004. Richards Emilie - Lekcja życia.pdf

(979 KB) Pobierz
(Microsoft Word - 004. Richards Emilie - Lekcja \277ycia)
Emilie Richards
LEKCJA ņ YCIA
PROLOG
Trudno było wyobrazi ę sobie bardziej upalny dzie ı . Wprawdzie według kalendarza
pełnia lata jeszcze nie nadeszła, ale termometry w Sadler County w Karolinie Północnej do
kalendarza wida ę nie zagl Ģ dały.
Joseph Giovanelli stał w sosnowym lasku. Było wczesne popołudnie. Czuł fale gor Ģ ca
opływaj Ģ ce jego ciało. Biała koszula, któr Ģ miał na sobie, była ju Ň mokra. Wiedział, Ň e
powinien si ħ przebra ę , zanim wróci do szkoły.
Nie był tylko pewien, czy znajdzie w sobie do Ļę energii, Ň eby to uczyni ę . Wpadł do domu
po list ħ nowych uczniów, którzy jesieni Ģ mieli rozpocz Ģę nauk ħ . Z powodu nieobecno Ļ ci
kolegi jemu przypadło zadanie przydzielenia im pokoi w internacie. Nie było w tym nic
niezwykłego. Pilne sprawy zawsze załatwiał szef. A Joe był przecie Ň dyrektorem szkoły
Ļ redniej w Foxcove.
Nie unikał dodatkowych zaj ħę . Tak było i wczoraj – Ļ l ħ czał przy biurku do północy.
Ostatnio najlepiej pracowało mu si ħ Ņ n Ģ por Ģ . Zawsze był bardzo aktywny, czuł si ħ w
swoim Ň ywiole, gdy miał du Ň o zaj ħę i ani jednej wolnej chwili dla siebie. Obecnie graniczyło
to ju Ň z mani Ģ . Zdawał sobie z tego doskonale spraw ħ , podobnie jak wszyscy w jego
otoczeniu. Tylko praca jednak trzymała go przy Ň yciu. A je Ļ li m ħŇ czyzna nie ma czego Ļ , co
go trzyma przy Ň yciu, równie dobrze mógłby nie Ň y ę .
Kruk nad jego głow Ģ gło Ļ no wyraził niezadowolenie. Nie lubił intruzów w swoim
królestwie. Ma racj ħ , pomy Ļ lał Joe, nie powinienem zakłóca ę mu spokoju, a poza tym czeka
na mnie robota. Mimo to co Ļ kazało mu i Ļę dalej. Ruszył Ļ cie Ň k Ģ , któr Ģ sam wytyczył, kiedy
był zmuszony wyci Ģę cz ħĻę drzew koło domu.
Te, które zostały, te Ň dobrze wykorzystał. Sto metrów dalej zatrzymał si ħ przed mał Ģ
chat Ģ z bali, której okno wychodziło prosto na spokojne niewielkie jezioro.
Przy brzegu pływały kaczki. Gdy tylko si ħ zbli Ň ył, wydały ostrzegawcze piski niczym
czujny pies, ale Joe tego nie słyszał. Zamy Ļ lony, cofn Ģ ł si ħ pami ħ ci Ģ do beztroskich,
szcz ħĻ liwych dni. O Ň yły wspomnienia.
Joe, wiesz, Ň e jeste Ļ szalony, prawda? Nikt, ale to nikt nie buduje domku do zabawy dla
dzieci, których jeszcze nie ma na Ļ wiecie. A w ka Ň dym razie nie robi tego, zanim nie wyko ı czy
domu, w którym sam b ħ dzie mieszka ę . W naszej jadalni nie ma podłogi, a w kuchni kredensu.
Jestem zm ħ czona przyrz Ģ dzaniem posiłków na pudelkach. Posłuchaj... Joe, nie, daj mi spokój!
Nie, nie zamierzam w tym uczestniczy ę . Nie tutaj. Nic mnie nie obchodzi, czy ten domek ma
Ļ ciany, czy nie. Tak, wiem, Ň e robi si ħ ciemno. Tak. Och, Joe, ty głupcze! Ty cudowny,
kochany głupcze.
Patrzył na chat ħ i wyobra Ņ nia podsun ħ ła mu obraz dwojga ludzi, którzy wiedli dobre,
szcz ħĻ liwe Ň ycie. Ujrzał swoj Ģ Ň on ħ Samanth ħ tak wyra Ņ nie, jakby tu była, tak jak tamtego
ranka, kiedy obserwował, jak podje Ň d Ň ała pod szkoł ħ podstawow Ģ , w której pracowała.
Jasnowłosa, smukła, z porcelanow Ģ cer Ģ i z oczami bł ħ kitnymi jak woda jeziora. O tym, ile
nami ħ tno Ļ ci kryło si ħ pod mask Ģ pow Ļ ci Ģ gliwo Ļ ci, wiedział tylko on.
Po karku i czole spływały mu krople potu. Wiedział równie Ň co innego – dzieci nigdy nie
b ħ d Ģ biega ę po tej Ļ cie Ň ce ani bawi ę si ħ w chacie; wnuki nigdy nie poznaj Ģ urody tego jeziora,
spokoju sosnowych lasów Karoliny Północnej.
Nie b ħ dzie słysze ę ich głosów ani Ļ miechu. Nigdy ich nie słyszał i nie usłyszy.
W ciszy panuj Ģ cej dokoła znowu rozległo si ħ krakanie kruka. Wydawało si ħ , jakby ptak
chciał zapyta ę to dziwne zwierz ħ stoj Ģ ce na dwóch nogach, co ma zamiar zrobi ę .
– Mam zamiar wróci ę do pracy – powiedział na głos Joe. – Co innego, u diabła, mo Ň na tu
robi ę ?
I odwrócił si ħ od chaty, od jeziora, od własnych marze ı .
Kiedy kruk znowu si ħ odezwał, nikt go ju Ň nie usłyszał.
ROZDZIAŁ 1
Ň e bladły. Ró Ň e wi ħ dły. Ró Ň e traciły płatki. Nigdy jednak nie zmieniały si ħ w zupełnie
inne kwiaty, chyba Ň e kto Ļ im w tym pomógł.
Samantha trzy razy tego popołudnia przechodziła obok biurka i nie zauwa Ň yła, Ň eby
nieskazitelnie białe p Ģ czki ró Ň zmieniały si ħ w przywi ħ dłe Ň ółte mlecze. Teraz stała jak wryta
i wpatrywała si ħ we flakon. Zamiast pi ħ knych smukłych łodyg z ciemnozielonymi li Ļę mi
wystawały z niego wiotkie krótkie łodygi, które mie Ļ ciły si ħ akurat w dłoni dziecka. A
delikatny wazon z białej porcelany był wyszczerbiony na brzegach.
Ucieszyła si ħ , Ň e woda nie wyciekła na pi ħ trz Ģ ce si ħ na biurku papiery, zgromadzone tu
po roku nauczania dwudziestu sze Ļ ciu pierwszoklasistów czytania, pisania i dobrego
zachowania. Po trzech latach pracy w szkole potrafiła ju Ň zrozumie ę swoich podopiecznych i
doceni ę drobiazgi. Przetrz Ģ saj Ģ c kosz na Ļ mieci, pomy Ļ lała, Ň e mlecze były symbolem tego,
co ten rok znaczył dla pewnej małej dziewczynki. ĺ wiadczyły o tym, Ň e Samancie udało si ħ
zrobi ę co Ļ prawie niemo Ň liwego: ucywilizowa ę Corey Haskins.
Nie oznaczało to jednak, Ň e proces ten został zako ı czony.
Na dnie kosza wypełnionego papierami, starymi notatkami, zu Ň ytymi długopisami i
tubkami po kleju le Ň ało sze Ļę pi ħ knych p Ģ czków ró Ň . Miały połamane łodygi i pogniecione
li Ļ cie. Wyj ħ ła je ostro Ň nie – cho ę ostro Ň no Ļę w tej sytuacji Ļ wiadczyła o nadmiernym
optymizmie – i skróciła troch ħ łodygi. Napu Ļ ciła wody do umywalki i wło Ň yła do niej kwiaty.
Skoro nie mo Ň e mie ę bukietu, b ħ dzie miała chocia Ň mały bukiecik, który przypnie do
sukni.
– Sortujesz Ļ mieci, moja droga? Gdyby wszyscy byli tacy porz Ģ dni jak ty, szkoła
funkcjonowałaby jak motorówka na zawodach kajakowych.
Samantha zakr ħ ciła wod ħ i wytarła ko ı ce łodyg. U Ļ miechn ħ ła si ħ do Polly, nauczycielki
pierwszej klasy, która stała w drzwiach jej gabinetu.
– Nie rozumiem. Motorówka na zawodach kajakowych?
– Zastanów si ħ , to b ħ dziesz wiedziała – u Ļ miechn ħ ła si ħ Polly, cedz Ģ c słowa. Weszła do
pokoju w tym samym tempie, w jakim mówiła. – Wiedziała Ļ , Ň e Ļ mieci były rozrzucone po
całej podłodze?
– Owszem. – Samantha wytarła r ħ ce i podeszła do kosza. Zacz ħ ła wrzuca ę papiery z
powrotem.
– Czy ty wiesz, Ň e dzi Ļ jest ostatni dzie ı szkoły, a ty zachowujesz si ħ tak, jakby Ļ w ogóle
nie miała zamiaru st Ģ d wyj Ļę ? Mo Ň e jeszcze znajdziesz sobie co Ļ do roboty?
– Nie s Ģ dz ħ , przy tym upale.
– A wi ħ c mo Ň esz mi powiedzie ę , co robisz?
– Widziała Ļ w holu człowieka z kwiaciarni Allena?
– Owszem.
– Joe przysłał mi ró Ň e. Sze Ļę wspaniałych białych ró Ň .
– Joe mógłby zawita ę do mojej sypialni, kiedy by tylko chciał. Samantha roze Ļ miała si ħ .
Polly zbli Ň ała si ħ do pi ħę dziesi Ģ tki, a ka Ň dego roku dokładała sobie kolejne pół kilograma.
Miała rude włosy i ubierała si ħ w rzeczy nadaj Ģ ce si ħ raczej na ko Ļ cieln Ģ akcj ħ dobroczynn Ģ .
Mimo to Harlan, jej m ĢŇ od dobrych trzydziestu lat, wci ĢŇ uwa Ň ał j Ģ za najcudowniejsz Ģ
kobiet ħ w Sadler County, podobnie zreszt Ģ jak ósemka ich dzieci. Samantha nie musiała si ħ o
ni Ģ martwi ę .
– To dlaczego, u licha, we flakonie tkwi Ģ mlecze, skoro dostała Ļ od Joe ró Ň e? – Polly
potrz Ģ sn ħ ła z niedowierzaniem głow Ģ . – I nast ħ pne pytanie, dlaczego w ogóle trzymasz ten
flakon?
Samantha uprz Ģ tn ħ ła Ļ mieci i zacz ħ ła porz Ģ dkowa ę biurko.
– Nie był taki wyszczerbiony, kiedy wkładałam do niego ró Ň e. Widocznie jedna z moich
uczennic uznała, Ň e mlecze b ħ d Ģ w nim wygl Ģ da ę lepiej. Musiała to zrobi ę po lekcjach. Chyba
byłam wtedy w sekretariacie. Pó Ņ niej wrzuciła ró Ň e do kosza i dobrzeje przykryła. Wła Ļ nie je
znalazłam.
– Uczennica. – Polly zwróciła uwag ħ na rodzaj Ň e ı ski, który automatycznie wykluczał
połow ħ klasy Samanthy. – Corey? – domy Ļ liła si ħ .
– Prawdopodobnie.
– Chyba bym j Ģ musiała zwi Ģ za ę , gdyby w przyszłym roku znalazła si ħ w mojej klasie.
– Ju Ň to widz ħ – roze Ļ miała si ħ Samantha. Nie jeden raz, przechodz Ģ c obok klasy Polly,
widziała, jak trzymała na swoim obfitym łonie jakie Ļ dziecko, udzielaj Ģ c mu Ň yczliwej
reprymendy. Była kim Ļ w rodzaju dobrej cioci dla wszystkich pierwszoklasistów i tak samo
nie podniosłaby głosu ani r ħ ki na Ň adne dziecko, jak nie ę wiczyłaby ani nie przestrzegała
diety.
– Jak my Ļ lisz, dlaczego to zrobiła? – spytała Polly.
– Chyba chciała, Ň ebym jej nie zapomniała – odparła Samantha.
– Jak gdyby ktokolwiek tutaj mógł j Ģ zapomnie ę .
Trudno było temu zaprzeczy ę . Dziewczynka dała si ħ wszystkim we znaki. Samantha
popatrzyła na oprawione w ramk ħ zdj ħ cie klasowe. Corey stała w tylnym rz ħ dzie. Była ni Ň sza
od innych dzieci, ale gdy tylko fotograf na ni Ģ spojrzał, kazał jej przej Ļę do tyłu, Ň eby jej
ubranie przysłoniły głowy stoj Ģ cych bli Ň ej.
Manewr ten udał si ħ tylko cz ħĻ ciowo. Nie dało si ħ schowa ę rozwichrzonej blond
czupryny dziewczynki i jej podrapanej twarzy. Samantha osobi Ļ cie delikatnie j Ģ umyła, ale
Corey podrapał kot – prawdopodobnie m ħ czyła to biedne zwierz ħ – i brud ukrywał szerokie
szramy, które na zdj ħ ciu stały si ħ doskonale widoczne.
– Co ona b ħ dzie robi ę w lecie? – zastanawiała si ħ gło Ļ no Samantha.
– Moja droga – Polly przywołała j Ģ do porz Ģ dku – uprzytomnij sobie, Ň e dziewczynka
zdała do drugiej klasy. By ę mo Ň e to r ħ ka boska, ale tak czy inaczej jest w drugiej klasie.
Teraz nie b ħ dzie to ju Ň twój problem, bo ty nie uczysz drugoklasistów. Nic nie mo Ň esz zrobi ę .
Ma matk ħ , a władze uwa Ň aj Ģ , Ň e jest ona zdolna do wychowywania dziecka.
– Czy matka zdolna do wychowywania dziecka posyła je do szkoły w brudnych
pantoflach domowych?
– Wiesz przecie Ň , Ň e nie mo Ň na odebra ę dziecka matce tylko dlatego, Ň e jest biedna.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin