby zbliżonymi) kryteriami i standardami oceny; wymaga wspólnego języka i punktu
odniesienia. Dominujące kryteria to te właśnie, w myśl których powyżej rozmiaru 36
powinnam zacząć się kontrolować, a przy rozmiarze 40 – albo popaść w depresję,
albo „wziąć się za siebie”. Nawet jeśli optymistycznie zakładam, że nie wszyscy się nimi
posługują – to skąd mogę mieć pewność, czy tak jest? I jakie są te „inne” kryteria?
Odpowiedź na pytanie, czy jestem atrakcyjną kobietą, jest więc równoznaczna
z odpowiedzią na pytanie nie tylko o to, jak ja sama się widzę i czuję, ale również – czy
inni widzą we mnie atrakcyjną kobietę. Nawet jeśli ja sama nie poddaję się dominującym
stereotypom – to mogę nadal mieć przekonanie, że inni patrzą na mnie przez ich pryzmat.
Dojrzałe kobiety sądzą na przykład, iż są określane przez innych jako: kobiety w wieku
poborowym klimakteryjnie; matrony; kula u nogi; uważają, że w odniesieniu do kobiet,
których ciała nie spełniają standardów występuje we współczesnym świecie zjawisko
estetycznej i społecznej dyskryminacji 1 . Tak oto jedna z badanych opisuje powszechną
w jej odczuciu, chociaż nie ujawnianą wprost reakcję otoczenia na kobiety powyżej
pięćdziesiątego roku życia: Bo nas świat gorzej widzi, że jesteśmy bardziej surowo
oceniane, to znaczy, że jeżeli jesteś brzydsza to od razu jesteś surowiej oceniana. Twój
charakter jest surowiej oceniany, twoje postępowanie, wszystko jest widziane przez
pryzmat starzejącej się kobiety, która w naszym społeczeństwie jest uważana za kulę
u nogi. Patrzcie jest babą menopauzalną! Och, ona ma dzisiaj humor, Nie wyrobi się!
Płacze! Popłakuje! To jest histeryczka! To jest menopauza!.
Przyczyną kryzysu tożsamości kobiety są dominujące w przekazach medialnych
standardy piękna. Ich wpływ nie ma jednak bezpośredniego, prostego charakteru.
Kobiety – jak wskazują badania, wiedzą, że te standardy nie są ani trafne, ani prawdziwe;
kobiety wiedzą, że atrakcyjność kobiety nie sprowadza się do wyglądu, a tym bardziej
1 Na podstawie analiz i badań przeprowadzonych przez Monikę Cielemęcką, niepublikowana praca magisterska
„Cielesna tożsamość współczesnej kobiety”, Instytut Socjologii 2004
3
73434185.006.png 73434185.001.png
do zestawu proporcji ciała i reguł. Nie jest więc tak, że kobiety „wierzą”, czy dają się
łatwo manipulować – podporządkować promowanym standardom. Problem leży gdzie
indziej – dominacja tych obrazów powoduje, że kobiety nie są pewne, jak „inni” myślą
i czują. Szkodliwość owej dominacji nie polega więc na koncentracji na młodości
i atrakcyjności seksualnej ciała, wartościach możliwych do osiągnięcia jedynie na
pewnym etapie życia kobiety. Polega ona przede wszystkim na rozprzestrzenianiu
jednego wzoru kosztem wzorów alternatywnych, takich, z którymi mogłaby się
identyfikować kobieta na każdym etapie swojego życia. Brak publicznej przestrzeni
dla kobiet wyglądających normalnie, dojrzałych; nieobecność społecznego wzorca
kobiecości emanującej z wnętrza, kobiecości „w kwiecie wieku” powoduje, że te, których
ciała odbiegają od kanonu, nawet jeśli same nie mają z tym problemu to czują, że inni
mogą odbierać je właśnie stereotypowo i standardowo. Stąd niepewność i wieczne
wątpliwości; konflikt między rozumem a emocjami, irracjonalne napięcie i lęk.
Anna Giza-Poleszczuk, doktor, pracownik Zakładu Psychologii Społecznej Instytutu Socjologii
Uniwersytetu Warszawskiego. Na Uniwersytecie pracuje od roku 1981. W latach 1994 –
2005 pracowała w dziedzinie badań rynkowych, marketingu i komunikacji. W firmie Unilever
szefowała działowi badań rynku, doradzała zarządowi, a w ostatnim okresie pełniła funkcję
Doradcy do spraw Komunikacji Marek. Bada pogranicza marketingu i życia społecznego,
dążąc do wykorzystania w marketingu (i badaniach rynkowych) najnowszych teorii z zakresu
psychologii społecznej i socjologii. Zajmuje się historią i współczesnością rodziny, pograniczami
socjologii, ekonomii, demografii i psychologii społecznej. Aktualnie pełni funkcję zastępcy
dyrektora Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego do spraw naukowych, a jej ambicją
jest otwarcie Instytutu na świat zewnętrzny.
4
73434185.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin