Field Sandra - Dziki ogień.pdf

(463 KB) Pobierz
SANDRA FIELD
SANDRA FIELD
Dziki ogień
68812059.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Simon Greywood oddychał pełną piersią. Uśmiechając się
do siebie, odłożył wiosło. Kajak sunął bezgłośnie, znacząc za
sobą smugę leniwej fali na gładkiej jak lustro tafli jeziora.
Dopiero co nastawał ranek. Znad wody unosiła się zimna
mgła, której porwane kłębki spowijały przybrzeżne trzciny i
wrzynające się w jezioro głazy, nadając im fantasmagoryczne
kształty. Z lasu dobiegały chwytające za serce, słodkie ptasie
trele. Śpiew ten jednak nie mącił ogromnej, majestatycznej
ciszy. Był tylko klejnotem jej wszechwładnej potęgi.
Jak okiem sięgnąć nie było tutaj nikogo. Simon kochał tę
otwartą przestrzeń, wolną od ludzi i codziennych londyńskich
spraw, obramowaną lasami Nowej Szkocji. Miał niemalże
wrażenie, że oto jakimś przedziwnym trafem wrócił znowu do
domu.
Nagle na wodzie coś się zaczęło dziać. Simon skulił się i
zamarł bez ruchu. Kątem oka widział podpływający w jego
stronę, lśniący od wody brązowy łebek, a za nim ślad
spienionej fali rozchodzącej się na kształt litery V. Czyżby to
był bóbr? Wszak Jim mówił mu, że gdzieś tutaj mają swoje
żeremie bobry. Około pięciu metrów od kajaka zwierzątko
nagle zmieniło kierunek. Plasnęło ogonem, co w pustej
przestrzeni huknęło jak wystrzał, i rozbryzgując wodę
zanurkowało. Ogon był szeroki i płaski. A zatem rzeczywiście
żyły tu bobry. Simon odkaszlnął lekko, podniósł wiosło i
ruszył kanałem pomiędzy dwoma jeziorami, starając się nie
zaczepić dnem o podwodne skałki, które niemal wychylały się
na powierzchnię jeziora. Poziom wody, jak ostrzegł go Jim,
był niski, ponieważ lato tego roku było wyjątkowo gorące i
suche.
Nigdy dotąd nie wypływał kajakiem tak daleko. Jak się
nazywało to jezioro? Jim mówił mu, ale nie zapamiętał nazwy.
Maynard's Lake, czy coś takiego. W żadnej mierze nie była to
68812059.003.png
nazwa, która potrafiłaby oddać spokojne piękno ciszy ani
ciemnej toni, w której przeglądały się skały, drzewa i
zawieszone wysoko na niebie obłoki.
Zbliżając się do brzegu, Simon wiosłował po indiańsku -
stylem, którego nauczył go Jim. Pozwalało to utrzymywać
kurs bez wyjmowania wiosła z wody, a zarazem płynąć
niemal bezszelestnie. To najlepszy sposób poruszania się po
puszczy, zapewniał go Jim, opisując, jak to kiedyś podszedł tą
metodą łosia.
Jezioro miało nieregularną linię brzegową, wcinając się w
ląd mnóstwem zatoczek. Nad samą wodą zwieszały się bujne,
rozłożyste paprocie i obsypane różowym kwieciem wilcze
łyko.
Słońce stało już wyżej, rozpraszając swoim ciepłem mgły.
Simonowi zdało się nagle, że opuszcza go napięcie, które
gromadziło się w nim od dawna. Czuł bezbrzeżny spokój -
było to dla niego uczucie nowe i nie znane. Musiał za to
wszystko podziękować Jimowi. Jimowi - swemu bratu, z
którym los rozdzielił go na prawie dwadzieścia pięć lat.
Ciszę i zadumę Simona zburzyły nagle głośne pluśnięcia
dobiegające z pobliskiej zatoczki. Mogło się wydawać, że to
jakiś duży zwierz wszedł do wody i taplał się w niej. Łoś?
Niedźwiedź? Simona obleciał strach. Ten wolny świat mógł
mu się wydawać domem, lecz tak naprawdę on sam nie miał
najmniejszego doświadczenia w obcowaniu z dziką przyrodą.
Lepiej, żeby o tym nie zapominał.
Przyciągnął ręką kajak do granitowych głazów, które
osłaniały zatokę. Między kamieniami znalazł szczelinę- co
prawda zbyt wąską, żeby przecisnąć się kajakiem, lecz
wystarczająco szeroką, by móc niepostrzeżenie sprawdzić, co
tak hałasuje. Wiosłując na skulu, ustawił kajak równolegle do
szczeliny, gdy tymczasem pluskanie raptownie ustało.
68812059.004.png
A jednak to nie było przywidzenie. Coś sfalowało w
zatoczce gładką taflę wody, na której spokojnie kołysały się
teraz liście lilii wodnych. Coś - ale co? Łoś - tego Simon był
prawie pewien - nie potrafi nurkować. A niedźwiedź? Nie
miał pojęcia. Gotów do błyskawicznego odwrotu, gdyby
wymagała tego sytuacja, Simon czekał, aż stworzenie
wynurzy się na powierzchnię. Może był to znowu bóbr, a
może nur wodny?
Nareszcie z wody na moment wyłoniła się głowa. Ktoś
odpływał w przeciwnym kierunku i zanim znów dał nurka,
Simon zdążył dostrzec długie, odrzucone do tyłu włosy i zarys
nagiego, wygiętego w łuk, kobiecego ciała. Na wzburzoną
taflę zatoczki wypłynęły bąbelki powietrza i rozeszły się kręgi
fal.
Odetchnął głęboko, niepewny, czy mimo wszystko nie śni.
Do tej pory sądził, że chata Jima była ostatnim
cywilizowanym miejscem w tej dziewiczej krainie jezior. Z
pewnością brat zapomniał mu powiedzieć, że ktoś mieszka
jeszcze dalej w lasach. A w takim razie, kim była kobieta,
która to wyłaniała się z toni, to znikała niczym jakiś
tajemniczy duch jeziora?
Jakby w odpowiedzi pływaczka wynurzyła się znowu.
Tym razem widział profil. Na jej twarzy malowała się czysta
radość - słońce zalśniło w kropelkach wody na mokrych
policzkach, błysnęły białe zęby. Mocny ruch ramion odsłonił
na ułamek sekundy pełne, strome piersi, które wydały się
Simonowi niewypowiedzianie piękne. Błysnęły jeszcze nagie
uda i gibkie ciało przecięło taflę niczym nóż.
Wbijając paznokcie w wypolerowany uchwyt wiosła,
Simon czekał, aż kobieta ponownie wypłynie. Kiedy to
uczyniła, była zwrócona do niego przodem. Wstające słońce
świeciło jej prosto w twarz i mógł być pewien, że go nie
dostrzega. On sam jednak, całkowicie wytrącony z
68812059.005.png
równowagi, pojął natychmiast parę spraw. Po pierwsze -
wiedział, że w żadnym razie nie powinien przeszkadzać w tej
zabawie. Bo to była właśnie zabawa - niewinna i radosna, jak
baraszkowanie młodej wydry. Nie wolno mu było
przestraszyć tej dziewczyny, ani uświadomić jej, że cały czas
ją obserwował.
Nie potrafiłby powiedzieć, jakie są jej oczy, oblepiające
głowę włosy ani też rysy twarzy. Na nic się tu zdało
wyczulone oko malarza - dzieliła ich za duża odległość, a
słońce było zbyt ostre. Uchwycił jedynie wrażenie ruchu i
emocji, ucieleśnionego, intensywnego życia. Bez wątpienia -
ta istota nie była duchem jeziora ani w ogóle żadnym duchem.
Pochodziła stąd, z ziemi - była kobietą z krwi i kości, kobietą,
która - skłonny był iść o zakład - zachłannie kochała życie, tak
jak on dzikie ostępy.
Ładnym, zwinnym ruchem odwróciła się na plecy i
pluskając nogami, zaczęła się oddalać. Piersi ukryte w
wodnym pyle wynurzyły się na chwilę, a słońce zaigrało na
lśniących od wody sutkach. I w tym momencie Simon
zrozumiał, że w jego doznaniach bierze górę nie takt, lecz
zmysłowość.
Pożądał jej. Chciał ją mieć już, natychmiast. Dawno już
nie pragnął tak żadnej kobiety. Gdyby posłuchał głosu
instynktu, opłynąłby zaraz skałki, sięgnąłby po tę dziewczynę
i kochał się z nią z ogniem, który - jak mu się zdawało -
dawno się już w nim wypalił. Słuchaj no, bratku, zakpił jednak
z siebie, kajak to nie jest najlepsze miejsce na miłość. Oboje
moglibyśmy skończyć w jeziorze. A poza tym kobieta tak
pełna życia jak ta wolałaby zapewne sama wybrać sobie
partnera. O ile już go nie ma. Bądźże rozsądny, jak by
powiedział Jim. Ona tymczasem przewróciła się na brzuch,
odsłaniając długą, smukłą linię pleców. Nie baraszkowała już
jednak, a najwyraźniej ćwiczyła styl. Przez jakiś kwadrans
68812059.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin