MacDougal Bonnie - ZĹ‚amane przyrzeczenie.pdf

(1098 KB) Pobierz
2976292 UNPDF
Bonnie MacDougal
Przekład Grażyna Jagielska
Złamane przyrzeczenie
1
Część pierwsza
Przesłuchanie
2
1
Gdziekolwiek pojawił się Dan Casella, zwracały się ku niemu wszystkie głowy,
rozstępowały tłumy. Jenny widywała to już wcześniej w salach sądowych i
konferencyjnych, ale nigdy na lekcji baletu. Pianista pomylił się i przestał grać, a ostatnia
fałszywa nuta wibrowała jeszcze przez chwilę w niespodziewanej ciszy. Monsieur duBret
wykonał doskonały piruet na swoich sześćdziesięcioletnich palcach i spojrzał na intruza
spod ściągniętych brwi. Jenny zamarła, niemal zahipnotyzowana pojawieniem się Dana
w tym miejscu, o tej porze, podczas gdy smukłe ciała tancerzy przy poręczy zafalowały
niespokojnie niby zasłona na wietrze.
Dan minął ich jakby byli świadkami w kolejce do przesłuchania i podszedł do
Jenny. Tkwiła zawieszona nad podłogą w grand plie ; jej wdzięk znikł nagle, wyprostowała
się jak nieporadny źrebak po raz pierwszy stający na nogi. Z przerażeniem zdała sobie
sprawę, że ma na sobie przepocony trykot, a koński ogon opada jej smętnie na kark.
W lustrze ukazała się twarz Leslie. Wykrzywiła się do Jenny, otworzyła szeroko
usta i oczy w przesadnej pantomimie pytania: „To ON?”
Jenny potrząsnęła głową, chociaż to rzeczywiście był on.
- Jennifer, potrzebuję cię - powiedział Dan swoim zawodowym, poufnym tonem.
Nie należało pytać dlaczego: Dan był jej zwierzchnikiem.
- Pójdę się przebrać - zaproponowała.
- Nie ma czasu. Zarzuć tylko coś na siebie. Spotkamy się na zewnątrz.
Skinęła głową i ruszyła do przebieralni.
- Hco to się hdzieje? - warknął maestro.
-Przepraszam, monsieur. - Jenny zatrzymała się przed nim na sekundę.
- Pilna sprawa w biurze.
- Hza dużo hzajęć pani thaci!
- Bo ma chrapkę na co innego - odezwała się Leslie z końca linii.
Monsieur duBret spiorunował ją wzrokiem i Jenny skorzystała z okazji, by
umknąć.
3
- Do zobaczenia, malutka! - zawołała Leslie.
W przebieralni Jenny zasunęła za sobą kotarę kabiny, zdjęła baletki i owijacze,
włożyła szary żakiet i plisowaną spódnicę. Dan powiedział, że nie ma czasu na
przebieranie się i Jenny wzięła sobie do serca jego słowa. Wcisnęła baletki do torby,
włożyła pantofle i w niecałe pięć minut była gotowa.
Dan czekał, z rękami w kieszeni prochowca, równie swobodny w zakurzonym
westybulu pałacu sztuk pięknych, jak w każdym innym miejscu na ziemi. Kobiety -
tancerki i studentki muzyki - mijały go, unosząc brwi i uśmiechając się zachęcająco,
zaintrygowane niezwykłym zestawieniem jego mrocznej, niebezpiecznej urody z aparycją
filadelfijskiego prawnika.
- Co się stało? - Płaszcz włożyła już w drzwiach, które przed nią otworzył.
- Nowa sprawa! - powiedział. - Kryzys!
Na ulicy było zimno, zapadał zmierzch. Styczniowe dni były coraz dłuższe, ale
jeszcze nie na tyle, by się to dało odczuć. Jenny biegła truchtem Broad Street, by
dorównać długim krokom Dana.
- Kim jest klient? - zapytała. Studia ukończyła dopiero dwa lata temu, ale już
wiedziała, o co pytać w pierwszej kolejności. Najpierw ogólna perspektywa, dopiero
potem fakty.
- Harding & McMann.
Harding & McMann nie byli klientami, lecz konkurencją; główną prawniczą firmą
filadelfijską, popularniejszą nawet niż ich własna - Foster, Bell & McNeil. Jeżeli Harding &
McMann potrzebowali adwokata, mogli skorzystać z dwustu własnych. Dlaczego zwrócili
się do Dana?
- Co to za kryzys? - zapytała.
- Przyłapali jednego ze swoich.
- Kradł z firmy?
- Gorzej! - Dan zatrzymał się przed czerwonymi światłami na Chestnut. - Okradał
klienta.
Światło się zmieniło i Dan dwoma krokami przemierzył ulicę.
4
- Co teraz? - zapytała, biegnąc za nim.
- Teraz chce to ogłosić światu. - Dan odwrócił głowę i uśmiechnął się po raz
pierwszy i ostatni tego wieczoru. - A my musimy go powstrzymać.
Klientami Harding & McMann była stara filadelfijską arystokracja finansowa i
najpoważniejsi menedżerowie, firma zajmowała więc górne piętra w starej kamienicy na
Broad Street. Inni przenieśli się do nowych biurowców na Market West, ale H & M
trzymała się twardo South Broad. Stuletnia historia firmy łączyła ją z tym miejscem -
utrzymywali jej wspólnicy; trzeba było chronić tradycję, nie mówiąc o sporych udziałach
w przedsiębiorstwie, które było właścicielem budynku. Przecznicę dalej stał pomnik
Williama Penna, surowego kwakra, ulokowany dość niefortunnie na tle empirowej
architektury ratusza.
Budynek był już zamknięty na noc, ale strażnika uprzedzono o ich przybyciu. Dan
powiedział do interkomu swoje nazwisko, zamek odskoczył i weszli do windy, która
zawiozła ich na dwudzieste piętro. Jenny spoglądała ukradkiem na Dana, gdy
przeczesywał dłonią kędzierzawe włosy i poprawiał okulary, tego dnia w rogowej
oprawie. Zmieniał je jak inni mężczyźni krawaty, więc nigdy nie stały się integralną
częścią jego wyglądu. Bez nich jego twarz stawała się niepowtarzalna.
W mosiężnych drzwiach windy Jenny widziała swoją równie niepowtarzalną twarz,
szczupłą i owalną, pozbawioną makijażu, o jasnych, głęboko osadzonych oczach, zbyt
wysokim czole, którego nie tuszowały długie, brązowe włosy ściągnięte w kucyk. Szybko
spuściła wzrok, ale zdążyła jeszcze pochwycić odbicie swoich nóg w różowych
rajstopach.
Drzwi windy się otworzyły i z krzesła w recepcji poderwał się wysoki, łysiejący
blondyn.
- Cześć, Dan! - powiedział z wyraźną ulgą.
- Cześć, Charlie. - Dan powitał go uściskiem dłoni bez uśmiechu. - Jest tu
jeszcze?
- Trwa na posterunku. W sali konferencyjnej.
Jenny pomyślała, że to musi być Charles Duncan, partner Harding & McMann.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin