MacLean Alistair - Tylko dla orłów.pdf

(820 KB) Pobierz
1105012301.001.png
MACLEAN ALISTAIR
Tylko dla orlow
ALISTAIR MACLEAN
Where Eagles Dare
Przełożyli Małgorzata i Andrzej Grabowscy
1
Wibrujący łoskot czterech olbrzymich silników tłokowych działał na nerwy i
nieznośnie szturmował kurczące się bębenki uszu. Według Smitha poziom decybeli
przypominał fabrykę kotłów, co więcej fabrykę pracującą na wzmożonych obrotach,
przenikliwe zimno zaś panujące w tej ciasnej, wypełnionej po brzegi kabinie pilotów,
było prawdziwie syberyjskie. Z drugiej strony przyszło mu na myśl, że w każdej chwili
gotów byłby zamienić się na syberyjską fabrykę kotłów, ponieważ ta, niezależnie od
jej minusów, nie mogłaby spaść z nieba ani zderzyć się ze zboczem góry, co w
obecnych warunkach wydawało się nie tylko prawdopodobne, ale wręcz pewne –
mimo usilnych starań pilota ich bombowego Lancastera. Smith odwrócił wzrok od
pociemniałego mętnego świata za szybami ochronnymi, na których wycieraczki
toczyły bezcelową walkę z siekącym śniegiem i ponownie spojrzał na mężczyznę
siedzącego na lewym fotelu kapitańskim.
Podpułkownik Cecil Carpenter czuł się w swoim otoczeniu jak najszczęśliwsza
ostryga z zatoki Whitstable w swojej skorupie. Jakiekolwiek porównanie z syberyjską
fabryką kotłów uznałby za brednie pomyleńca. Nie ulegało wątpliwości, że drżenia i
wibracje działają na niego równie kojąco, jak zabiegi najdelikatniejszego masażysty,
wycie silników wręcz usypia, a temperatura sprzyja odprężającej lekturze. Przed nim,
w odpowiedniej odległości, na półce spuszczonej na zawiasach z bocznej ściany
kabiny, spoczywała książka. Z dostrzegalnych przelotnie fragmentów niesamowitej
okładki, przedstawiającej okrwawiony nóż wbity w plecy dziewczyny, która zdaje się
nie miała na sobie żadnego ubrania, Smith wywnioskował, że podpułkownik żywi
pogardę dla poważniejszych przedstawicieli współczesnego powieściopisarstwa.
Carpenter odwrócił kartkę.
–Wspaniałe – rzekł z podziwem i zaciągnął się głęboko dymem z wysłużonej fajki,
cuchnącej jak dezynfekcyjne zielsko. – Do diabła, facet umie pisać! Oczywiście na
indeksie, mój młody Tremayne – rzucił w stronę młodzieńca o świeżej cerze
siedzącego na fotelu drugiego pilota – a zatem nie mogę jej panu dać, dopóki pan nie
dorośnie. – Przerwał, pomachał ręką w gęstym od dymu powietrzu, żeby poprawić
widoczność, i spojrzał z wyrzutem na drugiego pilota. – Poruczniku Tremayne, na
pańskim obliczu znów zagościł bolesny niepokój.
–Tak jest, panie pułkowniku. To znaczy, nie, panie pułkowniku.
–Choroba naszych czasów – stwierdził Carpenter ze smutkiem. – Młodzi nie
doceniają tylu rzeczy, na przykład świetnego tytoniu fajkowego, nie mówiąc o
własnym dowódcy. – Westchnął ciężko, starannie zaznaczył w książce miejsce, gdzie
skończył, złożył podpórkę i wyprostował się w fotelu. – Zdawałoby się, że we własnej
kabinie człowiek ma prawo do chwili spokoju i ciszy.
Odsunął boczną szybę. Lodowaty podmuch gęstego od śniegu wiatru wtargnął do
wnętrza, wnosząc ze sobą spotężniały nagle ryk silników. Carpenter skrzywił się i
wysunął głowę, osłaniając oczy dłonią w rękawiczce. Po upływie pięciu sekund
zniechęcony potrząsnął głową, zacisnął oczy, krzywiąc się przy tym jakby z bólu,
cofnął głowę, zasunął szybę, zgarnął dłonią śnieg z płomiennie rudych włosów i ze
wspaniałych wiechci wąsów, po czym odwrócił się do Smitha.
–To nie byle co, majorze, zabłądzić w zamieci, lecąc nocą nad rozdartą wojną
Europą.
–Błagam, panie pułkowniku – zaprotestował żałośnie Tremayne.
–Nikt nie jest nieomylny, mój chłopcze. Smith uśmiechnął się grzecznie.
–Chce pan przez to powiedzieć, że nie wie pan, gdzie jesteśmy?
–Skąd mogę wiedzieć? – Carpenter obsunął się nieco w fotelu, przymknął oczy i
ziewnął szeroko. – Ja tylko prowadzę maszynę. Mamy nawigatora, nawigator ma
radar, a ja nie ufam ani jednemu, ani drugiemu.
–Proszę, proszę. – Smith potrząsnął głową. – I pomyśleć że mnie okłamano w
Ministerstwie Sił Powietrznych. Powiedziano mi, że latał pan ze trzysta razy z
różnymi misjami i że zna pan Europę lepiej niż przeciętny taksówkarz zna Londyn.
–Paskudna plotka puszczona przez wrogów, którzy usiłują przeszkodzić mi w
zdobyciu ciepłej posadki za biurkiem w Londynie. – Carpenter zerknął na zegarek. –
Uprzedzę pana dokładnie na trzydzieści minut przedtem, zanim wypchniemy was nad
strefą zrzutu. – Jeszcze raz zerknął na zegarek i mocno zmarszczył brwi. –
Poruczniku Tremayne, pańskie poważne zaniedbanie obowiązku grozi
niebezpieczeństwem całej misji.
–Słucham, panie pułkowniku? – Na twarzy Tremayne’a odmalował się jeszcze
większy niepokój.
–Powinienem był dostać kawę dokładnie trzy minuty temu.
–Tak jest, panie pułkowniku. W tej chwili, panie pułkowniku.
Smith znów się uśmiechnął, wstał prostując się ze skulonej pozycji za fotelami
Zgłoś jeśli naruszono regulamin