Autor: R. A. Lafferty
Tytul: Dziewięćset prababek
(Nine Hundred Grandmothers)
Z "NF" 3/94
Dobromir Ceran był obiecującym młodym funkcjonariuszem
Służby Szczególnego Aspektu, ale jak wszyscy funkcjonariusze
tej służby miał jedno denerwujące przyzwyczajenie. Stale
zadawał pytanie: Co było na początku?
Wszyscy poza nim mieli imiona zdradzające twardzieli:
Crag Ludołamacz, Huckle Wycisk, Berg Grzmot, George Krwiak,
Manion Flisak (kiedy Flisak mówi, żeby spływać, to człowiek
spływa), Trent Poruta. Oczekiwano od nich twardości, toteż
wstępując do służby przybrali sobie nowe, odpowiednie
imiona. Tylko Dobromir zachował cywilne imię, ku
niezadowoleniu swojego dowódcy, Ludołamacza.
- Jak można zostać bohaterem nazywając się Dobromir! -
grzmiał Ludołamacz. - Dlaczego nie Shannon Sztorm? To jest
niezłe. Albo Grom Barrelhouse, albo Nevel Majcher? Nawet nie
spojrzałeś na spis zalecanych imion.
- Pozostanę przy swoim - odpowiadał zawsze Dobromir i
tutaj popełniał błąd. Nowe imię czasami ujawnia w człowieku
nową osobowość. Tak było z Georgem Krwiakiem. Wprawdzie jego
owłosiona pierś była rezultatem przeszczepu, ale w
połączeniu z nowym imieniem zrobiło to z niego mężczyznę.
Gdyby Dobromir przybrał jakieś bohaterskie imię, to może
stałby się zdolny do heroicznych czynów i męskich wybuchów
gniewu zamiast żałosnych wahań i przelotnych dąsów.
Siedzieli na dużej asteroidzie o nazwie Proavitus. Niemal
słyszało się brzęk potencjalnych zysków, jakie można było z
niej wycisnąć. A twardzi mężczyźni z Ekspedycji znali swój
zawód. Podpisywali wielkie kontrakty na zwojach miejscowego,
przypominającego aksamit łyka i na swoich własnych wydrukach
komputerowych. Czarowali, nabierali i nieco zastraszali
drobnych mieszkańców Proavitusa. Znaleźli tu poważny
dwustronny rynek, na którego widok ciekła ślinka, i całą
masę osobliwości kwalifikujących się do handlu antykami i
artykułami luksusowymi.
- Każdy się tu obłowił prócz ciebie - huczał Ludołamacz
po trzech dniach od lądowania. - Ale nawet faceci od Aspektu
Szczególnego muszą coś z siebie dawać. Regulamin nakazuje
nam brać jednego z waszych, żeby dodać sprawie aspekt
kulturalny, chociaż nie musisz się do tego ograniczać.
Jesteśmy tu po to, żeby wyciąć z wielkiej tłustej świni
kawał szynki, nie robimy z tego tajemnicy. Ale jeżeli okaże
się, że świński ogon jest zakręcony w sposób wysoce
artystyczny, to tym lepiej. A jak się na dodatek okaże, że z
tego zakrętasa wpadnie nam parę groszy, to jesteśmy cali
szczęśliwi. Czy dowiedziałeś się, na przykład, czegoś o tych
ich żywych lalkach? Mogą mieć zarówno aspekt kulturalny, jak
wartość rynkową.
- Te żywe lalki są chyba częścią czegoś znacznie
głębszego - powiedział Dobromir. - Trzeba rozwikłać cały
kompleks zagadnień. Kluczem może być twierdzenie
miejscowych, że oni nie umierają.
- A ja myślę, że oni umierają i to młodo. Wszyscy,
których spotykamy, są młodzi, a ci, którzy nie opuszczają
domów, są zaledwie w wieku średnim.
- To gdzie są ich cmentarze?
- Pewnie palą swoich zmarłych.
- To gdzie trzymają urny?
- Może rozrzucają popioły albo spalają szczątki bez
śladu. Może nie żywią żadnego szacunku dla swoich przodków.
- Inne dane wskazują, że cała ich kultura opiera się na
przesadnym szacunku dla przodków.
- Ty to wyjaśnij. To zadanie w sam raz dla kogoś od
szczególnych aspektów.
Dobromir rozmawiał z Nokomą, swoją miejscową
odpowiedniczką i tłumaczką. Oboje byli profesjonalistami i
rozumieli się w pół słowa. Nokoma prawdopodobnie była płci
żeńskiej. U mieszkańców Proavitusa obie płcie odznaczały się
pewną nieokreślonością, ale członkowie ekspedycji uważali,
że już je potrafią rozróżniać.
- Czy nie masz nic przeciw temu, że zadam ci kilka
bezpośrednich pytań? - spytał tego dnia Dobromir na
powitanie.
- Jasne, że nie. Jak mam się nauczyć dobrze mówić, jeżeli
nie będę rozmawiać?
- Niektórzy mieszkańcy Proavitusa twierdzą, że wy nie
umieracie. Czy to prawda, Nokoma?
- Dlaczego nieprawda? Gdyby umierali, nie mogliby mówić,
że nie umierają. To żart, to żart. Nie, my nie umieramy. To
głupi cudzoziemski zwyczaj, którego nie mamy zamiaru
naśladować. Na Proavitusie tylko zwierzęta umierają.
- A nikt z was nie umiera?
- Nie, a kto chciałby być wyjątkiem?
- No to co robicie, kiedy się starzejecie?
- Robimy coraz mniej. Następuje utrata energii. Czy u was
jest inaczej?
- Tak samo. Ale dokąd w takim razie idziecie, kiedy
jesteście już bardzo, bardzo starzy?
- Nigdzie nie idziemy. Zostajemy w domu. Podróże są dla
młodych i tych w sile wieku.
- Spróbujmy z innego końca - powiedział Dobromir. - Gdzie
są twoi ojciec i matka?
- Wszędzie po trochu. Oni nie są jeszcze starzy.
- A twoi dziadkowie i babki?
- Niektórzy z nich jeszcze wychodzą. Starsi siedzą w
domu.
- Spróbujmy inaczej. Ile masz tych babek i prababek,
Nokoma?
- Myślę, że mam w domu jakieś dziewięćset babek. Wiem, że
to nie jest wiele, ale jesteśmy stosunkowo młodym
odgałęzieniem rodziny. Są w naszym klanie rodziny mające w
domu bardzo licznych przodków.
- I wszyscy ci przodkowie są żywi?
- Oczywiście. Po co trzymać nieżywych? Co to byliby za
przodkowie?
Dobromir zaczął podskakiwać z podniecenia.
- Czy mógłbym ich zobaczyć? - zawołał.
- Nie byłoby chyba dobrze, gdybyś zobaczył starszych -
ostrzegła Nokoma. - To mogłoby być zbyt duże przeżycie dla
kogoś obcego i dlatego wolimy tego unikać. Ale parę
dziesiątek z nich możesz, rzecz jasna, zobaczyć.
Wtedy Dobromirowi przyszło do głowy, że jest, być może,
na tropie czegoś, czego szukał przez całe życie. Wpadł w
euforię oczekiwania.
- Nokoma, to może być klucz do wszystkiego! - zapiał. -
Jeżeli nikt z was nigdy nie umarł, to znaczy, że żyje cały
wasz gatunek od samego początku!
- Jasne. Tak jak przy liczeniu owoców. Jak się żadnego
nie odejmie, to się ma wszystkie.
- Ale jeżeli pierwsi przodkowie wciąż żyją, to powinni
znać swoje pochodzenie! Powinni wiedzieć, jak się wszystko
zaczęło! Czy oni wiedzą? Czy ty wiesz?
- O, nie. Jestem za młoda na Ceremonię.
- A czy ktoś wie?
- Jasne. Wszyscy starzy wiedzą, jak się to zaczęło.
- Jak starzy? Ile pokoleń starsi od ciebie są ci, którzy
wiedzą?
- Dziesięć, nie więcej. Kiedy będę miała dziesięć pokoleń
potomków, ja też przejdę Ceremonię.
- Co to za Ceremonia?
- Raz do roku starzy ludzie przychodzą do bardzo starych
ludzi. Budzą ich i pytają, co było na początku. Bardzo
starzy ludzie mówią im, co było na początku. To jest
wspaniały moment. Wszyscy ryczą ze śmiechu! Potem bardzo
starzy ludzie zasypiają do następnego roku i tak to
przechodzi z pokolenia na pokolenie. Na tym polega
Ceremonia.
Mieszkańcy Proavitusa nie byli humanoidalni. Tym bardziej
nie byli małpami, chociaż nazwa ta zdążyła się już przyjąć w
żargonie ekspedycji. Chodzili w pozycji pionowej, odziani w
długie przepasane szaty. Zakładano, że pod tymi długimi
szatami są istotami dwunogimi, chociaż, jak powiedział
Ludołamacz, "z tego, co wiem, równie dobrze mogą poruszać
się na kółkach".
Mieli niesamowicie ruchliwe dłonie, które można by nazwać
wszędziepalczastymi. Mogli posługiwać się narzędziami albo
używać rąk niczym najbardziej skomplikowanych narzędzi.
George Krwiak wyrażał pogląd, że mieszkańcy Proavitusa
chodzą zawsze zamaskowani i że członkowie ekspedycji nigdy
nie widzieli ich twarzy. Mówił, że te rzekome twarze są w
istocie rytualnymi maskami i że nikt z ludzi nie oglądał
nigdy żadnej części ciała tubylca poza ich niezwykłymi
dłońmi, które może są ich prawdziwymi twarzami.
Członkowie ekspedycji zareagowali okrutną wesołością,
kiedy Dobromir usiłował im wytłumaczyć, że stoi na progu
wiekopomnego odkrycia.
- Mały Dobromirek nie daje za wygraną ze swoim "Co było
na początku" - szydził Ludołamacz. - Czy nigdy nie
przestaniesz się zajmować tym, co było pierwsze, jajko czy
kura?
- Wkrótce poznam odpowiedź - upierał się Dobromir. -
Mam jedyną w swoim rodzaju szansę. Kiedy się dowiem, skąd
się wzięli mieszkańcy Proavitusa, mogę dojść do tego, skąd
się wzięło wszystko. Wszyscy mieszkańcy Proavitusa żyją, od
pierwszego pokolenia do ostatniego.
- Nie mieści się w głowie, że można być takim naiwniakiem
- jęknął Ludołamacz. - Podobno oznaką dojrzałości jest to,
że człowiek znosi głupotę z uśmiechem. Mam nadzieję, że
nigdy tego nie dożyję.
Jednak w dwa dni później to Ludołamacz szukał Dobromira,
żeby porozmawiać z nim właśnie o tym samym. Ludołamacz
przemyślał rzecz po swojemu.
- Jesteś facetem od szczególnych aspektów - powiedział -
ale gonisz za niewłaściwym aspektem.
- Jak to?
- Nic mnie nie obchodzi, jak się to zaczęło. Ważne, że to
może nie mieć końca.
- A ja zamierzam odkryć początek - upierał się Dobromir.
- Czy naprawdę nic nie rozumiesz, baranie? Cóż takiego
posiadają ci tubylcy, o czym nie wiemy, czy to dzieło nauki,
przyrody, czy ślepego trafu?
- Myślę, że chodzi o ich chemię.
- Otóż to. Chemia organiczna osiągnęła tutaj niebywały
poziom. Mieszkańcy Proavitusa mają wszelkiego rodzaju
związki pobudzające i powstrzymujące. Mogą wszystko do woli
powiększać, zmniejszać, kurczyć i przedłużać. Te istoty
wydają mi się dość głupie, jakby robiły te wszystkie rzeczy
instynktownie. Ale robią je i to jest ważne. Gdybyśmy je od
nich przejęli, zostalibyśmy królami panaceum w całym
wszechświecie, bo sami mieszkańcy Proavitusa nie podróżują i
mają niewiele zewnętrznych kontaktów. Tymi ich środkami
można osiągnąć wszystko. Podejrzewam, że oni potrafią
zmniejszać komórki i robić jeszcze parę innych rzeczy.
- Nie potrafią zmniejszać komórek. Opowiada pan nonsensy.
- Nieważne. Przy tych ich sztuczkach to konwencjonalna
chemia staje się nonsensem. Mając ich farmakologię człowiek
mógłby wyeliminować śmierć. Jeździsz na tym swoim koniku
głową do tyłu. Tubylcy mówią, że oni nie umierają.
- Są co do tego przekonani. Gdyby umierali, to oni
pierwsi by o tym wiedzieli, jak powiada Nokoma.
- Czyżby te istoty miały poczucie humoru?
- W pewnym sensie.
- Dobromirze, czy naprawdę nie rozumiesz, jaka to wielka
sprawa?
- Na razie to ja jeden coś tu rozumiem. Jeżeli mieszkańcy
Proavitusa byli, jak utrzymują, nieśmiertelni od zawsze, to
pierwsi z nich wciąż jeszcze żyją! Można się więc od nich
dowiedzieć, jak powstał ich gatunek, a może jak powstały
wszystkie gatunki.
Słysząc to Ludołamacz odegrał zdychającego bizona. Rwał
włosy z głowy i omal nie urwał sobie uszu. Tupał, drapał
ścianę i ryczał:
- Kogo obchodzi, co było na początku, ty bałwanie! Ważne,
że może nie być końca!
Ryczał tak głośno, że wzgórza odpowiadały mu echem "Kogo
obchodzi... bałwanie".
Dobromir udał się do domu Nokomy, ale nie z nią i nie na
jej zaproszenie. Poszedł bez niej wiedząc, że nie ma jej w
domu. Było to działanie podstępne, ale członkowie ekspedycji
przechodzili szkolenie z działań podstępnych.
Liczył na to, że bez pośrednika dowie się najlepiej o
dziewięciuset prababkach, o żywych lalkach znanych mu z
opowieści. Miał zamiar dowiedzieć się, co starzy ludzie
robią, kiedy nie umierają i skąd wzięli się po raz pierwszy
na świecie. Choć zjawiał się jak intruz, liczył na wrodzoną
uprzejmość mieszkańców Proavitusa.
Dom Nokomy stał w otoczeniu innych na szczycie dużego
płaskiego wzgórza, Akropolu Proavitusa. Domy były gliniane,
choć starannie wykończone i sprawiały wrażenie, jakby
wyrastały ze wzgórza i stanowiły jego część.
Dobromir wspiął się na górę krętą, wyłożoną kamieniami
dróżką i wszedł do domu, który Nokoma kiedyś mu pokazała.
Wśliznął się do środka ukradkiem i stanął oko w oko z jedną z
dziewięciuset babek, przed którą nikt nie musiał się kryć.
Babcia siedziała, była nieduża i uśmiechała się do
gościa. Rozmawiali bez większych trudności, choć nie tak
płynnie jak z Nokomą, która mogła porozumieć się z
Dobromirem w jego własnym języku. Na wezwanie babki pokazał
się dziadek, również witając przybysza uśmiechem. Tych dwoje
staruszków było nieco mniejszego wzrostu niż mieszkańcy
Proavitusa w kwiecie wieku. Ale okazali się równie mili i
pogodni. Panowała atmosfera pewnej senności, nostalgii,
nieco może wypełnionej smutkiem.
- Czy są tutaj osoby starsze od was? - spytał Dobromir
wprost.
- Bardzo dużo, bardzo dużo, kto może wiedzieć ile? -
odpowiedziała babcia i przywołała prababki i pradziadków
starszych i jeszcze mniejszych, dobrze o połowę mniejszych
od aktywnych mieszkańców Proavitusa: małych, zaspanych,
uśmiechniętych.
Dobromir wiedział już, że tubylcy nie chodzą w maskach.
Im byli starsi, tym ciekawsze i bardziej charakterystyczne
stawały się ich twarze. Jedynie twarze niedojrzałych,
aktywnych mieszkańców Proavitusa mogły budzić wątpliwości.
Żadna maska nie potrafiłaby oddać takiego spokoju i pogody
starości. Ten dziwnie pofałdowany materiał to była ich
prawdziwa skóra.
Starzy i sympatyczni, słabi i senni, dziesiątki pokoleń
aż do najstarszych i najmniejszych.
- Ile lat mają najstarsi? - spytał Dobromir pierwszą
babkę.
- My mówimy, że wszyscy są w tym samym wieku, bo wszyscy
są wieczni - odpowiedziała babka. - To nieprawda, że wszyscy
są w tym samym wieku, ale nieładnie jest pytać, ile kto ma
lat.
- Nie wiecie, co to jest homar - mówił Dobromir drżąc na
całym ciele - ale jest to stworzenie, które spokojnie gotuje
się żywcem, jeżeli wodę podgrzewa się stopniowo. Homar nie
wpada w panikę, bo nie wie, od którego momentu gorąco staje
się niebezpieczne. Tak samo dzieje się tutaj ze mną.
Prześlizguję się z jednego stopnia na drugi i moje zaufanie
nie jest wystawione na próbę. Jestem narażony na to, że
uwierzę we wszystko na wasz temat, jeżeli będę się tego
dowiadywał w małych dawkach, a tak będzie. Wierzę, że
jesteście naprawdę tacy, jak jesteście, bo was widzę i
dotykam. Cóż, ugotuję się jak homar, zanim się z tego
wycofam. Czy są osoby jeszcze starsze od tych, które są
tutaj?
Pierwsza babka dała Dobromirowi znak, żeby z nią poszedł.
Zeszli pochylnią do starszej części domu, która musiała się
mieścić pod ziemią.
Żywe lalki? Stały tutaj rzędami na półkach i siedziały w
małych fotelikach w ściennych niszach. Rzeczywiście jak
lalki, a było ich kilkaset.
Wiele budziło się na ich wejście. Inne budziły się na
głos lub dotyk. Niewiarygodnie stare, ale ich spojrzenia
były całkowicie przytomne. Uśmiechały się i przeciągały
sennie, nie jak ludzie, ale tak, jak mogłyby się przeciągać
bardzo stare szczeniaki. Dobromir zagadywał do nich i
rozumieli się zadziwiająco dobrze.
Uwaga, homarze - mówił Dobromir sam do siebie -
temperatura wody przekroczyła punkt krytyczny, a ty nie
czujesz żadnej różnicy. Jeżeli zawierzysz swoim zmysłom,
ugotujesz się żywcem w swoim zaufaniu.
Wiedział teraz, że żywe lalki istnieją naprawdę i że są
żywymi przodkami mieszkańców Proavitusa.
Wiele z tych małych istotek natychmiast powtórnie
zapadało w sen. Ich chwile przytomności trwały krótko, ale
okresy snu też nie były dłuższe. Liczne żyjące mumie
przebudziły się po raz drugi w czasie odwiedzin Dobromira
odświeżone krótką drzemką i bardzo skore do rozmów.
- Jesteście niewiarygodni! - zawołał Dobromir i wszystkie
małe, mniejsze i jeszcze mniejsze istoty uśmiechami lub
głośnym śmiechem wyraziły swoją zgodę. No pewnie! Wszystkie
dobre istoty wszędzie na świecie są niewiarygodne, a czy
kiedykolwiek tyle z nich zebrało się w jednym miejscu? Ale
Dobromir był nienasycony. Jeden pokój pełen cudów mu nie
wystarczał.
- Muszę się cofnąć najdalej, jak to tylko możliwe! -
zawołał podniecony. - Gdzie są ci jeszcze starsi?
- Są starsi i jeszcze starsi, i jeszcze starsi od nich -
powiedziała pierwsza babka - i jeszcze trzy razy starsi, ale
może mądrze będzie nie chcieć być za mądrym. Widziałeś
dosyć. Staruszkowie chcą spać. Wracajmy na górę.
Wyjść stąd? Za nic w świecie. Dobromir zobaczył przejścia
i pochylnie wiodące w głąb, do samego serca wzgórza. Wokół
niego i pod jego stopami rozpościerały się całe światy
komnat. Wędrował przez nie i któż mógłby go powstrzymać?
Przecież nie te lalki ani istoty znacznie mniejsze od lalek.
Ludołamacz przyrównał się kiedyś do starego pirata
pławiącego się w potoku swoich bogactw, ale Dobromir był
teraz młodym alchemikiem, który ma lada chwila odkryć
Kamień.
Schodził pochylniami w dół poprzez stulecia i
tysiąclecia. Atmosfera, którą zauważył na górnych piętrach,
tutaj stała się wyraźnym zapachem: sennym, na wpół
zapomnianym, uśmiechniętym, smutnym i całkiem mocnym. Tak
pachnie czas.
- Czy są tu starsi od ciebie? - pytał Dobromir maleńkią
babcię, którą postawił sobie na dłoni.
- Tak starzy i tak mali, że ja mogłabym postawić ich
sobie na dłoni - odpowiedziała babcia w języku
staroproavitańskim, który Dobromir rozumiał dzięki naukom
Nokomy.
Dobromir wędrował przez komnaty z coraz starszymi i
mniejszymi istotkami. Teraz był już bez wątpienia ugotowanym
homarem. Musiał w to wszystko wierzyć, bo widział to i mógł
tego dotknąć. Babka wielkości wróbla mówiła, że tak, że są
tu osoby znacznie od niej starsze, a przy tym śmiała się i
kiwała główką i robiąc to ukołysała się z powrotem do snu.
Dobromir odstawił ją do jej wnęki w przypominającej plaster
miodu ścianie mieszczącej tysiące innych, całe
zminiaturyzowane pokolenia.
Oczywiście, nie znajdował się już teraz w domu Nokomy,
ale w sercu wzgórza pod wszystkimi domami na Proavitusie,
wśród przodków wszystkich mieszkańców asteroidy.
- Czy są tu osoby starsze od ciebie? - spytał Dobromir
maleńką babcię, którą postawił sobie na czubku palca.
- Starsze i mniejsze - powiedziała. - Ale jesteś już
blisko końca.
Zasnęła i odstawił ją na miejsce. Im byli starsi, tym
więcej spali.
Dotarł do litej skały p...
KareMolla