Lennox Marion - Bosonoga milionerka.pdf

(568 KB) Pobierz
medd291a
Marion Lennox
Bosonoga milionerka
PROLOG
Prawnik chrza˛kna˛ł, po czym popatrzył sm˛tnie na
klientk˛. To czysty szanta˙, pomy´lał.
Robert Fleming postawił na swoim. Przez całe ˙ycie
manipulował lud´mi, a jedyna˛ osoba˛, kt´ rej udawało si˛
wymkna˛´ spod jego władzy, była jego pasierbica. Teraz
okazało si˛,˙e zamierza kierowa´ jej ˙yciem zza grobu.
Testament był nie do obalenia. Fleming wygra, bo
w tej sytuacji prawo jest bezwzgl˛dne.
– Niech pan czyta – rzekła Amy z kamienna˛ twarza˛.
Adwokat zebrał si˛ w sobie i si˛gna˛ł po dokument.
Mojej pasierbicy, Amy Freye, zapisuje˛ rezydencje˛
,,Na Cyplu’’, grunty na Shipwreck Bluff oraz ´rodki na
wybudowanie domu opieki na czterdzie´ci ł´˙ ek. O´-
rodek ten ma by´ w stylu uzdrowiskowym. Na jego
utrzymanie przeznaczam...
Powy˙ szy zapis jest wia˛˙ a˛cy, pod warunkiem ˙ e Amy
be˛dzie mieszka´ w Iluce przez dziesie˛´ lat od mojej
´mierci. Je´li go nie dotrzyma, rezydencja oraz dom
opieki maja˛ by´ sprzedane, a cały m´j maja˛tek w r´w-
nych cze˛´ciach rozdzielony mie˛dzy dzieci mojego ro-
dze´stwa. Dom opieki ma słu˙y´ tym, kt´rzy docenia˛
uroki Iluki, poniewa˙ moja pasierbica nigdy tej miejs-
cowo´ci nie lubiła.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Chyba kogo´ zamorduj ˛ , je´li nie przestanie pada´
– j˛kn˛ła Amy. Przez ´cian˛ deszczu za szyba˛ nie było
wida´ nawet brzegu morza pi ˛ ´dziesia ˛ t metr´ w dalej.
– Zacznij od pani Craddock. – Kitty, rejestratorka,
byłapełna zrozumienia dla Amy. – Je´li jeszcze raz
usłysz˛ ,,Srebro we włosach’’ , to sama ja˛ udusz˛.
Za p´ ´no. W ´wietlicy nieopodal znowu zabrz ˛ cza-
ło rozstrojone pianino oraz dr˙a˛cy głos pani Craddock,
kt´ ra z zapałem przekrzykiwała telewizor: ,,Kochany,
lat ła˛czy nas niemało, srebrem nam włosy przysypa-
ło...’’
– Czy kakao zabija smak arszeniku? – Amy zni˙yła
głos. – Czy istnieje co´ takiego jak uzasadnione mor-
derstwo?
– Uwa˙am, ˙e dzisiaj byłoby na pewno uzasadnione.
Leje od tygodnia, a do tego oni...
Beznadziejna sytuacja. W Iluce nic si˛ nie dzieje.
Miejscowi ˙artobliwie nazywali to miasteczko Pocze-
kalnia˛ Pana Boga. Tak, to jest poczekalnia, pomy´lała
Amy.
Iluka miała pewne zalety. Na przykład pi˛kne poło-
˙enie i klimat, pomijaja˛c oczywi´cie ten tydzie´ , kiedy
to niebiosa postanowiły zgotowa´ ziemi drugi Potop.
Były tam te˙ dwa pola golfowe, trzy kr ˛ gielnie na
´wie˙ym powietrzu, pi˛kne pla˙e i malownicze szlaki
turystyczne.
Na skałach powy˙ej miasteczka znajdowała si˛ aleja
Milioner´ w, pas potwornie drogich posiadło´ci. W se-
zonie miasteczko t˛tniło wytwornym ˙yciem. Przez
reszt˛ roku nie t˛tniło w og´ le. Iluka była rajem emery-
t´ w. ´ rednia wieku wynosiła około dziewi˛´dziesi˛ciu
lat, a gdy padało, nie było tam nic do roboty. Nic.
Absolutnie nic.
Karty. Scrabble. R´ ˙ne domowe hobby.
Lionel Waveny skonstruował w tym miesia˛cu pi˛´
latawc´ w, ale nie miał okazji ich wypr´ bowa´. ´ wiet-
lica przez wi˛kszo´´ dnia byłapełna ludzi i gdyby
Lionel zrobił jeszcze jeden latawiec, na pewno kto´ by
na nim usiadł.
– Amy! Bert wygrał! – poinformował je radosny
szczebiot.
Fantastycznie. Ale wydarzenie! Amy przybrałasło-
dki u´miech i ruszyłazło˙y´ gratulacje zwyci ˛ zcy partii
mad˙onga. Wielkimi krokami przechodziła ponad lata-
wcami Lionela. Nie miała serca zabroni´ staruszkowi
dalszej produkcji, poniewa˙ sprawiało mu to ogromna˛
rado´´. Westchn ˛ ła. Kto´ przecie˙ musi by´ szcz ˛ ´liwy.
–Ładny latawiec – pochwaliła go. – Gratuluj˛! –
zawołała pod adresem mistrza mad˙onga. – Je´li wyg-
ra pan jeszcze par˛ zapałek, b˛dziemy mogli rozpali´
ognisko!
Mimo ˙e si˛ u´miechała, nic nie było w stanie jej
rozweseli´. O co jej chodzi? To tylko deszcz. ˙ yje jej si ˛
całkiem nie´le. Dom opieki, kt´ ry zało˙yła, nie´le
prosperuje. Jej s˛dziwi podopieczni sa˛ zadowoleni.
Mogłaby nawet stworzy´ firm˛ produkuja˛ca˛ wł´ czkowa˛
odzie˙ i latawce. Ma pi˛kny dom. Oraz Malcolma.
Czego wi˛cej jej trzeba?
Sklepy! I przydałaby si˛ porza˛dna pensja, by mogła
6
MARION LENNOX
si˛ nimi cieszy´. Z niech˛cia˛ popatrzyła na niemodna˛
sukienk ˛ . Co jeszcze? Restauracje. Kina. I koniecznie
kwiaciarnia, w kt´ rej kupowałaby kwiaty, by poprawi´
sobie nastr´ j.
Marzenie ´ci˛tej głowy. Nigdy nie b˛dzie mogła
sobie na to pozwoli´. Popatrzyła na strugi deszczu na
szybie.
Co jeszcze? Cokolwiek.
Kilka kilometr´ w dalej Joss Braden mkna˛ł w stron˛
autostrady. Oby jak najdalej od Iluki!
– Tu jest fantastycznie – przekonywał go ojciec
przez telefon. – No powiedz, gdzie widziałe´ trzy
kr˛gielnie naraz?
– Dobrze, ale...
– Wiem, ˙e nie interesuja˛ ci˛ kr˛gle. Ale mamy tu
najpi˛kniejsza˛ pla˙˛ pod sło´ cem. Popływasz sobie,
pozbierasz kraby i wypr´ bujesz t˛ swoja˛ nowa˛ desk˛
z˙aglem. Rusz si ˛ , Joss. Po´wi ˛ ´ nam chocia˙ kilka dni.
Poznasz swoja˛ nowa˛ macoch˛, a na dodatek odetchniesz
od medycyny.
Zasłu˙ył na odpoczynek, to prawda. Ale pi˛´ dni
w nieustaja ˛ cym deszczu wystarczyło, by jak na skrzyd-
łach gnał z powrotem do Sydney. Przez cały tydzie´ nie
zdja ˛ ł deski z baga˙nika. Fale były tak wysokie, ˙e tylko
samob´ jca odwa˙yłby si˛ stawi´ im czoło. Ojciec i Dai-
sy domagali si ˛ , by sp ˛ dzał z nimi cały czas. Byli do
nieprzytomno´ci i do obrzydzenia w sobie zakochani.
W tej sytuacji Joss uznał,˙e z dwojga złego woli
wielkomiejski szpital.
Gdy w porannych wiadomo´ciach usłyszał ostrze˙e-
nie o mo˙liwo´ci podtopienia dr´ g i blokadach, w nie-
mal panicznym po´piechu po˙egnał si˛ z ojcem i jego
Zgłoś jeśli naruszono regulamin