Hunter Madeline - Rothwell 03 - Tajniki uległości.pdf

(1392 KB) Pobierz
Microsoft Word - Hunter Madeline - Rothwell 03 - Tajniki uległości.doc
Hunter Madeline
Tajniki uległości
Piękna Roselyn Longworth wiedzie skromne życie w wiejskiej
posiadłości z dala od londyńskiego wielkiego świata. Obdarza jednak
uczuciem nieodpowiedniego człowieka, a on rujnuje jej reputację,
odbierając spokój i poczucie bezpieczeństwa. Jedynym ratunkiem
jest dla Roselyn nieoczekiwana propozycja przystojnego Kyle’a
Bradwella, który z sobie tylko wiadomych powodów chce uratować
jej honor...
1
Roselyn Longworth zrozumiała, że piekło to nie ogień i siarka,
tylko bezlitosna świadomość. W piekle dowiadujesz się prawdy o
sobie. Stajesz twarzą w twarz z kłamstwami, które powtarzałaś sobie
w duchu, by usprawiedliwić swoje występki.
Piekło to wieczyste upokorzenie. Takie jak to, którego właśnie
doświadczała podczas przyjęcia w wiejskiej rezydencji.
Wokół niej goście lorda Norbury śmiali się i bawili, czekając na
zaanonsowanie kolacji. Gdy wczoraj przyjechała powozem
gospodarza, odkryła, że lista zaproszonych nie jest taka, jak się
spodziewała. Mężczyźni należeli do wyższych sfer, ale kobiety...
Głośny okrzyk przerwał jej rozmyślania. Kobieta w jaskrawej
szafirowej sukni droczyła się z mężczyzną, który ją pochwycił.
Pozostali mężczyźni zachęcali go do działania. Nawet Norbury nie
pozostał obojętny. Schwytana kobieta przez chwilę się opierała, a
potem pozwoliła się ściskać i całować.
Roselyn obserwowała umalowane twarze i wyzywające stroje
kobiet. Ci mężczyźni nie przywieźli ze sobą żon, ani nawet
oficjalnych kochanek, tylko zwykłe ladacznice z londyńskich burdeli.
A ona znalazła się między nimi.
Taka była brutalna prawda. Ci mężczyźni przywieźli swoje
dziwki, a lord Norbury sprowadził swoją.
Jak mogła tak błędnie zinterpretować wydarzenia ostatniego
miesiąca? Spróbowała wrócić pamięcią do dnia, w którym lord
Norbury po raz pierwszy zaczął się do niej zalecać i prawić
komplementy, ale tamto wspomnienie znikło, spalone na popiół w
bezlitosnym ogniu faktów z ostatnich dwudziestu czterech godzin.
Jej kochanek przeciskał się między gośćmi, kierując się ku niej. Z
każdym krokiem oczy jego jaśniały coraz bardziej. Dawniej myślała,
że to płomień miłości i namiętności. Teraz widziała, że to tylko
odbłysk lodu.
Była niewiarygodnie głupia.
- Rose, jesteś dziś taka cicha. Milczysz cały dzień. - Stanął obok,
pochylając się nad nią. Jeszcze wczoraj ucieszyłaby się z tego,
uznałaby to za takie romantyczne.
Głupia, głupia, głupia.
- Błagałam, byś pozwolił mi odjechać. Jestem w tym salonie tylko
dlatego, że zażądałeś, bym zeszła na kolację. Nie podoba mi się to
towarzystwo, jego zbyt swobodne zachowanie.
Para w kącie obściskiwała się, nie zwracając uwagi na obecnych.
- Och, ależ ty jesteś dumna. O wiele bardziej niż należy. - W jego
słowach było coś takiego, że poczuła mrowienie na karku.
Lordowi Norbury nie chodziło tylko o jej brak aprobaty dla
urządzonej przez niego zabawy. Ostatniej nocy odmówiła mu
pewnych rzeczy. Z początku wręcz nie rozumiała, czego on chce, i nie
kryła wzburzenia, gdy jej wyjaśnił.
W ciągu kilku minut czuły, wspaniałomyślny kochanek stał się
rozgniewanym, zimnym panem, który zapłacił za coś więcej, niż
otrzymał.
Na wspomnienie obrzydliwej sceny w jej sypialni, która rozegrała
się, zanim nareszcie wyszedł, zaczęły ją piec policzki. Myślała, że jest
jego ukochaną. Dał jednak jasno do zrozumienia, że uważa ją za
zwykłą ladacznicę. Jego zjadliwe słowa pozbawiły ją iluzji, zrodzonej
z samotności i poczucia beznadziejności.
- Jeśli jestem zbyt dumna, wezwij powóz i pozwól mi wyjechać.
Okaż mi łaskę, pozwalając zachować tę odrobinę dumy, która jeszcze
mi została.
- Bez damskiego towarzystwa we własnym domu wyszedłbym na
głupca.
- Powiesz, że poczułam się źle. Albo że...
Oparł rękę na jej ramieniu, by ją uciszyć. Chwycił mocno,
boleśnie. Próbowała opanować dreszcz obrzydzenia, czując jego
dotyk.
- Nic nie powiem i nigdzie nie pojedziesz. Oczekuję, że nadal
będziesz mi okazywać wdzięczność za moją hojność. Jeśli mnie
zadowolisz, nasz układ może zostać zachowany. Rose, lubisz piękne
suknie i błyskotki. Pragniesz wygód i przyjemności, których
pozbawiła cię ruina twojej rodziny.
Poczuła dławienie w gardle. Zamrugała, by powstrzymać
pierwsze tego dnia łzy.
- Źle mnie zrozumiałeś.
- Oddałaś mi swoją nie pierwszej świeżości cnotę i swoje
względy. Przyjęłaś ode mnie prezenty. Zrozumiałem cię doskonale.
Pochylił się, aż jego twarz znalazła się tuż przy jej twarzy.
Walczyła z odruchem, by odsunąć się od tego mężczyzny z
poczerwieniałą cerą, wyblakłymi oczyma i płowymi włosami, którego
kiedyś szanowała. Wmówiła sobie nawet, że jest przystojny.
- Rozumiemy się, prawda? Dzisiejszej nocy nie będzie żadnych
dziecinnych wymówek.
Żołądek podszedł jej do gardła.
- Zbyt wiele było nieporozumień i nic się nie zmieniło. Przez cały
dzień prosiłam, byś pozwolił mi wyjechać.
Zacisnął usta i boleśnie uszczypnął ją w ramię. Całe szczęście, że
nie byli sami w salonie.
- Rose, doprawdy wystawiasz moją cierpliwość na próbę.
Znów poczuła mrowienie na karku, które spłynęło jej dreszczem
po plecach. Szukała w wyrazie jego twarzy śladów tamtego miłego
mężczyzny, który, jak jeszcze niedawno jej się wydawało, ją kochał.
Nie znalazła. Oczywiście, że nie. Ten człowiek nigdy nie istniał.
W tym momencie podszedł do nich lokaj. Norbury sięgnął po
wizytówkę przyniesioną na srebrnej tacy. Przeczytał nazwisko i
odszedł.
Otworzył drzwi prowadzące do biblioteki. Zanim drzwi się
zamknęły, Rose zobaczyła czekającego tam wysokiego,
ciemnowłosego dżentelmena.
Niepokój ścisnął jej żołądek. Starała się opanować ogarniającą ją
panikę. Po raz kolejny uświadomiła sobie, jaka jest głupia. Głupia i
Zgłoś jeśli naruszono regulamin