Marian Kowalski - Wołanie mew [FRAGMENT].pdf

(407 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
876902921.001.png 876902921.002.png 876902921.003.png
MARIAN KOWALSKI
WOŁANIE MEW
Wydawnictwo RW2010 Poznań 2012
Redakcja Joanna Ślużyńska
Korekta zespół RW2010
Redakcja techniczna zespół RW2010
Copyright © Marian Kowalski 2012
Okładka Copyright © Mateusz Ślużyński 2012
Copyright © for the Polish edition by RW2010, 2012
e-wydanie I
ISBN 978-83-63111-84-7
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie całości al-
bo fragmentu – z wyjątkiem cytatów w artykułach i recen-
zjach – możliwe jest tylko za zgodą wydawcy.
Aby powstała ta książka, nie wycięto ani jednego
drzewa.
RW2010, os. Orła Białego 4 lok. 75, 61-251 Poznań
Dział handlowy: marketing@rw2010.pl
Zapraszamy do naszego serwisu: www.rw2010.pl
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj .
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej
zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu .
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym Nexto.pl .
Janinie Jadwidze – żonie
Marioli Aris – córce
Rozdział pierwszy
1 W czerwcowy ranek Inga Bral, odziana w błękitny dres,
wybiegła – podobnie jak w inne dni wolne od wczesnych
zajęć – na ścieżkę joggingową. Oddychając spokojnie, bez
większego wysiłku, poruszała się rytmicznie, lekko, praw-
ie nie dotykając ziemi; płoszyła mewy – natrętne żółtono-
gie ptaszyska z ostrymi dziobami, którymi wydłubywały
spomiędzy płyt chodnikowych jakieś okruchy. Żarłoczne,
krzykliwe, świdrujące koralikami oczu, hałaśliwie
trzepocząc skrzydłami, raz po raz wzlatywały nad głowę
kasztanowłosej. Wówczas ta drobnokoścista dziewczyna o
długiej szyi, jakby pochodziła z tajlandzkiego plemienia
Karen-Padong, pochylała się nieco, by uniknąć ptasich
pazurów. A potem jej wąskie dłonie znów równomiernie
4/49
płynęły przez sine powietrze, przesycone zapachem
świeżo skoszonej trawy.
Ładna dziewczyna rozpędzająca o poranku ptaki
bardzo rozbawiła śledzącego ją zza drzew bezszyjnego
pokurcza, jednookiego Zboczka, parkowego podglądacza;
ślinił się, chichotał w rękaw, zarzucał głową poszukującą
spoczęcia na karku, znów się ślinił, rżał. I on miał miejsce
na tym świecie, w tym parku, tak blisko kasztanowłosej
dziewczyny.
Zatrzymała ją radiowa reporterka w rozciągniętym w
ramionach wełnianym blezerze koloru dojrzałego owocu
kiwi. Podciągnęła szerokie rękawy, wysunęła przed siebie
dyktafon na całą długość chudej ręki.
– Dwa pytania – narzucała się zdyszanym głosem,
pożerając oczami swą ofiarę z mewią nieustępliwością. –
Czy instytucje rządowe są zobowiązane chronić
stanowiska pracy dla swoich obywateli przed emigranta-
mi? Jesteśmy tolerancyjni wobec innych wyznań? Co
sądzisz o noszonych czadorach, burkach? Jak bronić się
przed terroryzmem? Gdzie jest miejsce dla Romów? Który
problem z wymienionych cię interesuje? Co wywołuje
twój niepokój o przyszłość? – Z agresywną gwałtownością
876902921.004.png
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin