Cornick Nicola - 03 - Niebezpieczna maskarada.pdf

(896 KB) Pobierz
Nicola Cornick
Niebezpieczna maskarada
Rozdział pierwszy
Październik 1803
Młody mężczyzna, który pewnego wieczoru wsiadł do powozu
panny Rebeki Raleigh, wyglądał tak, jakby uciekł z domu rozpusty.
Rebeka absolutnie nie spodziewała się tego spotkania. Powóz
zatrzymał się na chwilę, by uniknąć zderzenia z dwoma pijanymi
przechodniami, którzy chwiejnym krokiem przemierzali Bond Street.
Rebeka z westchnieniem zasłoniła okienko, żałując, że tak późno
wyszła z klubu "Archanioł". O tej porze ulice pełne były młodych
mężczyzn, szukających przygód, a powóz z godłem klubu na
drzwiczkach mógł prowokować, jako że „Archanioł" uchodził za
najbardziej tajemniczy męski klub w całym Londynie.
Pojazd już ruszał, gdy drzwiczki otworzyły się i do środka wsiadł
młodzieniec. Rebeka przyjrzała mu się uważnie. Miał około
dziewiętnastu lat, ciemne włosy i piwne oczy, a chłopięcy urok mógł
zmiękczyć serce najbardziej surowej wdowy. Teraz jednak brakowało
mu ważnych części garderoby, czuć było od niego alkohol, tanie
perfumy i tytoń, a twarz miał pokrytą karminowymi cętkami, jakby
został obdarzony tysiącem żarłocznych pocałunków. Rebeka z trudem
powstrzymała się od śmiechu.
Zorientowawszy się, że w powozie siedzi kobieta, młodzieniec
jęknął jak kot, któremu nadepnięto na ogon, i zamachał rękami,
usiłując zakryć tę część ciała, której widok mógł stanowić obrazę dla
damy. Miał bowiem na sobie jedynie koszulę.
W swojej pracy, podobnie jak w życiu prywatnym, Rebeka
widywała już tak różne rzeczy, że widok półnagiego młodzieńca nie
mógł jej zaskoczyć. Gdy chłopak opadł na oparcie siedzenia,
spokojnie zdjęła pelerynę i podała mu ją z uśmiechem.
- Proszę to wziąć - poradziła. - Tak będzie skromniej i cieplej.
Odnoszę wrażenie, że przemarzł pan do szpiku kości. To zbyt zimny
wieczór na chodzenie bez ubrania.
Młody człowiek z wdzięcznością otulił się peleryną. Cały czas
patrzył jednak uważnie na Rebekę, tak jakby spodziewał się, że
zemdleje albo wezwie policjanta. Rebeka pchnęła podgrzaną cegłę ku
bosym stopom młodzieńca i kiwnęła głową w geście zachęty.
Nieproszony gość z westchnieniem ulgi oparł nogi o cegłę.
- Bardzo dziękuję - powiedział. - Bardzo panią przepraszam za
najście. Wolę sobie nie wyobrażać, co pani o mnie myśli. - Słowa
przychodziły mu bez trudu; jego pewność siebie znamionowała
arystokratę. Rebeka od razu domyśliła się, że jej niespodziewany
pasażer to młody dandys, któremu spłatano figla.
- Myślę, że ta sytuacja jest bardzo dziwna - zauważyła - ale jestem
pewna, że da się wyjaśnić.
Młody człowiek popatrzył na nią spod zdumiewająco długich
czarnych rzęs.
- Taak, oczywiście. - Starał się przybrać ton światowca, jednak
nie wypadło to przekonująco, zwłaszcza że wciąż dzwonił zębami z
zimna. - Czy mógłbym się przedstawić? Lord Stephen Kestrel, do
usług. - Uścisnął dłoń Rebeki.
Peleryna zsunęła się nieznacznie; odskoczył jak oparzony i
odruchowo się skulił.
- Proszę porzucić oficjalny ton - zaproponowała z uśmiechem
Rebeka. - Miło mi pana poznać. Jestem panna Rebeka Raleigh.
W powozie zapadła cisza. Rebeka uznała, że lord Stephen próbuje
odgadnąć, kim ona jest. Twarz młodzieńca przybrała wyraz
zakłopotania, a czoło przecięła zmarszczka. Miał przed sobą
niezamężną kobietę, samotnie podróżującą wieczorem, skromnie
ubraną, o ile dostrzegł to w skąpym świetle latarni powozu. Nie
młodziutka dziewczyna, lecz przecież nie stara, mówiła jak dama,
chociaż trudno byłoby ją uznać za arystokratkę...
Rebeka uśmiechnęła się nieznacznie i postanowiła nie pomagać
młodzieńcowi w rozwiązaniu zagadki. Jeśli zobaczył herb klubu
„Archanioł" na drzwiczkach powozu, z pewnością nasunęły mu się
różne podejrzenia co do jej profesji. Klub skupiał mężczyzn z kręgu
elit, którzy miewali różne zachcianki i pieniądze na to, by je spełniać.
Rebeka słyszała o tym, że „Archanioł" słynie z rozpusty,
postanowiła jednak przyjąć zlecenie z klubu - musiała zarabiać na
utrzymanie. Najwyraźniej jednak lord Stephen nie zauważył herbu. Po
chwili milczenia odezwał się do Rebeki z szacunkiem należnym
damie.
- Bardzo przepraszam, panno Raleigh - zaczął. - Byłem w klubie...
- powiedział to z odcieniem dumy, jakby dopiero od wczoraj mógł
chodzić do „White'a" czy „Boodle'a" - i moi koledzy postanowili
spłatać mi figla. - Spochmurniał. - Wypiliśmy za dużo brandy, ale
przez pewien czas doskonale się bawiłem. Założyłem się z kolegami o
pięćdziesiąt gwinei, że jeśli dadzą mi dwie minuty przewagi, uda mi
się uciec i dotrzeć do domu, zanim mnie złapią.
Rebeka popatrzyła na niego ze współczuciem.
- Domyślam się, że pan przegrał?
- Zgubiłem się - odparł ponuro. - Myślałem, że znam Londyn jak
własną kieszeń, ale trudno jest znaleźć drogę w ciemnościach, idąc
pieszo, bez pomocy służącego. Zanim zdążyłem się zorientować w
terenie, byłem już przy Norton Street, zobaczyłem nadbiegających
kolegów, więc wpadłem do najbliższego budynku, a to był... - Urwał,
zakłopotany.
- Dom schadzek? - podsunęła Rebeka.
Lord Stephen zaczerwienił się. Rebeka miała wrażenie, że czuje
ciepło bijące z jego twarzy.
- Cóż, hm, myślę, że można to tak nazwać. - Poruszył się
niespokojnie. - Wbiegłem tam, a one rzuciły się na mnie z wielką
radością, tak że ledwie uszedłem z życiem.
Rebeka wątpiła w to, by panienkom lekkich obyczajów chodziło o
życie Stephena; na szczęście udało jej się stłumić uśmiech.
- To pech - przyznała.
- Mało powiedziane! - Lord Stephen zamknął oczy, jakby chciał
odegnać wspomnienia. Rebeka zorientowała się, że do tej pory
młodzieniec nadrabiał miną. - W jednej chwili zostałem rozebrany
niemal do naga, a te kobiety zaczęły przywiązywać mi nadgarstki do
Zgłoś jeśli naruszono regulamin