Browning Dixie - Czerwcowe tornado.rtf

(277 KB) Pobierz

Dixie Browning

 

Czerwcowe tornado


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Rex stanął w drzwiach pokoju, w którym przed laty mieścił się gabinet jego ojca i ze zdumieniem spojrzał na blondynkę w różowym peniuarze. Stella Lowrie Ryder prawie się nie zmieniła, odkąd wyszła za Johna. Miała pięćdziesiątkę z okładem, wyglądała na lat czterdzieści i nadal uchodziła za piękność. Rexowi już od dziecka jej zimne, bladoniebieskie oczy wydawały się odpychające; niewiele od swojej macochy oczekiwał i dlatego rzadko czuł się rozczarowany.

Wszedł, kiedy Stella nalewała sobie porannego drinka.

– Obsłuż się – kiwnęła głową w stronę barku.

– Nie, dziękuję. Słuchaj, czy Belinda przyjedzie tu na weekend?

– Podobno zajęła się kolejną akcją dobroczynną. Co za ulga, pomyślał z lekkim poczuciem winy.

Właściwie nic go ze starszą siostrą nie łączyło – nie mieli nawet wspólnych rodziców. Rex został adoptowany przez Johna Rydera i jego pierwszą żonę, co nie przeszkadzało o sześć lat starszej Belindzie zachowywać się wobec niego jak kapral. Przejawiała niepohamowaną skłonność do rozstawiania ludzi po kątach, nie oszczędzając rodziny.

– A co z Billym? – Nie mógł się doczekać spotkania z młodszym przyrodnim bratem.

– Nie ma go.

– Nie ma? A powiedziałaś mu, że przyjeżdżam?

– Może zapomniałam, nie wiem. Chcesz się czegoś napić czy będziesz tak stał i gapił się na mnie?

Niemal na końcu języka miał ciętą odpowiedź, ale zacisnął zęby. Przepychanki ze Stellą jeszcze nigdy niczego nie rozwiązały.

– Bądź tak dobra i spróbuj zgadnąć, gdzie on teraz jest.

– Pewnie wyszedł gdzieś uczcić koniec sesji. Zaliczył śpiewająco cały pierwszy rok, możesz to sobie wyobrazić? – Wbiła w niego złośliwe spojrzenie.

– Wiem – odpowiedział spokojnie Rex. Wiedział, że chłopak prześliznął się jakoś przez pierwszy rok, choć raczej z zadyszką niż śpiewająco. Wiedział też, że jemu macocha do końca życia będzie wypominała, jak to go wyrzucali z kolejnych szkół... kiedy miał piętnaście lat. Nieważne, że potem skończył prawo, kilka trudnych specjalizacji związanych z kryminalistyką; wszystko nieważne, bo dokonał tego sam, bez jej pieniędzy i błogosławieństwa. – Sądzisz, że znajdę go gdzieś na terenie kampusu?

– Kto wie?

– Kto by się przejmował głupstwami, prawda? Do twarzy ci z tym macierzyństwem, Stello. Jesteś bardzo troskliwą matką!

– Dziękuję, kochanie, dziękuję za dobre słowo! – Odstawiła z hukiem szklankę. – O, mój Boże, już wiem! Billy musiał wyjść z tą małą Lanier. Przyczepiła się do niego jak rzep do psiego ogona. Już rok temu.

Rex zamarł, potem odwrócił się wolno i wycedził:

– Lanier? Córka Ralpha Laniera? Rudowłosa? Na litość boską, myślał w popłochu, to niemożliwe, żeby Carrie... Billy jest dzieckiem. Ile lat ma Carrie? Trzydzieści jeden? Poza tym ona...

– Nie pytam o pochodzenie każdej przybłędy. Nie mam bladego pojęcia, jakiego koloru są jej włosy, przypuszczam, że pełno w nich siana, ale powiem ci jedno: jeśli ta córka farmera wyobraża sobie, że upoluje mojego syna, to srodze się zawiedzie.

Carrie Lanier. Rex nie umiał powstrzymać wspomnień. Jej córka? Nie. Och, nie, do diabła! Po prostu niemożliwe.

– Wiesz, Rex, coś mi świta... Czy to nie nazwisko dziewczyny, za którą tak szalałeś w szkole średniej? Pamiętam rudego zbira, który wdarł się tutaj i groził Johnowi, że „ten cholerny bękart” będzie do końca życia śpiewał sopranem, jeżeli zbliży się jeszcze raz do jego córki. Czyżby ta sama czarująca rodzinka... ?

Nagle Stella spojrzała na swojego pasierba z zaciekawieniem, jakby z dystansu: szczupły, dość barczysty, i te błyskawice w oczach... Chodzące dzieło sztuki! Do głowy by jej nie przyszło, kiedy wychodziła za wdowca Johna Rydera, że z rogatego, posępnego dzieciaka wyrośnie taki mężczyzna. Nigdy za sobą nie przepadali, nie łączyły ich żadne więzy uczuciowe, ale w pewnym momencie nastąpiło zerwanie wszelkich stosunków. Rex zaczął się wtrącać do wychowania Billy’ego, jej synka! Jak śmiał, skoro nie byli nawet prawdziwymi przyrodnimi braćmi.

– Doszły mnie słuchy, że ty i ta przyjaciółka Belindy, Maddy Stone... że zanosi się na coś poważnego. Kim są jej rodzice?

– Państwem Stone – odparł sucho Rex.

– Mam nadzieję, że stać ich na przyzwoite wesele. Belinda już się krząta, planuje...

– Na twoim miejscu nie kupowałbym jeszcze prezentów. Bel próbuje organizować mi życie, odkąd skończyłem trzy lata. Na szczęście wie, kiedy musi spasować. Jeśli Billy wpadnie, powiedz mu z łaski swojej, żeby do mnie zadzwonił. Będę w letnim domku przez cały tydzień.

– Jeśli nie zapomnę i jeśli wpadnie.

– Czyli marne moje szanse, prawda? To może powiesz mi, gdzie on się zwykle włóczy? Dokąd zabiera swoją dziewczynę – do kina, do klubu?

– Prawdopodobnie na najbliższy stóg siana. – Wzruszyła ramionami.

Rex mruknął coś pod nosem i odwrócił się do okna. Jakże nienawidził tego miejsca! Jej domu, do którego musieli wprowadzić się razem z ojcem, zaraz po ich ślubie. Bo tak chciała Stella. Miał wtedy siedem lat, a Belinda trzynaście. Dusił się tutaj, kiedy był dzieckiem, a teraz, jako dorosły mężczyzna, przeżywał prawdziwe katusze.

– W każdym razie, jeśli Billy się pokaże, proszę, powiedz, żeby do mnie zadzwonił.

Półtorej godziny później był już w swojej drewnianej chacie. Zbudował ją nad rzeką, na małym kawałku ziemi, który zostawił mu w spadku ojciec. Otwierając na oścież okna zadawał sobie pytanie, dlaczego spodziewał się czegoś więcej po rozmowie z macochą. Jeszcze przed ową fatalną katastrofą lotniczą, w której zginął ojciec, zawsze się kłócili. Zawsze o Billy’ego.

To Rex nauczył brata walczyć z chłopakami, którzy nazywali go babą. Nauczył go szybko biegać, tarzać się po ziemi, brudzić i przeklinać – zależnie od sytuacji.

Ojciec był czarującym lekkoduchem, któremu Stella – na pozór krucha kobieta, bardzo atrakcyjna – wydała się nie tyle dobrą partią, co darem niebios. Billym od urodzenia zajmowała się niania. Pilnowała, żeby miał sucho, potem żeby grzecznie mówił „tak, mamusiu”, „nie, mamusiu”, żeby ćwiczył systematycznie grę na pianinie. Raz albo dwa w tygodniu kochana mamusia kazała mu się ładnie ubrać i pokazywała synka przyjaciołom w klubie. Kiedy Rexowi zdarzało się zaprotestować, słyszał, że jeżeli mu się coś nie podoba, ma proste wyjście – przez drzwi.

Skorzystał z propozycji kilka lat później, ale nie z powodu Billy’ego, tylko Carrie. Wyjechał obiecując, że stanie na własnych nogach, znajdzie swoje miejsce na ziemi i wróci po nią za pięć lat. Wrócił za późno.

Może powinien uwierzyć Belindzie, że Maddie to doskonały materiał na żonę? Dać się wyswatać? Skończyć raz na zawsze z marzeniami, które dawno temu powinny zemrzeć śmiercią naturalną?

Zamknął oczy i odetchnął głęboko leśnym powietrzem, odpędzając myśli o Maddie oraz intrygach Belindy. Przyjechał tu odpocząć, rozluźnić się, wyrwać z codziennego kieratu. Na szczęście nie powtórzył starego błędu i nie przywiózł ze sobą pracy, tylko podręczną torbę, przybory do golenia, butelkę whisky i kilka kryminałów. Żadnego komputera! Powiódł wzrokiem po skromnie umeblowanym, „męskim” wnętrzu swojego azylu i od razu poczuł się lepiej. Odetchnął swobodnie, ale nieomal w tej samej chwili, wiedziony zawodowym instynktem, rozejrzał się po pokoju uważniej.

Co jest, do diabła! Butelka szampana... rajstopy na kanapie?!!! Cisnął butelkę do torby na śmieci, która okazała się prawie pełna. Otworzył z hukiem drzwi do sypialni i syknął ze złością. Nie był pedantem, ale niemożliwe, żeby wyjeżdżając, na licho wie jak długo, zostawił nie posłane łóżko. Podniósł z podłogi papierek po gumie do żucia. Guma i szampan. To podobne do Billy’ego. Ale damskie rajstopy?

Przeklął szpetnie. Gdyby prowadzenie śledztw nie było jego chlebem powszednim, też by doszedł do wniosku, że Billy traktował tę chatę jak dom schadzek. Wygodny i dyskretny.

– Do cholery – mruknął – miejsce czarnej owcy w rodzinie Ryderów zająłem dawno temu, chłopcze, kiedy ty ganiałeś w krótkich spodenkach. Musisz się zabawiać akurat z...

Nagle złość w nim opadła. Carrie Lanier to zamierzchła przeszłość... zresztą kimkolwiek jest ta dziewczyna – nie jego sprawa. Billy osiągnął już wiek, w którym sam odpowiada za siebie.

Rex otworzył pozostałe okna i włączył lodówkę. Przypomniał sobie, że nie kupił nic do jedzenia. Miał to zrobić w jakimś supermarkecie za miastem, ale Stella wyprowadziła go z równowagi. Najpierw psuła chłopaka swoją nadopiekuńczością, potem nie pozwalała, żeby dorosły pasierb choćby w minimalnym stopniu zastąpił mu ojca. Dzięki mamusi Billy nie zaznał męskiej ręki. Właściwie przydałoby się babie, pomyślał, żeby jej synek zmajstrował dzidziusia i musiał się ożenić.

Odpukał ze względu na dziewczynę. Co prawda przymusowe śluby wyszły z mody, a w dzisiejszych czasach nie brakuje innych, poważniejszych zmartwień. Na ile odpowiedzialny potrafi być jego młodszy brat?

Musi go zaprosić na męską rozmowę – tym razem nie da małemu żadnych forów. Billy zaczął prawdziwe, dorosłe życie. Za każdy błąd, każdą lekkomyślność sam będzie płacił.

Podmuch słodkiego, aromatycznego powietrza, który wpadł przez otwarte okno, poprawił Rexowi nastrój. Odetchnął pełną piersią, myśląc, że nic ani nikt nie zdoła mu zepsuć tygodniowego wypoczynku. Do Billy’ego zadzwoni później – nic się na razie nie stało – a tymczasem pojedzie do sklepu po prowiant.

Wsiadł do samochodu, zawrócił i już miał skręcić w stromą, wyboistą drogę prowadzącą do szosy.

– Cholera... ! – Kopnął w hamulce na widok zdezelowanego pickupa zjeżdżającego ze wzgórza z obłędną prędkością. W tumanach czerwonego pyłu oba pojazdy zatrzymały się z piskiem opon. Półtora metra dzieliło zderzak od zderzaka.

– Oszalałeś, człowieku?!!! – Rex wydarł się nieludzkim głosem, zanim zdążył wyskoczyć z auta.

Szczęka mu opadła, kiedy z zakurzonej kabiny wyłoniła się drobna kobieca postać. Nawet po dziewięciu latach z nikim nie pomyliłby właścicielki szopy ognistorudych włosów i tak nieprawdopodobnie zgrabnej figury.

Kiedy spotkał ją dziewięć lat temu, miała na sobie identyczne wytarte dżinsy. Pchała przez parking wózek z zakupami, a małe czarnowłose dziecko ciągnęło ją za rękę w przeciwnym kierunku krzycząc „mama! mama!”. Pewnie nie kupiła zabawki albo lizaka...

Chciało mu się wtedy kląć i płakać jednocześnie. Kupił butelkę burbona i upił się do nieprzytomności. Pomogło na chwilę. Następnego dnia walczył z najgorszym kacem w swoim życiu, zapominając o cierpieniu miłosnym.

– Gdzie ona jest? – spytała szorstko i stanowczo zarazem. Zachowała nie tylko urodę, ale i temperament. Gdyby jej małe, zaciśnięte piąstki albo oczy koloru mlecznej czekolady potrafiły zabijać, Rex padłby trupem. Tymczasem wrócił ze wspomnień do rzeczywistości.

– Gdzie jest kto?

– Nie próbuj ze mną pogrywać, tylko mów, co z nią zrobiłeś!

– Miło cię znowu spotkać, Carrie. Jak ci się wiedzie? Dalej mieszkasz w tych okolicach?

Carrie próbowała jednak zapanować nad furią pomieszaną z lękiem i nie dopuścić do histerycznego wybuchu. Wiedziała, że wcześniej czy później „to” się zdarzy. Aż dziw, że dopiero po czternastu latach i dziesięciu miesiącach.

– Zmień ton, Rex, wiesz bardzo dobrze, o czym mówię. Gdzie jest moja siostra? Wiem, że tu przyjeżdżała. Ostrzegałam ją przed tym chłopakiem tysiące razy, ale udawała głuchą.

– Zgubiłaś siostrę i sądzisz, że zadekowałem ją w swoim domu – to właśnie miałaś na myśli?

Przebrał miarkę. Carrie ze złości pociemniało w oczach. Rzuciła się do przodu i stanęła oko w oko z „tym łobuzem”, za którym tęskniła dzień w dzień przez połowę swojego życia.

– Wiesz, co mam na myśli. Ty i twój nieodpowiedzialny braciszek. A teraz zejdź mi z drogi, zanim...

Nabrała powietrza, próbując uspokoić rozdygotane nerwy. Spodziewała się Billy’ego. Z nim by sobie poradziła, ale Rex to co innego. Boże, myślała rozpaczliwie, on wygląda jeszcze lepiej. Czy to mi nigdy nie przejdzie? Czy nie ma sposobu, żeby się na to uodpornić – jak na odrę? Sama sobie odpowiedziała na własne pytanie. Jej słabość do Rexa wygląda na chorobę nieuleczalną.

– Czy oni są w środku? – Starała się panować nad głosem, ale kiedy poczuła ciepło jego oddechu, odruchowo zrobiła krok w tył, potykając się o koleinę. A gdy wyciągnął do niej rękę, wpadła w panikę.

– Rex, ostrzegam cię, Billy to gagatek, ale jeśli wy obaj...

– Daj już spokój. Nie miałem przyjemności poznać twojej siostry. Nie wiem, gdzie ona jest. Nie wiem nawet, gdzie jest Billy. Dla twojego spokoju mogę...

– Mojego spokoju! Posłuchaj, ja z kolei nie wiem, co jest grane, co ci smarkacze wymyślili, ale wiem, że tata szaleje. Kim nie wróciła wczoraj na noc do domu. Skończyła właśnie osiemnaście lat i jeżeli ten twój braciszek skrzywdzi ją w jakikolwiek sposób, będzie miał ze mną do czynienia!

To o wiele lepiej niż mieć do czynienia z tatusiem. Rex doświadczył jednego i drugiego. Ciekaw był, czy stary Lanier opowiedział kiedyś córce, jak groził jej chłopakowi ucięciem „tych rzeczy”.

On sam nie miał okazji tłumaczyć czegokolwiek. Łudził się, ze Carrie zrozumie. Mój Boże... byli kompletnie zwariowani na swoim punkcie! Nierozłączni, gotowi na każde ryzyko, byle tylko wymknąć się z domu, w umówione miejsce nad rzeką.

Prawdziwa matka Rexa zmarła przy porodzie, mając szesnaście lat... Mimo szaleństwa, które ich opętało, nie mógł pozwolić, żeby jego dziewczynę spotkał podobny los. Chciał poczekać, aż dorosną do ślubu. Tamtego dnia, kiedy wściekły Lanier przyszedł mu grozić i wymyślać, powiedział ojcu, że on i Carrie są zaręczeni. John Ryder zareagował gwałtownie. Wysłał syna do tartaku swojego przyjaciela, na Zachodnie Wybrzeże. Rex harował całymi dniami, a w nocy się uczył. Dojrzewał w przyspieszonym tempie i marzył o sprowadzeniu Carrie. Pisał listy, czekał na odpowiedź. Codziennie.

Jak długo czekała ona? Rok? Dwa lata? Tamto dziecko mogło mieć trzy albo cztery lata... Za kogo wyszła? Jakiej gromadki dorobiła się do tej pory?

– A więc czekam na wyjaśnienie! Gdzie oni są?

– Przykro mi, nie wiem. W każdym razie nie tutaj. Stella wspomniała...

– Wyobrażam sobie, co wspomniała twoja macocha. Ona nienawidzi Kim.

Rex użył jakiegoś dyplomatycznego wykrętu, żeby zmienić temat, ale kiedy patrzył na Carrie i czuł jej bliskość, dyplomacja i rozsądne myślenie przychodziły mu ź najwyższą trudnością.

– Posłuchaj, Carrie, nie wiem, czy oni zniknęli gdzieś razem. Nawet gdyby... wydaje mi się, że oboje są dostatecznie dorośli i wiedzą, co robią. Billy ma dwadzieścia jeden lat, twoja siostra osiemnaście.

– Tylko osiemnaście. – Carrie wyglądała na przybitą, jakby się skurczyła i zapadła w sobie, a Rex nie umiał jej pocieszyć.

– Może ona czeka na ciebie w domu. Pewnie martwisz się na zapas, Carrie.

Co do jednego Rex miał pewność: temperamentu jego ukochanej nikt przez te lata nie okiełznał. Drobne piąstki zacisnęły się gwałtownie, oczy ciskały gromy.

– Nie pouczaj mnie, łaskawco! Jadę prosto z domu i wiem, że jej tam nie ma.

– Hola, przyjaciółko, ochłoń nieco, bo pękniesz!

– Rex chwycił ją za ręce, chcąc tylko trochę uspokoić, ale nie przewidział, jakie wrażenie zrobi na nim ten niewinny gest. Złapał jej kruche nadgarstki i kciukami, na siłę, otworzył zaciśnięte pięści. Płonęli teraz we wspólnym ogniu. Carrie ogarnięta paniką próbowała uwolnić dłonie.

– Nie pora na dobre rady! Kim nie nocowała we własnym łóżku i nikt nie wie, gdzie się włóczy. Jeżeli nie znajdę jej dzisiaj i nie przyprowadzę do domu, ojciec ją zabije!

Im silniej się wyrywała, tym mocniej Rex zaciskał palce. Zagryzła wargi, żałując strasznie, że nie jechała z normalną szybkością. Cholerny pech! Zmęczona, ubrana w znoszone robocze łachy, które musiały przejść zapachem obory, spotyka po piętnastu latach faceta swojego życia! Niech to wszyscy diabli!

Słyszała, że Rex mieszkał przez jakiś czas na Zachodnim Wybrzeżu, a kilka lat temu – ktoś jej powiedział – wrócił do Północnej Karoliny. Od tej pory Carrie snuła delikatną nić marzenia: pewnego dnia znów się spotkają, on ją natychmiast pokocha, a ona mu wybaczy.

Kiedy jednak Kim zaczęła spotykać się z Billym, wróciły wspomnienia – dobre i złe – i raptem Carrie pogodziła się z rzeczywistością (czy też własną interpretacją rzeczywistości). Gdyby Rex jej pragnął, gdyby tęsknił za nią przez wszystkie te lata, wróciłby już dawno. W końcu ona nie zmieniła adresu. Mieszkała wciąż na tej samej farmie, wychowując jego dziecko. Wyszła za mąż za człowieka, którego nie kochała, po to tylko, żeby jej córka miała ojca.

Carrie nigdy nie potrafiła udawać, więc i teraz wszystkie sprzeczne uczucia miała wymalowane na twarzy. Rex, ledwo stojąc na nogach, bał się, że lada moment zrzuci maskę rozsądnego faceta, zamknie ją w swoich ramionach, jak przed laty, i wycałuje z niej poranny uśmiech, jak przed laty... Czas nie tylko nie zaszkodził Carrie, myślał podniecony coraz bardziej. W trzydziestoletnich kobietach jest coś... wspaniałego!

– A więc spokojnie i po kolei – powiedział lekko zachrypniętym głosem.

– Spokojnie powiadasz! – wybuchnęła gwałtownie, znowu młócąc rękami powietrze. – A wiesz przynajmniej, co tu się dzieje?

– Nie mam bladego pojęcia, ale czuję, że mnie oświecisz.

– W porządku! Twój braciszek i moja siostra często znikają razem i zakradają się do twojej garsoniery. To się dzieje! Czujesz się oświecony?

– Jeżeli to takie straszne, dlaczego im pozwalałaś – aż do dzisiaj?

– Bo dzisiaj się dowiedziałam! Dzwoniłam do wszystkich znajomych, którzy przyszli mi do głowy, i wierz mi – usłyszałam więcej, niż chciałam wiedzieć.

– O twojej siostrze?

– O młodych Ryderach. Nie myśl sobie, ani razu nie zemdlałam z wrażenia. Nasłuchałam się, chcąc nie chcąc, o twoich podbojach miłosnych, ale na szczęście nic a nic mnie nie obchodzi, ile dziewczyn zdążyłeś...

– Przelecieć? – Rex podpowiedział uprzejmie. W złości, tak jak kiedyś, wydała mu się jeszcze piękniejsza.

– Daruj sobie, pamiętam, że potrafisz być obleśny.

– Ja się nie zmieniłem, Carrie. Najbardziej lubiłem w tobie odwagę. Nigdy nie przejmowałaś się tym, co mówią o mnie ludzie.

Rex wypatrzył Carrie na korytarzu pierwszego dnia w nowej szkole (z poprzedniej go wyrzucili) i odtąd chodził za nią jak cień – albo anioł stróż. A nie miała ona łatwego życia. Była normalną, zwariowaną nastolatką, której zbyt wcześnie dojrzałe ciało przysparzało samych kłopotów. Z pierwszej szkoły średniej uciekła przed jakimś nadpobudliwym wyrostkiem, który na jej widok tracił rozum i zachowywał się jak bestia. W nowym liceum przez cały pierwszy tydzień odpierała zaczepki starszych chłopaków – używając pięści, szpiczastych butów i fantastycznie kąśliwego języka.

Rex, sam zbuntowany, obcy w nowym środowisku, uwielbiał ją i podziwiał za waleczność, a jeszcze bardziej za odwagę. Od tamtej pory nie odstępował małej Carrie Lanier dalej niż na kilka kroków. Gdyby zdarzyło się coś, z czym sama nie umiałaby...

Nic takiego się nie zdarzyło. Przynajmniej do pamiętnego dnia nad rzeką, rok później.

– Wysłuchaj mnie, Carrie – powiedział. – Jeżeli oni uciekli gdzieś razem, to znaczy, że oboje tego chcieli. – Położył ręce na jej ramieniu. – Twoja siostra jest już dużą dziewczynką, potrafi o siebie zadbać, Billy tym bardziej. – Ostatnie słowa wypowiedział jakby z mniejszym przekonaniem.

– Czyżby? Ciekawe, ile lat musi mieć dzisiaj dziewczyna, żeby umieć o siebie zadbać... sama. Dwanaście? Piętnaście?

Twarz Rexa natychmiast stężała. Nie rozmawiali już o swoim rodzeństwie. Carrie skończyła owej wiosny piętnaście lat. Wiedział o tym, a jednak pozwolił sobie na krótkie zapewnienie. Stało się coś takiego, że zanim zdążył pomyśleć, oboje stracili głowę. Nie było odwrotu od chwili szaleństwa.

– Carrie? – zapytał cicho. – Dlaczego nie odpowiedziałaś na mój list?

– Jaki list?!

– Mój list z Oregonu.

– Nigdy go nie dostałam.

Ralph Lanier. Mógł to przewidzieć.

– Przyjechałem do ciebie dziewięć czy dziesięć lat temu, ale okazało się za późno.

Za późno. Oddech zamarł jej w krtani. Rex zsunął niżej ręce, przypominając o swojej bliskości, lecz Carrie wyrwała się jak oparzona.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz, ale to i tak bez znaczenia. Teraz liczy się tylko Kim.

Oczywiście. Wypuściwszy jej dłonie, Rex cofnął się o mały krok i sposępniał.

– Porozmawiam z Billym przy pierwszej okazji, ale musisz wiedzieć – pewnie zresztą wiesz – że nie mam na niego specjalnego wpływu. Nigdy nie miałem.

– Nonsens. Nie wiesz, że stałeś się wielkim bohaterem? Idolem młodszego pokolenia?

– Nie daj panie Boże! – obruszył się Rex.

– Kiedy wyjechałeś z miasta, połowa chłopaków z naszej szkoły jak na komendę zaczęła nosić czarne podkoszulki, czarne dżinsy i czarne boty. Ach, gdyby jeszcze grzywki spadały im na czoła identycznie jak twoja! Niedobrze mi się robiło.

– Wyobrażam sobie. Głupio mi, ale to niczego nie zmieni.

– Tak... Na szczęście szybko im przeszło. A tobie, Carrie? Czy tobie też przeszło... ?

– Carrie, co do Billy’ego i twojej siostry... Naprawdę nic nie wiedziałem! Ale wyspowiadam go, masz na to moje słowo honoru. I wsadzę pod zimny prysznic, jeśli jest tak, jak podejrzewasz, okay?

– Dałabym sobie głowę uciąć – Carrie zmarszczyła czoło – że byli w tym domu. Czy jesteś absolutnie przekonany...

– Przyjechałem pół godziny temu. Drzwi były zamknięte od zewnątrz. Zdziwiła mnie tylko pusta butelka po szampanie i para rajstop na...

– Rajstop!

– To jeszcze o niczym nie świadczy. Może chcieli się pochlapać w rzece – trudno to robić w rajstopach.

– Wykluczone. Kim nienawidzi chodzić po grząskim dnie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin