D036. Baxter Mary Lynn - Melisso, wróć.pdf

(550 KB) Pobierz
7136237 UNPDF
MARY LYNN BAXTER
Melisso, wróć
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Nie zrobiłaś tego!
- Ałeż zrobiłam.
- Nie wierzę ci. To niemożliwe, żebyś tak po
prostu weszła tanecznym krokiem do przełożonej
pielęgniarek i powiedziała, że odchodzisz.
Melissa Banning siędziała ze skrzyżowanymi nogami
na łóżku Laurie i patrzyła na przyjaciółkę z wyrazem
zatroskania na twarzy.
- Zgoda, nie powiedziałam, że odchodzę, w każdym
razie niezupełnie. Oświadczyłam, że mam dość, że
potrzebuję odpoczynku albo...
- Albo co? - spytała Laurie. Sprawiała wrażenie,
jakby wciąż nie mogła uwierzyć w to, co słyszy.
Melissa nie bawiła się w subtelności.
- Albo zarobię się na śmierć.
- Mimo wszystko trudno mi uwierzyć, że praca
tak ci dopiekła, kochanie. - Laurie niepewnie spog­
lądała szarymi oczami, szukając twarzy Melissy. - Co
się stało? Przecież jesteś urodzoną pielęgniarką. Od
kiedy pamiętam, nigdy nie myślałaś ani nie mówiłaś
o niczym innym niż praca.
Melissa nadal milczała, więc przyjaciółka podjęła
wątek.
- Boję się myśleć, co stałoby się z tobą w zeszłym
roku po tej tragedii, gdybyś nie miała zajęć w szpitalu.
To był dla ciebie ratunek.
Laurie mówiła prawdę. Półtora roku temu rodzice
Melissy i jej młodszy brat zginęli podczas katastrofy
łodzi. Przez długie miesiące Melissa była pogrążona
w rozpaczy. W końcu jakoś się pozbierała, udało
jej się rozprawić ze zgryzotą i znaleźć w niej coś
twórczego. Praca dyplomowanej pielęgniarki nabrała
dla niej nowego znaczenia. I tak było aż do tej pory.
Pod badawczym spojrzeniem Laurie Melissa spuściła
głowę i zamknęła oczy, starając się powstrzymać łzy.
- Masz rację. - Starała się opanować niepotrzebne
emocje.
- Dlaczego więc zrywasz z tym wszystkim? - Laurie
wstała, eksponując swoje sto siędemdziesiąt pięć
centymetrów wzrostu, po czym niezgrabnie podeszła
do okna.
Przez chwilę Melissa zapomniała o kłopotach,
zahipnotyzowana sposobem, w jaki słońce przenikało
przez krótką roletę i układało się na czarnej grzywie
włosów Laurie. Efekt był olśniewający. Laurie olśnie­
wała zresztą pod każdym względem, szczególnie swoją
osobowością. Chociaż nie była piękna ani nawet
ładna, nadrabiała ten brak uśmiechem, a uśmiechała
się bardzo często. Melissa nie wiedziała, co zrobiłaby
teraz bez jej przyjaźni i wsparcia.
Melissa odeszła ze szpitala już miesiąc temu, ale
dopiero tego ranka zadzwoniła do Laurie, która
pracowała w firmie zajmującej się reklamą. Za­
proponowała, że przyjedzie do niej na kilka dni.
Laurie zaprosiła ją natychmiast, nie żądając dodat­
kowych wyjaśnień.
Teraz Melissa spoglądała na przyjaciółkę, stojącą
z rękami w kieszeniach luźnych spodni, i wyraźnie
widziała zaniepokojenie malujące się na jej twarzy.
- Myślisz pewnie, że oszalałam. - Było to bardziej
stwierdzenie niż pytanie.
- Nie oszalałaś. Raczej się zaplątałaś, to lepsze
słowo. Po prostu zupełnie nie pasuje do ciebie robienie
czegokolwiek na chybcika. Jesteś najbardziej zor­
ganizowaną i racjonalną osobą, jaką znam.
Melissa przekręciła się na łóżku, opierając plecami
o poduszkę.
- Już nie. W końcu się złamałam.
- Wcale ci tego nie wyrzucam, naprawdę - po­
spiesznie powiedziała Laurie. - Sama w żaden sposób
nie mogłabym być pielęgniarką. A już z pewnością
nie wytrzymałabym na intensywnej terapii. - Przerwała
i wzdrygnęła się. - Nie mam kłopotów w kontaktach
z ludźmi, ale dotyczy to tylko zdrowych. Nie po­
trafiłabym zajmować się chorymi. Na samą myśl
o kłuciu kogokolwiek igłą robi mi się słabo.
- Zawsze byłaś delikatna. - Melissa uśmiechnęła się.
- Owszem, ale i dumna z tego.
- Jesteś beznadziejna - urwała na chwilę. - No
właśnie, beznadzieja. Tym słowem można podsumować
stan mojego ducha. Ale po prostu nie wytrzymuję.
Wiesz, Laurie, mam dwadzieścia osięm lat, a prze­
chodzę kryzys, zupełnie jakbym była o dwadzieścia
lat starsza.
- Kryzys, zgoda. Tylko że nie ma to nic wspólnego
z problemami pięćdziesięciolatek.
- Wiesz, o czym myślę.
- A naprawdę, to co cię tak trzepnęło? - Oczy
Laurie wyrażały współczucie.
- Było kilka powodów. Wydaje mi się, że nałożyły
się przeżycia po śmierci rodziny, potwornie ciężka
praca i stresy.
- Kiedy byłaś na dyżurze, to wszystko na ciebie
zwalali, mam rację?
- Powiedzmy, że byłam kimś, kto ciągnął tę robotę,
tym bardziej że pielęgniarek ciągle brakuje.
- To mnie nie dziwi. W gazetach jest pełno ogłoszeń
o pracy dla pielęgniarek. - Przerwała i ruszyła do
drzwi sypialni. - Nie wiem jak ty - dodała, zmieniając
temat - ale ja umieram z pragnienia. Napijesz się coli
czy mrożonej herbaty?
- Herbaty.
- Ja też. Tylko we wschodnim Teksasię mrożona
herbata smakuje przez okrągły rok. - Nagle zmarsz­
czyła brwi. - Zdaje się, że nie wyszłam na najlepszą
gospodynię, skoro tak późno proponuję ci coś do picia.
- Nic takiego nie przyszło mi do głowy. Poza tym
nie miałaś czasu myśleć o herbacie, bo wypłakiwałam
się na twoim ramieniu.
- Gdybym była na twoim miejscu, to też pozwoliła­
byś mi się wypłakać - rzuciła Laurie, stojąc na progu.
W chwilę później wróciła, niosąc dwie filiżanki
wypełnione po brzegi herbatą z kawałkiem cytryny.
Przez chwilę piły w milczeniu.
- Ile ci dali? - spytała Laurie.
Melissa odgarnęła kosmyk włosów z policzka
i zmarszczyła brwi.
- Czego?
- Czasu - wyjaśniła Laurie. - Ile czasu?
- Aha, masz na myśli urlop?
- Jasne.
- Powiedziałam dyrektorowi, że potrzebuję co
najmniej sześciu miesięcy, może roku.
- Dużo. Mówisz poważnie?
- Nigdy w życiu nie byłam bardziej poważna.
- Myślisz, że dadzą ci aż tyle?
- Wątpię, ale w każdym razie o tyle prosiłam.
- I co masz zamiar robić? - spytała Laurie,
marszcząc czoło.
Melissa skoncentrowała się na poprawianiu serwetki,
zamoczonej przez dno szklanki.
- Może nie uwierzysz, ale nie robiłam takich
odległych planów, choć oczywiście wiem, że muszę
sobie znaleźć jakąś pracę, najlepiej na pół etatu. Mam
trochę zaoszczędzonych pieniędzy, ale w żadnym
wypadku nie chcę ich wydawać na życie. A co miesiąc
płacę straszne pieniądze za mieszkanie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin