Hachelfeld Tapukai Christina - Miłość lwicy 02 - Niebo nad Maralal, Moje życie u boku wojownika Samburu.pdf

(929 KB) Pobierz
703568572 UNPDF
CHRISTINA HACHFELD-TAPUKAI
NIEBO NAD MARALAL
Moje życie u boku wojownika Samburu
Mój afrykański dom
Zbocze pokryte niebieskimi kwiatami, uosabiająca pokój kraina przodków, leży w
ciepłych promieniach słońca. Jasny błękit kobierca kwiatów ożywiają skrzące się
białe i pastelowe kwarce. Pomiędzy nimi lśni czerwona ziemia, emanując błogością,
spokojem i ciepłem. Jest obietnicą domu rodzinnego.
To miejsce ma w sobie coś magicznego.
Ja i mój mąż Lpetati, wojownik Samburu, kochamy tę przestrzeń na płaskowyżu
blisko równika, rozciągającą się poniżej naszej chaty zbudowanej z drewnianych bali.
Kiedy przysiądziemy tutaj, to spędzamy czas na rozmowie lub milczymy pogrążeni
w myślach i przepełnieni głębokim spokojem oddajemy się marzeniom, tak
odmiennym, biegnącym w różnych kierunkach. Porywają one nasze myśli do krainy
fantazji, umacniają pragnienia i ofiarowują przyszłość naszej rzeczywistości.
Marzenia wojownika nie są moimi marzeniami, spotykają się jedynie tu i ówdzie.
Przez kilka chwil mkną wspólnie w dal, by potem na powrót się rozdzielić i podążyć
własnymi ścieżkami, wrośniętymi w dobrze znajome światy odmiennych kultur.
Jakiż to wspaniały dar od losu - móc spędzać tu wolne chwile!
Jest to również znakomite miejsce do swobodnej obserwacji wszystkiego, co dzieje
się wokół nas w położonej wysoko w górach dolinie. Poprzecinana łagodnymi
wzniesieniami graniczy z potężnym pasmem wzgórz Karisia. Stada wołów, owiec i
kóz ciągną ku pastwiskom; towarzyszą im młodzi chłopcy i wojownicy owinięci
czerwonymi płótnami. Doskonale widać stąd owalne, pozbawione okien gliniane
chaty naszych krewnych i nielicznych sąsiadów. Siedzą przed nimi, plotkując,
barwnie ubrane kobiety i dziewczęta, kilka z nich dogląda cieląt i jagniąt, a wokół
bawią się na wpół nagie dzieci. Inne kobiety, i młode, i stare, wracają do wioski,
dźwigając drewno na opał i pojemniki z wodą. Nieco z boku, w cieniu rozłożystych
akacji przykucnęli w grupkach starsi mężczyźni. Dociera też do nas śmiech młodych
wojowników. Postacie w czerwonych i błękitnych okryciach idą ku nam i oddalają
się od wioski, wędrując po wydeptanych ścieżkach. Nikt się nigdzie nie śpieszy,
każdy dzień ma dwanaście godzin - wciąż od nowa darowany przez naturę czas,
pozwalający toczyć się leniwie życiu, dzisiaj, jutro i już zawsze. Nikt tu nie ma
zegarka, ani w chacie, ani na ręku. O czym miałby przypominać? Do czego mógłby
się przydać? Położenie słońca i księżyca na niebie wystarczy dla orientacji w
przebiegu powtarzających się czynności, podobnych do siebie jak dwie krople wody
wycinków życia, w których tylko zmieniają się aktorzy i których rytm wyznaczają
naprzemiennie pory deszczowe i suche. Kenia - to piękny, rozległy kraj.
Pasą się tu zebry i wysmukłe gazele Thomsona, tylko niekiedy pojawiają się
wzbudzające popłoch słonie czy bawoły. Po niebie krążą parami orły, wydając ostre
okrzyki. Busz przeczesują gepardy, a wieczorami słyszymy zbliżające się do wioski
hieny i lwy.
W tej dziczy czuję się szczęśliwa, tutaj jest moja Afryka.
Od samego początku polubiłam to zbocze, przyciągało mnie jakąś magiczną,
niedającą się wytłumaczyć siłą. Miała ona jednak ścisły związek z dziadkiem,
imponującym, nie tylko wiekiem, członkiem plemienia Samburu. Przyjął mnie do
rodziny z otwartymi rękami i w okresie, kiedy starałam się odnaleźć w tym obcym
mi, egzotycznym świecie, był moją podporą i wiernym doradcą.
Dziadek, Pakuyiaa, bobu, zawierzył mi i podarował to miejsce, fragment górskiego
zbocza na "ziemi ojców", zupełnie niespodziewanie i na długo przedtem, nim znalazł
wieczny spoczynek, jak niegdyś jego ojciec i ojciec jego ojca, pod kobiercem
błękitnych kwiatów. W ten właśnie sposób powstał tu mój dom. Mam wrażenie, że
duch dziadka wciąż jeszcze unosi się nad tym pięknym, dziewiczym skrawkiem
ziemi i wciąż w cichym szumie wiatru, niezmiennie wiejącego nad wyżyną, słyszę
jego głos, a wypowiadane przez niego słowa nadal trafiają prosto do mojego serca.
Wiele z tego, co dotyczy "mojej Afryki", widzę teraz w innymi świetle. Czasami
tęsknię za tamtą naiwnością, bezgranicznym zachwytem i dreszczem emocji, jakie
budził we mnie ten cudowny świat, gdy znikomą miałam wiedzę o kontynencie, kilku
jego krajach i narodach, wiedzę, która dzisiaj ma decydujący wpływ na moje
odczucia. Jednak miłość do Afryki i jej mieszkańców pozostała niezmienna. Dzika,
pierwotna Afryka jest potężna i jedyna w swoim rodzaju.
Oby tylko wyraźnie obecne, głęboko sięgające korzenie Afryki zachowały swą magię
i nie pozwoliły jej umknąć, oby tylko kontynent pozostał wierny sobie i nie
naśladował gorliwie obcych miraży, pamiętał o swojej wartości i pewnego dnia stał
się potężniejszy i pewniejszy siebie niż kiedykolwiek. Afryka to siła pierwotna.
Kenia - w drodze na północ kraju
Było to wczesnym rankiem w Nairobi, jeszcze przed wschodem słońca. Przyjechałam
właśnie nocnym autobusem z Mombasy i wdałam się w kłótnię z przedsiębiorczymi
taksówkarzami, którzy samowolnie zaopiekowali się moim bagażem. Każdy z nich
miał nadzieję na niewielki zarobek. Ponieważ nie padało, zrezygnowałam
z taksówki i zwróciłam się do właściciela kilku dużych dwu- i czterokołowych
drewnianych wózków, tak zwanych mkokoteni, z prośbą
0 przetransportowanie toreb podróżnych i plecaka do przystanku
minibusów, oddalonego zaledwie o kilkaset metrów. Tylko stąd mo
głam dostać się do mojego domu na północy kraju.
Ta dzielnica miasta bardzo podupadła. Podążałam za wózkiem z mieszanymi
uczuciami, omijając wypełnione śmieciami dziury w jezdni i rozpostarte na ziemi
gazety, kartony i jutowe worki, pod którymi spali bezdomni. W pobliżu postoju
matatu, zbiorowych taksówek, zapłaciłam staremu człowiekowi i zamieniłam z nim
kilka przyjaznych słów. Jego poorana zmarszczkami twarz rozjaśniła się
1 zagościł na niej przelotny uśmiech, uwidaczniając liczne braki
w uzębieniu.
- Niech Bóg panią błogosławi, ma 'om - powiedział, podziękował mi i odszedł.
Kiedy odprowadzałam go wzrokiem, otoczyła mnie nagle roz-wrzeszczana gromada
bezdomnych dzieci, które odurzają się, wąchając klej, by jakoś przeżyć na ulicy. Nie
mogłam pojąć, w jaki sposób tak szybko się zjawiły. Stałam wśród nich bezradnie do
chwili, gdy jeden z chłopców, na oko jedenastoletni, uśmiechnął się do mnie i zaczął
spontanicznie tańczyć bez muzyki. Poruszał się niezwykle zwinnie, a jego taniec był
pełen pasji. Przyjaciele natychmiast rozstąpili się, robiąc mu miejsce. Mimo że był
jednym z najmłodszych dzieci w grupie, zdawał się kimś w rodzaju przywódcy. Z
uśmiechem na ustach śledziłam ruchy chłopca i obserwowałam jego twarz aniołka. W
trakcie tego pokazu małego tancerza dopingowało oklaskami kilku starszych,
popatrujących hardo młodzieńców. Jednak po chwili oklaski i okrzyki zachęty
przerodziły się w szyderstwa i tańczący chłopiec został przegoniony. Miałam
ogromną ochotę interweniować, ale napotkawszy drwiące spojrzenia, uzmysłowiłam
sobie, że powinnam jak najszybciej zejść z drogi tym podejrzanym młodym ludziom.
10
Przycupnęłam między opuszczonymi, pokrytymi brudem i w większości nadającymi
się jedynie na złom samochodami. Przestraszona i zdenerwowana czekałam, aż
wreszcie nadejdzie dzień.
Myślałam o chłopcu, który dla mnie tańczył. Nie znałam powodu, dla którego to
zrobił, ale jego taniec bardzo mnie poruszył i żałowałam, że nic o nim nie wiem.
Pragnęłam go odnaleźć i porozmawiać z nim, chętnie też postawiłabym całej
gromadce ciepły posiłek.
Problem dzieci ulicy zawsze leżał mi na sercu. Wiedziałam, że było wśród nich wiele
sierot i dzieci z rozbitych czy żyjących w skrajnej nędzy rodzin. Bolało mnie, że nie
można im zapewnić domu ani żadnej perspektywy godnego życia. Jak będzie
wyglądać przyszłość tych opuszczonych dzieci, kiedy staną się dorosłe? Czy
zaniedbanie obowiązków przez społeczeństwo zemści się na nim, uzmysławiając mu
jego błędy?
Dzieci ulicy i młodych ludzi nie było już widać, opuściłam więc kryjówkę wśród
starych samochodów. I nagle dzielnica miasta rozciągająca się pomiędzy Accra i
River Road ożyła. Słońce wznosiło się szybko zza wyblakłych fasad budynków.
Wszędzie wokół wrzawa, pojazdy, śpieszący się dokądś ludzie. Na pokrytych błotem
chodnikach, w większości pozbawionych studzienek ściekowych, stały małe piecyki
opalane drewnem, a gdzieniegdzie z ziemi wystawały pręty zbrojeniowe, które łatwo
mogły stać się przyczyną groźnego wypadku.
Mieszkańcy miasta przemieszczali się we wszystkich kierunkach, ciągnąc wielkie
wózki i przewożąc na rowerach góry świeżego białego chleba, piętrzącego się na
zapierającą dech wysokość. Hałaśliwie otwierano kłódki na drewnianych żaluzjach i
potężnych drzwiach, po chwili zaczęto także rozkładać drewniane lady w budkach z
biletami, zabezpieczone solidnymi kratami z niewielkim okienkiem, przez które
przyjmowano pieniądze i wydawano bilety.
11
W powietrzu obok fetoru gnijących odpadków unosiła się teraz coraz wyraźniej
apetyczna woń kawy i świeżego pieczywa; szczególnie intensywnie pachniały
maandazi i cbapati, afrykańskie pączki i cienkie placki chlebowe.
Ulice zapełniało coraz więcej podróżnych, dźwigających torby, tobołki, kartony i
skrzynki. W narastającym zgiełku zmierzali do postoju zbiorowych taksówek, które
miały ich zawieźć na północ, południe, wschód czy zachód kraju - o ile nie było
autobusów jadących w danym kierunku.
Matatu nie posiadały wyznaczonych przystanków ani też rozkładu jazdy. Wiadomo
było jedynie, że zatrzymują się na chwilę na tym czy tamtym rogu, by zabrać
pasażerów. Pomocne bywały drewniane tablice z nazwą miejscowości docelowej,
które nieliczni kierowcy umieszczali na dachach aut. Czas odjazdu zależał od liczby
wsiadających. Dopóki nie zajęto wszystkich miejsc w taksówce, pracował silnik,
radio wyło, a kierowcy i konduktorzy nieustannie przyciskali klakson i wytrwale
szukali chętnych do jazdy. Czasami zagadywani przechodnie byli dosłownie
zaciągani do pojazdów. Zdarzało się, że z powodu jednego wolnego miejsca reszta
pasażerów musiała czekać godzinę lub nawet dłużej na odjazd taksówki. Kilka razy
zdecydowałam się po prostu zapłacić za niezajęte miejsce (około dwóch do trzech
euro!) i umieszczałam na nim swój bagaż. Podśmiewano się wtedy ze mnie i czułam,
że niektórzy pasażerowie potępiają moje postępowanie. Chodziło głównie o to, że
Zgłoś jeśli naruszono regulamin