Byłam podającą u Harrisa.doc

(41 KB) Pobierz
Byłam podającą u Harrisa

Byłam podającą u Harrisa 

Wywiad przeprowadzony przez Hannę Karaś 

W styczniu br. w Warszawie i w sierpniu w Trójmieście po raz kolejny prowadził swoje praktyki uzdrawiacz Clive Harris. Oto co mówi po latach jedna z jego najbliższych współpracowniczek, która pragnęła zachować anonimowość. 

* Jak rozpoczęła się Pani praca z Harrisem? 

Ktoś ze znajomych, kto organizował przyjazdy Harrisa do Polski, wiedząc, że pracowałam wcześniej przy chorych, a jednocześnie mówię po angielsku, poprosił mnie o pomoc. To był koniec lat 70. Kiedy spotkałam Harrisa, byt on w Polsce już trzeci raz. Zgłosiło się wtedy do niego nie więcej niż trzysta osób. 

* Później Pani razem z nim jeździła po kraju? 

Raz byłam w takim objeździe. Harris leczył przede wszystkim przez nakładanie rąk na ciało osoby chorej. Tłumaczył mi, że jest to przekazywanie energii, które działa przez dotyk. Myślę, że wyczuwał choroby nie tylko przez dłonie, ale rozpoznawał schorzenia jakimś wewnętrznym wzrokiem. Dodam, że bardzo dobrze rozumieliśmy się. Można powiedzieć, że przyjaźniliśmy się, a nasza relacja była bratersko-siostrzana. 

* Rozumiem, że Pani czuła się szczęśliwa pomagając Harrisowi. 

Tak, wtedy tak. 

Uważałam, że są to fantastyczne działania, że pomagamy ludziom, że w ogóle to służba Bogu. Zdecydowanie traktowałam swoją pomoc jako bezinteresowną służbę bliźniemu. 

Szczególnie, gdy widziałam, że na jego zabiegi ludzie mocno reagowali. Z tym, że ja nie odczuwałam kompletnie nic. 

* No właśnie, czy Pani poddawała się jego działaniu? 

Na nic się nie uskarżałam, więc nie bardzo miałam co leczyć. Tylko przypadkowo któregoś razu na koniec zdarzyło się, że osoby asystujące podczas uzdrawiania, w tym i ja, poprosiły Harrisa, by bardziej dla żartu niż na poważnie oddziałał na nie swoją energią. Dla wyjaśnienia dodam, że Harrisowi podczas leczenia towarzyszyły zawsze trzy osoby. Jedna stała naprzeciwko niego, inna odbierała po zakończeniu energetyzowania chorych, a ja byłam tak zwaną podającą, tłumaczyłam na angielski to, na co uskarżali się chorzy. Harris położył nam wtedy na głowy ręce, śmieliśmy się, że naświetlał nas. Ale ja, jak już mówiłam, nie czułam absolutnie nic. Wszystko odbywało się w milczeniu, zresztą on był wtedy nieprzytomny, znajdował się w stanie jakiegoś transu. 

* Czy po takich seansach był zmęczony? 

Był dosłownie wykończony i ubytek energii uzupełniał natychmiast. 

* W jaki sposób? 

Stosował podobno metody typowe. Są tacy, którzy muszą raptownie schłodzić swoje ciało i wchodzą na przykład do lodówki. Harris natomiast stosował coś przeciwnego. Brat gorącą kąpiel. Natychmiast po zejściu z akcji trzeba go było zawieźć do jakiegoś mieszkania czy do hotelu. Wchodził do wanny i spędzał w niej pół godziny. 

Później jadł całkiem sporo i pił zdecydowanie dużo wina, jeśli dobrze pamiętam - białego. 

* Czy Harris praktykował duchowe techniki wschodnie? Czy powoływał się na jakąś ideę Boga? 

Stosował wschodnie medytacje, ale powoływał się też na Boga. Jego rodzice byli katolikami, tak przynajmniej mówił. Mam wrażenie jednak, że jego udział np. we Mszach św. byt raczej formalny. Myślę, że gdyby czerpał swoją moc z modlitwy, to na pewno do Eucharystii przystępowałby częściej. 

Zwłaszcza, że istniała taka możliwość, zawsze byliśmy w pobliżu jakiegoś kościoła. Nigdy jednak nie widziałam, by przed uzdrawianiem szedł się pomodlić. 

Niepokojące też było to, że na czas pobytu Harrisa w Polsce relacje między nami się psuły. Po jego wyjeździe wszystko wracało do normy. Dochodziło do zupełnie irracjonalnych sprzeczek, kłótni, zazdrości zupełnie niezrozumiałych w normalnej sytuacji. Mnie to zawsze bardzo zastanawiało i dziwiło. Ktoś nawet zauważył, że jedna z osób bliskich Clive'owi w czasie jego pobytu zachowuje się niemal jak obłąkana, że nie można jej w ogóle poznać. 

* A jak układały się Harrisowi sprawy prywatne? 

To jest sprawa bardzo delikatna. W każdym razie wtedy był kawalerem. Później poznał kogoś w Polsce, sprawy się skomplikowały, ale nie chcę o tym publicznie mówić. Nam utrudniało kontakt z nim to, że nikt nie miał do niego bezpośredniego telefonu. Tak jakby ktoś decydował o jego wyjazdach i terminach. Gdy ustalaliśmy daty jego pobytu, nie był nam w stanie nic powiedzieć. Dawał nam znać po jakimś czasie. Myślę, że konsultował się z kimś. Być może był ktoś, kto jego pracą kierował. 

* Padło tu słowo zyski - jak wyglądały sprawy finansowe? 

Początkowo zbieraliśmy pieniądze na zwrot kosztów podróży. Był koszyczek, ludzie wrzucali pieniądze. Każdy dawał, ile chciał. Nie było przymusu. Zawsze na bilet starczyło i jeszcze zostawało na obiad. 

* Jak długie były te pobyty? Kilkudniowe. Objazdy po Polsce dochodziły do dwóch tygodni. Odwiedzał duże i mniejsze miasta. Trzeba było zapłacić za benzynę. Podróżował głównie samochodem. Pracy nie brakowało, ludzie zgłaszali się, była korespondencja, telefony. Jak było później, nie wiem, a jak jest teraz, to już w ogóle nie wiem. 

* Jednak Pani odejście z grupy osób pomagających Harrisowi nie było przypadkowe. Jak to się stało? 

Zastanawiało mnie bardzo to, o czym już wspominałam, że w obecności Harrisa osoby z grupy pomagającej mu zaczynały się dziwnie zachowywać. Może ja tych konfliktów tak bardzo nie odczuwałam, ale byty osoby, które to bardzo przeżywały. Odczuwało się jakieś zagęszczenie atmosfery czy wręcz agresji w powietrzu. W normalnej sytuacji praca w zespole dla dobrej sprawy jednoczy ludzi, tu jednak występowało coś przeciwnego. 

* Czy dziś umie to Pani już wyjaśnić? 

Często pytałam Harrisa o różne rzeczy wprost. Któregoś razu powiedział mi, że pracuje z duchami. Pytałam się, jak to duchami? Tłumaczył mi więc, że istnieje świat duchów. Są to duchy człowiekowi przyjazne, które pomagają ludziom, i właśnie one jemu pomagają. Dziwnie to zabrzmiało, ale nie wgłębiałam się w to. Otoczenie klasztoru, księży, które często towarzyszyło w jego pracy, powodowało, że nawet na chwilę nie przyszło mi do głowy kwestionować nadzwyczajnych zdolności Harrisa. Teraz wiem, że nie jest to wcale takie oczywiste. Ale wtedy wszyscy myśleliśmy, że to dar od Boga i że skoro Pan Bóg daje, to trzeba mu dziękować i korzystać. Nikt sobie wtedy nie zadawał jakichś specjalnie głębokich pytań. Chociaż trzeba przypomnieć, że niektórzy, np. dominikanie, zadawali sobie różne pytania. Jednak ludzie byli wtedy zachwyceni Harrisem i trudno byłoby wówczas coś podważać. 

Pamiętam, że pytałam też Harrisa, czy swoją siłę może wykorzystywać w złych celach? Odpowiedział, że może. Jego zdaniem, swoją energią mógł uzdrawiać, ale i niszczyć. Zastrzega się jednak, że nigdy nie wykorzystuje jej w celach destrukcyjnych. 

Pytałam też, czy może wpływać na psychikę i sferę duchową człowieka. Odpowiadał, że tak. Przychodziły czasem do niego osoby z depresją. Nie pamiętam jednak wypadku uzdrowienia z chorób psychicznych. Pewnego razu Clive powiedział mi, że może mieć także wpływ na sferę duchową. Jeśli wierzysz w Jezusa, to pod wpływem mojej siły możesz Go zobaczyć - mówił. Pomyślałam w pierwszym odruchu, że to wspaniale, i zapytałam, co mam zrobić? Harris odpowiedział, że nic specjalnego. Mam siedzieć, tak jak siedzę, siedzieliśmy oboje na podłodze, paliła się jeszcze świeca i dwie lampy w rogach pokoju. Clive palił papierosy. Nie lubię dymu papierosowego, zapalone świece miały go neutralizować. Harris podniósł ręce nad moją głowę. 

W chwili, gdy stal za mną, zaczęłam się nieoczekiwanie modlić. Moja modlitwa płynęła naprawdę z głębi serca. Harris w tym czasie ciągle stał nade mną. Jego zabiegi wydłużały się. Po kilku minutach powiedział, że nic z tego nie będzie. Zdumiałam się. "Dlaczego" - zapytałam. "Bo czuję mur, nie mogę się przebić" - odpowiedziałl Harris. Nagle uświadomiłam sobie, że tym murem jest moja modlitwa. Po kilku miesiącach, za kolejnej bytności Harrisa w Polsce, dowiedziałam się, że moja pomoc jest niemożliwa, że mu przeszkadzałam. 

* Jak Pani wytłumaczylaby tę decyzję? 

Myślę, że mogłam mu już wcześniej przeszkadzać, ponieważ często modliłam się za ludzi, których leczył. Charakterystyczne jest również to, że pierwsza osoba, którą Clive odsunął, była bardzo rozmodlona, później wstąpiła do Karmelu. Ojciec Jaques Verlinde, duchowny, który sam przeszedł bolesną i niebezpieczną drogę eksperymentów okultystycznych, wyraźnie mówi, że człowiek może posiąść tajemne moce przez medytację, różne ćwiczenia, wprowadzanie się w różne stany itd. Pomocne w tym są niewątpliwie jakieś predyspozycje, ale trzeba również bardzo dużo ćwiczyć. Wiem, że Harris potrafił tatą noc przesiedzieć w pozycji lotosu, w ogóle nie śpiąc. Ojciec Verlinde potwierdził też to, że praca z takimi efektami i na taką skalę, jak robi to Harris, jest zawsze pracą z duchami. Całe doświadczenie z Harrisem nauczyło mnie jednego. Wiem, że człowiek modlitwy może być chroniony. 

* A gdyby jeszcze raz Harris poprosił Panią o pomoc, jaka byłaby Pani reakcja? 

Na pewno bym się nie zgodziła. Dziś, ktokolwiek mnie pyta o Harrisa, stanowczo odradzam korzystanie z jego praktyk. 

* Jak reagują ostrzegane osoby? 

Myślą, że przesadzam. Ale wiem, że chory człowiek nie zastanawia się wiele i chwyta się każdej możliwości. Jednak w Piśmie Świętym jest zapytanie: Co przyjdzie człowiekowi, gdyby nawet cały świat zyskał, ale na duszy poniósł szkodę? Szukający pomocy u uzdrawiaczy nie wiedzą, czym ryzykują. Osoba, którą np. niedawno ostrzegałam, była bardzo zdziwiona tym, co usłyszała. Co ostatecznie zdecydowała, nie wiem. 

* Co Pani radziłaby osobom szukającym pomocy u ludzi w rodzaju Harrisa? 

Zawsze człowiek powinien stawiać sobie pytanie, co jest najważniejsze w życiu. Zdrowie nie jest wartością absolutną. Przecież wielu świętych bardzo cierpiało i Pan Jezus ich nie uzdrowił. To znaczy, że choroba i cierpienie mogą być bardzo potrzebne, mogą przysłużyć się do zbawienia nas i innych osób. Oczywiście wiemy, że Jezus chodząc po ziemi uzdrawiał. Zdrowie jest niewątpliwie wielką wartością. Jezus nie chce, by jego dzieci chorowały i cierpiały niepotrzebnie. Jezus cierpiał, choć nie miał grzechu. Ostatecznie moje dotychczasowe spotkania z ludźmi nauczyły mnie także i tej prawdy, że to, co z pewnością opłaca się w życiu, to powierzenie się całkowicie woli Bożej. 

A prawdziwe uzdrowienie to uzdrowienie wewnętrzne, które połączone jest z głoszeniem Słowa, Dopiero potem są znaki. Charyzmatycy chrześcijańscy najpierw głoszą orędzie, przeżywają Eucharystię, wielbią Jezusa Chrystusa i dopiero wtedy przychodzi Jezus, i to On uzdrawia, Potwierdza znakami swoją miłość i swoje słowo. 

Uzdrowieni przez Jezusa odejdziemy nie tylko zdrowi na ciele, ale przede wszystkim otworzą się nasze oczy wewnętrzne. Odwrócimy się od grzechu i to jest najważniejsze. 

* Dziękuję za rozmowę. 

Wywiad przeprowadziła Hanna Karaś 

Centrum Przeciwdziałania Psychomanipulacji

Zgłoś jeśli naruszono regulamin