Sandemo Margit - Saga O Królestwie Światła 13 - Tajemnica Gór Czarnych.doc

(735 KB) Pobierz
MARGIT SANDEMO

Margit Sandemo

TAJEMNICA GÓR CZARNYCH

Saga o Królestwie Światła 13

Z norweskiego przełożyła

ANNA MARCINIAKÓWNA

POL-NORDICA

Otwock


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ekspedycja z Królestwa Światła jest gotowa do pokonania ostatniego etapu: dotarcia do źródła jasnej wody w Górach Czarnych. Wybrany, młody Indianin Oko Nocy, ma podjąć próbę zdobycia wody. Towarzyszą mu Shira i Mar oraz szlachetny Marco, książę Czarnych Sal. Żadne z nich jednak nie może iść z nim aż do samego końca. Ostatni odcinek musi przebyć sam i nikt nie wie, czy uda mu się sforsować wszystkie przeszkody...

RODZINA CZARNOKSIĘŻNIKA

 

 

 

LUDZIE LODU

 

 

 

INNI

 

 

 

Ram, najwyższy dowódca Strażników

Inni Strażnicy: Rok, Tell, Kiro, Goram

Faron, potężny Obcy

Oriana

Thomas

Helge, Wareg

Geri i Freki, dwa wilki

 

Ponadto w Królestwie Światła mieszkają ludzie wywodzący się z rozmaitych epok, tajemniczy Obcy, Lemuryjczycy, Madragowie, duchy Móriego, duchy przodków Ludzi Lodu, elfy wraz z innymi duszkami przyrody, istoty zamieszkujące Starą Twierdzę oraz wiele różnych zwierząt.

Poza tym w południowej części Królestwa Światła żyją Atlantydzi. Istnieją też nieznane plemiona w Królestwie Ciemności oraz to, co kryje się w Górach Czarnych, źródło pełnego skargi zawodzenia.


Wnętrze Ziemi

(jedna połowa)

 


 

„NASIENIE WROGA,

MLEKO DZIEWICY

I KREW KOŚCIOTRUPA”

- Jakim sposobem znajdziemy coś takiego? - zastanawiał się Oko Nocy wzburzony. - I to tutaj? Gdzie nie ma dosłownie niczego!

STRESZCZENIE

Królestwo Światła znajduje się w centralnym punkcie Ziemi. Oświetla je Święte Słońce, poza nim natomiast panuje Ciemność, nieznana i przerażająca.

Najwyższym celem Obcych jest stworzenie na Ziemi trwałego pokoju i uratowanie planety Tellus. Żeby można było to osiągnąć, uczucia ludzi muszą się gruntownie odmienić. To zaś mógłby sprawić cudowny eliksir, usuwający z umysłów ludzi złe i nienawistne myśli.

Obcy, Lemuryjczycy, Madragowie i część ludzi z Królestwa Światła zdobyli już wszystko, co potrzebne do tego eliksiru, brak im jeszcze tylko jednego składnika, a mianowicie jasnej wody ze źródła dobra, znajdującego się gdzieś w Górach Czarnych, siedzibie zła.

Królestwo Światła wysyła więc w tamte rejony ekspedycję dla zdobycia drogocennej wody. Jest to jednak wyprawa bez nadziei na powodzenie. Góry Czarne bowiem słusznie nazywane bywają również Górami Śmierci i każdy, kto znajdzie się w obrębie oddziaływania zła, sam też staje się zły. To właśnie najbardziej wszystkich przeraża.

Dowódca ekspedycji, wysoko postawiony Obcy imieniem Faron, odesłał już do domu większość jej członków, którzy najlepiej jak umieli wykonali swoje zadania. Na pokładzie Juggernauta numer dwa zostali właśnie Faron, Madrag Tich, kierujący budzącym grozę pojazdem, Lemuryjczyk Ram, dowódca Strażników w Królestwie Światła, oraz jego ukochana, Indra, pochodząca z Ludzi Lodu. Poza tym jest jeszcze leśny elf, Tsi-Tsungga, tak ciężko ranny, że uratować go może jedynie woda ze źródła dobra. U łoża chorego wiernie czuwa Siska, księżniczka z Ciemności. Został również niezwykły, małomówny syn Czarnoksiężnika, Dolg, oraz jego nieodłączny towarzysz, Lemuryjczyk Cień, który jest duchem. Dziewiątym pasażerem J2 jest wilk Freki, którego członkowie ekspedycji uratowali spod wpływu zła.

