Palmer Diana - Troskliwa mama.pdf

(422 KB) Pobierz
6643001 UNPDF
Troskliwa mamusia
Przełożyła Justyna Kubicka-Daab
6643001.001.png 6643001.002.png 6643001.003.png 6643001.004.png
/
Rozdział
pierwszy
Plaża była zatłoczona. Grupa studentów college'u ze­
brała się wokół przenośnego radia. Byli tak rozbawieni,
że nie dostrzegali wściekłych spojrzeń innych plażowi­
czów.
- Wyłącz to - zaproponowała z uśmiechem Shelly
Astor, wskazując na pełne złości twarze sąsiadów. - Przy­
sparzasz nam wrogów.
- Nie pękaj - wyśmiał ją kolega. - Jesteśmy młodzi,
mamy przerwę wiosenną, przez cały cudowny tydzień
żadnej biologii, angielskiego ani algebry!
- Tak, to prawda - mruknął inny student. - Właści­
wie to powinienem się utopić. Oblałem pierwszy egzamin
ze wstępu do algebry!
- Mniej rozrywek, więcej skrobania zadań na papie­
rze - poradził ktoś.
- Słusznie, panie Jajogłowy. - Odpowiedzi towarzy­
szyło wrogie spojrzenie. - Ten oto Edwin popsuł staty­
stykę na biologii. - Wskazał rudowłosego, patykowatego
chłopaka. - Zdobył sto punktów.
Troskliwa mamusia
7
- Flannery mówi, że jestem najlepszym studentem,
jakiego kiedykolwiek miał. Co ja poradzę, że jestem taki
zdolny? - westchnął Edwin.
- Nie jesteś taki genialny w trygonometrii - mruknął
do niego Pete, po czym poinformował pozostałych: - Mu­
siałem dawać mu korepetycje, bo inaczej nie zdałby egza­
minu u Bragga.
- Czy możecie wyłączyć to przekleństwo? - donośny
głos przerwał ciszę.
- Jest pan bez serca! -jęknął chłopak, zwracając się
do prześladowcy. - Przeżyliśmy właśnie osiem tygodni
piekła, nie wspominając już o trygonometrii!
- A jeden z nas ją oblał! - krzyknął Edwin, wska­
zując na Marka.
- Wszyscy jesteśmy u kresu - dodał Pete, potrząsając
głową ze smutkiem. - Jeśli pozbawi się nas muzyki, Bóg
jeden wie, co moglibyśmy uczynić całemu światu!
Mężczyzna zaczął się śmiać, po czym bezradnie roz­
łożył ręce i położył się, zamykając oczy.
Shelly uśmiechnęła się do przyjaciół.
- Pete studiuje socjologię - szepnęła do Nan, swej
najbliższej przyjaciółki. - Dodatkowo wziął sobie psy­
chologię. Czyż nie jest wspaniały?
- Wyrazy szacunku dla jego uczelni - zgodziła się
dziewczyna. Obie wstały i poszły nurkować w falach.
- Czy nie cudownie? - westchnęła Nan. - A ty o mały
włos nie pojechałabyś.
- Musiałam stoczyć walkę, by w ogóle pójść do col­
lege'u a co dopiero mówić o wakacjach na Florydzie
- powiedziała cicho Shelly. Odgarnęła rozwiane jasne
włosy, a na jej pełnych ustach pojawił się figlarny
uśmiech. - Moi rodzice chcieli, żebym poszła do szkoły
pomaturalnej, a następnie została członkinią klubu kobiet
z towarzystwa w Waszyngtonie. Wyobrażasz sobie?
- Domyślam się, że nie powiedziałaś im o swoim za­
miarze zostania pracownikiem socjalnym, zajmującym się
sprawami dzieci i rodziny? - podpuszczała przyjaciółka.
- Ojciec przypłaciłby to załamaniem nerwowym - od­
parła. - Rodzice są kochani, ale chcieliby zapewnić mi ży­
cie w luksusie i bezpieczeństwie, a ja chciałabym zmieniać
świat. - Spojrzała na ciemnooką Nan z przewrotnym
uśmieszkiem. - Uważają, że jestem jakaś dziwna. Wybrali
już dla mnie uroczego męża: uczelnia Ivy League, stare
dobre nazwisko, mnóstwo pieniędzy. - Wzruszyła ramio­
nami. - To nie to, czego pragnę, ale do nich nic nie dociera.
Musiałam zagrozić, że znajdę sobie pracę i pójdę na studia
wieczorowe, dopiero wtedy ojciec zgodził się zapłacić za
mój college.
- Ciekawe, czy wszyscy rodzice chcą żyć poprzez
swoje dzieci? - zastanowiła się Nan. - Moja matka już
w szkole podstawowej popychała mnie w kierunku pie­
lęgniarstwa, tylko dlatego że ona sama wyszła za mąż
i nie skończyła szkoły pielęgniarskiej. A mnie się robi
słabo na widok krwi, na miłość Pete'a!
- Czy ktoś wymienił moje imię? - spytał chłopak,
wyłaniając się z wody obok dziewcząt-.
Nan ochlapała go wodą i już po chwili poważna dys­
kusja przerodziła się w dziecinną zabawę.
Później jednak, kiedy wróciły do motelu, Shelly za­
stanawiała się, czy nie jest niewdzięczna. Jej ojciec, za­
możny doradca inwestycyjny, zapewnił jej wspaniałą, do-
Troskliwa mamusia
9
statnią młodość. Matka była osobą z towarzystwa, a brat
wybitnym naukowcem. Miała doskonałe pochodzenie.
Nie chciała jednak spędzać życia pomiędzy lunchami
a koktajlami, ani nawet brać udziału w pozornych dzia­
łaniach dobroczynnych. Chciała naprawdę pomagać lu­
dziom w ich problemach. Pragnęła żyć w prawdziwym
świecie, a nie w swoim odizolowanym środowisku. Jej
rodzice nie mogli, bądź nie chcieli, zrozumieć, że pragnie
czuć się potrzebna, wiedzieć, że jej życie ma jakiś cel,
głębszy niż nauka właściwych manier.
Lubiła studia. Chodziła do Thorn College, małej
uczelni w Waszyngtonie, gdzie, mimo swego pochodze­
nia, była po prostu zwyczajną studentką, akceptowaną
bez zastrzeżeń. Panowała tam ciepła i przyjazna atmo­
sfera, którą Shelly uwielbiała.
Mieszkanie poza kampusem ograniczało nieco jej ży­
cie towarzyskie, ale nie ubolewała nad tym. Zawsze uwa­
żała siebie za kobietę raczej zimną - przynajmniej jeśli
chodzi o mężczyzn. Umawiała się na randki i chłopcy
całowali ją od czasu do czasu, ale nie czuła nic poza
powierzchowną przyjemnością. Nie miała najmniejszego
zamiaru ryzykować bliższego związku tylko dla zaspo­
kojenia ciekawości lub z obawy przed ośmieszeniem. By­
ła wystarczająco silna, by znosić kpiące uwagi bardziej
swobodnych dziewczyn. Uważała, że pewnego dnia bę­
dzie zadowolona, iż nie uległa presji otoczenia. Uśmie­
chnęła się do tej myśli.
— Ty uparta oślico - powiedziała sama do siebie.
Energiczne pukanie do drzwi poprzedziło wejście
Nan.
- Nie jesteś jeszcze gotowa? - skarciła ją. Popatrzyła
Zgłoś jeśli naruszono regulamin