Tom Clancy
Martin Greenberg
POwER PlAYS 2
SPRAWA ORIONA
DOM WYDAWNICZY REBIS POZNAŃ 2000
Przełożył Jarosław Kotarski
Tytuł oryginału Tom Clancy's Power Plays: Shadow Watch
Copyright C 1999 by RSE Holdings, Inc. All rights reserved
Copyright C for the Polish edition by REBIS Publishing House
Ltd., Poznań 2000 Redaktor Błażej Kemnitz Opracowanie graficzne
Jacek Pietrzyński
PODZiĘKOWANIA
Chciałbym podziękować Jerome'owi Preislerowi za pomysłowość i
nieoceniony wkład w przygotowanie maszynopisu. Podziękowania za
pomoc należą się także Marcowi Cerasinie-mu, Larry'emu
Segriffowi, Denise Little, Johnowi Helfersowi, Robertowi
Youdelmanowi i Tomowi Mallonowi, wspaniałym ludziom z Penguin
Putnam, a szczególnie: Phyllis Grann, Da-vidowi Shanksowi i
Tomowi Colganowi. Dziękuję Dougowi Little-johnsowi, Kevinowi
Perryemu i reszcie zespołu pracującego nad Sprawą Oriona, jak
również wszystkim miłym ludziom z Red Storm Entertainment. Jak
zawsze dziękuję też mojemu agentowi i przyjacielowi Robertowi
Gottliebowi z William Morris Agency. Lecz przede wszystkim to wy,
moi czytelnicy, musicie ocenić wynik naszego wspólnego wysiłku.
Wydanie I
ISBN 83-7120-966-5
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel. 867-47-08, 867-81-40; fax 867-37-74
e-mail: rebis@pol.pl
www.rebis.com.pl
Fotoskład: Z.P. Akapit, Poznań, ul. Czernichowska 50B, tel.
879-38-88
* * *
1
CENTRUM LOTÓW KOSMICZNYCH
im.J. F. KENNEDY'EGO PRZYLĄDEK CANAVERAL, FLORYDA 15 KWIETNIA 2001
Znacznie później, gdy jej obsesją i pracą jednocześnie stało się wyjaśnienie tego, co wydarzyło się na stanowisku startowym, Annie wciąż doskonale pamiętała, jak wszystko, co dotąd przebiegało doskonale, nagle zaczęło się walić, przekształcając podniecenie i oczekiwanie w horror i mieniając na zawsze jej życie. Astronautka, gwiazda mediów, modelka, matka wszystkie szufladki, w których dotąd umieszczał ją świat, pozostały takie same. Ale zbyt dobrze znała siebie, by wątpić, że Annie Caulfield, która żyła przed katastrofą, i Annie Caulfield, która w końcu powstała z popiołów, to dwie nader odmienne kobiety. Rankiem panowały idealne warunki do startu: słaby, spokojny wiatr, umiarkowana temperatura i czyste błękitne niebo aż po wschodni brzeg wyspy Merritt. Stanowisko 39A, położone nad morzem, tonęło w promieniach słońca, a całość oglądana z okien Centrum Kontroli Startowej wyglądała niczym pocztówka lub folder turystyczny reklamujący uroki Florydy. Była to pogoda, jakiej ciągle życzyli sobie planiści NASA i jaka rzadko występowała w chwili startu. W przypadku Oriona zresztą przygotowania od samego początku przebiegały idealnie. Nie było żadnych falstartów czy frustrujących, wykrytych w ostatniej chwili usterek powodujących
przerwanie odliczania, a czasami wymuszających odwołanie startu. Wszystko, ale to dosłownie wszystko wyglądało doskonale. Dwie i pół godziny przed odlotem, wraz z resztą zespołu zarządzającego misją i innymi oficjelami z NASA, Annie odprowadziła swoją załogę (zawsze tak określała załogi, które nadzorowała) do pojazdu, który miał ich przewieźć na stanowisko startowe. Przy tej okazji, jak zwykle, wykonano pamiątkowe zdjęcia, a całość opracowali zatrudnieni przez NASA specjaliści z agencji reklamowych. Mimo to zaskoczyła ją liczba czekających przed wejściem dziennikarzy i reporterów oraz mikrofonów w kudłatych osłonach, które wyglądały niczym przerośnięte gąsienice. Był nawet ktoś z jednej z sieci telewizyjnych nadających poranne serwisy informacyjne -Gary Jakoś-mu-tam, który zaciągnął ją przed kamerę, by wygłosiła
komentarz. Gdyby się wcześniej nad tym zastanowiła, przygotowałaby się na coś podobnego - NASA poważnie traktowała współpracę z mediami, a na jej obecność w centrum podczas startu
usilnie nalegano. Podobnie zresztą jak w pewnym stopniu na mianowanie jej koordynatorem astronautów, co było całkiem wysoką pozycją w hierarchii agencji. Obliczono to na przyciągnięcie
większego niż zwykle tłumu dziennikarzy. Zgodziła się na taką rolę, mając nadzieję, że lot spełni oczekiwania rozdmuchane przez reklamę. Wysłanie w przestrzeń pierwszego modułu aboratoryjnego ISS, jak w skrócie określano międzynarodową stację kosmiczną, opóźniło się znacznie z powodu problemów finansowych. Na orbicie znajdowały się już segmenty konstrukcyjne, z którymi miało zostać połączone laboratorium, a za dwa tygodnie zaplanowano wystrzelenie z rosyjskiego kosmodromu w Kazachstanie drugiego modułu badawczego. Nie licząc politycznych korzyści, czyli konkretnego dowodu współpracy Wschodu z Zachodem, te dwa starty decydowały o istnieniu stacji, a więc otwierały nową erę wbadaniach kosmosu. Dlatego właśnie Annie zwracała taką uwagę na szczegóły, ignorując całą wrzawę otaczającą misję. Był to dla niej największy z dotychczasowych krok ku realizacji marzeń, które pielęgnowała od dzieciństwa i które sporo ją kosztowały, gdy dorosła. Miała nadzieję, że duma z udziału w programie budowy tej stacji wymaże w końcu winę i ból, które dotąd w niej przeważały. Co prawda, stanowiły niejako produkt uboczny, ale dręczyły ją od dawna. Nie był to jednak czas ani miejsce na rozmyślania o własnych problemach, toteż odsunęła je od siebie. Stała przed wejściem do kompleksu startowego 39 i obserwowała pułkownika Jima Rowlanda oraz resztę załogi Oriona wsiadającychdo srebrzystego, przypominającego autobus pojazdu z błękitnobiałym znakiem NASA. Tych pięcioro miało tworzyć historię, więc choć obowiązki nie pozwalały jej lecieć, i tak czuła, że jakaś jej część wyruszy z nimi. Byli jej grupą treningową, jej rodziną. Odpowiadała za nich. Na zawsze wrył się jej w pamięć obraz Jima, który zatrzymał się przed wejściem do pojazdu i przyjrzał tłumowi, szukając jej twarzy. Był dowódcą lotu, przystojnym i energicznym mężczyzną, który zdawał się
pulsować pewnością siebie i entuzjazmem. Ale w tej chwili nie miało to znaczenia, podobnie jak to, że w roku 1994 ukończyli razem kurs astronautów. W tej chwili przepełniała go niecierpliwość, którą w pełni mógł zrozumieć jedynie ten, kto widział Ziemię z wysokości dwustu pięćdziesięciu mil.Marchewka ponad wszystko. - Wiedział, że nie ma szans, by Annie usłyszała go w tym zgiełku, więc mówił wolno, żeby mogła czytać z jego warg. Tekst był stary - z czasów szkolenia w Houston - i dotyczył twarzowego koloru skafandrów, w które od lat ubrani byli wszyscy astronauci w trakcie startów i lądowań. Uśmiechnęła się, wspominając wspólne treningi - jednak prawdą było, że jeśli ktoś choć raz znalazł się w przestrzeni, nigdy nie przestawał za nią tęsknić. Nigdy. - Terra nos respuet - odparła, wolno wymawiając słowa. W dowolnym tłumaczeniu, które wymyślili dość dawno, motto szkoły brzmiało "Wypluła nas Ziemia".
Jim uśmiechnął się szerzej i zasalutował jej zawadiacko, po czym odwrócił się i wsiadł do pojazdu. Za nim podążyli kolejno pozostali członkowie załogi. Niedługo potem Annie uznała, że jej
funkcja reprezentacyjna dobiegła końca, i wymknęła się
dziennikarzom. Zjadła lekkie śniadanie w bufecie i poszła do
pokoju startowego przydzielonego do obsługi Oriona. W centrum
były cztery takie olbrzymie pomieszczenia, a z każdego można było
kierować operacją od etapu testów do startu promu. Później
funkcję tę przejmowało Centrum Lotów Kosmicznych im. Lyndona B.
Johnsona w Houston. Sala, pełna półkolistych konsol komputerowych
oddzielonych niewysokimi przepierzeniami i o ogromnych oknach
wychodzących na płytę startową, robiła wrażenie nawet wtedy, gdy
nie było w niej nikogo. W takie dni jak ten, kiedy pełno w niej
było kontrolerów, techników, oficjeli z NASA i zaproszonych na
uroczystość startu VIPów, Annie wydawało się, że sama atmosfera
jest elektryzująca. Zajęła swoje miejsce w sekcji zarządzania
operacją, co było miło i oficjalnie brzmiącą nazwą przestrzeni
wydzielonej dla zaproszonych gości i ważniejszych przedstawicieli
agencji, których obecność z punktu widzenia procedury startowej
była zupełnie nieistotna. Zauważyła, że siedzący po prawej
mężczyzna posłał jej zaintrygowane spojrzenie z gatunku: "Na
jakiej to reklamie widziałem twoją twarz?" Przyzwyczaiła się do
takich spojrzeń, odkąd stała się sławna, lecz nagle zdała sobie
sprawę, że przygląda się sąsiadowi niemal w ten sam sposób. Co
prawda, niewielu biznesmenów miało bardzo znane nazwiska, ale
jedynie ktoś, kto przespałby ostatnie dziesięć lat, nie
rozpoznałby założyciela i szefa UpLink International, jednej z
najważniejszych firm dla rozwoju światowej techniki, a także -
co ważniejsze z punktu widzenia Annie - głównego wykonawcy
międzynarodowej stacji kosmicznej. Mężczyzna wyciągnął ku niej
dłoń ze słowami: - Przepraszam, że się przyglądam, ale to
prawdziwy zaszczyt poznać panią, pani Caulfield. Jestem... -
Roger Gordian. - Uśmiechnęła się. - Najsłynniejszy cywilny
zwolennik naszego programu. Aha, wystarczy po prostu Annie. - No
tak, imiona to tu zdecydowanie najpopularniejsza forma. - Wskazał
na siedzącą po drugiej stronie uderzająco piękną brunetkę w
doskonale skrojonym kostiumie. - Proszę pozwolić, że przedstawię
pani mojego wiceprezesa projektów specjalnych Megan Breen. W taki
czy inny sposób stoi generalnie za wszystkim, co nasza firma
zdołała osiągnąć. Kobiety uścisnęły sobie dłonie i Megan dodała:
Mam nadzieję, że poświadczysz to, co właśnie powiedział, gdy
będę negocjowała podwyżkę. Gordian mrugnął porozumiewawczo do
Annie.
Biedna Megan musi się jeszcze sporo nauczyć o lojalności
między byłymi myśliwcami. W uśmiechu Annie pojawiło się coś
więcej niż humor.
Zostałeś zestrzelony nad Wietnamem, prawda? - spytała.
Gordian skinął głową.
- Przez sowiecką rakietę typu Goa podczas przelotu na małej
wysokości nad Khe Xanh. - Umilkł na chwilę. - Latałem od roku z
355. z Laosu, a następne pięć lat spędziłem w więzieniu Hoa Lo. -
"Hanojski Hilton". Mój Boże, prawda. Czytałam, jak traktowano
tam więźniów. O komorach gwiezdnych... - Annie umilkła,
przypominając sobie detale.
Szczególnie utkwiły jej w pamięci pokoje 18 i 19 w rejonie
określanym przez jeńców mianem "Hotelu Złamanych Serc". Pierwszy
nazwali Zmiękczalnią, drugi - Pryszczatym. W Zmiękczalni bito
nowo przybyłych, by zdali sobie sprawę, gdzie się znaleźli.
Pryszczaty nazwę zawdzięczał specyficznie położonemu tynkowi,
który tworzył guzowate nierówności skutecznie tłumiące krzyki
torturowanych. Ten oraz podobne wynalazki były spuścizną po
Francuzach. Można mówić o tej nacji, co się chce, ale trzeba
przyznać, że na skolonializowanych obszarach Francuzi pozostawili
wzbudzające szacunek więzienia, z których nie sposób było uciec.
Potrafiono w nich wymusić pożądane zmiany behawioralne u
najbardziej nawet zatwardziałych i niepoprawnych osadzonych. Do
takich należało właśnie więzienie Hoa Lo czy słynna kolonia karna
na Diabelskiej Wyspie przy wybrzeżu Gujany Francuskiej. Brutalna
bezwzględność i nieludzkie warunki były ich atrybutami, a
Wietnamczycy okazali się wyjątkowo pojętnymi uczniami i w pełni
wykorzystali swą kolonialną spuściznę. Ja też słyszałem o twoich
przejściach - przerwał ciszę Gordian. - Sześć dni ukrywania się
w Bośni po katapultowaniu z F-16 na dwudziestu siedmiu tysiącach
stóp. Przeżyłaś chyba tylko dzięki łasce boskiej.Dzięki łasce
boskiej, kursowi przetrwania, radiotelefonowi i azbestowemu
żołądkowi, z którego wyśmiewano się, odkąd sięgam pamięcią, a
który okazał się wyjątkowo przystosowany do diety składającej się
z larw i gąsienic - wyjaśniła rzeczowo. - Teraz, kiedy właściwie
każdy samolot wyposaża się w twój system naprowadzająco-
rozpoznawczy GAPSFREE, jest znacznie mniej prawdopodobne, by
jakiś pilot dał się tak zaskoczyć jak ja.
- Przeceniasz moje zasługi, a nie doceniasz własnych. - Widać
było, że poczuł się nieswojo. Czym prędzej zmienił temat,
wskazując na salę. - Choć założę się, że zgodzimy się, że to
rzeczywiście jest godne uznania. Annie, nieco zaskoczona,
przytaknęła odruchowo. Jeśli się nie myliła - a gdy oceniała
ludzi, myliła się raczej rzadko miała właśnie okazję zobaczyć
przebłysk autentycznej skromności swego rozmówcy. U kogoś takiego
jak Gordian, czego nauczyło ją przebywanie wśród wysoko
postawionych i potężnych osobistości, był to prawdziwy ewenement.
Uczyła się naturalnie na własnych błędach i nie były one
najsympatyczniejsze. - To twój pierwszy start? - spytała. - W
innej niż rola widza, tak. Kiedy nasze dzieci były jeszcze
dziećmi, przyjechaliśmy z Ashley, by z terenu przeznaczonego dla
publiczności obserwować start Endeavora. To było spektakularne
przeżycie, ale w porównaniu z obecnością w centrum startowym... -
Drętwieją palce, a serce podskakuje - powiedziała ze
zrozumieniem Annie. - Sądzę, że dla ciebie to też jeszcze nie
rutyna - zauważył z uśmiechem.
- I nigdy nie będzie.
Po chwili Gordian wstał, widząc zbliżającego się administratora
NASA Charlesa Dorseta. Uścisnęli sobie dłonie i Dorset porwał go
na spotkanie z grupą osobistości przebywających w sąsiednim
pokoju.Co będzie dalej? - spytała Megan, pochylając się nad
opuszczonym przez Gordiana fotelem. - Tyle się tu naraz dzieje,
że trudno wszystko ogarnąć. Nie przejmuj się. Wysyłanie ludzi
w kosmos to skomplikowany proces. Nawet astronauci nie
pamiętaliby o wszystkim bez ściąg. A mają za sobą lata treningów
i mnóstwo prób pocieszyła ją Annie. - Mówisz poważnie? O tych
ściągach? - Przykleja się je na tablicy przyrządów - wyjaśniła. -
Mały krok dla ludzkości, wielki dla rzepów. Klej może być zbyt
słaby, więc nie używa się kartek samoprzylepnych, lecz folii z
rzepami. - Zerknęła na zegarek. - Żebyś się lepiej orientowała,
co nas czeka, do startu pozostała mniej więcej godzina i jak
dotąd wszystko idzie dobrze. Zespół odprowadzający zamknął i
zabezpieczył właz, a za chwilę opuści stanowisko startowe i uda
się w rejon wycofania. Komputerowe sprawdzanie poprzedzające
start rozpoczęło się wiele godzin temu, ale na pokładzie promu
i tak jest mnóstwo przełączników, więc teraz załoga upewnia się,
czy wszystkie znajdują się we właściwych położeniach. - Przyznam
się, że zaskoczyła mnie liczba personelu w tej sali - powiedziała
Megan. - Oglądałam już starty w telewizji i spodziewałam się
licznej obsady, ale tu jest ze dwustu ludzi. - Niezły strzał -
przyznała Annie. - Właściwie nieco więcej, około dwustu
pięćdziesięciu. Ale to i tak połowa obsady z czasów, gdy
startowały misje Apollo - wyjaśniła. - Jeszcze kilka lat temu
potrzebowaliśmy o jedną trzecią więcej. Nowy sprzęt i
oprogramowanie systemu kontroli startu pozwoliły skonsolidować
całą operację i zmniejszyć liczbę operatorów. - Przepraszam, że
wyszedłem w połowie rozmowy, ale Chuck chciał, żebym poznał jego
zastępców - przeprosił Gordian, zjawiając się z powrotem. Dla
kogo Chuck, dla tego Chuck, pomyślała Annie. Dla niej wciąż był
to pan Dorset. Jak widać, nie wszędzie w NASA obowiązywała zasada
mówienia po imieniu. Zapamiętała jednak, że nie powiedziała tego
głośno, by nie urazić gościa. - Gdy cię nie było, wypytałam Annie
o różne rzeczy - poinformowała go Megan. - Dowiedziałam się
mnóstwa interesujących rzeczy.
- W takim razie mam nadzieję, że jeszcze jeden żądny wiedzy uczeń
nie sprawi zbytnich kłopotów - powiedział Gordian, siadając w
fotelu. - W ogóle. - Annie uśmiechnęła się lekko. - Dopóki
będziemy rozmawiali cicho, możecie pytać, o co tylko chcecie.
Przez następne pięćdziesiąt minut to właśnie robili. Na dziewięć
minut przed startem wstrzymano odliczanie i w sali zapadła cisza.
Kontrolerzy czekali w gotowości, obserwując poczynania zespołu
zarządzającego, który tworzyli wyżsi pracownicy agencji oraz
inżynierowie odpowiedzialni za tę misję. Grupa odbywała cichą,
lecz poważną naradę, a kilku jej członków sięgnęło po telefony
przymocowane do pulpitów. - Wstrzymanie odliczania w tym momencie
to także rutynowe postępowanie - wyjaśniła Annie, czując
zaintrygowane spojrzenia rozmówców. - Pozwala astronautom i
personelowi naziemnemu nadgonić opóźnienia w sprawdzaniu sprzętu
i wprowadzić ostatnie poprawki, jeśli zachodzi taka potrzeba. W
tym czasie członkowie zespołu zarządzającego podejmują ostateczne
decyzje. Przed startem niektórzy chcą się jeszcze porozumieć z
inżynierami z Houston. Kiedy każdy podejmie decyzję, głosują, by
sprawdzić, czy osiągnęli konsensus. - Annie wskazała lekkie
słuchawki leżące na jej pulpicie i dwa dodatkowe zestawy
przeznaczone dla Gordiana i Megan. - Gdy ponownie zacznie się
odliczanie, możecie je nałożyć. Będziecie słyszeć rozmowy między
promem a obsługą. - Głosowanie, o którym wspomniałaś... długo
trwa? - spytała Megan.
- To zależy od pogody, problemów technicznych, które pojawiły się
do tego czasu, i mnóstwa innych czynników. Jeśli jeden z
kierowników będzie miał zły horoskop na ten dzień, teoretycznie
może wymusić odłożenie startu. Choć nigdy o czymś takim nie
słyszałam, przyznaję, że zdarzały się dziwne przypadki. Na
przykład, pięć czy sześć lat temu start Discovery został odłożony
o przeszło miesiąc za sprawą pary dzięciołów. Gordian spojrzał
na nią. - Dzięciołów?!
- Dzięciołów. - Annie uśmiechnęła się, widząc jego minę. Zamiast
interesować się drzewami wydziobywały dziury w osłonie
zewnętrznego zbiornika paliwa. Po naprawie wezwano ornitologa,
który przepłoszył je, wieszając wokół stanowiska startowego
sztuczne sowy. - Niesamowite. - Gordian potrząsnął głową. - Nie
przypominam sobie, żebym cokolwiek o tym słyszał... Opowieści
z przylądka. Mogłabym wam powiedzieć więcej, niż mielibyście
ochotę usłyszeć. - Zachichotała. - Ale nie musicie się obawiać.
Z tego, co widzę, dziś decyzja o starcie zapadnie szybko. I miała
rację - w ciągu kilku minut narada skończyła się, kierownicy
wrócili do swoich pulpitów i sięgnęli po telefony. Na wielkim
ekranie widać było obraz z kamer przemysłowych pokazujących
stanowisko startowe popularnie zwane "kominem": kratownicę
podtrzymującą w pionie dwa silniki rakietowe na paliwo stałe,
masywny, wysoki na sto pięćdziesiąt stóp zbiornik zewnętrzny i
sam prom zwany orbiterem. Annie doskonale znała jego wnętrze jak
tylko potrafi ktoś, kto latał na jego pokładzie - i widziała
oczyma wyobraźni to, czego nie pokazywały kamery. Jim i jego
pilot Lee Everett, przypięci pasami do foteli, mieli opuszczone
przysłony hełmów, gdyż słońce zalewało kokpit potokiem światła.
Za nimi spoczywały Gail Scott, zajmująca się ładunkiem, i
specjalistka do spraw misji Sharon Ling; trzej pozostali
członkowie załogi zajmowali fotele nieco niżej, na środkowym
pokładzie. Wszyscy siedzieli, ale fotele znajdowały się
prostopadle do ziemi, by zredukować skutki przeciążeń
występujących podczas startu i wznoszenia. Annie nigdy nie miała
problemów z żołądkiem podczas lotu, ale wiedziała, że wszyscy za
prawym uchem mają przyklejony plaster ze skopolaminą
neutralizującą symptomy powodowane przez przyspieszenie czy zanik
ciążenia. Sercem i duszą była z nimi, doświadczając tego samego,
czego oni doświadczali na każdym etapie. Do startu pozostało pięć
minut. Annie skupiła się na głosach w swoich słuchawkach. -
...kontrola, tu Orion - mówił Jim. - Odpalamy APU. Pierwszy i
drugi na zielonym, trzeci w trakcie rozruchu. - Rozumiem, melduj
stan trzeciego - odparł kontroler.
- Zielony. Mamy sprawne trzy na trzy. Pracują bez zarzutu. -
Rozumiem Orion. Ślicznie. Annie czuła, jak narasta w niej
podniecenie. Rozmowa oznaczała, że zasilane hydrazyną rozruszniki
mające odpalić w trakcie lotu wznoszącego główne silniki promu
zostały uruchomione i działały prawidłowo. Słuchała dalej. Prom
przeszedł na własne zasilanie, w zewnętrznym zbiorniku
podwyższono ciśnienie. Obok niej Gordian z fascynacją wpatrywał
się w stanowisko startowe. Teraz rozmawiali wyłącznie kontrolerzy
- reszta milczała zgodnie z wymogami procedur startowych. Tych
przestrzegano z całą surowością, choć Annie podejrzewała, że
przytłaczająca powaga chwili i tak pozbawiłaby ją głosu. Na dwie
minuty przed godziną T główny kontroler oznajmił, że prom gotów
jest do startu, a Annie poczuła mrowienie, które z opuszków
palców przeszło na całe jej ciało. Zapamiętała, że gdy do
wyznaczonego czasu brakowało sześciu sekund, spojrzała na zegar
wbudowany w konsolę. W tym momencie w półsekundowych odstępach
i w kolejności kontrolowanej przez komputer pokładowy Oriona
powinny odpalić główne silniki promu. Zamiast tego zaczęły się
kłopoty. I to te najgorsze, niezapomniane.
Od momentu, w którym zorientowała się, że coś jest nie tak, aż
do tragicznego finału wszystko przebiegało z tak ogromną
prędkością, iż zaskoczenie przekształciło się w pełne osłupienie
i niedowierzanie. W pewien sposób było to zbawienne, gdyż
stłumiło przerażenie, które inaczej mogło się okazać
przytłaczające.Kontrola... mam czerwony stan silnika numer trzy.
- Spięty głos należał do Jima. A chwilę później w słuchawkach
rozległ się przeszywający dźwięk głównego alarmu.Mamy gorący
silnik... spada ciśnienie LH2... uruchomiły się detektory dymu...
mamy dym w kabinie! Przez salę przebiegł dreszcz. Annie spojrzała
na ekran, odruchowo zaciskając dłonie w pięści. Z dyszy jednego
z głównych silników Oriona wystrzelił słup oślepiającego
ognia.Natychmiast przerwać start! - Głos kontrolera był spokojny,
choć wiele go to kosztowało. - Rozumiesz, Jim? Natychmiast
opuśćcie orbiter! Rozumiem... - wykaszlał Jim. - Ja... my...
trudno cokolwiek zobaczyć...Jim, biały pokój wrócił na pozycję!
Wynoście się stamtąd, i to już! Annie z trudem przełknęła ślinę.
Podobnie jak wszyscy astronauci wielokrotnie ćwiczyła awaryjne
opuszczanie promu i doskonale znała procedurę. Białym pokojem
nazywano niewielką komorę ciśnieniową umieszczoną na końcu
wysięgnika łączącego wieżę z włazem promu. W niej astronauci
docierali na pokład, a na dziesięć minut przed startem odłączała
się automatycznie wraz z wysięgnikiem. Teraz ponownie znalazła
się na miejscu. Zgodnie z ustalonymi procedurami ewakuacyjnymi
załoga opuszczała prom przez właz, po czym przebiegała po
wysięgniku na platformę znajdującą s...
TAZA47