Otoczeni przez potwornie złe siły, czujnie strzeżeni, czekają cierpliwie na czworo przyjaciół, których wybrano do spełnienia najważniejszego zadania: odnalezienia źródła dobra i zdobycia jasnej wody.

Cała czwórka zniknęła w górach przed wieloma dniami i przepadła gdzieś na nieznanych pustkowiach.

1

Ziemia powstawała bardzo powoli, musiały upłynąć miliony lat, zanim uzyskała swoją formę. Kiedy wszystko ukształtowało się już na tyle, że z chaosu mogło się wyłonić życie, w przestrzeni kosmicznej mrok został oddzielony od światła, w sercach żywych istot radość oddzielono od smutku, a dobro i zło zamknięto w ukrytych źródłach.

Ziemię przecinają na wskroś dwie żyły wodne. Biorą one początek w centrum globu i ciągną się ku powierzchni, do świata żywych. I dobro, i zło wydobywają się później w postaci oparów i rozprzestrzeniają ponad Ziemią tak, że wszystko, co żywe, musi je wdychać.

Zwierzęta bardzo dobrze poradziły sobie z wpływem oparów. Większość z nich zachowała nienaruszoną czystość uczuć, tylko niektóre gatunki stały się złe i agresywne wobec innych, ale i to służy jedynie ich przetrwaniu.

Także wielu ludzi potrafiło się oprzeć prawie niezauważalnemu wpływowi zła. Są jednak i tacy, którzy nigdy nie posmakowali łagodnego tchnienia dobra.

W roku 1742 Shira z Ludzi Lodu zdołała doprowadzić do tego, że źródła znajdujące się na powierzchni Ziemi zostały zamknięte na zawsze. Z tego właśnie powodu opary wydobywające się z podziemnych zbiorników zaczęły gęstnieć. Na powierzchni Ziemi różnicy nie zauważano, dawne opary bowiem unosiły się nad nią jeszcze przez wiele stuleci.

Źródła zaś w Górach Czarnych, tuż koło centrum globu, istniały nadal.

Opowiemy teraz o ponurej historii tych ostatnich źródeł i o tym, jak Faron oraz jego towarzysze z Królestwa Światła narażali życie po to, by woda ze źródła dobra mogła uzyskać przewagę, oraz po to, by, o ile to możliwe, zamknąć źródło zła.

 

Tych kilkoro pozostałych jeszcze członków ekspedycji, wiernie czekających na czwórkę wysłańców, kuliło się we wnętrzu pojazdu. Na zewnątrz panował mrok i zło. W środku było ciepło i jako tako bezpiecznie.

Wciąż myśleli o czworgu wędrujących samotnie po groźnych przestrzeniach, po tajemniczych pustkowiach zimnych Gór Czarnych. Nic nie mogli dla nich zrobić, tylko czekać i mieć nadzieję.

- Co z farangilem, Dolgu? - zapytał Faron cicho. - Czy coś się poprawiło?

- Nie wiem, Faronie - odpowiedział głucho strażnik szlachetnych kamieni - Boję się, że już nigdy nie będzie naprawdę czysty.

- Zło, które go dotknęło, było zbyt wielkie. Zbyt często nasz czerwony klejnot musiał się mierzyć z draństwem i nienawiścią - przytaknął Cień. - A co z szafirem?

- Też zmętniał, ale nie aż tak - wyjaśnił Dolg.

Ram siedział w milczeniu, obejmując ramieniem Indrę. Odnaleźli się nareszcie oboje, ale czy kiedykolwiek jeszcze dane im będzie zobaczyć piękne Królestwo Światła, tego nikt nie wiedział.

U posłania Tsi czuwała Siska, blada ze zmęczenia i troski. Elf ziemi i lasu znowu spał, ale jego świszczący, ciężki oddech nie wróżył nic dobrego.

Madrag Tich siedział bez słowa nad swoimi migającymi lampkami i nieustannie wypatrywał, czy nie dostrzeże czegoś w ciemniejącej coraz bardziej dolinie. Na podłodze leżał Freki, wilk, który z własnej woli został, żeby im pomagać.

Dolg, samotny nawet w gronie towarzyszy, wstał i bezszelestnie poszedł zobaczyć swoje kamienie. Przekroczył próg małego, tajemnego pokoiku, gdzie leżały w ciepłym blasku niedużego Świętego Słońca. Zamknął drzwi i znalazł się sam na sam z kamieniami.

Światło słońca było bardzo silne, szafir jednak pozostawał od dłuższego czasu mętny, a farangil czarny.

Dolg, jedyny, który miał prawo dotykać owych rzadkiej urody klejnotów, wziął ukochany kamień drżącymi rękami.

- Mój najdroższy - szeptał cicho. - Najdroższy, ja naprawdę nie chciałem!

Był taki smutny, tak mu było ciężko na sercu, że łzy zaczęły spływać na dawniej taki promieniejący farangil. I oto tam, gdzie upadła łza, kamień stawał się jaśniejszy.

Teraz Dolg płakał z radości, łzy kapały, farangil jaśniał, bo łzy miłości i troski są w stanie uleczyć najcięższą ranę.

Kamień wciąż jeszcze nie był taki czysty jak dawniej, trzeba było na to chyba znacznie więcej czasu i starań, ale trochę pomogło.

- Tak strasznie was teraz potrzebujemy - szeptał uradowany Dolg do wszystkich trzech skarbów: farangila, szafiru i małego słoneczka, świecącego ze zdumiewającą siłą. - Potrzebujemy was, bo nasze zadanie wciąż nie zostało spełnione. Gdzieś w górach błąkają się nasi przyjaciele, są sami na najbardziej groźnych pustkowiach.

Jego myśli przepełniał lęk o nieobecną czwórkę, obejmował dłońmi to czerwony, to niebieski kamień, oba pomagały mu w tylu groźnych sytuacjach, a teraz zostały tak ciężko uszkodzone.

- Pomóżcie im - błagał szeptem. - Skierujcie swoje gorące promienie do ich serc, przekażcie im waszą siłę tak, jak ja staram się tchnąć w was moją.

Długo jeszcze stał w milczeniu, z zamkniętymi oczyma, pogrążony w modlitwie.

Na zewnątrz było śmiertelnie pusto, bardzo ciemno i bardzo zimno...

Wtedy, przed wieloma dniami, kiedy rozdzielali się na dwie grupy w zatraconych górach zła, po raz ostatni widzieli swoich drogich wybranych i patrzyli, jak tamci znikają w ciemnościach w poszukiwaniu nieznanych ścieżek wiodących do źródła dobra. Usłyszeli, że jakaś brama się zatrzasnęła, i nic już nie było widać.

Serca patrzących w ślad za odchodzącymi wypełniły pustka i lęk.

 

Kiedy wrota się zamknęły, czworo wysłańców stanęło w mrocznej ciszy, domyślając się, że tędy od dawna nikt nie wędrował.

W skład grupy bardzo starannie wybranej do trudnej i niebezpiecznej wędrówki wchodziły duchy Shira i Mar, którzy już podobną drogę przeszli przed setkami lat. Trzeci w grupie, Marco, książę Czarnych Sal, nie był duchem, lecz żyjącym człowiekiem. Dzięki pochodzeniu jednak obdarzony został bardzo długim, niemal wiecznym życiem. Ludzie Lodu uważali go za kogoś tak ważnego, że wprost trudno to wyrazić.

Czwartym, za to najważniejszym, był Indianin Oko Nocy. Urodził się ze znakiem wybranego na czole, ale był zwyczajnym śmiertelnikiem i dlatego to on musiał ostatni odcinek drogi do źródła pokonać sam, podobnie jak niegdyś musiała to uczynić Shira, dawno temu, kiedy jeszcze była żywą dziewczyną w ziemskim świecie. Wtedy przeciwstawiał się jej Mar, uczeń Złego. Później został jej mężem i najwierniejszym przyjacielem.

Zadanie Oka Nocy jednak wcale nie jest identyczne z tym, jakie miała do spełnienia Shira. Wprost przeciwnie! Byłoby dla niego sprawą zbyt prostą powtórzyć jedynie jej dokonania. Dla nikogo nie ulegało wątpliwości, że on będzie musiał pokonać własne przeszkody.

Teraz stali w ciemnościach i głuchej ciszy, nie wiedząc, gdzie się znajdują. Wokół panowało milczenie, złowieszcze milczenie.

- Oko Nocy, poświeć nam trochę swoją latarką - poprosił Marco szeptem. - Tylko ostrożnie, bardzo ostrożnie, ta cisza wydaje mi się podstępna i zdradziecka.

Indianin spełnił prośbę. Światło padło na kamienną posadzkę u ich stóp. Kierował teraz strumień wolno w górę, kawałek po kawałeczku.

Znajdowali się w jakiejś sztolni czy czymś takim. Była wąska, ciasna, wokół wędrowców zamykały się skalne ściany.

W górę wiodły schody. Stopnie jednak były strome i bardzo wysokie, takie wysokie, że każdy sięgał stojącym do kolan, a obok nic, czego można by się przytrzymać, zupełnie nic, tylko gładkie skalne ściany. Na dodatek stopnie okazały się wąskie tak, że można się po nich poruszać tylko na palcach, a kiedy Oko Nocy skierował latarkę pionowo w górę, nie zobaczyli tam niczego. Żadnego zakończenia, drzwi, przejścia, nic, tylko ciemność i zimne mury.

Nie, „mury”, to złe określenia. To po prostu skała, lita górska ściana.

Zaczęli się z wielkim mozołem wspinać.

Oko Nocy, urodzony tropiciel śladów i niewidzialnych ścieżek, szedł jako pierwszy. To zresztą słuszne również z innego powodu, był przecież w tej grupie jedynym człowiekiem, w którego żyłach nie płynęła domieszka żadnej niezwykłej krwi, był więc też jedynym, który się męczył. Należało zatem tempo wspinaczki dopasować do jego możliwości.

Skała okazała się niesamowicie gładka, często musieli się zatrzymywać i zastanowić, jak posuwać się dalej, zwłaszcza że od czasu do czasu stopnie po prostu się kończyły i zaczynały znowu znacznie wyżej. Wtedy duchy musiały pomagać, wciągać Marca i Oko Nocy, żeby mogli wspinać się dalej.

Nie wiedzieli już, jak długo to wszystko trwa, mieli wrażenie, że idą tak od wielu dni. W końcu jednak nad głowami zamajaczyło coś jaśniejszego, jakby niebo przed świtem. Znajdowali się na górze.

Oszołomieni rozglądali się w wiecznym szarym mroku gór zła. Byli teraz bardzo wysoko, znacznie wyżej niż kiedykolwiek mogliby przypuszczać, i nagle uświadomili sobie, że nie prowadzi tutaj żadna inna droga niż ta, którą właśnie przebyli. Oto przedostali się poprzez wnętrze głównej góry, wyszli na przeklęty szczyt zła.

Mieli szczęście, że nikt ich nie spostrzegł!

Wszędzie było tak ciemno, tak strasznie zimno, lodowaty wiatr przenikał do szpiku kości.

- Usiądźmy na chwilę - zaproponował Marco. - Odpocznijmy, a potem obmyślimy następny ruch.

To rozsądna propozycja, rozlokowali się zatem pod osłoną wystającej skały. Wokół nich wznosiły się do nieba, ostre szczyty, przerażająco czarne. Ale ponad sobą, oszałamiająco daleko, widzieli dającą pociechę gwiazdę, która była ich domem. Ich ukochanym Królestwem Światła.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu i dyszeli po ciężkiej wspinaczce.

Oko Nocy zastanawiał się, jak zdoła wypełnić powierzone mu zadanie. Był, rzecz jasna, przygotowywany, długo i starannie, ale kto mógłby mu powiedzieć, co tam na niego czeka? Kiedy siedziało się bezpiecznie w domu, w pięknym, jasnym królestwie, trudno było sobie wyobrazić miejsce, w którym się teraz znajdowali, nie mówiąc już o tym, co jeszcze nadejdzie.

Naturalnie wielokrotnie prosił o radę Shirę, zresztą dlatego właśnie zdecydowano, że będzie mu ona przez jakiś czas towarzyszyć w drodze. Jej podstawowa rada brzmiała:

„Zawsze dobrze się zastanawiaj! Nigdy się nie wahaj! Nigdy nie okazuj lęku, bo wtedy oni będą mieli nad tobą przewagę. Nigdy nie rezygnuj z dobroci!”

Och, jakże dokładnie odczytywał opowieść o jej wędrówce do źródeł! Pożyczył od Gabriela kroniki Ludzi Lodu i ich siedemnasty tom, zatytułowany „Ogród Śmierci", studiował tak często, że prawie się go nauczył na pamięć. O wędrówce Shiry przez wszystkie kolejne groty aż do celu, do samego źródła, czystego i jasnego. W każdej grocie czekała Shirę jakaś próba, przede wszystkim chodziło o sprawdzenie sił duchowych dziewczyny. Ach, Shira, jakie to ona spotkała swoje słabości! Zazdrość, pychę...

Ale Oko Nocy miał teraz wątpliwości. Czy nie za bardzo skupił się na studiowaniu dokonań Shiry? A co gorsza: Czy to nie zostanie mu poczytane za oszustwo, ułatwianie sobie zadania? Korzystając z jej doświadczenia, będzie przecież mógł szybciej uporać się z przeszkodami.

Nie. Wiedział, że jego zadania będą zupełnie inne. Mimo wszystko wiele się z doświadczeń Shiry nauczył. I jeśli teraz będzie czerpał z tego korzyści, to jakie to ma znaczenie? Chodzi przecież o pokonanie samej istoty zła, czy dla takiego celu nie powinno się wykorzystywać wszelkich dostępnych środków?

Całkiem zadowolony z tego rozumowania jednak nie był.

Nieustannie przemierzał w myślach szlaki swej poprzedniczki. Po pierwsze: bramy. Każda z nich była mniejsza, w końcu ostatnia okazała się zaledwie szczeliną w skale, przez którą Shira musiała się przecisnąć. Jakby się jeszcze raz musiała rodzić, tak było tam ciasno. No i liczne groty pomiędzy poszczególnymi bramami. Było ich chyba jedenaście. W każdym razie coś koło tego, trudno bowiem dokładnie określić, co nazwać grotą, a co nie.

Pierwsza grota, pierwsza próba, wielka, wykładana złotem sala zwierciadeł. Sala pychy i zarozumialstwa. Z podłogą z pajęczyny. W pewnym miejscu Shira się zapadła i o mało nie zniknęła w otchłani. Shira? Taka skromna i pokorna! To jak on sobie poradzi z całą swoją dumą i pewnością siebie?

Nie, no prawda, on nie będzie musiał sprostać takim samym próbom.

Ale co jemu jest pisane? Tego nie wiedział nikt.

Druga grota... Bezkresna, pusta przestrzeń pełna fałszywych źródeł i obietnic miłości. W tej grocie sprawdzano siłę uporu dziewczyny. Shira poradziła sobie w niej znakomicie. W trzeciej również. Tam chodziło o rozsądek i zaradność. Grota pełna olbrzymich młyńskich kamieni.

Ale to niesprawiedliwe, pomyślał nagle wzburzony. Shira niemal od urodzenia była do tego przygotowywana. Od początku wiedziała, że ma być nieskazitelnie czystym i dobrym człowiekiem. On zaś, Oko Nocy, całkiem niedawno dowiedział się, że czeka go ta trudna droga do źródła. On, wychowywany po indiańsku, według innych zasad i swoistego poglądu na to, co to znaczy „udane życie”. Z pewnością poradzi sobie w sytuacjach, gdzie chodzi o mądrość, siłę fizyczną czy wytrzymałość, jak w grocie numer dziewięć. Ale pokora, miłosierdzie i tego rodzaju łagodne uczucia... Kto może tego od niego wymagać?

Zrezygnował z rozpatrywania po raz setny fantastycznej wędrówki Shiry i oparł się o ścianę, starając się uwolnić od wszelkich myśli. Musi mieć umysł czysty na spotkanie tego, co lada chwila nastąpi.

Shira siedziała w milczeniu zdjęta lękiem. Ja nie chcę, nie chcę jeszcze raz pokonywać tej drogi przerażenia. Wiem, że nie muszę tego robić. Że powinnam zostać z Marem, kiedy stwierdzimy, że właściwy czas nadszedł. Ale co będzie, jeśli niczego nie zauważymy? Jeśli jeszcze raz zostaniemy wciągnięci przez te podstępne sieci krętych korytarzy w pełnych grozy salach? Jeśli zostanę rozdzielona z Marem i tamtymi dwoma i będę znowu musiała podjąć samotną walkę ze złem tak jak poprzednio?

Shira nie zwróciła uwagi na to, że oddycha ciężko, z trudem chwyta powietrze, a jej twarz to czerwieni się, to blednie. Znalazła się na skraju paniki i tylko uspokajająca dłoń Marca, która spoczęła na jej ręce, przywróciła jej poczucie rzeczywistości.

Tylko co to za rzeczywistość! Znajdowali się w okolicy, w której wszystko było dla nich obce.

Marco bardzo się lękał o Shirę, od chwili gdy stwierdził, jak źle znosi tę wędrówkę, przyrzekł sobie, że zrobi wszystko, żeby ją chronić. Ona jednak miała Mara, a zadaniem Marca było pilnować Oka Nocy i dbać o niego, dopóki będzie w stanie.

Najchętniej towarzyszyłbym temu chłopcu aż do samego źródła, rozmyślał Marco. Ale nie mogę, ta droga nie jest obliczona na mnie. Jestem zbyt silny, dziedzictwo, jakie przyniosłem ze sobą na świat, daje mi zbyt wielką przewagę, pokonałbym wszystkie przeszkody z łatwością. Tego musi dokonać dziecko ludzi, a Oko Nocy jest najwłaściwszym kandydatem.

Mnie natomiast przeznaczono inne, bardzo niebezpieczne zadanie. Moi przyjaciele jeszcze o tym nie wiedzą. Chyba tylko Faron i może się Dolg czegoś domyśla.

Złowieszczy dreszcz przeniknął Marca. Jakby góry, czarne i spiczaste, zamknęły się wokół niego na zawsze.

Ponury, czarny nastrój otulił jego duszę niczym ciężka peleryna. Wicher przedzierał się ze świstem między szczytami, przynosząc mu przeczucie nie dającego się ukoić cierpienia i chłodu.

Czwarty w grupie, Mar, wstał ze swojego miejsca i rozglądał się dookoła. Tuż przed jego stopami zbocze załamywało się i schodziło stromo ku dolinie. Nikt chyba nie byłby w stanie tamtędy przejść. Na samym dole majaczyły jakieś straszne budowle. Fabryki, a może paradne pałace? Z miejsca, w którym stał, widział jedynie część pompatycznego kolosa. Większość doliny przesłaniały opary i dym.

Jedna myśl nie dawała mu spokoju: Jak stąd zejdziemy? Jakim sposobem uda nam się kiedykolwiek wrócić do domu?

Tak jak to teraz widział, będzie to najcięższa ze wszystkich prób.

Skierował wzrok w inną stronę. Ku górskim pustkowiom, przez które muszą przejść.

Specjalnie daleko wzrokiem nie sięgał. Postrzępione góry zamykały krajobraz, rysowały się smoliście...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin