Blemish.pdf

(1172 KB) Pobierz
688346807 UNPDF
Blemish
688346807.001.png
1. Łza
Gwar rozbrzmiewający w Wielkiej Sali 1 września tym razem był o wiele cichszy niż jeszcze rok temu. I dwa lata temu. I trzy i
nawet dziesięć lat. Ponura atmosfera wisiała w powietrzu jak niewidzialna mgła. Prześlizgiwała się pomiędzy świecami, mieszała z
powietrzem. Każdy nią oddychał, zaciągał się tym strasznym nastrojem. Zły czas. Smutny czas.
Harry poprawił zsuwające się z nosa okulary. Za chwilę rozpocznie się ceremonia przydziału. Kto tym razem będzie trzymał
pergamin z nazwiskami? Jeśli jakieś nazwiska oczywiście są. Jeśli ktokolwiek w tych czasach chce uczęszczać do Hogwartu.
Powiódł spojrzeniem po sali. W każdym z wielkich stołów siedziało w przybliżeniu o połowę mniej uczniów niż jeszcze kilka
miesięcy temu, podczas zakończenia roku.
Niektórzy nie pojawili się ze strachu. Każdy wolał być z rodziną - złudne wrażenie bezpieczeństwa. Odkąd zabrakło... Teraz po
prostu Hogwart nie wydawał się już tak niezdobytą twierdzą, nie był już tym samym rajem, co dawniej.
Innych uczniów brakowało z zupełnie innego powodu - spojrzał z nienawiścią na opustoszały stół Ślizgonów. Siódmy i szósty rok
prawie całkowicie zniknęły. Pewnie teraz wszyscy mają na przedramionach obrzydliwe znaki - parsknął gniewnie i wbił spojrzenie w
stół.
Kiedy w pociągu Harry natknął się na Draco Malfoy'a zaniemówił. Przynajmniej na moment. Bo chwilę później miał ochotę
rozerwać go na strzępy. Co ten mały diabeł, ten śmieć tu robi?! Jak śmie...?! Zdradliwy szczur, czego szuka tu tym razem?! I do
diabła z różdżkami! Zrobiłby to gołymi rękami, własnymi zębami mógł mu przegryźć żyły. Miał ochotę drzeć z niego skórę pasami,
wąskimi i krwawymi strzępami. Żeby czuł ten sam ból, który on, Harry, czuł w swoim sercu. O którym myślał cały czas, którym
dręczył się przez te wszystkie dni odkąd... Odkąd...
Gniew płonął w nim jeszcze zbyt mocno by wybaczyć Ronowi i Hermionie. Uwiesili mu się na ramionach - Hermiona dodatkowo
rzuciła na niego silencio. Przypuszczał, że przejdzie mu do jutrzejszego śniadania - jednak teraz, kiedy wciąż słyszał w myślach
śmiech tego idioty... Nie był w stanie spojrzeć na swoich przyjaciół. Po prostu nie mógł im wybaczyć takiego poniżenia.
Rzucił okiem na stół prezydialny. Tam również brakowało kilku postaci. Nowym nauczycielem Obrony znów został jakiś bardzo
wychudzony i wymizerowany mężczyzna. Na pewno nie wywarł najlepszego wrażenia.
Coś ścisnęło mu serce, kiedy spojrzał na wysokie, podobne do tronu krzesło. Wciąż było puste. Profesor McGonagall nie zajęła go,
pomimo, że nominalnie to ona była teraz dyrektorką Hogwartu. I nikt tego nie komentował. Jakby wszyscy łudzili się, że
Dumbledore po prostu wyszedł na chwilę... Że wróci... Do diabła z nimi.
Zacisnął palce na krawędzi stołu, kiedy jego spojrzenie prześlizgnęło się dalej. Na krześle Snape'a siedział teraz, wygodnie rozwalony
Slughorn. Ale Snape... Nie, Harry nie był w stanie teraz o nim myśleć. Bał się pozwolić sobie o nim myśleć. Pod koniec sierpnia, w
swoim pokoju u Dursleyów pozwolił sobie o nim pomyśleć... Pamiętał wściekły krzyk wuja Vernona, kiedy we wszystkich oknach
na piętrze szyby rozprysły się w drobny mak. A przecież Harry nie rzucił nawet pół zaklęcia! To nie był też wiatr, ani kamień ani nic
materialnego. To była tylko czysta nienawiść. Po prostu nienawidził. NIENAWIDZIŁ.
Westchnął głęboko, wyrzucając z umysłu te wspomnienia. Przy stole nie było też Hagrida - znowu wyruszył wypełnić jakieś zadanie
dla Zakonu. A może po prostu siedzi zaszyty w jakiejś jaskini ze swoim bratem? Nie, na pewno nie... Hagrid by się przecież tak
zwyczajnie nie wycofał, nie poddałby się. Walczyłby na pewno do upadłego, do końca... Końca...? Harry splótł dłonie i wbił w nie
spojrzenie, modląc się najgoręcej jak potrafił - chociaż bezgłośnie - żeby jednak Hagrid został z Graupem, żeby nie ryzykował, żeby...
Znów spojrzał na stół Ślizgonów. Draco Malfoy leniwie zmrużył oczy, rozmawiając z jakimś piątoklasistą. Był bledszy niż zwykle,
wciąż wyglądał jakby był chory. Tylko cienie pod oczami nie były już tak wyraźne - chociaż jego twarz nadal była wychudzona.
Policzki miał zapadnięte - wyglądał jak szczur. A może Gryfon po prostu to sobie wmówił.
Nagle ich spojrzenia skrzyżowały się - Harry zacisnął zęby, żeby nie rzucić się na tego drania już teraz. Ale nie odwrócił wzroku.
Malfoy wykrzywił się drwiąco i powrócił do przerwanej rozmowy, ignorując go zupełnie.
Kilka świec ponad stołem Gryffindoru rozprysło się w obłoku iskier. Ale prawie nikt tego nie zauważył.
***
- Przeszło ci już?
Harry podniósł głowę, patrząc na Rona. Teraz, nie licząc Nevilla Longbottoma mieszkali w dormitorium sami. Ron usiadł na łóżku
naprzeciwko Harry'ego, podpierając się rękami.
- Chyba tak. - Westchnął w końcu.
- Ale...? - Przyjaciel uniósł brew.
- Ale?
- Bo domyślam się, że masz jeszcze jakieś ale. - Teraz Weasley uśmiechał się już szeroko.
- Ale nigdy więcej nie rzucajcie na mnie silencio. Nigdy. - Harry też się wyszczerzył i rzucił w Rona poduszką.
I przez tę jedną chwilę było jak kiedyś. Kiedy rzucali w siebie poduszkami i potem, kiedy rozmawiali o sporcie, miotłach, kiedy
przyszedł Neville - spóźniony, bo znów pozwolił na siebie rzucić urok... Przez te kilka godzin Harry mógł udawać, że wszystko jest
dobrze.
 
Ale potem przyszedł czas, żeby kłaść się spać. I późną nocą Harry Potter bardzo mocno gryzł poduszkę, żeby nikt nie słyszał jego
szlochu.
***
Było późne popołudnie. Harry szedł korytarzem w stronę gabinetu dyrektorki. Musiał wiedzieć. Setki razy rozmawiał o tym w
pokoju wspólnym z przyjaciółmi. Co robi tutaj Malfoy? Czemu nie zamknęli go w Azkabanie, kiedy tylko pojawił się na
horyzoncie? Przecież to takie oczywiste! Przeklęty śmierciożerca, oślizgły gad...
- Harry... Naprawdę nie wiem czy powinniśmy przeszkadzać... - Poczuł jak Hermiona szarpie go delikatnie za rękaw. - Profesor
McGonagall ma pewnie tyle obowiązków... Zwłaszcza teraz... Może...
- Hermiono, przecież tu chodzi o Malfoy'a! - Syknął, zatrzymując się jednocześnie. - Cały zeszły rok próbował zabić... - Nie przeszło
mu to przez gardło.
- Ja wiem Harry... Ale... To naprawdę niemożliwe, żeby McGonagall pozwoliła mu tak zwyczajnie wrócić do szkoły. Na pewno
miała powód. Dobry powód Harry. - Spojrzała mu w oczy.
- Więc niech mi go pokaże! Ten cały powód. Niech mi powie, dlaczego jest tak a nie inaczej! Dlaczego ten morderca może tu być! -
Syczał jadowicie, choć niewiele brakowało żeby krzyczał.
- On nie jest mordercą Harry. - Szepnęła cichutko. Spojrzał na nią, mrużąc oczy.
- Nie jest? No tak, nie jest... Tylko dlatego, że jest śmieciem i tchórzem. - Uderzył pięścią w ścianę. Hermiona wzdrygnęła się na ten
gest.
- Gdyby to było coś, o czym powinniśmy wiedzieć, ktoś na pewno by nam powiedział już dawno. Ktoś z Zakonu albo...
- Hermiono do diabła! Ja widziałem to wszystko, słyszałem każde jego słowo! - Teraz już krzyczał. Powoli - albo zastraszająco
szybko, zależy od punktu widzenia - puszczały mu wszystkie hamulce. - Coś mi się w końcu od nich należy! Jakieś cholerne
wyjaśnienie!
Hermiona patrzyła na niego przez chwilę. Z całej jej postawy emanował tylko spokój. Jego krzyk i wściekłość nie robiły na niej
najmniejszego wrażenia. Po szybie najbliższego okna bardzo powoli zaczęło pełznąć pęknięcie. Bardzo powoli.
- W takim razie idź do niej sam. Ja nie zamierzam jej teraz męczyć. Ufam jej, jestem pewna, że cokolwiek postanowiła, miała ku
temu dobre powody. Ale oczywiście ty myślisz, że musisz wiedzieć wszystko. Wokół ciebie nie kręci się cały świat! - Zakończyła
gniewnie i odwróciła się na pięcie. Harry patrzył jak odchodzi szybkim krokiem, jak znika za rogiem korytarza.
- Bez sensu. - Westchnął i oparł się o parapet. Spojrzał na pękniętą szybę. Kolejna rzecz, o której nie chciał myśleć.
Dlaczego ona nie rozumiała? Ron jakoś nie miał problemów z przyjęciem do wiadomości, że Harry potrzebuje wiedzieć tak, jak ryba
potrzebuje wody. Dla Hermiony zaś ważniejsze było samopoczucie profesorki! Pff, jak ona mogła nie pojmować, że...
Usłyszał zbliżające się zza zakrętu kroki. Przez chwilę myślał, że to może Hermiona wraca - ale nie, tym razem dźwięk dobiegał z
przeciwnego kierunku. Niewiele myśląc, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni szaty pelerynę swojego ojca i zarzucił sobie na ramiona.
W ostatniej chwili naciągnął kaptur, kiedy w korytarzu pojawił się... Draco Malfoy.
***
Patrzył, jak Ślizgon powoli podchodzi do okna. Był zupełnie sam - Crabbe i Goyle nie pojawili się w tym roku w szkole. Stanął przy
oknie, tuż obok Gryfona. Harry nie ruszał się, obawiając się, że Malfoy może usłyszeć szelest jego ubrania. Był tak blisko...
A gdyby teraz wyciągnąć różdżkę i rzucić jakiś cichy urok? Najlepiej działający z opóźnieniem... Albo szybkie silencio i jakieś
zaklęcie, które ten śmieć zapamiętałby na długo... Może jeszcze nie Cruciatus ale coś podobnego...Chociaż i na Cruciatus kiedyś
przyjdzie pora - uśmiechnął się mściwie pod peleryną.
Draco oparł dłonie na parapecie i wyjrzał przez okno. Słońce pochylało się już nad Zakazanym Lasem, cienie wydłużały się. Wtedy
blondyn wyciągnął rękę i jednym długim palcem powiódł po pęknięciu na szybie. Harry przyjrzał się jego twarzy, lekko zdumiony.
Jego oczy błyszczały nienaturalnie. Kiedy dotarł do końca pęknięcia po policzku spłynęła łza. Tylko jedna.
Harry cicho wycofał się i odszedł. Stąpał uważnie, żeby niczym nie zwrócić na siebie uwagi. Jakby od każdego kolejnego kroku
zależało jego życie. Żeby nie myśleć o tym, co przed momentem zobaczył. Ale myśli przyszły same.
W jednej chwili odechciało mu się wszelkich zaklęć. To by było... Żałosne, gdyby rzucił cokolwiek na Malfoy'a. Oczywiście nikt nie
wyklucza, że kiedyś rzuci na niego coś interesującego. Ale teraz... Kiedy ten szmatławiec, śmieć, zgniła żmija... Kiedy on tak po
prostu płakał... To nie mógł być Draco Malfoy. To po prostu niemożliwe. Łzy były dla niego zbyt ludzkie.
***
Nie powiedział o Malfoy'u ani Hermionie ani tym bardziej Ronowi. Byli jego najlepszymi przyjaciółmi, to oczywiste, ale... Ale nie
umiał sobie wyobrazić jak im o tym opowiada. Już miał przed oczami uśmieszek Rona, już widział jak przyjaciel naśmiewa się ze
Ślizgona na korytarzu... Nie. Może i chciał zgnębić tego oślizgłego drania ale wolał to zrobić w pojedynku, w walce, kiedy obaj będą
mieć równe szanse. Był w końcu Gryfonem!
- A jak w końcu było u McGonagall? - Zapytała Hermiona, wynurzając się zza muru podręczników. On sam rozgrywał z Ronem
partię szachów, przegrywając spektakularnie.
 
- Nie znałem hasła, więc u niej nie byłem. - Skłamał gładko przeklinając się za to. Hermiona skinęła głową jakby dokładnie tego się
spodziewała i ponownie zniknęła za książkami. Harry westchnął tylko. Przeszła mu ochota na rozmawianie z kimkolwiek.
***
O tej porze biblioteka powoli pustoszała. Przechodził wzdłuż regałów, nie myśląc o niczym. Nie czytał nawet tytułów książek.
Cieszył się spokojem - wreszcie nikt nic od niego nie chciał, nikt się na niego nie wściekał i niczego nie oczekiwał. Nikt nie mówił o
Voldemorcie, nie nazywał go wybrańcem, pogromcą zła, zbawicielem świata... Tylko cichy szmer szeptanych rozmów i szelest
przewracanych kartek.
- Oddaję książki, Pani Pince. - Oświadczył o wiele za głośno Slughorn, objawiając się przy biurku bibliotekarki. Rzeczona spojrzała
na niego piorunująco i sięgnęła do szuflady wyciągając niewielki prostokąt pergaminu.
- Dwie pozycje z działu Eliksirów, jedna z działu Ksiąg Zakazanych i jeszcze jedna z Zielarstwa. - Mówiła sztucznie przyciszonym
głosem, jakby chciała zwrócić Slughorowi uwagę. Harry omal nie zastrzygł uszami na wzmiankę o dziale Ksiąg Zakazanych. Na
chybił trafił wyciągnął z półki książkę i otworzył ją, udając bardzo zainteresowanego treścią.
- Sądzę, że jest wszystko. - Uśmiechnął się Slughorn. Harry tymczasem wyciągnął różdżkę i skierował ją w stronę jednego ze
stolików, przy którym siedziały jakieś Krukonki z drugiego roku. Szepnął zaklęcie, kryjąc różdżkę między kartkami książki.
- Och, wspaniale, w takim razie... - Nagle bibliotekarce przerwał ostry, wysoki krzyk. Z ogniem w oczach spojrzała w kierunku jego
źródła - Jedna z Krukonek stała na krześle, pozostałe trzy szybko poszły za jej przykładem, piszcząc cienko.
- Myszyyy! Ratunku, tu są myszy!
- Żadnych hałasów w bibliotece!!! I żadnych myszy!!! - Pani Pince prawie pobiegła w stronę dziewcząt, razem z nią Slughorn,
wyraźnie spragniony sensacji. Wszystkie oczy zwrócone były teraz na przerażone uczennice, ktoś śmiał się głośno. Siedem błękitnych
myszek szalało radośnie pod stołem.
Harry podszedł szybko do biurka bibliotekarki. Książkę grubą jak cegła, w czarnej okładce i tytułem w niezrozumiałym dla niego
alfabecie od razu rozpoznał jako tę, z działu Ksiąg Zakazanych. Wrzucił ją do swojej torby, na jej miejscu pozostawiając "Rośliny
bagienne kwitnące w przesilenie wiosenne lat przestępnych". Przypadkowo również w ciemnej oprawie. Ulotnił się z biblioteki, nie
niepokojony przez nikogo.
Tylko błękitne oczy w odcieniu arktycznego lodu śledziły go nieporuszone. Ale tego nie zauważył.
***
Przeglądał księgę po raz kolejny. Siedział zakopany w poduszkach, nad nim płonęło w powietrzu kilka świec. Znajdował się w
Pokoju Życzeń - tym wspaniałym miejscu, gdzie nikt o nic go nie pytał i nie przeszkadzał.
Przewrócił stronę. Kartki tej księgi były cieniutkie jak bibuła. W duchu zdziwił się, że Slughorna zainteresowało coś takiego. Tematy
działów były poświęcone głównie legilimencji, oklumencji, wszelkiego rodzaju czarom działającym na umysł i podświadomość.
Większość - a właściwie wszystkie z nich nie były zbyt przyjazne.
Ot chociażby takie Vastomente. Jedno słowo, jeden ruch różdżką i ofiara zwijała się z bólu, bo wydawało jej się, że ogień trawi jej
ciało. Po prostu jej się wydawało. A co ciekawsze - po jakimś czasie na ciele ofiary naprawdę pojawiały się pęcherze a skóra
schodziła płatami. Bo umysł wierzył w ogień tak mocno, że aż zmuszał ciało do obrony. Fascynujące.
I tak dalej w ten deseń. Harry naprawdę się zdziwił, kiedy spojrzał na zegarek. Okazało się, że na czytaniu spędził trzy godziny!
Niesamowite! Nawet tego nie zauważył, jak to się stało? Przecież dopiero kilka rozdziałów...
Uśmiechnął się do siebie. Naprawdę ciekawe, co by na to powiedziała Hermiona... Zaraz jednak zreflektował się - Hermionie na
pewno nie podobałby się sposób, w jaki zdobył ten tom. Czy to kolejna rzecz, o której nie będzie mógł powiedzieć przyjaciołom?
Nienawidził kłamać. Ale od jakiegoś czasu kłamstwa były częścią jego życia.
***
Kolejne dni wyglądały podobnie. Lekcje, drobne utarczki ze Ślizgonami, posiłki a wieczorami siedział, pochłaniając słowa ze swojej
książki. Nie znaczyło to, że był kompletnie oderwany od rzeczywistości - najważniejsze fakty rejestrował od razu. Na przykład
Malfoy. Był dziwnie cichy - Harry'emu wcale nie podobał się nowy wizerunek Ślizgona. Z łatwością przełknąłby jego zwykłe
docinki i drwiny, jednak dławił się tym spokojem.
- On musi coś planować. - Rzucił któregoś wieczoru na początku października.
- Kto? - Ron siedział na kanapie obok Hermiony. Pomimo, że mieli bardzo dużo miejsca siedzieli ściśnięci, wtuleni w siebie jak dwa
gołąbki. Harry starał się tego nie rejestrować. Nie chciał widzieć jak palce jego przyjaciela bawią się kosmykiem jej włosów. Nie to,
żeby był zazdrosny - Hermiona była tylko jego przyjaciółką. Jednak...
Ron i Hermiona byli oczywista parą. Na szczęście jednak - dla Harry'ego - Ron nie całował się z nią w każdej wolnej chwili jak to
robił z Levender. Praktycznie nic w ich przyjaźni się nie zmieniło... Tylko czasem Harry'emu było bardzo dziwnie, kiedy wiedział, że
pod stołem dłoń jego kumpla błądzi po kolanie jego przyjaciółki. To było jak... Jak coś niewłaściwego. Coś brudnego.
- Malfoy oczywiście. Zachowuje się jak nie on. - Odwrócił się w stronę kominka, żeby nie patrzeć na nich. Ogień trzaskał radośnie.
- Och, daj spokój Harry. Przecież tyle razy już ci mówiłam - Nie byłoby go tutaj, gdyby nie miał dobrego powodu. - Hermiona
ziewnęła, zasłaniając usta dłonią.
 
- W zeszłym roku też nie chcieliście mi wierzyć. - Odwrócił się mierząc ich wzrokiem. Hermiona podciągnęła kolana pod brodę. Ron
dla odmiany bawił się jej kolczykiem. Jeśli pocałuje ją w ucho to wyjdę. - Pomyślał Harry. Jego twarz pozostała niewzruszona.
Hermiona otworzyła usta żeby coś powiedzieć, jednak w tym momencie Ron polizał jej szyję, tuż obok migocącego w blasku ognia
kolczyka. Zachichotała.
Harry zamknął oczy. Pękniecie - tym razem szybkie jak błyskawica - przegryzło się przez szkło w ramce na zdjęcie, nad kominkiem.
Harry popatrzył na nie zamyślony.
Usiadł w fotelu tak, żeby nie widzieć swoich przyjaciół.
Te rzeczy, które wciąż zdarzały się wokół niego... Pękające szyby, szkło rozpryskujące się w pył. Wczoraj przy śniadaniu Creaven
chciał mu zrobić kolejne zdjęcie nawijając przy tym o wybrańcach i pogromcach. W koszyku z owocami wybuchło jabłko.
Dosłownie wybuchło, opryskując pół stołu przecierem jabłkowym. Wszyscy myśleli, że ktoś po prostu wpakował w nie petardę,
śmiali się głośno. Draco Malfoy popatrzył wtedy lekko zniesmaczony na ich stół. Przez jedną chwilę patrzyli sobie w oczy. Tylko
chwilę.
Coraz częściej, kiedy był zdenerwowany to się zdarzało. Nie uważał, że to zdrowe. Ukrył twarz w dłoniach, kiedy usłyszał, co Ron
szepce Hermionie do ucha. A ona znów zachichotała.
2. Pokój życzeń
Stał w Pokoju Życzeń. Przed nim w klatce siedziała szara mysz. Westchnął głęboko. Wszedł tutaj życząc sobie miejsca, gdzie mógłby
wypróbować zaklęcia ze „swojej” książki. I tym razem w pokoju nie było nic oprócz niskiego stolika i kilku klatek z myszami.
Najbliższa mysz patrzyła na niego zaniepokojona, kiedy wyciągnął różdżkę. Westchnął tylko. To będzie potworne. Przypomniał
sobie Moody’iego, na zajęciach OPCM. On demonstrował im niewybaczalne na pająkach. Harry nie wiedział, czy łatwiej by mu było
mierzyć różdżką do pająków czy do myszy.
- Vastomente – szepnął, celując w mysią głowę. Z jego różdżki wystrzelił prawie niewidoczny, przypominający wodę albo szkło
płomień. Mysz przez chwilę się nie ruszała – a potem zaczęła piszczeć przeraźliwie i rzucać się po klatce.
Przez moment patrzył na to przerażony. A potem rzucił się do drzwi, przykładając ucho do dziurki od klucza. Nic... Żadnych
kroków, nikt się nie zbliżał. Ale jeśli ten gryzoń nadal będzie tak wrzeszczał...! Odetchnął głęboko i wymierzył w zwierzę.
- Avada Kedavra – z jego różdżki tym razem wystrzeliła wściekle zielona błyskawica. Zapadła cisza.
Różdżka wysunęła się z jego palców. Odbiła się kilka razy od podłogi, wystrzeliły czerwone iskry. Ale on nie zwrócił na to
najmniejszej uwagi. Stał jak sparaliżowany, patrzył na maleńkie, nieruchome ciałko.
Jezu.
On nie pomyślał o tym, on nie chciał jej zabić!!! On naprawdę nie pomyślał, to się stało samo... On nie chciał, on nie wiedział jak to
się mogło... Zupełnie nieświadomie... Po prostu chciał ją uciszyć... Jezu... Z tysiąca zaklęć, od najprostszego silencio zaczynając –
musiał wybrać akurat to...
Na sztywnych nogach podszedł do klatki. Włożył do niej rękę i wyciągnął delikatnie gryzonia. Pyszczek miał szeroko otwarty, oczy
wywrócone białkami do góry. Upuścił go ze wstrętem w suche trociny wyściełające klatkę.
Zrobił to odruchowo. Był pewien. Nawet o tym nie pomyślał. Nie chciał przecież... Odsunął się w panice od klatek, skulił pod
drzwiami. Bał się. Bał się siebie. A gdyby to nie była mysz tylko człowiek? Czy wtedy też, tak bezmyślnie... Bez żadnego
zaangażowania... Voldemortowi przynajmniej sprawia to przyjemność. A on nie czuł nic. On po prostu to zrobił.
Gardło miał ściśnięte. On tego nie zrobił... Nie, to niemożliwe... Nie mógłby przecież... Ale jednak ona była martwa. Martwa,
martwa, martwa! Zdechła, nieżywa, martwa... Błysk zielonego światła i pstryk! Nie ma! Zaśmiał się histerycznie. Czy już był
potworem czy jeszcze nie? Czy już miał biec do Świętego Munga, niech go zamkną, zwiążą, niech złamią jego różdżkę...
Podniósł się nagle na nogi. On o tym nie myślał – nie miał najmniejszego zamiaru wypowiadać tego zaklęcia. Więc... Może... Ktoś
pomyślał o tym za niego? Lekcje oklumencji ze Snape’m – tu zgrzytnął zębami – były zamierzchłą przeszłością. Od tamtego czasu
ani razu nie oczyszczał umysłu, nie skupiał się na zamknięciu go przed wrogami. A teraz jego „nauczyciel” był po stronie
Voldemorta. Zresztą Voldemort też był doskonałym leglimentą...
Czy to możliwe żeby... A jeśli tak – czy następnym razem zrani człowieka? Rona? Hermionę? Czy następnym razem, kiedy nie
będzie mu się podobało jak się całują, czy...
Ukrył twarz w dłoniach. Słyszał jak gną się cienkie druty klatki zdechłej myszy. Chciał to zniszczyć, żeby nikt się nigdy nie
dowiedział... Słyszał, jak kula metalu stacza się na podłogę z cichym brzękiem. Trociny rozsypały się po podłodze.
Podniósł swoją różdżkę i schował ją do rękawa szaty. Nie patrzył na resztę gryzoni. Niech ich nie ma, niech znikną... Odwrócił się do
drzwi i nacisnął klamkę, wychodząc na korytarz.
- Bawimy się z myszkami, co?
Krew zamarzła mu w żyłach.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin