Christie Agatha - Niespodziewany gość.pdf

(369 KB) Pobierz
Agatha Christie
Niespodziewany gość
Adaptacja Charlesa Osborne’a
sztuki Agathy Christie „Niespodziewany gość”
Przełożyła Anna Bańkowska
Tytuł oryginału angielskiego The Unexpected Guest
Charles Osborne asserts the morał right
to be identified as the ad apter of this work.
1016758180.002.png
I
Był zimny listopadowy wieczór w Południowej Walii. Dochodziła północ. Widoczność na wąskiej
i ciemnej, wysadzanej drzewami wiejskiej drodze utrudniały dodatkowo kłęby mgły. Z pobliskiego
Kanału Bristolskiego dobiegało co chwila rytmiczne, melancholijne buczenie syren. Od czasu do
czasu zaszczekał jakiś pies albo odezwał się posępny głos nocnego ptaka. Nieliczne zabudowania
wzdłuż wąskiej lokalnej drogi oddalone były od siebie o około pół mili. Przy jednym z
najciemniejszych odcinków, tuż za zakrętem, stał elegancki dom o trzech kondygnacjach, otoczony
rozległym ogrodem. W tym właśnie miejscu samochód utknął przednimi kołami w przydrożnym
rowie. Po kilku próbach uruchomienia pojazdu kierowca pojął, że dalszy upór na nic się nie zda, i
zgasił silnik.
Upłynęło kilka minut, zanim wysiadł z samochodu i zatrzasnął drzwi. Był to postawny mężczyzna w
wieku około trzydziestu pięciu lat, o rudawych włosach, ubrany w garnitur z grubego tweedu, ciemny
płaszcz i kapelusz. Wyglądał na człowieka, który wiele czasu spędza na powietrzu. Przyświecając
sobie latarką, ruszył ostrożnie przez trawnik w stronę domu. W połowie drogi do szklanych drzwi
ogrodowych przystanął i powiódł wzrokiem po eleganckiej fasadzie budynku. Dom zdawał się
pogrążony w zupełnych ciemnościach. Mężczyzna obejrzał się na drogę, po czym zdecydowanym
krokiem podszedł do drzwi. Przesunął ręką po szybie i zajrzał do środka, ale nie zauważył żadnego
ruchu. Zapukał raz, potem drugi, i nie doczekawszy się odpowiedzi, nacisnął klamkę. Drzwi
natychmiast ustąpiły i przybysz wśliznął się do ciemnego pokoju.
Znalazłszy się w środku, przystanął znowu, starając się uchwycić jakiś ruch lub odgłos.
— Halo! — zawołał. — Jest tam kto?
W świetle latarki zobaczył porządnie umeblowany gabinet ze ścianami pełnymi książek. Pośrodku,
przodem do drzwi, stał wózek inwalidzki. Siedział na nim przystojny mężczyzna w średnim wieku, z
kolanami owiniętym pledem. Wydawał się pogrążony w głębokim śnie.
— O, przepraszam — zmieszał się intruz. — Nie chciałem pana przestraszyć. Bardzo mi przykro,
to wszystko przez tę przeklętą mgłę. Wjechałem do rowu i nie mam pojęcia, gdzie jestem. Ach, i
zostawiłem otwarte drzwi… Raz jeszcze przepraszam. — Nie przestając się usprawiedliwiać,
wrócił do drzwi, zamknął je i zaciągnął story. — Pewnie zjechałem z głównej drogi. Błądziłem
ponad godzinę po tych zakazanych zaułkach…
Odpowiedzi nie było.
— Śpi pan? — spytał przybysz, podchodząc znowu do człowieka na wózku.
Nie doczekawszy się i tym razem odpowiedzi, skierował promień latarki na twarz mężczyzny i
nagle zatrzymał się w pół kroku. Inwalida nadal nie otwierał oczu ani się nie poruszał. Kiedy
przybysz pochylił się i dotknął jego ramienia, głowa tamtego opadła bezwładnie do przodu.
1016758180.003.png
— Dobry Boże! — wykrzyknął człowiek z latarką.
Przez chwilę stał, wyraźnie nie wiedząc, co począć. Potem przesunął promień po ścianach i
odnalazłszy przy drzwiach wyłącznik, podszedł tam, by go nacisnąć.
Zapaliła się lampa na biurku. Intruz położył tam latarkę i przyglądał się uważnie mężczyźnie na
wózku, okrążając go ze wszystkich stron. Zauważył następne drzwi, a przy nich drugi wyłącznik. Po
naciśnięciu zaświeciły się dwie lampy umieszczone na niskich stolikach. Zrobił znowu krok w stronę
wózka i nagle drgnął. W kącie gabinetu, koło wbudowanego w ścianę regału z książkami, stała ładna,
mniej więcej trzydziestoletnia blondynka w koktajlowej sukni z żakiecikiem. Nie odezwała się ani
nie poruszyła — po prostu stała z opuszczonymi bezwładnie rękami i wydawało się, że nie śmie
nawet oddychać. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem w milczeniu, aż wreszcie mężczyzna
zdecydował się przemówić:
— On… On nie żyje.
Twarz kobiety była pozbawiona wszelkiego wyrazu.
— Wiem — odrzekła obojętnie.
— Pani o tym wiedziała?
— Tak.
— Został zastrzelony — zauważył mężczyzna, podchodząc ostrożnie do ciała. — Dostał w głowę.
Kto…
Urwał w pół zdania, widząc, że kobieta podnosi z wolna prawą rękę, ukrytą dotąd w fałdach sukni.
Trzymała w niej rewolwer. Przybysz wciągnął gwałtownie powietrze. Dopiero kiedy zrozumiał, że
nic mu nie grozi, podszedł do kobiety i łagodnie odebrał jej broń.
— To pani go zastrzeliła?
— Tak — odpowiedziała po krótkim milczeniu. Odsunął się i położył rewolwer na stoliku koło
wózka.
Przyglądał się przez chwilę zwłokom, po czym rozejrzał się niepewnie po pokoju.
— Telefon jest tam — odezwała się kobieta, wskazując głową biurko.
Mężczyzna wyglądał na zaskoczonego.
— Telefon? — powtórzył jak echo.
— Gdyby chciał pan zadzwonić na policję — wyjaśniła tym samym beznamiętnym tonem.
Przybysz patrzył na nią tępym wzrokiem.
1016758180.004.png
— Kilka minut nie zrobi różnicy — rzekł wreszcie. — Zresztą, tak łatwo nie przebiją się przez tę
mgłę. Chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o… — Urwał i zerknął na ciało. —Kim on jest?
— To mój mąż. — Po namyśle dodała: — Nazywał się Richard Warwick. Ja jestem Laura
Warwick.
Mężczyzna nadal nie odrywał od niej oczu.
— Rozumiem — mruknął w końcu. — Może pani… usiądzie? Laura Warwick przesunęła się
wolno w stronę sofy. Przybysz rozejrzał się wokoło.
— Czy podać pani drinka albo coś? — zaproponował. — To musiał być wielki wstrząs.
— Niby co? To, że zastrzeliłam męża? — spytała ironicznie. Mężczyzna doszedł już widać do
siebie, bo próbował dostroić się do jej tonu:
— Tak by się zdawało. A może to tylko tak dla sportu?
— Właśnie. Dla sportu — odparła bez zmrużenia oka, siadając na sofie. Zaintrygowany przybysz
przyglądał się jej ze zmarszczonym czołem. — To rzeczywiście dobry pomysł… ten drink.
Mężczyzna zdjął kapelusz i rzuciwszy go na fotel, wziął ze stolika karafkę. Nalał brandy i wręczył
kieliszek kobiecie. Kiedy wypiła, zaproponował:
— A gdyby tak opowiedziała mi pani o wszystkim?
Laura Warwick podniosła na niego wzrok.
— Czy nie lepiej zadzwonić po policję?
— Wszystko w swoim czasie. Chyba nie zaszkodzi, jeśli najpierw chwilę pogawędzimy?
Zdjął rękawiczki, wetknął je do kieszeni i zaczął rozpinać płaszcz.
Pewność siebie Laury Warwick zaczęła się załamywać.
— Ja nie… — zaczęła i urwała. — Właściwie kim pan jest? Skąd się pan tu wziął? — I nie dając
mu czasu na odpowiedź, podniosła głos niemal do krzyku: — Na miłość boską, kim pan jest?!
1016758180.005.png
II
— Ależ proszę bardzo, już mówię. — Przygładził ręką włosy, powiódł wzrokiem wokół siebie,
jakby się zastanawiał, od czego i jak zacząć. — Nazywam się Michael Starkwedder. Tak, wiem, że
to rzadkie nazwisko. — Powtórzył je jeszcze raz, litera po literze. — Jestem inżynierem. Pracuję w
firmie Anglo–Iranian i właśnie wróciłem do kraju po kolejnym pobycie nad Zatoką Perską. —
Umilkł. Może przywoływał w pamięci Bliski Wschód albo zastanawiał się, czy warto wchodzić w
szczegóły. Wreszcie wzruszył ramionami. — Przyjechałem do Walii na dwa dni, żeby się rozejrzeć
po starych śmieciach. Rodzina mojej matki pochodzi z tych okolic i pomyślałem, że chętnie kupiłbym
tu jakiś domek. — Pokręcił głową z uśmiechem. — No i kompletnie się zgubiłem. Błąkałem się
ponad dwie godziny po tych krętych walijskich dróżkach, aż wreszcie wylądowałem w rowie!
Wszędzie ta gęsta mgła. Znalazłem furtkę i po omacku dotarłem jakoś do tego domu. Myślałem, że
będę mógł stąd zatelefonować, a przy odrobinie szczęścia może znajdzie się i nocleg. Nacisnąłem
klamkę w ogrodowych drzwiach — i stwierdziwszy, że są otwarte, wszedłem do pokoju, gdzie
natknąłem się na to — wskazał wózek z ciałem.
Laura Warwick patrzyła na niego oczami pozbawionymi wyrazu.
— Zapukał pan najpierw… kilka razy — mruknęła.
— Owszem, ale nikt nie odpowiedział. Laura wstrzymała oddech.
— Nie, nie odpowiedziałam — odrzekła niemal szeptem.
Starkwedder obrzucił ją zaciekawionym spojrzeniem, jakby próbując zrozumieć, o co tu chodzi.
Postąpił krok w stronę ciała, potem nagle zawrócił do kobiety i powtórzył, sądząc, że w ten sposób
ją ośmieli:
— Jak już mówiłem, nacisnąłem klamkę, a że drzwi były otwarte, wszedłem.
Laura patrzyła w swój kieliszek. Powiedziała, jak gdyby cytując:
— „Drzwi się otwierają i wchodzi niespodziewany gość”. — Zadrżała leciutko. — W
dzieciństwie zawsze przerażał mnie ten zwrot: „niespodziewany gość”. — Odrzuciła w tył głowę i
wpatrując się w przybysza, wykrzyknęła z nagłą pasją: —Na co pan czeka? Proszę dzwonić i niech to
się wreszcie skończy!
Starkwedder podszedł do wózka z ciałem.
— Nie tak prędko — rzekł. — Może za chwilę. Proszę mi powiedzieć, dlaczego pani go
zastrzeliła?
W tonie jej odpowiedzi znów zabrzmiała nutka ironii:
1016758180.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin