Kim Harrison - Madison Avery - 01 - Umarli czasu nie liczą.pdf

(3379 KB) Pobierz
Prolog
Umarli czasu nie liczą
Kim Harrison
Madison Avery
Ksi ę ga 1
304266107.002.png
Andrew i Stuartowi
304266107.003.png
Prolog
W szyscy to robią. To znaczy umierają. Przekonałam się o tym w dniu moich
siedemnastych urodzin, kiedy zginęłam w wypadku samochodowym po balu maturalnym. Ale
to nie był wypadek. To był starannie zaplanowany zamach, drobna potyczka w wielkiej
wojnie między żniwiarzami światła i ciemności, nieba i piekła, wolnej woli i przeznaczenia.
Tyle że ja nie wylogowałam się z życia jak większość ludzi. Przez pewien błąd utkwiłam,
martwa, na ziemi. Anioł, któremu nie udało się mnie ochronić, i amulet, który ukradłam
swojemu zabójcy - tylko dzięki nim nie skończyłam tam, dokąd chcieli mnie posłać żniwiarze
ciemności. To znaczy w krainie śmierci.
Nazywam się Madison Avery i jestem tu, żeby powiedzieć wam, że poza tym, co można
zobaczyć, usłyszeć albo poczuć, jest coś jeszcze. Bo ja to widzę, słyszę, czuję i przeżywam.
304266107.004.png
Rozdział 1
O parłam się ramieniem o szorstki kamień. Oddychałam z trudem. Widziałam, jak
plamki słonecznego światła przesuwają się po moich adidasach, czułam, jak wiatr muska mi
włosy na karku. Dzieciaki pływające w pobliskim jeziorze śmiały się głośno i krzyczały, ale
ich wesołe głosy tylko sprawiły, że mój żołądek jeszcze bardziej się skurczył. Niech Barnaba
martwi się o to, jak nadrobić cztery miesiące bezowocnych ćwiczeń w ciągu zaledwie
dwudziestu minut.
- Spokojnie - mruknęłam, spoglądając na anioła stojącego po drugiej stronie ścieżki. Opierał
się plecami o pień sosny i miał zamknięte oczy.
Barnaba był prawdopodobnie stary jak świat, ale ze swoją szczupłą sylwetką, w dżinsach i
czarnym podkoszulku wyglądał jak nastolatek. Był aniołem śmierci o lekko kręconych
włosach i brązowych oczach. Na nogach miał. dziurawe tenisówki. Czy to znaczy, że te
dziurawe tenisówki są święte? - zastanawiałam się, nerwowo tocząc stopą sosnową szyszkę.
Musiał poczuć na sobie mój wzrok, bo otworzył oczy.
- Starasz się przynajmniej, Madison? - spytał.
- Uch. Tak - sapnęłam, choć wiedziałam, że to beznadziejny przypadek. Wbiłam wzrok w
swoje buty. Były żółte i zawiązane na fioletowe sznurówki, a na palcach miały małe czaszki i
skrzyżowane piszczele. Pasowały do ufarbowanych na fioletowo końców moich jasnych
włosów - nie żeby ktoś inny kiedykolwiek to zauważył.
- Jest tak gorąco, że nie mogę się skoncentrować - jęknęłam.
Uniósł brwi, spoglądając na moje krótkie spodenki i top. Właściwie nie było mi gorąco,
czułam się za to niespokojna. Rankiem, kiedy wymknęłam się z domu i pojechałam na
rowerze pod szkołę, na spotkanie z Barnabą, nie miałam pojęcia, że wybieramy się na letni
obóz. Trochę zrzędziłam, ale tak naprawdę miło było wyrwać się na chwilę z Three Rivers.
Uniwersyteckie miasteczko, w którym mieszkał mój ojciec, było całkiem w porządku, ale
jako nowa nie miałam tam łatwego życia.
- Temperatura nie ma z tym nic wspólnego - powiedział, a ja zaczęłam szybciej toczyć
szyszkę tam i z powrotem podeszwą buta. - Spróbuj wyczuć moją aurę. Jestem tuż
przed tobą. Zrób to albo zabieram cię do domu.
Kopnęłam szyszkę i westchnęłam. Jeśli wrócimy do domu, ten, kogo mieliśmy tu chronić -
kimkolwiek jest - zginie.
- Próbuję . - Oparłam się plecami o głaz i dotknęłam czarnego kamienia w srebrnej oprawie,
który miałam zawieszony na szyi. Słysząc, jak mój nauczyciel chrząka ze zniecierpliwieniem,
zamknęłam oczy i usiłowałam wyobrazić sobie otaczającą mnie mgiełkę.
Próbowaliśmy komunikować się telepatycznie. Gdybym potrafiła nadać moim myślom ten
sam kolor, jaki miała mgła wokół Barnaby, moje myśli przeniknęłyby do niej. Wtedy by je
słyszał. Nie było to łatwe, szczególnie, że nawet nie widziałam jego aury. Po czterech
miesiącach nauki nie zaliczyłam nawet pierwszego stopnia wtajemniczenia.
Mój towarzysz był żniwiarzem światła. Żniwiarze ciemności zabijali ludzi, kiedy widzieli, że
w przyszłości mogą oni zrobić coś niezgodnego z wielkim planem przeznaczenia. Żniwiarze
światła starali się ich powstrzymać, by ludzie mogli kierować się wolną wolą. Barnaba, który
miał zapobiec mojej śmierci, musiał uważać mnie za jedną ze swoich największych porażek.
Ale ja nie poddałam się bez walki. Wierzgałam i protestowałam przeciw swojej
przedwczesnej śmierci, a kiedy ukradłam mojemu zabójcy amulet, w pewien sposób udało mi
304266107.005.png
się uratować. Amulet dawał mi iluzję ciała. Nadal nie wiedziałam, gdzie znajduje się moje
prawdziwe ciało. Co trochę mnie niepokoiło. Nie wiedziałam też, dlaczego miałam umrzeć.
Amulet, kiedy wzięłam go do ręki, był jednocześnie gorący jak ogień i zimny jak lód. Zmienił
kolor z bladej szarości na głęboką czerń, która jakby pochłaniała światło. Ale od tego czasu...
nic się już z nim nie działo. Im bardziej chciałam go jakoś wykorzystać, tym bardziej
przypominał zwykły, pozbawiony magicznej mocy kamień.
Barnaba otrzymał teraz nowe zdanie - miał mnie chronić, na wypadek gdyby żniwiarz, który
mnie zabił, chciał odzyskać swój amulet. Ja wróciłam, na tyle na ile było to możliwe, do
normalnego życia. Najwyraźniej fakt, że udało mi się przejąć amulet i nie zmienić się przy
tym w garść popiołu, był dość niezwykły. A więc i ja byłam kimś niezwykłym. Ale rola
ochroniarza nie zachwycała Barnaby i wiedziałam, że nie mógł się już doczekać chwili, w
której będzie mógł wrócić do swoich zwykłych obowiązków, czyli przede wszystkim do
ratowania ludzkich dusz. Gdybym wreszcie nauczyła się kontaktować z nim w myślach,
mógłby wrócić do swoich zadań. Siedziałabym sobie w domu, w miarę bezpieczna, bo
mogłabym go wezwać, gdyby pojawili się żniwiarze ciemności. Ale się nie udawało.
- Barnaba - powiedziałam znużona - jesteś pewny, że potrafię to zrobić? Nie
jestem żniwiarzem. Może nie umiem czytać w twoich myślach, bo jestem martwa.
Pomyślałeś o tym?
W milczeniu spojrzał na otoczone sosnami jezioro i wzruszył ramionami. Coś w tym geście
powiedziało mi, że pomyślał.
- Spróbuj jeszcze raz - odparł łagodnie. Zacisnęłam palce na amulecie tak mocno, że jego
srebrna oprawa wbiła mi się w skórę. Usiłowałam wyobrazić sobie mojego nauczyciela. Jego
przystojną twarz, swobodny wdzięk, którego brakowało moim szkolnym kolegom, i
zniewalający uśmiech. Nie, nie podkochiwałam się w nim, naprawdę, ale musiałam przyznać,
że wszystkie anioły śmierci, które dotąd widziałam, były bardzo atrakcyjne. Zwłaszcza ten,
który mnie zabił.
Mimo długich nocy, które spędziliśmy na dachu mojego domu, wspólnie ćwicząc, nie
mogłam nic wykrzesać z tego lśniącego czarnego kamienia. Barnaba bywał u nas tak często,
że ojciec uznał go za mojego chłopaka, a moja szefowa z kwiaciarni sądziła, że powinnam go
trochę przyhamować.
Oderwałam się od głazu.
- Przykro mi. Idź i rób swoje. Ja posiedzę i zaczekam na ciebie. Nic mi się tu nie
stanie. - Może po to właśnie mnie tu zaciągnął. Będę bezpieczniejsza tutaj, czekając na
niego, niż kilkadziesiąt kilometrów dalej, sama. Nie byłam tego pewna, ale wydawało mi się,
że Barnaba okłamał swojego przełożonego co do moich postępów, żeby móc wrócić do pracy.
Żniwiarz światła, który kłamie - to się najwyraźniej zdarzało.
Zacisnął wargi.
- Nie. To nie jest dobry pomysł - podszedł i wziął mnie pod ramię. - Chodźmy.
Wyrwałam mu się.
- Co z tego, że nie potrafię wezwać cię w myślach? Jeśli nie chcesz mnie tu
zostawić, pójdę z tobą i postaram się nie przeszkadzać. Jezu, to jest obóz letni.
Co może mi się tu stać?
- Wszystko - odparował, krzywiąc gładką, młodzieńczą twarz.
Ktoś zbliżał się do nas ścieżką. Odsunęłam się od Barnaby.
- Nie będę wchodziła ci w drogę. Nikt nawet się nie dowie, że tu jestem -
upierałam się.
Zmarszczył brwi, jakby zmartwiony.
304266107.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin