URODZENI MORDERCY- NATURAL BORN KILLERS.pdf

(781 KB) Pobierz
4255118 UNPDF
OD AUTORÓW
Tam, gdzie było to możliwe, rekonstrukcji dialogów i zdarzeń dokonano przy pomocy nagrań i
rozmów z udziałem uczestników, świadków i osób, którym udało się przeżyć. Pozostałe przy-
padki zostały do pewnego stopnia zbeletryzowane, tak by można je było połączyć z brakują-
cymi ogniwami całej historii. Jak sądzą autorzy, zabiegi te będą łatwo zauważalne w kontek-
ście całości.
Wielu osobom należą się w tym miejscu ogromne podziękowania, szczególne wyrazy
wdzięczności składamy wydawnictwu Hard/Empire Books za pozwolenie wykorzystania frag-
mentów nieukończonej powieści Jacka Scagnettiego, jak również rodzinie Katherine Ginniss,
która wspaniałomyślnie udostępniła nam swe osobiste archiwum. Bez ich współpracy, wiele
kwestii poruszonych w tej książce nie ujrzałoby nigdy światła dziennego.
JOHN AUGUST, JANE HAMSHER
URODZENI MORDERCY
na podstawie opowiadania
QUENTINA TARANTINO
i scenariusza autorstwa
DAVIDA VELOZA,
RICHARDA RUTOWSKIEGO I
OLIVERA STONEA
Przekład
Jędrzej Polak, Witold Ozimek, Tomasz Szmajter
Tytuł oryginału: NATURAL BORN KILLERS
© PENGUIN BOOKS LIMITED 1994
©WARNER BROS., a division of Warner Entertainment Company LP, 1996
© Nowa Inicjatywa Wydawnicza, 1996
ISBN 83-86866-00-4
Skład, łamanie, układ typograficzny - własny
Wstęp
Gdy pod koniec roku 1992 zabieraliśmy się do pracy nad Urodzonymi mordercami, cała histo-
ria wydawała się być czystą fikcją. Gdy po dwóch latach film został ukończony, fikcja zdążyła
przerodzić się w rzeczywistość. Przez cały ten czas — trochę koszmarny i trochę pokręcony -
postaci w rodzaju Bobbita, Menendeza, Toni, O.J.'a, Buttaffucco i paru jeszcze innych, zdołały
przyciągnąć uwagę całego społeczeństwa. Każdego tygodnia Amerykę zalewały nowe wersje
pseudo-tragicznych mydlanych oper, zapewniających telewizyjnym stacjom oglądalność i pie-
niądze, a nade wszystko ciągłą histerię widzów.
Gdy Toni Harding udało się w końcu wylądować na pierwszej stronie poważnego dziennika,
jakim jest „New York Times" - mówimy o pięcio czy sześciokrotnej obecności na łamach w
związku z niewątpliwie niewielkim wykroczeniem, jakiego się dopuściła — poczuliśmy wów-
czas podświadomie, że oto Era Absurdu zdominowała i ostatecznie zamknie obecne stulecie.
„Starożytni mieli do dyspozycji wizje", napisał ostatnio Octavio Paz. „My zaś mamy telewizję.
Cywilizacja widowiska jest jednak okrutna. Cechą współczesnego widza jest brak pamięci, a
co za tym idzie, brak poczucia żalu i rzeczywistej świadomości (...). Szybko zapomina się i
rzadko zwraca uwagę na sceny śmierci i zniszczenia w Zatoce Perskiej, czy na meandry ka-
rier Madonny i Michaela Jacksona (...). Wszyscy czekają na Wielkie Ziewnięcie, anonimowe i
powszechne, które dla kultury widowiska będzie Apokalipsą lub Sądem Ostatecznym (...).
Wszelako skazani jesteśmy na nową wizję piekła, zarówno ci, którzy pojawiają się na ekranie,
jak i ci, którzy ich oglądają. Czy istnieje jakieś wyjście? Nie wiem. Trzeba go po prostu szu-
kać."
Mallory i Mickey Knox mogą pojawić się między nami już jutro. Albo dziś wieczorem. Mieliby
wtedy swoje pięć minut zanim TV Guide zajęłoby się po dwóch tygodniach ich następcami,
prowadząc przy tym nieustającą wojnę sondaży (sondaże prezydenckie na przykład, donoszą
nam o każdorazowym skurczu jelit pana prezydenta). Sondaże stają się zresztą powoli czymś
w rodzaju konkursów popularności, których zapewne wszyscy musieliśmy doświadczyć, będąc
jeszcze w szkole.
Zasługami nigdy nie interesowano się jako takimi, a raczej jako wdzięcznym obiektem plotek;
dla duszy przeciętnego Amerykanina jest to o wiele ważniejsze niż bycie postrzeganym jako
prymus. Bankier, w naszej kulturze, to ktoś nieznany i niepopularny. W odróżnieniu od wester-
nowego Billy Kida.
Tylko twórcom greckiego dramatu klasycznego udało się stworzenie postaci wielkich ofiar —
Elektry, Medei, Antygony, czy Edypa, którymi my dziś nie jesteśmy. Stanowimy jednak rasę,
która umiejętnie potrafi zadawać cierpienie, która odpłaca pięknym za nadobne; Wietnam,
sport, procesy sądowe — te skojarzenia nasuwają się błyskawicznie. W amerykańskiej tradycji
epickiej gwałt jest motywem niosącym zbawienie, a przynajmniej tak opisywali go Fennimore
Cooper, Jack London, czy Ernest Hemingway.
Prawo przeżycia, prawo natury, to pojęcia obecnie wykoślawione przez PG (instytucje nadzoru
rodzicielskiego), które w pogoni za strumieniami złota ściekającymi z wynicowanych z wszel-
kiej przemocy „seriali rodzinnych", przekonują nas, że przemoc jest czymś niewłaściwym.
Czy na pewno? Czy może po prostu ten świat jest już tak urządzony, że pod każdym cichym
źdźbłem trawy, maleńkie, a przecież okrutne chrząszcze pożerają się nawzajem w nieprzy-
tomnym cyklu niszczenia i tworzenia?
Eddie Vedder napisał: „W dawnych czasach samobójstwo wystarczało w zupełności ... było
zwykłym skróceniem cierpienia. Dziś ludzie chcą oglądać nowe cierpienia ... niewinni byli kie-
dyś ... teraz są tylko bezradni. Stworzyliśmy potwora — całe stado potworów."
I żadne prawodawstwo zrodzone w Waszyngtonie, żaden telewizyjny czy filmowy cenzor nie
będzie w stanie zapobiec dalszej ekspansji tej nowej multimedialnej, wirtualnej rzeczywistości.
Nie da się już uniknąć coraz bardziej realistycznego portretowania scen gwałtu i przemocy, w
czym swój wydatny udział mają gry, wirtualne okulary, interaktywne przyciski czy coraz więk-
sza ilość wiadomości, także tych z ostatniej "nanosekundy". Ponieważ telewizja i niektóre filmy
starają się łagodzić zawarte w nich elementy przemocy (żadnych ręcznych granatów, żadnej
krwi, żadnego szoku towarzyszącemu aktowi umierania), nadrabiają to z nawiązką dzienniki,
zdobywając sobie jednocześnie coraz większą widownię. I podobnie jak niegdyś wymyślono
C-Span czy Court Chan-nel (przekazujące bezpośrednie relacje z sądów i akcji policji), obec-
nie nieuniknione wydaje się powstanie Execution Channel, transmitującego obrazki z komór
gazowych, śmiertelnych zastrzyków, „ostatnich nocy" skazańców czy „ostatnich posiłków".
Przy użyciu nowych technik filmowych możliwe stanie się dokładne odtwarzanie scen za-
bójstw.
(Zwróćmy przy okazji uwagę na obserwację poczynioną przez Robina Andersona z Wydziału
Technik Komunikacyjnych Uniwersytetu w Fordham. Anderson zauważył, że o ile „telewizyjne
przekazy z policyjnych akcji cieszą się obecnie 62-procentową oglądalnością, o tyle, według
statystyk FBI, jedynie 18 procent spraw zostaje doprowadzonych do końca. Programy ukazu-
jące wymierzanie sprawiedliwości siłą niosą ze sobą zrozumiałe dla każdego przesłanie.
Agresywna postawa policji w stosunku do podejrzanych jest konieczna dla ochrony szanują-
cych prawo obywateli przed niebezpieczną mniejszością... dajemy im nasze upoważnienie.
Gdy policjanci z bojowymi okrzykami na ustach szturmują kolejny dom kładąc jego mieszkań-
ców na podłodze i zakuwając w kajdany podejrzanych, odczuwamy wówczas specyficzny
dreszcz emocji, towarzyszący wszelkim momentom konfrontacji. I trzymamy stronę sankcjo-
nowanego przez państwo gwałtu. ")
Do pracy nad Urodzonymi mordercami nie przystępowaliśmy jednak z zamiarem naturali-
stycznego przedstawienia aktów przemocy, tak jak w Plutonie, Urodzonym 4 lipca, czy JFK.
Widziałem różnego rodzaju pomysły na zbrodnie, mistrzowsko zaprezentowane w filmach In
Cold Blood, Henry — Portrait of a Serial Killer, Reservoir Dogs i wielu innych. Przyjmuję też do
wiadomości przytłaczającą obecność cywilizacji zbrodni wokół nas (choć statystyka pokazuje,
że wskaźnik najcięższych przestępstw utrzymuje się od jakiegoś czasu na prawie takim sa-
mym poziomie; według danych Departamentu Sprawiedliwości, które uważam za dokładniej-
sze od zestawień FBI, wskaźnik przestępczości w przeliczeniu na 1000 osób wynosił w roku
1973 32, 6%, a w roku 1994 32, 1%).
Jednak przy całym szacunku dla przedstawionego w Mechanicznej pomarańczy czy u Sama
Peckinpaha dramatycznego obrazu zbrodni, postanowiłem poprzez obecność elementów saty-
ry (przesada, czarny humor) nieco inaczej przedstawić tę kwestię. Problem, który doszedł już
do fazy obłędu, wydostał się poza wszelką kontrolę i skutecznie otępił i znieczulił nas wszyst-
kich. Podobny zabieg zastosowano w słynnej kreskówce „Beavis & Butthead", gdzie temat
zwyrodnienia i przestępstwa traktowany jest wręcz komediowe. Dotyczy to również zachłan-
nych na wszelką przemoc mediów.
Nasze społeczeństwo przesycone jest nie tylko samym zjawiskiem przestępczości, ale rów-
nież sposobem, w jaki media je przekazują. Przesyceni jesteśmy także szaleństwem wyścigu
zbrojeń, budowaniem coraz to większych więzień dla „przestępczej podklasy", antyprzestęp-
czą retoryką, która doprowadziła do wydawania przez sądy orzeczeń typu „trzy wyroki i doży-
wocie". Po uszy mamy też jednakowo w każdym ze stanów obłudnego i odrażającego usta-
wodawstwa związanego z narkotykami.
Gliniarze, klawisze, więzienia, dziennikarze-oni wszyscy muszą zdawać sobie sprawę, że stali
się częścią ogromnej i zwariowanej sieci okrutnego i totalitarnego systemu wymiaru sprawie-
dliwości. W takim otoczeniu, nieuniknione jest pojawienie się Mickeya i Mallory, samotnych
morderców, stuprocentowych antybohaterów, którzy wypłyną na powierzchnię nieludzkiego
aparatu opresji, zdobywając sobie jednocześnie serca i dusze mieszkańców Ameryki oczeku-
jących na pojawienie się ludzkiej twarzy — czy to pod postacią Bobbitta, Buttaffucco czy Anity
Hill — narzekającej na niesprawiedliwości współczesnego świata.
Kafka nie miał racji — człowiek nie musi dłużej pozostawać bezustannie tłamszoną i bezi-
mienną jednostką, jeśli tylko potrafi dostać się na telewizyjne ekrany. A czy jest to udział w
teleturnieju, czy w morderstwie, to chyba nie stanowi większej różnicy ... Gdy całe życie spę-
dza się w więzieniu, chwila dziennego światła jest właśnie chwilą dziennego światła.
Mickey i Mallory, nie okazując szacunku temu światu, pozostają jednak (tak!) bez winy,
upodobniając się do stworzonych przez Swifta i Woltera karykatur naszych najgorszych noc-
nych koszmarów. Ale Mickey i Mallory „zrodzeni" zostali dzięki przemocy, która przekazywana
jest z pokolenia na pokolenie, z rodziców na dzieci — i tak dalej, bez końca. Tak jak końca
nigdy nie będą miały gwałt i przemoc. Jednak coś szczególnie obrzydliwego wyróżnia i tak już
nieludzki i ludobójczy wiek XX. Ukazując obecnym i przyszłym pokoleniom korzenie hitlery-
zmu, stalinizmu, wojen w Wietnamie czy w Armenii, dokonujemy kolejnej projekcji tego same-
go filmu, który opowiada jak głęboko siedzimy w dwudziestowiecznym bagnie, z którego roz-
paczliwie próbujemy się „wydostać" (jak określił to Octavio Paz).
Nie zamierzałem zbytnio rozwodzić się czy wręcz gloryfikować przemocy w wydaniu Mickeya i
Mallory, choć z pewnością będę o to oskarżany. Ujęcia są krótkie i szybkie, film trzyma w na-
pięciu — tak jak powinien; nie zmierza w kierunku wywoływania u widza reakcji żołądkowych,
tak jak miało to miejsce w scenie z piłą tarczową w filmie Scarface czy w scenie odgryzania
języka w Midnight Express; nic z tych rzeczy. Szok w Urodzonych mordercach ma — jak są-
dzę — podłoże raczej ideologiczne. Możliwość zaistnienia przedstawionych w filmie sytuacji,
wprawia w zakłopotanie niektóre osoby zarówno z prawego, jak i lewego skrzydła sceny poli-
tycznej. Jednak z drugiej strony, jeśli satyra ma spełniać swoje zadanie, powinna szokować.
Ducha czasów niezmiennie psują — już od lat — alternatywne czy też obrazoburcze idee.
Czyż Kubrick w swej filmowej wersji Mechanicznej pomarańczy nie przekroczył akceptowa-
nych granic ukazywania przemocy? Czy, wiele lat wcześniej, Bunuel i Dali, mając do dyspozy-
cji „jedynie" gałkę oczną i brzytwę nie szokowali równie odrażająco? A Eisenstein i jego motyw
stłuczonych okularów w dziecinnym wózku? Sądzę, że jest to jedynie kwestią stylu. Wszystko
na tym świecie znajduje się w ciągłym ruchu. A szokować potrafili już starożytni Grecy — na-
czynia pełne krwi, wydłubane oczy... Nie uważam, że konieczne jest różnicowanie kwestii
przedmiotowych z artystycznego punktu widzenia. Motyw oka i brzytwy ma tę samą wagę, co
kontrolowana przez państwo agresja w Mechanicznej pomarańczy Umierający na AIDS czło-
wiek, rewolucje w Rosji czy „urodzeni mordercy" kładą się cieniem na współczesnej rzeczywi-
stości, bo pozwalają im na to system i media. Takie zachowania stały się jednak czymś nor-
malnym w świecie, który od momentu zderzenia się ze sobą pierwszych molekuł, rządzi nie-
przerwanie naszymi duszami. Gdy zaczynamy jakąś rzecz określać jako „politycznie popraw-
ną", podkopujemy tym samym całość systemu naszych podstawowych wolności.
Ale ja jednak wierzę, że ostatecznie zwycięży miłość. I wierzę też, że, jak ujął to jeden z boha-
terów filmu, „miłość pokona demona". Nie zdradzam tu zakończenia całej historii, jednakże
ironicznym wydaje się fakt, że to właśnie Mallory i Mickeyowi udaje się uciec przed Wielkim
Ziewnięciem. Ale decydujące zdanie należy i tak do Ciebie.
Oliver Stone
„Dopiero w ciemności oczy zaczynają widzieć”
Theodore Roethke
1
Z pomrukiem, właściwym rozgniewanym władcom niebios, czerwony Dodge Challenger 383
Magnum RT, rocznik 1970, wcisnął się w dogodne miejsce na parkingu, tuż przy drzwiach do
Kankakee Sonic.
Słysząc takie dudnienie silnika, każda matka każe swym bawiącym się na podwórku dzieciom
wracać natychmiast do domu.
Był to odgłos nadciągającej znad horyzontu burzy.
Odgłos, który nagle ucichł, gdy Mickey Knox gasił silnik.
Wracający do zacisznych internatów stali bywalcy Sonic — uczniowie ostatnich klas w towa-
rzystwie swych o dwa lata młodszych koleżanek — przystanęli, otwierając w zdumieniu usta
na widok dwóch nowo przybyłych osób. Ta para z pewnością nie pochodziła stąd.
Osiemnastoletnia Mallory Wilson bez słowa wyszła z samochodu i ruszyła w stronę restaura-
cji, ignorując po drodze spojrzenia ze strony mężczyzn, kobiet, i dziewcząt w strojach wodzire-
jek. Pomiędzy stanikiem, a ciasno opasującymi jej biodra dżinsami, znajdowało się 13-calowe
Zgłoś jeśli naruszono regulamin