Czarownice na stos.doc

(37 KB) Pobierz

CZAROWNICE NA STOS

Najprościej rzecz ujmując, w XVI wieku stosunek polskiej szlachty do kwestii wyznaniowej był prawie obojętny. W tym czasie, w Europie Zachodniej trwały "gorące" dyskusje i spory. Zresztą, często kończyły się one na stosach.

Tymczasem, gdy stosy na zachodzie już dawno wygasły, u nas zapłonęły! Był to pierwsza połowa XVIII wieku. Procesy o czary w Europie zaczęły się w połowie XV wieku (bulla papieża Innocentego III z 1484 roku). Fala procesów o czary rozpoczęła się po 1560-1580 roku, a przybrała na sile w czasie trwania wojny 30-letniej. Pod koniec XVII wieku masowe procesy o czary stały się rzadkością. W tym czasie tzn. w XVI wieku w Polsce, procesów o czary było niewiele (pierwszą czarownicę spalono na stosie w Poznaniu w 1511 roku). Jednak w XVII i XVIII stuleciu, stosy w Polsce zapłonęły w tysiącach. Szacuje się, że w tym czasie (około 200 lat - od końca XVI do końca XVIII wieku) spalono w Rzeczypospolitej około 15-20 tysięcy czarownic (według innych źródeł około 5-10 tysięcy). W jednym procesie tracono zazwyczaj kilka lub kilkanaście kobiet.

"Opóźnienie" w stosunku do Europy Zachodniej, w tym niecnym procederze, Polska zawdzięczała, ogólnie rzecz biorąc, "młodszości cywilizacyjnej". Tyle, że w następnych stuleciach "zwłokę odrobiono, niestety zupełnie" jak pisał Bruckner w "Dziejach kultury polskiej". Z racji swojego położenia geopolitycznego wszelkie "nowości" (choroby, ale i osiągnięcia techniczne, kulturalne) docierały do nas później. O ile w XVI wieku najwięcej procesów o czary było w Anglii, Francji, Szwajcarii i Nadrenii, to w drugiej połowie XVII stulecia fala ta dotarła do Skandynawii, Czech, Moraw, Polski i Rosji, a w XVIII wieku do Ameryki Północnej.

Rodzi się więc pytanie, dlaczego w XVI wieku w Polsce było tak mało procesów o czary w porównaniu z Europą Zachodnią? Po pierwsze, znajomość demonologii w Polsce była niewielka, a literatura prawie nie istniała (jeśli już, to w języku łacińskim). Mieszkańcy naszego kraju rzadko utożsamiali czarną magię, czy czary z szatanem i złem. Nie karano za to śmiercią, ale pokutą kościelną lub grzywną. Diabeł (np.: Boruta z Łęczycy) był raczej hulającym szlachetką, niż groźnym księciem ciemności. Zmieniło się to w czasach reformacji i kontrreformacji. Wówczas na znaczeniu zyskały religijne symbole (krzyż, woda święcona), które miały chronić przed szatanem i czarownicami, a najczęściej przed innowiercami.

Przyczyną wzrostu ilości procesów o czary był też upadek średniowiecznych form opieki społecznej. Pojawili się na masową skalę żebracy (protestanci krytykowali i negowali działalność charytatywną kościoła katolickiego). Na wsiach pojawili się ludzie ubodzy, a stare kobiety pozbawione środków do życia zaczęły trudnić się wróżbiarstwem i ziołolecznictwem. To powodowało, że często były oskarżane o czary. W Polsce, pod wpływem kontrreformacji, Kościół nasilił pomoc charytatywną dla ubogich, zwłaszcza w miastach (w XVI wieku powstały szpitale, przytułki i domy starców). Oskarżenia o czary miały też podłoże polityczne i służyły jako oręż, metoda w walce o władzę. We Francji używali jej Burbonowie, aby wzmocnić absolutyzm monarszy, a w Rosji car rozprawiał się w ten sposób z opozycją (XVII wiek). W Polsce, oskarżając o czary można było pozbyć się nie lubianego sąsiada, służącego, konkurenta w interesach itp. Nie zdarzały się jednak u nas procesy o czary o podłożu politycznym (choć oskarżono o czary babę-czarownicę nasłaną jakoby przez królową Bonę dla otrucia Barbary Radziwiłłówny).

Wyroki w sprawach o czary ferowały w Polsce sądy świeckie, lokalne (w miastach lub na wsiach), a nie sądy centralne, królewskie. Ograniczało to zasięg polowań na czarownice, ale powodowało, że procesy o czary przetrwały w naszym kraju dłużej niż w innych częściach Europy. Podczas, gdy elita umysłowa w Polsce była przeciwna paleniu ludzi na stosach, w małych miasteczkach proceder ten trwał w najlepsze, a słaba władza zwierzchnia i sądownicza nie była w stanie tego zakazać.

W XVII wieku sytuacja pogorszyła się. Polska wieś m.in. pod wpływem wojen, zubożała. Na masową skalę pojawili się żebracy i ludzie ubodzy. Kościół nie był w stanie sobie z tym poradzić. Zwiększająca się liczba ubogiej ludności przyczyniła się do wzrostu liczby procesów o czary i coraz częstszego posądzania ludzi o paktowanie z diabłem. Naszą specyfiką było jednak to, że na stosie nie spłonął oskarżony o czary ani jeden szlachcic. Konieczność udowodnienia szlachcicowi winy, czyli w tym wypadku czarów, była niemożliwa. Nie można też było wymusić na nim zeznań przy pomocy tortur (gwarantowały przywileje szlecheckie). Profesor Tazbir w swoich badaniach odnalazł tylko jednego szlachcica spalonego na stosie za rzekome spowodowanie czarami zarazy (Wołyń 1738 rok), ale padł on ofiarą samosądu, do którego miejscową ludność namówił ksiądz i kilku innych szlachciców niechętnych "ofierze". Szlachta w procesach o czary występowała tylko w roli oskarżycieli lub sędziów.

W porównaniu więc z Europą Zachodnią, w Polsce procesy o czary dotyczyły sfer niższych społeczeństwa i nie należały do "interesujących, ciekawych". Polscy chłopi i mieszczanie byli nawet w ściganiu i sądzeniu czarownic bardziej zażarci i nieustępliwi, niż szlachta. W 1690 roku, w Gnieźnie tłum chciał zlinczować sędziów, gdy ci zwolnili domniemane czarownice. W naszym kraju, połowę straconych czarownic spalono w wyniku samosądów, a nie wyroków sądowych i o tym również trzeba pamiętać. Inicjatywa w tych sprawach została przejęta przez warstwy ludowe. Często procesy o czary i płonące stosy były "aktem ludowej sprawiedliwości", rodzajem "plebejskiej czystki środowiska". W średniowiecznym feudalizmie taka sytuacja była nie do pomyślenia.

W procesach o czary zdecydowaną większość oskarżonych stanowiły kobiety (czarownic spalono 7 razy więcej, niż mężczyzn-czarowników). Powodem było przeświadczenie o podatności kobiet na władzę i siłę szatana - wejście w posiadanie duszy odbywało się poprzez posiadanie ciała, akt płciowy szatana i kobiety był najczęstszym zarzutem wysuwanym wobec oskarżonej. Uważano też kobiety za stojące niżej w hierarchii społecznej, skłonne do histerii i halucynacji, obsesji seksualnych. Ciekawy był proces zdemaskowania czarownicy w lokalnym środowisku. Na początku lokalna społeczność typowała czarownicę, czyli przyszłą ofiarę. Potem udawano się do niej po rady, leki i trucizny. Niektórzy prosili nawet o środki mogące zaszkodzić wrogowi. Czasami stosowano szantaż i pod groźbą denuncjacji, wytypowana osoba musiała świadczyć usługi "czarownicy". Oczywiście do czasu Kandydatem na czarownicę najczęściej była kobieta zbierająca zioła, znająca się trochę na medycynie, mieszkająca na odludziu, trochę "inna" niż pozostali mieszkańcy wsi. Za czarownice w XVII-XVIII wieku zaczęto też uważać kaleki, chorych i obłąkanych. Starano się tych ludzi odizolować od społeczeństwa, a najlepiej pozbyć się ich.

Samo spalenie wiedźmy na stosie było wielkim wydarzeniem w miasteczku. Wynajmowano nawet okna w kamienicach przy rynku, płacąc za to duże pieniądze, a wszystko po to, aby "lepiej widzieć". W Polsce w 1776 roku sejm wydał zakaz karania śmiercią za czary, organizowania procesów o czary i stosowania tortur. Nie zamknęło to całkowicie "problemu" czarownic i stosów, ale przyczyniło się z czasem do zaniknięcia tego hańbiącego procederu.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin