Broadrick Annette - Gorąca noc.pdf

(585 KB) Pobierz
7660513 UNPDF
..
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Widziała przed sobą ścianę ulewnego deszczu i wartki błotnisty potok, w
którym całkiem ugrzęzły jej buty. Melanie Montgomery trzęsła się z zimna i ze
zmęczenia, z trudem utrzymując rozpostarty nad głową prochowiec. Kiedy
wychyliła w końcu głowę, ujrzała wyjątkowo posępny krajobraz. Kolumbijska
dżungla tonęła w sinej, dymiącej mgle. Dopiero na linii horyzontu majaczyły
postrzępione szczyty gór, przypominając jej, jakby nie dosyć miała zmartwień,
że do domu było strasznie daleko. Po raz pierwszy, odkąd przyjęła zaproszenie
Marii Teresy, żałowała swej pochopnej decyzji. W każdym razie zaczęła się
zastanawiać, czy nie przeholowała z samodzielnością. Matka powstrzymywała
ją oczywiście przed tym „szczeniackim wybrykiem", wymieniając tysiąc
nieszczęść, jakie mogą się przydarzyć samotnej dziewczynie podróżującej po
obcym kraju. Melanie znała tę czarną listę na pamięć. Długo by mogła
opowiadać o losie najmłodszego dziecka w rodzinie... Nawet Paul i Elise,
zaledwie kilka lat od niej starsi, z jakiegoś tajemniczego powodu nie raczyli
uznać, że ich dwudziestopięcioletnia „siostrzyczka" stała się dorosłą kobietą.
Nadal traktowali ją jak zbuntowaną nastolatkę. Więc cóż dopiero mówić o
matce…
Philip zaproponował jej ucieczkę w małżeństwo, ale uznała ten krok za
zbyt drastyczny. I dość ryzykowny. W końcu chodziło o wyrwanie się spod
nadopiekuńczych skrzydełek rodziny, a nie schronienie pod inne skrzydła.
Bardzo ich wszystkich kochała, jednak doszła do wniosku, że przebrali miarkę.
Zwłaszcza Elise miała denerwujący zwyczaj węszenia i wtrącania się do życia
młodszej siostry przy każdej okazji. Jakby wychowywanie dwójki własnych
dzieci nie pochłaniało jej dostatecznie dużo czasu i energii.
Tak więc Melanie, nie zważając na katastroficzne przepowiednie matki, z
milczącym uporem przygotowywała się do podróży. Zapewne ten sam
wrodzony upór sprawił, że mały sklep z upominkami, który zaczęła prowadzić
po ukończeniu college'u, rozkwitł jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Po
trzech latach mogła być z niego naprawdę dumna. Zdobyła klientów, którzy
przyjeżdżali do ich małego miasteczka w północno-wschodnim Tennessee z
odległych okolic po to tylko, żeby sprawdzić, czy wymyśliła lub sprowadziła
coś nowego. Zaproszenie od Marii Teresy nadeszło akurat w momencie, kiedy
poczuła się swoim zajęciem znużona.
Po podróży do Ameryki Południowej spodziewała się nie tylko
turystycznych wrażeń, ale i świeżych pomysłów na… upominki. Z Marią Teresą
przyjaźniły się przez cztery lata college'u. W każde wakacje, kiedy Kolumbijka
wybierała się do swojego domu w Villa Yicencias, błagała przyjaciółkę, żeby z
nią pojechała.
Jednak zawsze miały pecha. Zawsze coś krzyżowało im plany. Tym
razem Melanie podjęła nieodwołalną decyzję. Musiała tylko dotrzeć pod
właściwy adres. Potoczyła wzrokiem po szarym, mokrym krajobrazie i ciężko
westchnęła. Och, żeby z tej mgły wyłonił się nagle autobus i zabrał ich stąd…
Mogło być jeszcze gorzej , pomyślała natychmiast. Gdyby nie przewodnik,
czułaby się jak ostatnie żywe stworzenie na tonącej w deszczu planecie. Zaczęła
wypatrywać sylwetki Julia w wąwozie, do którego stoczył się samochód.
Dostrzegła tylko pojazd, kilkaset metrów poniżej drogi, przewrócony na bok i
zatopiony do połowy w błotnistej mazi. Gdyby nie błyskawiczny refleks Julia,
spadliby tam oboje razem z samochodem. Zorientował się nagle, że gigantyczna
lawina błota porywa ich ze sobą, że nie mają najmniejszej szansy na ucieczkę.
Wrzasnął, żeby skakała. Melanie zrobiła to natychmiast - bez wahania,
zadziwiająco sprawnie. Auto potoczyło się po śliskim zboczu, a Julio,
oniemiały, czekał, aż się zatrzyma. Potem zszedł do niego ostrożnie, obszedł
dookoła kilka razy, kręcąc rozpaczliwie głową. Wysłużone cztery kółka były
jego narzędziem pracy, źródłem utrzymania rodziny, a tu koniec…
Cholerny świat, pomyślała Melanie. W tej okolicy trudno mu będzie
wyczarować jakiś porządny dźwig. Według mapy, Villa Vicencias dzieli od
Bogoty nie więcej niż sto trzydzieści kilometrów. Drobiazg, myślała jeszcze na
lotnisku. W Tennessee taką trasę przemierza się w niespełna dwie godziny.
Tutaj jednak musieli pokonać potężny łańcuch górski (droga wznosi się
miejscami do trzech tysięcy sześciuset metrów ponad poziom morza), żeby
dotrzeć do otoczonego dżunglą miasta. Niestety, pogoda zatrzymała ich w
wysokich górach, z dala od ludzkich osad, bez żadnej nadziei na pojawienie się
w mgle autobusu.
Ciekawe, co by zrobiła Elise na moim miejscu? Tylko że siostra nigdy nie
znalazłaby się w podobnej sytuacji. Elise nie podjęła w swoim życiu ani jednej
pochopnej decyzji. Ciągłe porównywanie Melanie do Elise było najbardziej
irytującym zwyczajem ich matki. Elise nie miała nigdy żyłki podróżniczej.
Skończyła college, została pielęgniarką, a potem zaczęła wieść przykładne
życie. Po pierwszym nieudanym małżeństwie wyszła za Damona Trenta i odtąd,
nareszcie w swoim żywiole, z radosnym oddaniem grała rolę matki i żony.
Melanie od dzieciństwa prześladowało pytanie dorosłych: „Dlaczego nie
bierzesz przykładu ze swojej siostry?" Zacisnęła odruchowo szczęki. Z wyglądu
prawie bliźniaczki: blondynki o skandynawskiej urodzie, chociaż włosy Melanie
były nieco jaśniejsze, o lekko srebrnym odcieniu, cienkie, ale bardzo gęste. Jak
to dobrze, że zaplotła je przed wyjazdem w warkocz! Ładnie by teraz wyglądała
z zabłoconą szopą. Zielone oczy sióstr prawie nie różniły się odcieniem. Obie
były wysokie… i na tym kończyło się podobieństwo. Melanie tryskała życiem, z
otwartymi ramionami witała każdy nowy dzień. I nie bała się ryzyka. Jako
dziecko zamęczała dorosłych pytaniami płynącymi z niewyczerpanego źródła jej
ciekawości.
Ocknęła się z zamyślenia. Powinna myśleć tylko o tym, jak wydostać się
z tarapatów. To nie Stany, gdzie pierwszy zatrzymany kierowca podwiózłby ją
do najbliższego domu, w którym zapytałaby, czy może skorzystać z telefonu i
po kłopocie. Od kilku godzin nikt tędy nie przejeżdżał, żadnych śladów życia w
zasięgu wzroku… Poczuła gęsią skórkę na plecach. Nigdy dotąd nie czuła się
tak bezradna i samotna.
- Julio? Gdzie jesteś? - usłyszała własny zdławiony głos i jakiś szelest za
plecami. Odwróciła się gwałtownie. Jej przewodnik oddychał ciężko,
nadaremnie próbując wytrzeć twarz z błota.
- Przykro mi, senorita Montgomery, nie udało mi się wyjąć pani bagażu.
Pogratulowała sobie trzeźwości umysłu. W ostatniej chwili przed skokiem
złapała torebkę z pieniędzmi i paszportem. Szkoda, że nie mogą się na razie do
niczego przydać…
- Co my teraz zrobimy? - spytała.
Julio wzruszył ramionami. Melanie zrozumiała z jego opowieści w czasie
podróży, że zbliża się do pięćdziesiątki, ma sześcioro dzieci, w tym dwoje już
dorosłych mieszkających w Kartagenie, i jest bardzo szczęśliwy, że dzięki tej
„fantastycznej maszynie" zarabia na godne życie całej ósemki.
Stali w milczeniu, pogrążeni w rozpaczy. Słowa pocieszenia na nic by się
zdały, nawet gdyby Melanie potrafiła je wykrztusić. Widziała na własne oczy,
jak ten cudowny samochód, od którego zależał los wielkiej rodziny, stoczył się
jak piłka po błotnistym stoku. Groza. Pierwszy odezwał się Julio.
- Tam dalej, kilka albo kilkanaście kilometrów stąd, jest jakaś osada. Nie
ma innego wyjścia. Musimy iść na piechotę.
Tymczasem… Na przeciwległym krańcu kontynentu, w Buenos Aires,
Justin Drake, przedstawiciel Treńt Enterprises w Ameryce Południowej,
prowadził ważne negocjacje z potencjalnym wspólnikiem firmy. Choć znał
hiszpański, wytężał całą swoją uwagę, żeby nie uronić ani słowa
Argentyńczyka, który mówił z prędkością karabinu maszynowego.
- Musi pan zrozumieć - powiedział dobitnie Jorge Villaneuva - że
zawarcie spółki z Trent Enerprises leży także w interesie firmy, którą ja
reprezentuję, ale nie mogę podjąć takiej decyzji bez zgody moich dyrektorów.
Nie wątpię, że pan rozumie…
- Oczywiście, że rozumiem - odpowiedział Justin z lekkim uśmiechem.
Argentyńczyk stracił zimną krew, a o to mu właśnie chodziło… - Jednakże
liczymy na konkretną odpowiedź w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. W innym
razie zmuszeni będziemy zmienić plany.
- Ależ to niemożliwe! - wybuchnął Jorge. - Trzeba być cudotwórcą, żeby
w dwa dni zwołać wszystkich członków rady na specjalne posiedzenie. Chyba
zgodzi się pan… - przerwał, gdy w drzwiach pojawiła się sekretarka.
- Proszę mi wybaczyć, senor Drake. Senor Trent dzwoni z Chicago.
Powiedział, że musi z panem niezwłocznie rozmawiać.
Justin spojrzał na Argentyńczyka, który wyraźnie zbladł. Przeprosił go
natychmiast i wyszedł do swojego gabinetu.
- Damon?
- Cześć, Justin. Przepraszam, wiem, że rozmawiasz z Villaneuvą, ale nie
mogłem z tym czekać.
- Co się stało?
- Kiedy najwcześniej mógłbyś wylecieć z Buenos Aires?
- Wylecieć?! Sam wiesz, że prowadzę niezwykle delikatne pertraktacje.
-Wiem. Nie prosiłbym cię o pomoc w błahej sprawie.
Damon Trent był nie tylko jego pracodawcą, ale najbliższym
przyjacielem. I rzadko prosił o pomoc kogokolwiek. Justin zdrętwiał. Damon
musiał wpaść w prawdziwe tarapaty.
- Jasne. Mów, co mam robić.
- Chcę, żebyś poleciał do Bogoty. Siostra Elise zniknęła.
- Melanie… - Justina oblał zimny pot - zginęła w Kolumbii? A co za licho
poniosło ją właśnie tam?!
- Z tego co zrozumiałem, wybrała się w odwiedziny do koleżanki. Szkoda
gadać. Poleciała trzy dni temu. Przysięgła, że zadzwoni, gdy tylko dotrze na
miejsce. Telefonowaliśmy do przyjaciółki. Ona też nie dostała żadnej wieści.
Pomyślała, że Melanie odłożyła wyjazd.
- A wiesz przynajmniej, czy dotarła do Kolumbii?
- Tak. Pierwszą noc spędziła w hotelu "Tequendama" w Bogocie, ale
rankiem się wymeldowała. Nie mamy pojęcia, dokąd pojechała, ale tak na
zdrowy rozum musiała wynająć jakiś samochód i ruszyć do Villa Vicencias.
- Cholera! Musiała upaść na głowę, żeby pakować się tam sama!
- Powiedz jej to osobiście - odrzekł sucho Damon.
- Spokojna głowa. Powiem jej dużo więcej. Jak tylko odnajdę gówniarę.
- Masz nadzieję, że ci się uda?
Justin wyobraził sobie, co mogło spotkać samotną młodą kobietę w
Kolumbii, ale tylko głośno przełknął ślinę i odpowiedział opanowanym głosem:
- Znajdę ją, Damon. Już mnie tu nie ma.
- Dzięki, Justin.
- Dobrze, że zwróciłeś się z tym do mnie. Szkoda tylko, że nie wiedziałem
wcześniej o tej wyprawie.
- Szczerze mówiąc, prawie nikt nie wiedział. Kiedy zadzwoniła do nas jej
matka, Melanie była już w drodze.
Justin spotkał ją tylko raz w życiu, dobrych kilka lat temu, kiedy była
uczennicą. Pamiętał, że miała zielone, błyszczące oczy i rozbrajający uśmiech.
Mimo młodego wieku zdawała się doskonale wiedzieć, co chce zrobić ze swoim
życiem. Ilekroć Elise próbowała skrytykować jej plany albo do czegoś namówić,
dziewczyna stawała okoniem. Wyglądała na rogatą duszę, ale żeby do
Kolumbii… Na samotną wycieczkę?!
Zgłoś jeśli naruszono regulamin