Zrozumiec i pomoc - Renata Krzyszkowska.pdf

(110 KB) Pobierz
32235889 UNPDF
Zrozumieć i pomóc
Renata Krzyszkowska
Schizofrenia zaatakowała Barbarę na zakręcie życia. Maltretowana przez męża alkoholika
właśnie pochowała brata, jedynego przyjaciela. Dorośli synowie żyli już własnym życiem.
Pojawiły się lęki, jakieś głosy kazały robić jej dziwne rzeczy: wyrzucała z domu ubrania
i garnki, piła wodę z klozetu, wydawało się jej, że widzi Boga. Pobyt w szpitalu i leczenie
pomogły, ale piętno choroby pozostało.
Różni ich prawie wszystko:
charaktery, zawody, wiek
i zainteresowania. Łączą dwie
rzeczy: schizofrenia i Fountain
House, czyli Dom „Pod
Fontanną” przy ul. Rawickiej 51
w Poznaniu. Tak jak Barbara,
przychodzą tu, by otrząsnąć się
z tego, co przeżyli, ośmielić się
wyjść do ludzi i uczyć się żyć od
nowa. To trudne, gdy wokoło
tyle uprzedzeń. O osobach
chorych na schizofrenię dobrze
mówi się tylko co roku
9 września, gdy obchodzony
jest Światowy Dzień
Solidarności z Chorymi na
Schizofrenię. Na co dzień tej solidarności nie widać. Nielubianych ludzi nazywa się przecież „czubkami”,
politycy powszechnie wyzywają się od schizofreników, w telewizji człowiek w kaftanie bezpieczeństwa
firmuje reklamę „stop wariatom drogowym”. To wszystko sprawia, że ludzie naprawdę chorzy psychicznie
czują się napiętnowani. – Myślę, że nawet dla synów nie będę już nigdy w pełni normalna. Człowiek, do
którego raz przylgnęło miano wariata, nigdy się od niego nie uwolni – mówi Barbara, która do Domu „Pod
Fontanną” przychodzi od pięciu miesięcy. Jest to jedna z kilku takich placówek w Polsce i 320 na świecie.
Ich pierwowzorem był dom dla osób po kryzysach psychicznych, który powstał w 1948 r. w Nowym Yorku.
Swą nazwę zawdzięczał stojącej nieopodal fontannie. Potem stał się pierwowzorem dla
międzynarodowego modelu opieki nad ludźmi z różnymi problemami psychicznymi, głównie ze
schizofrenią.
Osoby spotykające się w poznańskim Domu „Pod Fontanną” właściwie same go prowadzą: sprzątają,
gotują obiady, robią zakupy. Jest ich pięćdziesiąt i tylko pięciu stałych pracowników. Dwa razy w tygodniu
odwiedzają ich aktorzy Teatru Nowego w Poznaniu, którzy prowadzą zajęcia teatralne. Dla chętnych jest
kurs angielskiego, obsługi komputera, w piwnicy można poćwiczyć na siłowni. Lubiący malować często
wyjeżdżają w plener, organizowane są wspólne wycieczki, także zagraniczne.
Psychiatryk odstrasza
Wanda mieszka z rodzicami, wygląda na 20 lat, choć jest po trzydziestce. Nie pamięta dokładnie kiedy
zaczęła się choroba. Pracowała jako przedstawicielka handlowa, była bardzo ambitna. Jej nastrój zaczął
się pogarszać, wydawało się jej, że wszystko robi źle, wszyscy są od niej lepsi, patrzą na nią z ironią,
robią na złość. Przestała pracować, nie wychodziła z domu, z byle powodu płakała. Twierdzi, że tego
32235889.003.png 32235889.004.png 32235889.005.png
cierpienia nie da się przekazać słowami, czuła, że zapada w mrok. Postanowiła umrzeć, połknęła tabletki.
– Gdy mnie odratowali, od razu trafiłam do psychiatryka. Będąc w szpitalu, zadzwoniłam do bliskiej
koleżanki z prośbą, by mnie odwiedziła. Nie zrobiła tego i do dziś mnie unika. Po leczeniu czuję się
dobrze, ale nie wierzę, że dawni znajomi mnie zaakceptują. Boję się powrotu do pracy i tego, co mnie
tam może spotkać – mówi Wanda.
Trzy lata temu trafiła do Domu „Pod Fontanną”. Prawie codziennie spędza tu po kilka godzin. Uwielbia
zwłaszcza zajęcia teatralne: pracę z tekstem i kalambury. Jest zapalonym piechurem, jeździ z grupą na
wszystkie wycieczki. – Tu mnie rozumieją, niczego się nie obawiam. Chciałabym pracować i mieć
bezpośredni kontakt z ludźmi, pomagać, załatwiać dla nich różne sprawy. To zawsze mnie nakręcało.
Zadowoliłoby mnie nawet pół etatu i na rękę choć pięćset złotych. Jednak boję się szukać pracy, wstydzę
się przyznać, że chorowałam. Chyba raczej zostanę już na rencie – zwierza się Wanda.
Schizofrenikom dziękujemy
– Próby wyjścia chorych do świata są często obciążone strachem, niepewnością i przekonaniem, że na
pewno nic im się nie uda. Zamykają się w domach, skazani na życie z głodowej renty lub łaski rodziny –
mówi Jadwiga Grześkowiak, kierownik Środowiskowego Domu Samopomocy „Fountain House”
w Poznaniu, współzałożycielka Stowarzyszenia Osób i Rodzin na rzecz Zdrowia Psychicznego „Zrozumieć
i Pomóc”. – Staramy się znaleźć pracodawców, którzy zechcieliby zaoferować naszym domownikom jakieś
zatru-dnienie. Najpierw przejściowe, a jeśli się sprawdzą, to także na stałe. Do tej pory nie udało się nam
zachęcić nikogo do podjęcia współpracy.
W Domu „Pod Fontanną” można
spotkać przedstawicieli różnych
zawodów. Są tu m.in.:
inżynierowie, nauczyciele,
architekci, malarze,
ekonomiści, pielęgniarki,
mechanicy samochodowi. Są
pod stałą kontrolą lekarską,
mają opanowane objawy
choroby i mogliby wrócić do
normalnego życia. Niestety
znaleźć pracę jest im niezwykle
trudno i to bez względu na
wykształcenie. Najczęściej
oferuje się im pracę sprzątaczki
i portiera, ale cudem jest
znalezienie pracodawcy
oferującego choćby i to. – Podjęcie pracy ma dla chorych działanie terapeutyczne, poprawia samoocenę,
ale nie wszyscy chcą pracować. Niestety zdarza się, że ZUS w takich przypadkach zbyt pochopnie orzeka,
że osoba, która pracuje, jest całkiem zdrowa i odbiera rentę, którą w razie niepowodzenia na polu
zawodowym trudno odzyskać. Część chorych, bojąc się zostać bez środków do życia, woli więc nie
ryzykować – opowiada Jadwiga Grześkowiak.
Praca albo bezdomność
Osoby korzystające z usług „Fountain House” partycypują w kosztach utrzymania domu. Wysokość opłat
zależy od ich sytuacji materialnej, ustalanej na podstawie wywiadu socjalnego. Niektórzy płacą
32235889.006.png 32235889.001.png
miesięcznie nawet 100-150 zł, niektórzy tylko 20 zł, ci najmniej uposażeni, jak np. Rafał nie płacą nic. –
Kamienicę, gdzie mieszkam, przejął prywatny właściciel, który od razu podniósł czynsz o czterysta
procent. Muszę znaleźć pracę, bo renta nie wystarczy mi na opłacenie mieszkania i trafię pod most. Na
razie nie widzę jednak żadnych możliwości. Ludzie jak słyszą słowo ”schizofrenia”, zaraz się wycofują.
Czasami na tym korzystam, gdy mam dość czyjegoś towarzystwa, mówię na co choruję i już mam go
z głowy – śmieje się Rafał, szpakowaty, niewysoki, o niebieskich, żywych oczach. Jest mechanikiem
samochodowym, umie naprawiać autobusy. Od kiedy pamięta, nigdy nie lubił jesieni, przygnębiała go.
Gdy choroba zaatakowała, też była jesień. Stał się przewrażliwiony i nerwowy. Świat zaczął nagle się
zmieniać. Nabrał przekonania, że jest śledzony przez jakichś obcych, czuł się zagrożony, bał się czegoś,
co ma się wydarzyć, ale nie wiedział co to ma być. Zabarykadował się w szatni warsztatu, nie chciał
nikogo wpuścić. Wezwano pogotowie. Nie był agresywny, ale do szpitala jechał w kaftanie
bezpieczeństwa. Jest kawalerem, mieszka sam, gdy wyszedł ze szpitala, trafił w pustkę.
Bez szans na szansę
Do Domu „Pod Fontanną” przychodzi od ponad roku. Ma towarzystwo, zaczął się tu uczyć angielskiego.
Kiedyś chciał założyć rodzinę. Była w jego życiu Anna, też chora na schizofrenię, ale to nie był udany
związek. Nie potrafili sobie pomóc, nie dogadywali się i rozstali. Potem pojawiła się Bożena. Poznali się na
weselu kuzyna. Była nauczycielką. Nie wiedziała o jego chorobie, być może powinien był jej o tym od razu
powiedzieć, ale się bał. Spotykali się dwa lata, lubili tańczyć i chodzić do kina. Ktoś jej w końcu powiedział
o jego chorobie i to był koniec znajomości.
Jak trudno jest wrócić osobie ze schizofrenią do zwykłego życia, wiedzą tylko sami chorzy. Wielu z nich
już nawet nie próbuje. – Fajnie, że możemy się spotkać, pośmiać, upiec ciasto, zorganizować wieczór
poezji, ale osoby ze schizofrenią naprawdę mogłyby robić coś więcej, tylko społeczeństwo musi dać
im szansę – przekonuje Jadwiga Grześkowiak.
32235889.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin