03 Tiffany White - Bezsenny z St. Louis.pdf

(242 KB) Pobierz
411218415 UNPDF
Tiffany White
Bezsenny w St. Louis
Walentynki 1996
SPIS TREŚCI:
PROLOG Pamela Bauer
01 ZEW TWEGO SERCA Elise Title
02 PAN PODRYWALSKI Pamela Bauer
03 BEZSENNY W ST. LOUIS Tiffany White
PROLOG, Pamela Bauer
Noc sylwestrowa, Boston.
— Zaliczam się do tych ciekawskich, chłopcy, a ciekawscy nie szczędzą innym pytań. Więc
dlaczego wy trzej siedzicie tutaj na tych taboretach, zamiast szaleć tam na parkiecie? — Fred,
tęgi barman o rumianych policzkach, wskazał ręką w głąb sali, gdzie sylwestrowe towarzystwo
bawiło się w najlepsze. — Może ty mi odpowiesz — zwrócił się do ciemnowłosego mężczyzny
po trzydziestce, siedzącego na wprost.
— Winę za to ponoszą kobiety i jeszcze raz kobiety — odparł Tristan Talbot, a jego dwaj
przyjaciele z collegu na znak pełnej aprobaty odstawili gestem abstynentów smukłe kieliszki z
szampanem.
— Chyba nie zamierzasz mi wmówić, że trzech takich przystojniaków jak wy nie mogło
poderwać sobie na tę noc trzech fajnych dziewczyn? Nigdy w to nie uwierzę.
— Ale taka jest prawda. Trzech całkiem dorzecznych facetów zostało na tę noc z pustymi rękami
— potwierdził Tristan z samokrytycznym uśmiechem. — Och, te kobiety. Na swoje
wytłumaczenie mam jedynie to, że nie jestem z Bostonu.
— Ja również jestem nietutejszy. Byłem umówiony, niestety, nie wypaliło — powiedział tonem
usprawiedliwienia Alec McCord, wysoki blondyn o atletycznej sylwetce, charakterystycznej dla
baseballisty.
— Innymi słowy, ona nie zjawiła się o określonej porze w określonym miejscu — uściślił
Nicholas Santiago, ostatni z trójki przyjaciół, po czym przeczesał palcami swoje gęste
jasnobrązowe włosy.
— W rezultacie zamiast miłosnych przygód mamy siebie, chłopcy — podsumował Tristan, nie
kryjąc ironii.
Alec przywdział teatralną minę nieszczęśliwca, która uwydatniła dołki na jego policzkach.
— Wciąż do mnie nie dociera, że spędzam sylwestra na stołku przy barze z dwoma facetami.
Czyż można niżej upaść?
— Jedyna pociecha, że nie jest to najgorszy z barów — zauważył Fred nie bez pewnej dozy
zawodowej dumy i napełnił musującym winem puste kieliszki klientów.
Mężczyźni unieśli je jak na komendę.
— Za nadchodzący rok! — Alec wzniósł toast. — Obyśmy na naszej drodze spotykali tylko
samotne kobiety, spragnione bliższych kontaktów z przystojniakami, za jakich uważa nas niejaki
Fred, barman z Bostonu.
Kieliszki stuknęły o siebie z krystalicznym brzękiem.
— Za kobiety spragnione miłości — dorzucił Tristan.
— Powinniśmy raczej powiedzieć: „Za kobiety, których wyobrażenie o miłości pokrywa się z
naszym” — dodał swoje trzy grosze Nick.
Głowy jego przyjaciół opadły do przodu. Było to coś w rodzaju potwierdzającego kiwnięcia.
— W każdej sytuacji odzywa się w nim pedantyczny prawnik — skomentował Alec.
— Powiem wam prawdę — powiedział Fred i podniósł palec niczym biblijny prorok. — Świat
jest czymś w rodzaju parkietu, a baby nam mówi że już nie prowadzimy w tym tańcu. — W jego
słowach przebijała pewność siebie człowieka, który przez trzydzieści pięć lat przyglądał się
ludziom zza barowego kontuaru.
Tristan zrobił skwaszoną minę.
— Co tu mówić o prowadzeniu! One, podejrzewam, nawet nas nie chcą widzieć na tym
parkiecie.
— Czasy zmieniają się, to pewne — oświadczył Nick filozoficznie. — Gdy któryś z nas umawia
się z dziewczyną i ona nie przychodzi, to bardzo zły znak dla całej reszty rodzaju męskiego.
— E, tam. Nie ma czego żałować - powiedział Alec.
— Mam już dość kobiet, które tylko dlatego lgną do mnie, że coś znaczę w baseballu.
— A ja z kolei mam dość tych, które przychodzą na randkę tylko po to, by udowodnić własną
wyższość nad mężczyzną — rzekł Tristan. — Chociaż, istnieją może i inne kobiety, którym
zależy bardziej na uczuciach, niż na rozgniataniu partnerów czubkiem zamszowego pantofelka.
— Problem tylko jak je znaleźć — zauważył Nick.
— Zawsze można dać ogłoszenie — rzucił Fred od niechcenia. — Wiecie, w rubryce
matrymonialnej...
— Nie miewasz lepszych pomysłów?
— Ja miałbym zniżyć się do czegoś takiego?
Jedynie Alec nie zlekceważył pomysłu Freda.
— Rzecz, nad którą warto się zastanowić — powiedział, cedząc sylaby.
Słysząc takie bluźnierstwo, Tristan i Nicholas głucho jęknęli.
— Przypominam, że collegu mamy już za sobą — odezwał się Tristan. — Nie będziemy chwytać
się takich rozpaczliwych sposobów.
— A co złego widzisz w niewinnym prasowym ogłoszeniu? — zapytał Alec.
— Jeden ze stałych bywalców tego lokalu — wtrącił Fred — trafił tą metodą w dziesiątkę. Dał
anons, spotkał się z szałową babką, by na drugi dzień nazwać to spotkanie najbardziej
fantastyczną randką swojego życia.
Alec bawił się swoim kieliszkiem.
— Upojna noc w zamian za dwie linijki w gazecie petitem.
— To dobre dla studenterii — powtórzył Tristan ze wzgardliwą miną.
— A i to niekoniecznie. Pomyślcie, gdybyśmy robili to przedtem w collegu, który z nas
skończyłby na jednej fantastycznej randce? — zapytał Nick.
— Pan Podrywalski, czyli ja, na pewno by nie skończył — oświadczył Tristan tonem zadufanego
w sobie podrywacza. Najwidoczniej wypity szampan robił swoje.
Alec i Nick wybuchli śmiechem.
— Pan Podrywalski! To było dobre w bostońskim collegu, ale teraz? — powiedział Alec. —
Nadal uważasz, że erotyczne podboje kosztują mniej wysiłku niż wypicie coca-coli?
Tristan zachichotał.
— Tak czy inaczej, nie piszę się na to ogłoszenie.
— A ja myślę, że powinniśmy dać sobie tę szansę — powiedział Alec. — Niebawem
Walentynki. Niech każdy z nas zamieści anons odpowiedniej treści i zobaczymy, któremu
dopisze szczęście. Chyba że pan Podrywalski boi się tego rodzaju nowych wyzwań?
— Czy kiedykolwiek przyłapałeś mnie na tchórzostwie?
— W porządku, wchodzisz do gry. Pozostaje nam tylko ustalić szczegóły.
— Chwileczkę, jeszcze nie wyraziłem swej zgody — zaoponował Nick.
— Nie wygłupiaj się. Tris i ja zrobiliśmy szmat drogi, by spędzić z tobą tę noc sylwestrową. Nie
możesz wystawić nas do wiatru.
— Kiwnij łbem, chłopie, i będzie wszystko jak dawniej — dodał Tristan, dając znak barmanowi,
by otwierał kolejną butelkę szampana.
— Mam przeczucie, że gorzko będę tego żałował — rzekł Nick, rozkładając ręce.
Tristan wzniósł kieliszek.
— A teraz najważniejszy toast. Za kawalerów świętego Walentego! Niech czternastego lutego
ruszą do boju i niech — tu dramatycznie zawiesił głos — wygra najlepszy.
Twoim stopom potrzeba masażu? Tobie — bajki na dobranoc?
Twojemu libido — silnych wrażeń?
Zostań moją wymarzoną Walentynką.
Bezsenny w St. Louis.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
— Oferta w rubryce towarzyskiej? Twoja?! No, mów! Gio Bonetti podniósł się z ławeczki, na
której ćwiczył podnoszenie ciężarów, zwalniając miejsce dla swojego najlepszego przyjaciela,
Aleca McCorda.
— Chyba nie masz zamiaru dać ogłoszenia w „Riyer City Cali”?
— A żebyś wiedział. I zgadnij, kto mi pomoże je napisać!
Ekskluzywna sala tortur składająca się z chromu, luster i najnowocześniejszych przyrządów
gimnastycznych zapełniona była mężczyznami i kobietami ćwiczącymi w rytm pulsującej
muzyki. Wzrok Gio powędrował w stronę rudowłosej dziewczyny na StairMasterze. Dzięki
obcisłemu jednoczęściowemu kostiumowi, który miała na sobie, mógł dostrzec pracę każdego
mięśnia.
— Nie podnieca cię spocone ciało? Słowo daję, nie ma nic bardziej seksownego od zlanej potem
kobiety w obcisłym kostiumie gimnastycznym.
— Miałeś mnie asekurować, żebym nie zwalił sobie na klatę tych dziewięćdziesięciu kilo —
upomniał go Alec, zaciskając palce na sztandze i podnosząc ją ze stojaka.
— Dobrze już, dobrze. Czy to moja wina, że w latach dziewięćdziesiątych siłownie zastąpiły
bary dla samotnych? Spójrz tylko na te laski. Dlaczego nie umówisz się z którąś, zamiast dawać
ogłoszenie matrymonialne?
— A co w tym złego?
— Żarty sobie stroisz? Taka oferta to jak randka w ciemno. Nigdy na takiej nie byłeś?
Kupowanie kota w worku! A potem pewnie i tak się okaże, że to zupełna klapa.
Alec podniósł sztangę nad głowę po raz dwunasty, ostatni w tej serii, po czym odłożył ją na
stojak.
— Już ci mówiłem. Tristan, Nicholas i ja zawarliśmy w sylwestra umowę. Przed moim powrotem
z Bostonu do St. Louis postanowiliśmy zamieścić w gazecie oferty walentynkowe. Po tym
samotnym sylwestrze uznaliśmy, że w Dzień Zakochanych zasługujemy na damskie
towarzystwo.
Alec wstał z ławeczki. Przeszedł z Gio kilka kroków po wytartej, drewnianej podłodze, żeby
dokończyć trening przed ścianą pokrytą lustrami. Ich odbicia różniły się od siebie jak dzień i noc.
Ciemnowłosy i szczupły Gio Bonetti wyglądał na tancerza — którym był w rzeczywistości —
występującego z zespołem w miejscowym barze.
Alec, niebieskooki blondyn, był wyższy i miał jeden łobuzerski dołeczek — dwa stanowiłyby już
zabójcze niebezpieczeństwo. Jego ciało było proporcjonalnie zbudowane, jak u zawodowego
atlety. Praworęczny miotacz, gwiazda baseballu, został przeniesiony do drużyny St. Louis
Cardinals tydzień temu, a piłką rzucał w sposób robiący niesamowite wrażenie.
— Zastanówmy się. Doskonała, wymarzona randka walentynkowa... — Gio zadumał się, kiedy
obaj wybierali sobie odpowiednie obciążenia i zakładali je na sztangi. — A więc... pizza na
wynos, wideo z wypożyczalni i panienka, którą należy odstawić taksówką do domu. Ale czy nie
możesz sobie tego załatwić bez ogłoszenia?
— Świat się zmienia, Gio. To już nie te czasy, kiedy miałem dziewczynę w każdym większym
mieście. Zabawa się skończyła i, szczerze mówiąc, ostatnio trochę spasowałem. Ciężko dociec,
czego te kobiety teraz chcą.
— Wcale nie — sprzeciwił się Gio, obserwując kolegę wyciskającego sztangę nad głową. Alec
spuścił sztangę na podłogę i spojrzał na Gio. — Zapominasz, że mam nad tobą przewagę, jeśli
chodzi o orientację w babskich marzeniach.
— Bo tańczysz w zespole?
Gio przyjrzał się obciążeniu na sztandze, a następnie zdjął z niej kilka ciężarków.
— Nie, bo mam siostrę. Na tym polega moja przewaga. Rozmowa z Elizabeth pomaga mi
zrozumieć kobiety.
— Z twoją siostrzyczką Elizabeth? Przecież to jeszcze dziecko.
— Moja siostrzyczka ma dwadzieścia osiem lat — zawył Gio. — A według niej każda kobieta
szuka faceta z Seattle.
— Mówisz o tym gościu z „Bezsenności w Seattle”?
Gio skinął głową.
— Właśnie, takim wrażliwym...
Zdegustowany Alce przewrócił oczami.
— Jakaś panienka zaciągnęła mnie na ten film. Bujda na resorach. Zrządzenie losu i tego typu
bzdety. Może i kobiety twierdzą, że chcą wrażliwych mężczyzn, ale wcale tak nie jest.
Przynajmniej niezupełnie. Jak już takiego dorwą to szybko się nim nudzą i rzucają dla kogoś
bardziej pasjonującego.
Alec poznał tę bolesną prawdę, gdy jego własna matka porzuciła męża-księgowego dla
rajdowego kierowcy. Kiedy ojciec chłopaka, chcąc uciec od wspomnień, zgodził się na
przeniesienie do pracy w St. Louis, zamieszkali obaj tuż obok Bonettich. I podczas, gdy starszy
McCord szukał zapomnienia w alkoholu, Alec chłonął ciepło rodzinne domu Bonettich.
— Elizabeth uważa...
— O ile sobie przypominam, twoja siostra nie dorosła jeszcze do tego, żeby mogła się sama sobą
zajmować. Zawsze musiałem wyciągać ją z kłopotów. Pamiętasz ten niebieski rower, na którym
tak lubiła jeździć? Udawała, że to koń! Któregoś dnia, jak byłeś na próbie zespołu, włożyła
najładniejszą sukienkę wizytową, taką długą z falbankami, i dosiadła tego swojego konia.
Wyobrażała sobie, że jest księżniczką, ale spódnica zaplątała jej się w szprychy. Skręciłaby sobie
ten głupi kark, gdybym jej nie złapał.
— Elizabeth prowadzi teraz własne biuro podróży i jeździ na prawdziwym koniu, a nie na
rowerze. I jeszcze żadnemu facetowi nie udało się jej złapać. Moi rodzice, którzy już od dawna
marzą o wnukach, twierdzą, że ona jest zbyt niezależna.
— Jest uparta, to fakt — przyznał Alec z uśmiechem.
— Kiedy miała siedem lat, a ja uczyłem ją pływać, uparła się, że za mnie wyjdzie. Tak długo
mnie zamęczała, że w końcu wręczyłem jej „pierścionek zaręczynowy” wylosowany z automatu
przy basenie.
— Zupełnie zapomniałem — roześmiał się Gio, odkładając sztangę na podłogę. — Ale muszę
przyznać, że to dążenie po trupach do celu opłaciło się, choć niełatwo jej przyszło stworzyć
własne biuro podróży. Wciąż mieszkamy razem w domu, który odkupiliśmy od rodziców, kiedy
przenieśli się do Teksasu, ale rzadko ją widuję. Zawsze jest w terenie, kontroluje miejsca
wypoczynku swoich klientów. Dziś rano poleciała na inspekcję nowego hotelu na Florydzie.
— To może Elizabeth udzieli mi kilku porad na temat St. Petersburga na Florydzie, zanim się
zgłoszę na ten wiosenny trening, który zaczyna się szesnastego.
— Szesnastego? Walentynki są czternastego, więc tak właściwie mówimy tylko o jednej nocy —
skonstatował Gio, przyglądając się rudowłosej, która obecnie ćwiczyła na Nautilusie.
— Tak, o wspaniałej jednej nocy. — Alec uniósł brwi w lubieżnym grymasie.
— Tego raczej nie powinieneś pisać...
— Wiem. Oczywiście, gdybym miał poznać tę Właściwą mogłoby to trwać, powiedzmy, dwie
noce. Ale nie dłużej. Szesnastego muszę się zgłosić na trening.
— Tę właściwą?
— No wiesz, kobietę, która by uprościła moje życie, a nie jeszcze bardziej je skomplikowała.
Która by akceptowała moje „tradycyjne” wartości.
— Problem w tym, że pani Cleayer jest już żoną Warda — zakpił Gio.
— Przestań. Musi być przecież gdzieś jakaś kobieta, która chce, żeby mężczyzna był dla niej
oparciem, która nie marzy o zrobieniu kariery i która...
— Na dodatek jest ładnie zbudowaną blondynką — dorzucił Gio.
— No... Czy ja wiem? Bardziej mnie interesuje ktoś lojalny, na kim można polegać.
— To może lepiej kup sobie małego golden retrieyera.
— Mówię poważnie, Gio. Nigdy nie dopada cię melancholia? Nie chciałbyś, żeby w niedzielny
wieczór ktoś usiadł przy tobie przed telewizorem z miską prażonej kukurydzy na kolanach?
Czasem chciałbym wreszcie móc się przy kimś poczuć swobodnie. Tak długo byłem sam, że już
nie potrafię normalnie rozmawiać. I chyba robię się samolubny.
— Albo za dużo się naoglądałeś programów Oprah Winfrey, albo aż tak się przejąłeś tym
sylwestrem — skrzywił się Gio.
— W sylwestra przyśniła mi się kobieta, która opiekowała się psem z chorą łapą — przypomniał
mu Alec. — Nawet kompletny idiota uznałby to za znak.
— Wiesz, co jest prawdziwym znakiem? Ta świetnie zbudowana dziewczyna. — To mówiąc,
Gio skinął głową w stronę rudowłosej. — Wpadnij do mnie wieczorem. Usmażymy sobie
hamburgery na grillu i wymyślimy jakieś ogłoszonko. Teraz jednak muszę trochę pogłówkować,
żeby ta Miss Fitness zechciała się ze mną spotkać. Całe to gadanie o bezpiecznym seksie w
rodzaju „patrz sobie do woli, ale nie próbuj się dobierać” odbiera cały urok naszym czasom.
Myślisz, że mi uwierzy, kiedy jej powiem, że eksploduję, jeśli nie pójdzie ze mną do łóżka?
Alec roześmiał się głośno, potrząsając głową.
— Po prostu powiedz jej, że jesteś tancerzem.
— Fakt, to zawsze działa.
Tym razem najwyraźniej nie zadziałało. Gio wrócił do kolegi w błyskawicznym tempie.
— Miałeś rację. Nasze czasy schodzą na psy. Chyba też zaczynam tracić kontakt z
dziewczynami.
— Poddajesz się? Tak po prostu?
— Skąd. Przegrałem jedną bitwę, a nie całą wojnę. Dziś wieczorem musimy się spotkać dosyć
wcześnie. Zaraz po kolacji, jak już napiszemy to twoje ogłoszenie, idę spać.
— Ty? Nocny Marek?
— Podobno ta Miss Fitness prowadzi najcięższe zajęcia z aerobiku. Żeby się zapisać, muszę być
Zgłoś jeśli naruszono regulamin