Henryk Pająk.doc

(1309 KB) Pobierz
Henryk Pająk

Henryk Pająk

 

 

ONI SIĘ NIGDY

NIE PODDALI






Musieli iść do ziemi - z ich polskiej ziemi.

 

 

 

MORITURI TE SALUTANT, POLSKO!


Powojenną wojnę z polskim powstaniem narodowym, sowiecki okupant wygrał dzięki polskim donosicielom.

Gorzka to prawda. Dla wielu - prawda nie do przyjęcia, efektowna lecz myląca hiperbola, mająca przenosić ciężar odpowiedzialności za zbrodnie, za mordy i egzekucje, za eksterminację dziesiątków tysięcy patriotów - z UB, NKWD, MO, ORMO - na tychże niewidzialnych, "mitycznych" donosicieli.

A jednak tak było. Upewniałem się w tym przekonaniu z każdym rokiem mojej siedmioletniej (1990-1997) kwerendy w archiwach, zwłaszcza w aktach procesowych Wojskowych Sądów Rejonowych, w rozmowach z setkami byłych więźniów reżimu. Wreszcie w analizie okoliczności aresztowań, obław, śmierci najwybitniejszych dowódców podziemia Lubelszczyzny. Z czternastu omówionych tu sylwetek dowódców, tylko kilku poległo w wyniku innych okoliczności. Dramat "Zaporowców" spowodował ubecki agent wprowadzony do władz lubelskiej organizacji WiN. Za śmierć "Uskoka" jest odpowiedzialny jego były partyzant a potem agent UB. Za śmierć "Orlika" - miejscowy kowal donosiciel. Za śmierć "Strzały" - meliniarz, który zdradził dwóch jego żołnierzy. Śmierć "Ordona" to następstwo donosu - czyjego - dokładnie nie wiadomo. "Jastrzębia" zgładził agent UB wprowadzony do oddziału. Jego brat "Żelazny" poległ w obławie będącej wynikiem zdrady w środowisku jego łączniczki. Tadeusz Szych i Edward Kalicki, dwaj kolejni dowódcy jednej z grup, byli ofiarami meliniarzy. Tak zginął "Boruta" we Włodawskiem i tak poległ "Burta" w Tomaszowskiem. I wreszcie "Laluś", najstarszy konspiracyjnym sta-żem żołnierz i partyzant II Rzeczypospolitej, zginął w wyniku donosu. I tylko "Wiktor" oraz "Szary" polegli w walce, a zagładę grupy "Lwa" spowodował jego żołnierz, który po aresztowaniu nie wytrzymał tortur i zdradził miejsce kwaterowania grupy, ale nie był to typowy donos.

Nasza wiedza o donosicielach tamtych czasów jest szczątkowa. Ogromna większość sprawców tysięcy tragedii ludzi podziemia, bezpiecznie ukrywa się w archiwach UB-SB-UOP. Dla dzisiejszych właścicieli PRL-bis - naturalnych ideowych kontynuatorów terroru PRL z jej pierwszego ludobójczego dziesięciolecia - półwieczny dystans to wciąż za mało, aby czytelnicy książek i podręczników dowiedzieli się, kto zdradził "Grota" Roweckiego, "Nila", wszystkich najwybitniejszych komendantów i dowódców struktur AK, NSZ, WiN, ich komend wojewódzkich i centralnych; za krótko, aby tysiące rodzin straconych - synów i wnuków - skazanych na wieloletnie więzienia, poległych w obławach, dowiedziały się nazwisk sprawców tych tragedii. Na żądania "lustracji" donosicieli choćby tylko z pierwszego, najbardziej już odległego dziesięciolecia PRL, mają wiele kontrargumentów.

Straszą "polskich piekłem", otwarciem "puszki Pandory", ubeckim preparowaniem dokumentów. A już najlepiej, to oddzielić to wszystko maksymalnie grubą kreską i odtąd "kochajmy się", czyli ofiary i kaci niech zasiadają w tych samych "kombatanckich" organizacjach, wspólnie wspominają tamte nieszczęsne czasy, wspólnie wypinają pierś do odznaczeń, uprawnień...

Jeden z bohaterów moich książek, skazany niegdyś na trzykrotną karę śmierci, westchnął w rozmowie ze mną:

- Tak naprawdę, to prawdziwi niezłomni, pozostający poza wszelkimi podejrzeniami to ci, którzy od pół wieku spoczywają pod darnią!
- A pan? - zapytałem. - Czy mam rozumieć, że pan się do nich nie chce zaliczyć, mimo statusu kaesiaka i ośmiu lat Wronek?
- Mnie ujęli żywcem. Rzucili się na mnie w ciemnościach nocy i stodoły. Potem, w więzieniu, mogłem już tylko popełnić samobójstwo! To był jedyny dostępny mi wybór.


System i skala naboru konfidentów, to niedościgniona specjalność bolszewizmu, wiernie przeniesiona na grunt zniewolonej Polski. Przeważały metody przymusu, wykorzystywania mniejszych lub większych uprzednich przewinień obywatela metodą przetargu: albo idziesz do więzienia, albo współpraca. Konfidentów spontanicznych, bezinteresownych, "ideowych", było najmniej. Ponadto zróżnicowana była skala aktywności a tym samym "wydajności" donosicieli - od biernych statystów na listach, po nadgorliwych, po "stachanowców". Wszyscy oni, w skali kraju i całego półwiecza, stanowili armię około 1,5 min. łudzi! Prawie drugie tyle osób tkwiło etatowo w tzw. służbach specjalnych. W normalnym kraju tzw. służby specjalne dzielą się na wywiad i kontrwywiad. Policja polityczna, to zupełnie inna struktura. Tymczasem w patologii komunistycznej, policja polityczna była polipem obejmującym wszystkie dziedziny życia państwa, administracji, nauki, kultury, fabryk, związków, partii, organizacji. Polskie służby specjalne w normalnym znaczeniu tego pojęcia, czyli klasyczny wywiad i kontrwywiad - nie istniały. Były to bowiem bezwolne agendy wywiadu i kontrwywiadu sowieckiego oraz sowieckiej policji politycznej. Wywiad i kontrwywiad "polski" miał swoje duplikaty w strukturach wojskowych i cywilnych, permanentnie ze sobą rywalizujących na gruncie sukcesów i porażek. Obok wywiadu wojskowego istniała też wojskowa policja polityczna - Informacja Wojskowa, która była niczym innym jak Bezpieką w wojsku i przemyśle zbrojeniowym.

W tej patologicznej pajęczynie niepodzielnie brylowała policja polityczna: UB i potem SB. To setki tysięcy zbirów o proweniencji albo kryminalnej albo nihilistycznej w zakresie postaw, zachowań; zgraja dobierana według zasady selekcji negatywnej: im podlejszy, bardziej bezwzględny, nikczemny, cyniczny, tym lepszy. Cała ta dwu pokoleniowa bando-mafia liczyła setki tysięcy kanalii - dziś dożywających swoich dni na emeryturach i rentach "kombatanckich", przewyższających trzykrotnie przeciętne emerytury i renty tych, których inwigilowali i terroryzowali przez całe dziesięciolecia, w imię "bezpieczeństwa" kraju i "dobra" jego obywateli.

Ich zbrodniczy "dorobek operacyjny", ilustrują w tej książce dokumenty UB - SB dotyczące poszukiwań Józefa Franczaka ps. "Laluś", a w skali kraju i dziesięcioleci, setki tysięcy podobnych "rozpracowań". Nakładają się one na zbrodniczy, przestępczy dorobek w zakresie oplatania 30 - milionowego narodu gigantyczną, nieprzeniknioną, wszędobylską, wszechwiedzącą siecią konfidentów, donosicieli, szpicli, informatorów świadomych ale i nieświadomych swej roli.

