Collins Eileen - Pod wiatr.pdf

(462 KB) Pobierz
Shores of love
196690178.002.png
Eileen Collins
Pod wiatr
 
I
– Jeżeli wyjdziesz za niego za mąż, przestaniesz być moją córką! – ojciec Cathy Clark
wstał z krzesła, rzucając gazetę i fajkę na stół. Stał i patrzył na nią. Jego niebieskie oczy
ukryte za rogowymi okularami wyrażały gniew, jakiego jeszcze nigdy nie widziała. Przez
chwilę stali tak naprzeciwko siebie. Pierwsza odezwała się Cathy.
– Przecież nawet nie poprosił mnie o rękę – powiedziała. Patrzyła ojcu prosto w oczy.
– A jeżeli poprosi?
– Jeżeli poprosi, sama podejmę decyzję – odpowiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Ojciec wciąż na nią patrzył. Cathy wyzywająco spojrzała na niego, odwróciła się i wyszła
z pokoju. Zamknęła drzwi i odetchnęła z ulgą. Drżała. Ale – o dziwo – nie płakała, co więcej,
czuła się silna, jak nigdy dotąd. Przecież nie miał prawa mówić do niej w ten sposób, stawiać
warunków. Nie była już jego małą córeczką, miała dziewiętnaście lat. Nagle uświadomiła
sobie, że w drzwiach kuchennych stoi matka.
– Cathleen, czym znowu zdenerwowałaś ojca? – zapytała drżącym głosem.
Margaret Clark była cichą kobietą, żyjącą tylko dla swojej rodziny. Dlatego też
nienawidziła wszelkich domowych sprzeczek i kłótni. Chciała widzieć swoją rodzinę
szczęśliwą i zadowoloną, a jej starsza córka coraz częściej wprowadzała nerwową atmosferę.
– Przepraszam mamo. – Weszły do kuchni. – Jak zwykle poszło o Kena. Nie mogę nawet
o nim wspomnieć, żeby ojciec się nie zdenerwował.
– O co chodziło z tym małżeństwem? – zatroskana obserwowała córkę zapalającą
papierosa.
– Nie wiem, naprawdę nie wiem. Przecież on nawet nie poprosił mnie o rękę. Tata uważa,
że gdy tylko wymówię imię Kena, to od razu jesteśmy w połowie drogi do kościoła. – Kathy
potrząsnęła niecierpliwie głową, odrzucając długi kosmyk jasnych włosów opadających na
oczy.
– Cathleen, przecież wiesz, jaki jest ojciec. Nienawidzi tej rodziny, a Ken wydaje mu się
uosobieniem wszystkiego, czego nie znosi u Dalrymple’ów.
– Ale to nie jest w porządku. Ken nie jest ani swoim ojcem, ani dziadkiem, jest sobą i
naprawdę trudno o lepszego człowieka.
– Może jest tak, jak mówisz, ale to nie zmienia faktu, że nazwisko Dalrymple dla twojego
ojca nie istnieje. Twoje spotkania z tym chłopcem spowodowaćmogą tylko same kłopoty.
Cathy zaciągnęła się papierosem i wyjrzała przez okno. Usłyszała od matki to, o czym
sama od dawna wiedziała. Ojciec nienawidził całej rodziny Dalrymple’ów. I chociaż nie znał
Kena osobiście, nienawidził go w równym stopniu, jak jego ojca. Ta waśń między rodzinami
trwała już od dwóch pokoleń. Cathy postanowiła, że nie dopuści, aby przeniosła się na
trzecie.
– Czy nie możesz przez jakiś czas przestać go widywać? Zrób krótką przerwę, baw się,
spotykaj z innymi ludźmi, a później zobaczysz, jak się to wszystko ułoży, dobrze? – Głos
matki zdradzał zaniepokojenie. Z troską patrzyła na córkę.
196690178.003.png
– Nie wiem, mamo. Nie mogę ci niczego obiecać. Teraz dajmy temu spokój. Dość już
rozmowy na ten temat. – Uśmiechnęła się do matki. Nie chciała doprowadzić jej do stanu, w
jakim znajdował się ojciec. – Nie bój się, nie będę podejmowała żadnych ostatecznych
decyzji, jak powiedzmy ucieczka z Kenem. To mogę ci obiecać na pewno.
Pochyliła się i pocałowała siedzącą przy stole matkę, która smutno kiwnęła głową.
– Nie wiem, co mam o tym myśleć, naprawdę nie wiem. Czasami jesteś tak samo uparta,
jak ojciec!
– Niedaleko pada jabłko od jabłoni – powiedziała Cathy. – Dwóch uparciuchów to trochę
za dużo dla ciebie, co? – roześmiała się i objęła ją. – Nie martw się, staruszek nie dostanie
przeze mnie zawału serca!
– Jak tu żyć z kimś takim pod jednym dachem!
– Margaret pociągnęła pieszczotliwie córkę za ucho i podeszła do zlewu, aby napełnić
czajnik.
– No cóż, obiad nie zrobi się sam. Jeżeli się nie ruszę, wszyscy w tym domu będą dzisiaj
głodni!
– Mamo, wychodzę na chwilę. Wrócę na obiad. – Cathy zgasiła wypalonego do połowy
papierosa i wzięła torebkę leżącą na kredensie. Aby nieco ochłonąć, chciała trochę się przejść
po przystani.
Gdy wyszła z domu, od razu poczuła powiew wiatru znad Morza Północnego. Z kieszeni
kurtki wyjęła jedwabną chustkę i zawiązała na głowie. Nie był to najlepszy dzień na spacer,
ale atmosfera panująca teraz w domu zbyt ją przytłaczała. Sceny z ojcem powtarzały się coraz
częściej.
Z Kenem Dalrymple’em widywała się od czterech miesięcy, ale ojciec odkrył to dopiero
kilka tygodni temu. Zapewne jakiś „życzliwy” przyjaciel mu doniósł. Ludzie zawsze muszą
wtykać nos w nie swoje sprawy.
Zabawne, ale kiedy była młodsza, w ogóle nie interesowała się Kenem. Chodzili do tej
samej szkoły, a ich znajomość ograniczała się do wymiany pozdrowień. Nie chodzi o to, że
nie był atrakcyjny. Nawet jej ojciec nie mógł odmówić Dalrymple’om urody. Ken
odziedziczył po przodkach wspaniałe czarne, wijące się włosy i duże, ciemne oczy. Wygląd
wyróżniał rodzinę Dalrymple’ów pośród rodzin rybackich zamieszkujących ten mały szkocki
port. Tutejsi mieszkańcy mieli jasne włosy i jasną karnację, która zdradzała ich nordyckie
pochodzenie, Ken zaś reprezentował typ celtycki. Jego południowe rysy i mocna budowa
ciała wskazywały na przynależność do rasy przybyłej wieki temu z okolic cieplejszych niż te
– wietrzne i zimne. Czyż Celtowie i Galowie nie przybyli z Półwyspu Iberyjskiego? Cathy
była pewna, że gdzieś o tym czytała. To tłumaczyłoby ognisty, chociaż czasami marzycielski
temperament mężczyzny, który tak wiele dla niej znaczył. Myślami cofnęła się do zabawy,
która miała miejsce w hotelu Victoria cztery miesiące temu. Nie miała zamiaru spędzić
kolejnego wieczoru z rodziną przed telewizorem. O dziewiątej starannie uczesała włosy i
ubrała fioletową, jedwabną sukienkę, którą kupiła z okazji wesela swojej przyjaciółki Jenny.
Wiedziała, że wygląda bardzo ładnie, lecz nie było w całym Montrose mężczyzny, który wart
byłby tylu przygotowań.
196690178.004.png
Zauważyła go, gdy tylko weszła do głównej sali hotelu. Stał pod ścianą i bezmyślnie
obserwował wirujące na parkiecie pary. Cathy świetnie się bawiła: tańczyła z kolegami,
śmiała się, rozmawiała. Cały czas czuła ha sobie jego spojrzenie. Zbliżał się koniec zabawy.
Tradycyjnie ostatni taniec należał do zakochanych par. Przyciemniano wtedy światło i
puszczano nastrojową muzykę. Cathy skierowała się ku wyjściu. Zawsze lepiej dostać się do
szatni wcześniej, aby nie stać godzinami w kolejce. Od drzwi dzieliło ją kilka metrów, gdy
poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. Stanęła, odwróciła się i spojrzała w jego ciemne oczy. Nie
mówiąc nic, przyciągnął ją do siebie. Cathy zadrżała. Wyczuł to i objął ją delikatnie.
Zarzuciła mu ręce na szyję, a głowę delikatnie położyła na ramieniu. Na włosach czuła dotyk
jego ust. Muzyka przycichła i subtelnymi tonami, jak lekką mgiełką, zdawała się odgradzać
ich od reszty świata. Nigdy jeszcze podczas tańca nie czuła takiego podniecenia. Wiedziała
już, że nie będzie sama wracała do domu. Słowa nie były potrzebne. Kiedy muzyka ucichła,
wciąż stali pośrodku parkietu, mocno przytuleni, nie mogąc, a raczej nie chcąc oderwać się od
siebie.
– Włóż płaszcz – wyszeptał, wciąż dotykając ustami jej włosów. Niechętnie oderwała się
od niego i poszła do szatni.
Ubierając się sprawdziła w lustrze swój wygląd: twarz miała zarumienioną, a włosy w
nieładzie spadały na czoło.
Czekał na nią przed hotelem. Bez słowa objął i przycisnął do siebie. Cathy przytuliła się.
Czuła delikatny, piżmowy zapach – kuszącą mieszankę alkoholu i wody po goleniu. Noc była
piękna; niebo bezchmurne, gwiaździste, od strony morza wiał lekki wiatr. Rozmawiali
niewiele, aby słowami nie zepsuć atmosfery tego wieczoru. Kiedy byli przed domem Cathy,
odwrócił ją do siebie i zaczął gładzić jej jasne włosy. Spojrzała na niego. Pochylił się i
rozpalonymi ustami całował jej czoło. Spuściła powieki. Poczuła delikatne pocałunki. Gdy
jego usta zbliżały się do jej rozchylonych, wilgotnych warg, usłyszała swój szept:
– Ken... Och, Ken...
Tej nocy przed zaśnięciem powtarzała to imię jeszcze wiele razy.
196690178.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin