WILBUR SMITH Gdy Poluje Lew Tom I Sagi rodu Courteney�w Z wyrazami mi�o�ci Elfredzie i Herbertowi Jamesowi Smithom I NATAL 1. Dziki ba�ant pofrun�� w g�r� zbocza, niemal muskaj�c w locie �d�b�a traw. Po chwili z�o�y� skrzyd�a, wyprostowa� nogi i usiad� na grani, znikaj�c w jakiej� kryj�wce. Dwaj ch�opcy i pies skr�cili z doliny, id�c jego �ladem. Prowadzi� pies z wywieszonym r�owym j�zykiem; za nim biegli rami� przy ramieniu bli�niacy. Na ich koszulkach khaki widnia�y ciemne plamy potu - afryka�skie s�o�ce, mimo �e mia�o ju� za sob� trzy czwarte dziennej w�dr�wki, grza�o jeszcze dosy� mocno. Pies zwietrzy� ba�anta i przesta� ziaj�c; przez sekund� sta�, wci�gaj�c w nozdrza zapach ptaka, a potem ruszy� ra�no do przodu. Kluczy� z pyskiem przytkni�tym do ziemi; nad wyschni�t� br�zow� traw� unosi� si� tylko jego grzbiet i ruchliwy ogon. Bli�niacy wspinali si� za nim. Z trudem �apali powietrze - zbocze by�o strome. - Zejd� mi z drogi, nie kr�� si� pod nogami - odezwa� si� ci�ko dysz�c Sean, i Garrick pos�usznie odsun�� si� na bok. Sean by� od niego wy�szy o cztery cale i ci�szy o dwadzie�cia funt�w; to dawa�o mu prawo wydawania rozkaz�w. - Bierz go, Partacz. Szukaj go, stary - zawo�a� do psa. Partacz da� znak ogonem, �e s�yszy, nie odrywaj�c nosa od ziemi. Bli�niacy szli za nim w napi�ciu, �wiadomi, �e ptak w ka�dej chwili mo�e zerwa� si� do lotu. Trzymali w gotowo�ci swoje kerrie , staraj�c si� st�pa� jak najciszej i kontrolowa� oddech. Pies odnalaz� ba�anta skulonego p�asko w trawie; skoczy� do przodu, daj�c po raz pierwszy g�os. Ptak wyprostowa� si� i poderwa� do g�ry, trzepocz�c g�o�no skrzyd�ami. Sean rzuci�; kerrie chybi�a ptaka o w�os. Ba�ant szarpn�� si� w bok i utrzymywa� dalej w powietrzu, machaj�c rozpaczliwie skrzyd�ami. Wtedy rzuci� Garrick. Jego kerrie pomkn�a ze �wistem i trafi�a. T�usty br�zowy ptak run�� w d�, gubi�c po drodze pi�ra. Pobiegli za nim. Ba�ant umyka� ze z�amanym skrzyd�em przez traw�; goni�c go krzyczeli z rado�ci. Sean dopad� do niego pierwszy. Ukr�ci� ptakowi szyj� i sta� trzymaj�c ciep�e, br�zowe cia�o w d�oniach, i czeka� na Garricka. - Niech ci� g� kopnie, Garry, uda� ci si� rzut. Partacz skoczy� do g�ry, a Sean pochyli� si�, daj�c mu do obw�chania ptaka. Pies przytkn�� nos, a potem pr�bowa� go ugry��, ale Sean odsun�� mu pysk i rzuci� ptaka Garrickowi, kt�ry przytroczy� go obok innych do pasa. - Jak daleko do niego mia�em... z pi��dziesi�t st�p? - zapyta� Garrick. - Tyle to a� nie - wyrazi� swoj� opini� Sean. - Najwy�ej trzydzie�ci. - Moim zdaniem co najmniej pi��dziesi�t. Dalej ni� wszystkie twoje dzisiejsze rzuty. Sukces o�mieli� Garricka. Z twarzy Seana znikn�� u�miech. - Na pewno? - zapyta�. - Na pewno! - odpar� Garrick. Sean zgarn�� wierzchem d�oni kosmyki z czo�a; mia� czarne, mi�kkie w�osy, kt�re wci�� spada�y mu na oczy. - A ten przy rzece? Trafi�em go z odleg�o�ci dwa razy wi�kszej. - Na pewno? - zapyta� Garrick. - Na pewno - odpar� wojowniczo Sean. - Skoro jeste� taki dobry, dlaczego nie trafi�e� tego...? Rzuca�e� pierwszy. Jak to si� sta�o, �e chybi�e�? Zaczerwieniona twarz Seana pociemnia�a jeszcze bardziej i Garrick zda� sobie spraw�, �e posun�� si� za daleko. Zrobi� krok do ty�u. - Chcesz si� za�o�y�? - zapyta� Sean. Dla Garricka nie by�o zbyt jasne, o co chce si� za�o�y� brat; z do�wiadczenia wiedzia� jednak, �e o cokolwiek chodzi�o, rozstrzygni�cie zapadnie w walce. Rzadko zdarza�o si�, �eby Garrick wygra� jaki� zak�ad z Seanem. - Za p�no. Wracajmy lepiej do domu. Tata z�oi nam sk�r�, je�li sp�nimy si� na kolacj� - o�wiadczy�. Sean waha� si� przez chwil�, ale Garrick, nie czekaj�c na niego, pobieg� z powrotem. Podni�s� swoj� kerrie i ruszy� w stron� domu. Sean potruchta� za nim, dogoni� go i wyprzedzi�. Sean zawsze musia� by� pierwszy. Teraz, kiedy udowodni� niezbicie swoj� wy�szo�� w rzucaniu oszczepem, sk�onny by� wybaczy� bratu. - Jak my�lisz, jakiej ma�ci b�dzie �rebi� Cyganki? - zapyta� przez rami�. Garrick przyj�� z ulg� pokojow� ofert� i przyja�nie nastawieni przedyskutowali ten temat oraz tuzin innych r�wnie wa�nych spraw. Rozmawiali w biegu - biegli przez ca�y dzie� z wyj�tkiem jednej godziny, kiedy to zatrzymali si� w ocienionym miejscu przy rzece, �eby upiec i zje�� kilka upolowanych ba�ant�w. Trawiasty p�askowy� na zmian� wznosi� si� i opada�, gdy wspinali si� na okr�g�e niskie pag�rki i zbiegali z powrotem w doliny. Trawa wok� nich porusza�a si� na wietrze: mi�kka, sucha, wysoka do pasa trawa koloru dojrza�ego zbo�a. Z ty�u i po bokach, jak si�gn�� okiem, rozpo�ciera� si� step, ale przed nimi ziemia urywa�a si� nagle, opadaj�c w d� strom� skarp�. Ni�ej zbocze �agodnia�o, przechodz�c w dolin� rzeki Tugeli. P�yn�a ona dwadzie�cia mil dalej i nie mogli jej tego dnia dojrze� z powodu lekkiej mgie�ki, kt�ra wisia�a w powietrzu. Za rzek�, daleko na p�noc i sto mil na wsch�d - a� do morza - rozci�ga�o si� terytorium Zulus�w. Tugela stanowi�a granic�. Stroma skarpa poprzecinana by�a pionowymi w�wozami, poro�ni�tymi g�stym, oliwkowozielonym buszem. Ni�ej, w dolinie, w odleg�o�ci dwu mil, sta�y zabudowania Theunis Kraal. Dom mieszkalny by� du�y, z dwuspadowym holenderskim dachem z g�adko przystrzy�onej s�omy. W ma�ej zagrodzie sta�y konie; du�o koni, poniewa� ojciec bli�niak�w by� cz�owiekiem zamo�nym. Nad kwaterami s�u�by unosi� si� dym z palenisk i s�ycha� by�o st�umiony odg�os r�banego drzewa. Sean zatrzyma� si� na skraju skarpy i usiad� na trawie. Uj�� jedn� ze swoich zab�oconych bosych st�p i przekr�ci�, �eby lepiej przyjrze� si� rance po cierniu. Wyci�gn�� go ju� wcze�niej. Skaleczenie na pi�cie wype�nia� teraz szczelnie brud. Garrick usiad� tu� obok niego. - Cz�owieku, ale ci� b�dzie bola�o, kiedy mama poleje jodyn� - powiedzia� z przej�ciem. - Na pewno u�yje ig�y, �eby wyd�uba� brud. Za�o�� si�, �e b�dziesz rycza�... b�dziesz rycza� na ca�e gard�o! Sean zignorowa� go. Wzi�� �odyg� trawy i zacz�� d�uba� ni� w ranie. Garrick przygl�da� si� temu z zainteresowaniem. Rzadko si� zdarza, by bli�niacy tak r�nili si� od siebie. Sean powoli upodabnia� si� do m�czyzny; grubia�y mu ramiona, a szczeni�cy t�uszczyk ust�powa� miejsca twardym musku�om. Mia� �ywe kolory: czarn� czupryn�, br�zow� od s�o�ca cer�, usta i policzki jasne od p�yn�cej wewn�trz �wie�ej, m�odzie�czej krwi oraz oczy koloru ciemnego indyga, kt�ry przypomina� odbijaj�cy si� w g�rskim jeziorze cie� chmury. Garrick by� szczup�y, z w�skimi jak u panienki kostkami i przegubami. Br�zowe w�osy o niezdecydowanym odcieniu opada�y mu kosmykami na szyj�, sk�r� mia� upstrzon� piegami, a nos i obw�dki oczu czerwone od n�kaj�cego go bez przerwy siennego kataru. Wykonywany przez Seana zabieg nie przyku� na d�ugo jego uwagi. Wyci�gn�� r�k� i zacz�� bawi� si� zwisaj�cym uchem Partacza; pies przesta� ziaj�c i prze�kn�� dwa razy kapi�c� mu z j�zyka �lin�. Garrick podni�s� g�ow� i spojrza� w d� zbocza. Nieco poni�ej miejsca, w kt�rym siedzieli, zaczyna� si� jeden z poro�ni�tych krzakami w�woz�w. Nagle wstrzyma� oddech. - Sean, popatrz tam, obok zaro�li - wyszepta� dr��cym z podniecenia g�osem. - Co jest? - zapyta� zdumiony Sean. W chwil� potem on r�wnie� zobaczy�. - Trzymaj Partacza. Garrick z�apa� psa za obro�� i obr�ci� mu pysk w drug� stron�, �eby nie dostrzeg� zwierzyny i nie pu�ci� si� w pogo�. - To najwi�kszy na �wiecie stary kozio� inkonka ... - wyszepta�. Sean by� zbyt zaabsorbowany, �eby odpowiedzie�. Kozio� wynurzy� si� ostro�nie z kryj�cych go zaro�li. By� du�y, wielko�ci kucyka i poczernia�y ze staro�ci; c�tki na jego grzbiecie wyblak�y niczym stare kredowe znaki. Postawi� uszy, podni�s� wysoko spiralne rogi i st�paj�c z elegancj� wyszed� na otwart� przestrze�. Zatrzyma� si�, obr�ci� g�ow� najpierw w jedn�, potem w drug� stron�, sprawdzaj�c, czy nie grozi mu �adne niebezpiecze�stwo, po czym potruchta� na ukos i znikn�� w s�siednim w�wozie. Bli�niacy trwali jeszcze przez chwil� w bezruchu, a potem zacz�li krzycze� jeden przez drugiego. - Widzia�e� go? Widzia�e� te jego rogi? - Tak blisko domu, a w og�le nie wiedzieli�my, �e tu jest... Zerwali si� na nogi, przekrzykuj�c si� wzajemnie. Partaczowi udzieli�o si� podniecenie i poszczekuj�c kr�ci� si� wok� nich. Po kr�tkim zamieszaniu Sean zapanowa� nad sytuacj�, po prostu zag�uszaj�c i brata, i psa. - Za�o�� si�, �e codziennie kryje si� w tym w�wozie. Za�o�� si�, �e siedzi tam przez ca�y dzie� i wychodzi dopiero noc�. Chod�my zobaczy� - zawo�a� i ruszy� w d� zbocza. Na skraju buszu, w ma�ej, ch�odnej, ciemnej i pokrytej li��mi niszy odnale�li kryj�wk� koz�a. Ziemia stratowana tu by�a kopytami, zanieczyszczona odchodami, a w miejscu, gdzie le�a�, rysowa�o si� wyra�ne zag��bienie. Na legowisku z li�ci pozosta�o kilka poszarza�ych na ko�cu w�os�w. Sean przykl�kn�� i podni�s� jeden z nich. - Jak go z�owimy? - Mogliby�my wykopa� d� i zamocowa� w nim zaostrzone kije - zaproponowa� skwapliwie Garrick. - Kto go wykopie... mo�e ty? - zapyta� Sean. - M�g�by� pom�c. - To musia�by by� du�y d� - stwierdzi� z pow�tpiewaniem Sean. Przez chwil� milczeli obaj, zastanawiaj�c si�, ile pracy trzeba by w�o�y� w wykopanie pu�apki. �aden z nich nie wspomnia� ju� o tym wi�cej. - Mogliby�my wzi�� ze sob� innych ch�opak�w i zapolowa� na niego z oszczepami - powiedzia� Sean. - W ilu polowaniach brali�my ju� z nimi udzia�? Chyba ze stu i nie upolowali�my nawet jednego n�dznego dujkera , nie m�wi�c o inkonce... - Garrick zawaha� si� i ci�gn�� dalej. - A pami�tasz, co kozio� zrobi� Frankowi Van Essenowi? Kiedy przesta� go b��, musieli mu wk�ada� wn�trzno�ci z powrotem do brzucha! - Boisz si�? - Ja nie, sk�d�e - stwierdzi� z oburzeniem Garrick. - Jezu - zawo�a� szybko - jest ju� ca�kiem ciemno. Lepiej si� pos...
goszarda3