Deborah Hale
Podwójny ślub
Rozdział pierwszy
Londyn 1875
- Moja macocha? Ech, życie! - Claire Brancaster Talbot podniosła głowę znad biurka, przy którym siedziała, zajęta przeglądaniem korespondencji z admiralicji. O ile pamiętała, lady Lydiard nigdy dotąd nie przestąpiła progu biura Brancasterów na Strandzie. - Czy powiedziała, o czym chce ze mną rozmawiać, Catchpole?
Nagłe przybycie lady Lydiard wprawiło w lekkie zakłopotanie zazwyczaj niczym niewzruszonego Catchpole'a. Claire od dawna podejrzewała, że jej zrzędliwy sekretarz w średnim wieku żywi skrywaną atencję dla utytułowanych osób.
- Milady nie udzieliła mi tej informacji, panienko. -Catchpole zdjął z nosa pincenez, ale zaraz ulokował je na dawnym miejscu. - Czy mam pozwolić sobie na śmiałość i zapytać?
- Raczej nie nazywałabym śmiałością pytania przychodzącej osoby o powód wizyty. - Claire westchnęła i odsunęła od siebie plik papierów. - Wątpię jednak, by lady Lydiard zechciała długo trzymać mnie w niepewności co do celu odwiedzin. Wprowadź ją.
Claire wstała i wygładziła spódnicę kraciastej jedwabnej sukni z nadzieją, że macocha nie zwróci uwagi ani na wyjątkowo skąpą krynolinę, ani na całkowity brak gorsetu w jej stroju. Nawiasem mówiąc, figurze Claire gorset nie był potrzebny do osiągnięcia osiej talii. Gorsety pomagały też stworzyć iluzję obfitych kobiecych wdzięków od pasa w górę, ale w świecie interesów Claire doprawdy nie musiała tym się przejmować.
Drzwi biura otworzyły się i do środka energicznie wkroczyła kobieta w średnim wieku, ściśnięta w talii tak mocno, że chyba jedynie cudem mogła oddychać, nie mówiąc już o siedzeniu i jedzeniu.
Pan Catchpole wolno wszedł za milady z fałszywym uśmieszkiem na wargach, który wyzwolił w Claire chęć wbicia sekretarzowi odrobiny rozumu do głowy.
- Lady Lydiard, panno Brancaster Talbot. Czy mam paniom podać herbatę?
- Dziękuję, Catchpole, jedno nazwisko wystarczy - powiedziała Claire.
Przybranie przez nią nazwiska rodziny matki wraz z przejęciem interesów Brancasterów wynikło z zapisu w testamencie dziadka. Chociaż jednak korespondencję urzędową podpisywała podwójnym nazwiskiem, prywatnie uważała to za wyjątkowo uciążliwy obowiązek.
-I nie trudź się podawaniem herbaty - dodała, nawet nie pytając macochy o zdanie. - Nie wydaje mi się, żeby była to wizyta towarzyska.
Cokolwiek sprowadziło tutaj lady Lydiard, Claire nie zamierzała jej zatrzymywać.
- Dobrze, proszę pani. - Catchpole głęboko się skłonił i wycofał z biura.
Lady Lydiard nawet nie zwróciła uwagi na jego odwrót, była bowiem zajęta lustrowaniem spartańsko urządzonego, lecz przestronnego gabinetu Claire. Lekko marszczyła przy tym nos, jakby wyczuła coś nieprzyjemnego, na przykład przykry zapach.
- Czyli to jest miejsce, w którym spędzasz większość czasu?
- Nie - skwitowała Claire, wyglądając przez okno. Handlowa dzielnica Londynu tętniła życiem. - Tylko tyle, by twoje udziały nie straciły wartości i żeby powiększyć majątek, który pewnego dnia odziedziczą twoje wnuki.
Lady Lydiard żachnęła się, choć usiłowała to ukryć, a Claire pożałowała, że była złośliwa. Dla dobra przyrodniej siostry, którą bardzo lubiła, postanowiła przecież polepszyć stosunki z macochą, przynajmniej do czasu zamążpójścia Tessy. Na taki wysiłek mogła się zdobyć.
Gdy odwróciła się od okna z zamiarem wygłoszenia przeprosin, ujrzała, że lady Lydiard przyciska chusteczkę do drżących ust. Claire zrobiło się jeszcze bardziej przykro, chociaż jednocześnie się zirytowała. To idiotyczne, że kobieta, która ani trochę jej nie obchodziła, mogła do takiego stopnia ją wzburzyć!
- Właśnie... właśnie po to do ciebie przyszłam. - Lady Lydiard zalała się łzami. Claire stała się więc świadkiem jednego z ataków histerii, które jej zdaniem macosze zdarzały się aż nazbyt często.
- Może usiądziesz. - Claire usiłowała tymczasem odgadnąć, co mogło spowodować nieoczekiwaną wizytę lady Lydiard. Kłopoty finansowe? Niemożliwe. Wprawdzie za sobą nie przepadały, ale pensja lady Lydiard pozwalała na beztroskie życie.
- Czy mam zawołać pana Catchpolea i polecić mu, aby jednak podał herbatę? - spytała. Wiedziała, ...
ann-diam