Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Nieznajoma leżała z twarzą wciśniętą w materac i śledziła Aerona. Wyglądała, jakby poza tym biernym śledzeniem nie była w stanie nic więcej zrobić. Okej, była wyczerpana ostatnimi zdarzeniami, dlaczego jednak w jej spojrzeniu nie było odrazy jak u innych? Więcej, patrzyła na niego jakby... z pożądaniem. Na pewno udaje, uznał Aeron. A jednak ten wzrok wydał mu się znajomy. Coś tu nie grało. Już wcześniej to zauważył. Kiedy wykrzyknęła jego imię, również w nim odezwało się pożądanie, takie oczywiste i w głębi duszy tak dobrze znane, jakby doświadczył go już wcześniej. Kiedy? Gdzie?
– Nie przejmują się, że umierają.
Aeron, nieśmiertelny wojownik opętany demonem Gniewu, siedział na dachu apartamentowca w centrum Budapesztu i przyglądał się ludziom beztrosko spędzającym wieczór. Jedni robili zakupy, drudzy rozmawiali i śmiali się, inni coś przegryzali. Żaden nie klęczał i nie błagał bogów o więcej czasu na tym łez padole. Żaden nie płakał, że go nie dostał.
Przeniósł uwagę na otoczenie. Nieme światło księżyca sączyło się z nieba, mieszając się z bursztynową poświatą latarni i rzucając na chodniki srebrne cienie. Po obydwu stronach wznosiły się strzeliste budynki, niektóre przystrojone jasnozielonymi daszkami doskonale kontrastującymi z rosnącymi u fundamentów szmaragdowymi drzewami.
Ludzie wiedzieli, że przemijają. Do diabła, dorastali w świadomości, że będą musieli wszystko zostawić, wszystkich, których kochają, a mimo to, jak zauważył, nie żądali, nawet nie prosili o więcej czasu dla siebie. To go fascynowało. Gdyby wiedział, że wkrótce zostanie oddzielony od przyjaciół, nawiedzonych demonami wojowników, z którymi spędził ostatnich parę tysięcy lat, chroniąc ich, zrobiłby wszystko – tak, nawet błagałby – żeby odmienić swój los.
Czemu więc nie robili tego ci śmiertelnicy? Co takiego wiedzieli, o czym on nie miał pojęcia?
– Oni nie umierają – odezwał się Parys, jego najlepszy kumpel. – Żyją, póki mają okazję.
Aeron prychnął. Nie takiej odpowiedzi poszukiwał czy oczekiwał. Bo jak mogą „żyć, póki mają okazję”, skoro ta ich „okazja” to ledwie mgnienie oka?
– Są słabi, zniszczalni. Dobrze o tym wiesz. – Okrutne słowa. Miał w pamięci... no właśnie, kogo? Dziewczynę? Kochankę? Wybrankę Parysa? Kimkolwiek była, zabito ją na jego oczach, lecz mimo to Aeron nie żałował swoich słów.
Parys był strażnikiem Rozwiązłości, przez co musiał spać każdego dnia przynajmniej z jedną osobą pod groźbą opadnięcia z sił, a na koniec śmierci. Nie mógł sobie pozwolić na opłakiwanie straty jednej partnerki, zwłaszcza jeśli była wrogiem, jak w przypadku Sienny.
Aeron wstydził się przyznać, że w pewnym sensie cieszył się, kiedy ta kobieta umarła. Gdyby nie to, wykorzystałaby potrzeby Parysa przeciwko niemu i doprowadziła go do upadku.
Za to ja będę dbał o jego bezpieczeństwo, poprzysiągł Aeron. Król bogów dał Parysowi wybór: zwrot duszy ukochanej lub uwolnienie Aerona od okrutnej, szalonej żądzy krwi, która nieustannie wyświetlała wojownikowi w głowie wizje dręczenia i zabijania. Żądzy, której dawał upust.
Przez tę klątwę Reyes, strażnik Bólu, omal nie stracił ukochanej Daniki. Aeron gotów był zadać ostateczny cios, trzymał uniesione ostrze, które lada moment miało spaść na jej śliczną szyję, ale... Parys wybrał Aerona i szaleństwo uleciało, a dziewczyna zachowała życie.
Aeron nadal czuł się winny za to, do czego omal nie doszło, i czuł wyrzuty sumienia po decyzji Parysa. Wyrzuty, które niczym kwas pożerały go od środka. Parys cierpiał, podczas gdy on pławił się w wolności. Nie oznaczało to wprawdzie, że będzie się nad kumplem litował. Za bardzo go kochał. Mało tego, miał u niego dług, a przecież zawsze, ale to zawsze je spłacał.
Dlatego teraz siedzieli na dachu.
Dbanie o Parysa nie należało do najłatwiejszych zadań. Przez ostatnich sześć nocy Aeron przenosił protestującego przyjaciela do miasta. Parys miał tylko wybrać sobie pannę, a Aeron zająć się jej dostarczeniem i dopilnowaniem, żeby doszło do, hm, zbliżenia w bezpiecznych okolicznościach przyrody. Tak się jednak jakoś składało, że każdej kolejnej nocy wybór zajmował coraz więcej czasu.
Aeron miał przeczucie, że tym razem zejdzie im aż do świtu.
– Parysie... – Przerwał gwałtownie, bo niby jak to powiedzieć? A może tak wywalić prosto z mostu? – Twoja żałoba musi się skończyć. Osłabia ciebie.
– Znalazł się ten, co najwięcej wie o słabości. Ile razy rządził tobą Gniew? Mnóstwo. A ile razy mogłeś winić za to bogów? Raz, tylko raz. Kiedy demon przejmuje nad tobą kontrolę, nie odpowiadasz za siebie. Nie dopisuj do listy swoich grzechów hipokryzji, okej?
Nie obraził się, ponieważ Parys miał rację. Bywało, że Gniew porywał go i niósł przez miasto, uderzając w każdego, kto się nawinął, rażąc, spijając z ludzi strach. Chociaż Aeron był świadom, co się dzieje, nie umiał powstrzymać masakry. To prawda, niektórzy zasługiwali na to, co dostali, ale...
Nienawidził chwil, gdy tracił kontrolę nad ciałem. Czuł się wtedy jak marionetka albo tresowana małpa. Gdy demon redukował go do takiego stanu, pogardzał nim, ale jeszcze bardziej gardził sobą, ponieważ wraz z nienawiścią czuł dumę. Był dumny z Gniewu. Wyrwanie mu cugli wymagało wielkiego trudu i siły, a każdą moc należy cenić.
Mimo to przepychanka miłość...
kociak.k