Z tego gigantycznego bagna, z piekła zniewolonych dusz i charakterów, brały się rozstrzygające sukcesy systemu terroru w fizycznym zwalczaniu oporu narodu, tak zbrojnego z pierwszego dziesięciolecia, jak też biernego z dziesięcioleci następnych - oporu w zakresie postaw, wewnętrznej "emigracji", cichego odrzucenia poprzez wycofanie się w prywatność.

Bohaterowie tej książki - kilkunastu znanych dowódców zbrojnego podziemia z terenów Lubelszczyzny; setki wiernych im do końca żołnierzy - partyzantów, to współcześni gladiatorzy polskiej sprawy.

 "Morituri te salutant, Polsko"!  Szli do podziemia, a z niego do ziemi, z pełną świadomością czekającej ich zagłady fizycznej. A potem zagłady moralnej, bo ich bezimienne groby pokryła nie tylko ziemia, lecz również błoto oszczerstw, kłamstw, pomówień, szyderstw, przez dziesięciolecia zastygłe w magmę milczenia. Zostali zabici nie tylko fizycznie. Dokonano na nich zagłady najgorszej z możliwych. Mieli zostać na zawsze bandytami, przestępcami politycznymi. To w publikacjach, podręcznikach, w powieściach. Bo na codzień obowiązywało totalne o nich milczenie.

Dziś wiem o nich przynajmniej tyle, że ani śmierć, ani ból, ani tortury, ani dziesiątki lat prześladowań - nie bolą ich tak bardzo, jak dzisiejsze o nich milczenie. Jak zapomnienie, ich druga śmierć cywilna. Zapomnienie dzisiejsze. Nasze, wspólne. Dobrowolne. Już nie nakazane.

Zapomnienie tych dziesiątków tysięcy poległych, zakatowanych, rozstrzelanych, zapomnienie setek tysięcy więzionych, zniszczonych fizycznie, duchowo, intelektualnie, zawodowo.

Przez siedem lat samotnie, kilofem pióra rozbijałem tę skamielinę milczenia wokół i nad najlepszymi, najważniejszym, najwytrwalszymi i tym samym - najbardziej tragicznymi. W pośpiechu, pośród pomyłek merytorycznych, mizerii finansowej i edytorskiej amatorszczyzny, montowałem kolejne książki i wydawałem je własnym sumptem pod firmą "Retro", składającą się tylko i wyłącznie ze mnie, mojej żony i... pieczątki. Kanalie wszelkiej maści, wszelkich tajniacko-ubecko-esbeckich rodowodów i "zasług", kontratakowały z furią, bezpośrednio lub skrycie, konsekwentnie, latami. Pogróżki, oszczerstwa publiczne i krecie, dyskredytowanie moich intencji, moich kompetencji (polonista a nie historyk), moich relantów oraz z konieczności niepełnych i niepewnych źródeł; wymysły o moich rzekomych koneksjach w archiwach tajnych i nietajnych - stanowiły codzienność mojej pracy i egzystencji jako autora i wydawcy.

Ale wkraczając w styczniu 1990 roku w tę tematykę wiedziałem, że nie wchodzę do dziecięcej piaskownicy. Wiedziałem, źe wdepnąłem w kłębowisko żmij.

"Oni się nigdy nie poddali" to zwieńczenie i zakończenie mojej siedmioletniej wędrówki po dantejskim piekle pierwszego dziesięciolecia PRL. Tą książką o charakterze regionalnej monografii, rozstaję się na zawsze z moimi martwymi oraz z jeszcze żywymi bohaterami. Dziękuję im i przepraszam ich. Za moje merytoryczne pomyłki, za nieścisłości. Za nie zawsze do końca lub nie zawsze starannie rozpoznane sprawy, fakty, ludzi. Za ewentualne niesprawiedliwe oceny, interpretacje. Przepraszam także tych, których przeżyć, wspomnień - tych żywych a fascynujących książek, nie zmaterializowałem w pomnikach najtrwalszych choć papierowych - właśnie w książkach, choć im to niekiedy obiecywałem, odkładając realizację na później i znów na później. Do tej roboty trzeba by kilkunastu takich szaleńców. Badań w majestacie uniwersyteckich Zakładów Historii Najnowszej. Studentów, magistrantów, doktorantów.

Na to wszystko jest już prawie za późno. Półwieczna skamielina milczenia i kłamstw już nie ustąpi.

Morituri te salutant, Polsko!

Lublin, 10 maja 1997 r. 

Henryk Pająk
 

 

 

„ZAPORA"

Hieronim Dekutowski

Jego środowisko rodzinne, jego inicjacje duchowe i patriotyczne, a potem jego niezłomna walka zbrojna w obronie tych wartości, podjęta przeciwko kolejnym - hitlerowskim i sowieckim okupantom Polski - mogą uchodzić za wzór postawy Polaka-katolika1. Ojciec Hieronima był cenionym w Tarnobrzegu właścicielem warsztatu blacharskiego, matka „gospodynią domową" - jak w tamtych czasach nazywano każdą żonę i matkę zajętą wychowaniem dzieci i utrzymaniem domu. O tym, jak wywiązywała się z tych obowiązków matka Hieronima, świadczą późniejsze postawy jej licznego potomstwa.

Najstarszy syn Józef, ur. w 1894 roku, nauczyciel, uczestnik wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku, w stopniu podporucznika umarł dwa lata po owej wojnie;

Siostra Maria (ur. 1902 r.) była nauczycielką. Jej mąż Stanisław Kubiak, to uczestnik powstania wielkopolskiego, adwokat, zamordowany w Katyniu2;

Siostra Helena Dekutowska (1906) ukończyła Prywatne Seminarium Nauczycielskie, studiowała we Francji, po wojnie w Polsce;

Zofia, najstarsza siostra, absolwentka Prywatnego Seminarium Nauczycielskiego, wyjechała w latach 20-tych do Francji, była zaangażowana we francuskim ruchu oporu, za co otrzymała Francuską Legię Honorową;


1 „Polak-katolik" - ten dwuczłonowy synonim polskości, stał się dyżurnym obiektem szyderstw i obelg w wydaniu żydo-masońskich „marks-mediów" w tzw. III Rzeczypospolitej, czyli w PRL-bis.
2 Zob. Adam F. Baran: "Pseudonim „Zapora". Staszowskie Tow. Kulturalne, 1996, s. 14 i passim.

 

 

Siostra Zuzanna (ur. 1909), nauczycielka Liceum Humanistycznego w Tarnobrzegu;

Brat Stanisław (ur. 1914) - nauczyciel.

Po ukończeniu szkoły podstawowej, Hieronim podjął naukę w Gimnazjum im. Het-mana Zamojskiego w Tarnobrzegu. W ostatnich latach gimnazjalnych, Hieronim był aktywnym członkiem ZHP, a także Hufca Przysposobienia Woskowego oraz Sodalicji Mariańskiej. Wśród jego wychowawców było dwóch profesorów żydowskiego pochodzenia: Mojżesz Laufer (jęz. niemiecki i łacina) - zmarły w 1934 roku oraz Maksymilian Duhl, opiekun klasy, matematyk, absolwent uniwersytetu im. Jana Kazimierza we Lwowie: przeżył niemiecką okupację.

Na formację duchową Hieronima niemały wpływ wywarli inni profesorowie tego gimnazjum, wśród nich polonista Ignacy Płonka, późniejszy żołnierz Brygady Karpackiej i aktywny działacz polonijny w Anglii, a także historyk prof. Zygmunt Szewera, który po aresztowaniu go przez Gestapo w Mielcu, został odbity z więzienia ptzez słynnych „Jędrusiów"; uczył na tajnych kompletach, za działalność niepodległościową odznaczony m.in. Krzyżem Virtuti Militari i Krzyżem AK. W tym zacnym gronie wymienić należy polonistkę Urszulę Szumską (doktorat filozofii na uniwersytecie Jana Kazimierza) - żołnierza AK, nauczycielkę Tajnego Nauczania we Lwowie.

Z kolei ksiądz Tomasz Gunia:

... dbał o nasze dusze, serca i charaktery. Lekcje religii urozmaicał wierszami, pieśniami, przykładami świętych i czytaniami z „Bożych kłosów z polskiej roli". Tymi kłosami byli i królowie, i wodzowie, i sławni hetmani, i dowódcy powstań i zrywów narodowych. Podkreślał świętość ich życia, umiłowanie Ojczyzny, nieprzemijające wartości ducha i charakteru (...). Uzupełniał go prof. Zygmunt Szewera, nauczyciel łaciny i historii, rozczulający się nad Termopilami i Spartą. Wychowanie spartańskie młodzieży to był najważniejszy cel w życiu, o czym stale wspominał. To był zadatek na nasze przyszłe życie, na przyszły los...3.

 Szkolni koledzy wspominają Hieronima („Heńka") jako odznaczającego się koleżeńskim solidaryzmem, skłonnością do psot, a także talentem malarskim.

W. Reczek:

Zawsze pełen humoru, nieokiełznanej młodości, autor wszelkich psot szkolnych, pomysłów i drak. Jedną z nich, przez którą o mało nic wylecieliśmy z gimnazjum, to było wrzucenie w okresie świąt żydowskich tzw. Kuczek {„Święto Namiotów" upamiętniające wędrówkę do Izraela - przyp. H.P.), do budek, w których świętowali Żydzi - zdechłych kotów, szczurów itp.

 Kaźmierz Gałuszka był szkolnym kolegą Hieronima z tej samej klasy, po latach dzielącym z nim grozę walki z obydwoma okupantami. Jako uczestnik akcji na więzienie w Mielcu ukrywał się, następnie dołączył do odziału „Zapory", wówczas juz szefa Kedywu Inspektoratu AK Lublin-Puławy. W 1946 roku wraz z „Zaporą" i innymi, próbował przedrzeć się na zachód. Aresztowany przez czeski odpowiednik naszego UB, razem z Aleksandrem Głowackim ps. „Wisła", był przez pięć miesięcy więziony w Pradze.

Po wybuchu wojny, Hieronim nie został zmobilizowany, nie ma też wzmianek o jego udziale w walkach Września ani w Studium Polski Podziemnej w Londynie, ani też on sam na to się nie powołuje, choć rodzina potwierdza, iz ruszył z falą uciekinierów na zachód jako ochotnik.


3. Wspomnienia K. Reczka, op. cit., za: Tarnobrzeskie Zeszyty Historyczne, nr 7 z XL 1993 r.

 

W prośbie o łaskę skierowanej do „prezydenta" Bieruta po skazaniu go na karę śmierci, „Zapora" tak rekapitulował swój początek walki:

Po złożeniu matury w roku 1939 znalazłem się w obliczu wypadków wojennych, wstąpiłem do Armii, po skończeniu Kampanii przeszedłem wraz z odziałem na Węgry, po czym zgłosiłem się do Armii we Francji. Brałem udział w Kampanii francuskiej, a po upadku Francji byłem ewakuowany do Anglii, gdzie po odbyciu kursu spadochronowego w 1943 roku zostałem zrzucony w Polsce pod Warszawą do pracy wojskowej.

Po francuskiej klęsce, drogą morską, wraz z tysiącami polskich rozbitków, Hieronim Dekutowski dotarł do Anglii i otrzymał przydział do 3 baonu 1 Brygady Strzelców. Wyróżniającego się żołnierza awansowano do stopnia podchorążego, następnie skierowano do Szkoły Podchorążych Piechoty w Dundee. Potem został przydzielony do plutonu czołgów w 3 baonie 1 Brygady Strzelców, a następnie do Sekcji Szkolnej Ośrodka Radiowego.

W ewidencji Oddziału VI Sztabu Naczelnego Wodza, znajduje się następujący fragment opinii o tym podchorążym:

Bardzo ambitny, sumienny, ideowy. Życiowo mało wyrobiony. Fizycznie silny. Duży wpływ na otoczenie. Zdolności organizacyjne duże. Wartości dowódcze duże. Ogólnie: bardzo dobry4.


W październiku 1942 roku Dekutowski ukończył kurs spadochronowy, a w marcu 1943 roku został zaprzysiężony jako „cichociemny", obierając sobie pseudonim „Zapora". Przysięgę odbierał ppłk dypl. Michał Protasiewicz, który we wniosku awansowanym do stopnia podporucznika, tak ujął osobowość „Zapory":

Bardzo energiczny i pojętny. Bardzo ambitny. Dobry wpływ na otoczenie. Zdolności organizacyjne i dowódcze duże. Spokojny, małomówny. Dyscyplina i lojalność służbowa - duża. Patriotyzm bardzo duży. Ogólnie dobry. Nadaje się na stanowisko oficerskie5.

 Nocny lot nad okupowaną Polską odbył się 17 września 1943 roku, jakby w rocznicę sowieckiej inwazji. Grupa liczyła ośmiu skoczków pod dowództwem por. naw. Władysława Krzywdy. Była to druga wyprawa. Pierwsza (7 IX 1943) się nie powiodła. Samolot zabłądził i powrócił do bazy na ostatnich litrach paliwa.

 




W KEDYWIE NA LUBELSZCZYŹNIE


Partyzancki debiut „Zapory" odbywał się pod okiem doświadczonego AK-owca Tadeusza Kuncewicza ps. „Podkowa"6. Zapoznawszy się z warunkami konspiracji i walki partyzanckiej, „Zapora" otrzymał nominacje na dowódcę 4 kompanii 9 p.p w Inspektoracie Zamość. Oddział zaczął zbrojnie przeciwdziałać deportacji ludności Zamojszczyzny. Agresywnych niemieckich nasiedleńców karał chłostą lub egzekucją. Tak została spacyfikowana nasiedlona wieś Źrebce.


4 Adam F. Baran, op. cit., s. 54.
5 Tamże, s. 56.
6 .Podkowa" podobnie jak „Zapora", po wojnie próbował się przedzierać na zachód na czele 23 innych akowców.
Grupa już przedostała się do strefy amerykańskiej, ale została z powrotem odstawiona przez Jankesów do granicy czeskiej i 10 lipca 1945 roku oddana w łapy czeskiej bezpieki! Wówczas podjęli próbę rozbrojenia eskony. W strzelaninie poległo kilku, dziewięciu zostało ujętych wraz z .Podkową". W więzieniu czeskim dwóch zmarło z głodu i tortur, pozostała siódemka, po dwóch latach została przekazana bezpiece polskiej. (Zob. H. Pająk, Burta kontra UB, Wyd. Retro 1992 r).

 

Zginął wtedy jeden żołnierz oddziału, trzech niemieckich osadników zostało zastrzelonych. W odwecie, niemiecka ekspedycja rozstrzelała publicznie 22 młodych zakładników dostarczonych z więzienia zamojskiego, lecz partyzanckie akcje przeciwko osadnikom wyraźnie temperowały ich agresywność w stosunku do ludności polskiej.

W styczniu „Zaporę" odkomenderowano na stanowisko szefa „Kedywu" w Inspektoracie Rejonowym Lublin-Puławy, jednocześnie zachowując jego dowodzenie dyspozycyjnym oddziałem „Kedywu". Jego zastępcą został ppor. Stanisław Wnuk ps. „Opal", dobrze znający teren i ludzi.

Wiosną 1944 roku, z oddziału dyspozycyjnego wyłoniono lotny oddział partyzancki dowodzony przez „Zaporę", w składzie OP 8. Grupa podlegała dowódcy OP kpt. Konradowi Schmedingowi ps. „Młot". Oddział szybko się rozrastał ponad stan plutonu i pod koniec niemieckiej okupacji prawobrzeżnej Wisły, liczył około 200 partyzantów, dlatego został podzielony na dwa pododdziały. Jednym dowodził „Zapora", drugim „Opal". Na terenie Obwodu Puławy, oddziały „Zapory" oraz „Przepiórki" - Mariana Sikory, w pierwszym półroczu 1944 roku wykonały ponad 80 akcji bojowych, z czego około 50 przypadało na oddział „Zapory". Przeważały ataki na transporty kolejowe i drogowe, a także likwidowanie szpicli i donosicieli.

Jedną z największych walk stoczyli „Zaporowcy" koło Krężnicy Okrągłej: 24 maja 1944 zaatakowali jadącą z Opola Lubelskiego do Bełżyc kolumnę 15 samochodów ze zbożem, osłanianą przez oddział wojska. Niemcy przyjęli walkę. Trwała około dwóch godzin. Zginęło 18 żołnierzy Wehrmachtu. Po stronie akowców było czterech zabitych. W akcji uczestniczyły patrole „Babinicza", Maksa", „Wampira", „Żbika", „Ducha", „Kordiana". Partyzanci zdobyli wiele broni, amunicji i zabrali tyle zboża, ile pozwolił na to pościg czterech kompanii żandarmerii.

Podobną zasadzkę - jedną z ostatnich walk z wycofującym się niemieckim okupantem, urządzono 18 lipca na drodze z Ratoszyna do Chodla, z udziałem plutonów „Żbika", „Kordiana", „Ducha", „Wampira". Dowodził akcją „Zapora". Niemcy na furmankach powożonych przez polskich furmanów, zostali zaskoczeni w wąwozie i byliby wybici bez większego oporu, ale partyzanci z obawy o furmanów, nie zasypali kolumny ślepym ogniem, tylko starali się odeprzeć Niemców od furmanek. Udało się to częściowo. Niemcy zdołali zdjąć z furmanki moździerz, ustawić go za nasypem i jego pociskami razić pozycje partyzantów. Poległo pięciu Niemców, ośmiu było rannych, ale dotkliwe były również straty „Zapory": od pocisku moździerza zginał dowódca patrolu „Kordian" (January Rusch), lekarz oddziału Adam Jaworzyński ps. „Lwów" oraz „Sławek" - Stanisław Skowyra. Rany odniosło ośmiu partyzantów, w tym również „Zapora". Poległ także furman Edward Dubiel.

Bezkrwawą lecz niezwykle ważną akcją, było przygotowanie i zabezpieczenie lądowania i startu specjalnego samolotu brytyjskiego, który przywiózł dwóch „cichociemnych" - mjr Narcyza Łopianowskiego ps. Sarna" i por. Tomasza Kostucha ps. „Bryła". W drogę powrotna wyruszyli: gen. Stanisław Tatar ps. „Tabor" z KG AK, ppłk dypl. R. Dorotycz-Malewicz ps. „Hańcza", por. Andrzej Pomian, red. Zygmunt Berezowski ps. „Oleśnicki" i Stanisław Ołtarzewski z Delegatury Rządu.

Całe to przedsięwzięcie osłaniały oddziały „Zapory", „Rysia", „Szarugi" i „Nerwy". Główne niebezpieczeństwo tkwiło w bliskiej odległości lądowiska od Lublina (16 km) i od najbliższego toru kolejowego - 4 km.

Lądowisko przygotowano na polach wsi Babin. Ważną rolę w technicznym przygotowaniu lądowiska odegrał tamtejszy pluton AK7. W nocy z 15 na 16 kwietnia, z alianckiego lądowiska w Brindisi we Włoszech, wystartowało w kierunku Polski 13 załóg: cztery polskie i osiem brytyjskich. Wiozły one zrzuty materiałów, a w Dakocie mającej wylądować na polach Babina, drugim pilotem był kpt. Bolesław Koprowski. Operacja udała się, przechodząc do historii drugiej wojny jako operacja „Most I".

Kilka miesięcy później, ten sam babiński pluton AK stoczył walkę z grupą około 70 Niemców. Poległo kilkunastu Niemców, partyzanci stracili pięciu ludzi, ciężko ranny został dowódca plutonu „Heliodor" - Henryk Jaroszyński. Po upływie dwóch godzin od zakończenia walki, do Babina wjechał konny zwiad sowiecki. Przekazano mu kilkunastu niemieckich jeńców.

Dwa dni później, żołnierze babińskiego plutonu wracający z pogrzebu poległych kolegów, zostali rozbrojeni przez sowietów, zas' ranny dowódca wkrótce zesłany do łagrów! Tak rozpoczynała się tragiczna konfrontacja prawdy o sowieckich „wyzwolicielach". Tak ją też doświadczyli partyzanci „Zapory". Rozpoczynał się czas dramatycznych wyborów. Decyzji na wagę życia: poddać się sowieckiej dominacji i terrorowi, albo walczyć z tym nowym okupantem.

Na razie „Zapora" wykonywał rozkazy dowództwa AK, które znajdowało się pod brutalną presją sowietów. 1 tak np. Okręgowy Delegat Rządu meldował do Londynu:

... wezwany zostałem do gen. Berlinga w Lublinie w sprawie rozbrojenia PKB, a stamtąd pod eskortą do Wojewódzkiej Rady Narodowej w Lublinie. Następnie pod eskortą byłem zmuszony udać się do Chełma do gen. Żukowa (...). Gen. Żuków zakazał urzędowania, gdyż Związek Sowiecki nie uznaje Rządu w Lublinie8.


Rozpoczynają się podstępne aresztowanie i deportacje dowódców. Oto dwie kolejne depesze do Londynu:

Murzyn

Dnia 31 lipca zostali wezwani oficerowie AK na godzinę 21 na odprawę. Wszyscy, którzy się zgłosili, zostali aresztowani...


Mewa

Dziś' aresztowanie Del. Rządu. U SS Okr. (tzn. u Szefa Sztabu Okręgu - przyp. H.P.) przeprowadzono rewizje. Jana i inni wywiezieni - prawdopodobnie aresztowani. Wracamy w podziemia. Dla Oleja wydałem rozkaz pójścia za San. Spodziewane dalsze aresztowania AK. Dozorcom polecono zgłaszać nazwiska ujawnionych z opaskami ludzi9.


„Wracamy w podziemia...". Te słowa oddają tragizm polskiego zrywu wolnościowego z lat 1939-1944. Zamiast wracać do domów, do pracy i przerwanej nauki - muszą „wracać w podziemia". Bolszewicki terror wpędza ich w podziemia, w lasy, zmusza do podjęcia nowego rozdziału walki o przetrwanie. Walki o godność, o honor żołnierza - Polaka.


7 Szczegółowy opis akcji znajduje się w książce Tadeusza Wojtaszki: „Rzeczpospolita Babińska przez wieki i okupacje", Wyd. Retro, Lublin 1994 r.
8 Armia Krajowa w Dokumentach 1939-45, /. ///, s. 597.
9 Tamże, s. 596-7.

 

...

C.D.N.

Jesteśmy w trakcie konwersji tekstu książki i opracowywania wersji internetowej - redakcja polonica.net

 

 

 

z pełnym poszanowaniem i respektem dla autorów, wydawców i praw autorskich, w dzisiejszych czasach powszechnego przemilczania i fałszowania historii i faktów historycznych, uważamy za szczególnie ważną powinność i obowiązek rozpowszechniania informacji, celem edukacji i uświadamiania, oraz bezpardonowej walki z owymi przemilczeniami i fałszami.

 

 

 

wersje internetową przygotowała, opracowała i fotografiami opatrzyła  Polonica.net

 

Polski Związek Patriotyczny

 

Katolicko-Narodowy Ruch Oporu  kontrjudaizacji i kontrdepolonizacji

 

O.R.K.A.N.

 

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin