wampiry z odrzykonskiej.doc

(178 KB) Pobierz


Autor: JACEK L. KOMUDA

Tytul: wampiry z Odrzykońskiej

 

Z "NF" 12/99

 

 

Czy popiół tylko zostanie i zamęt,

Co idzie w przepaść z burzą? - czy zostanie

Na dnie popiołu gwiaździsty dyjament,

Wiekuistego zwycięstwa zaranie...

 

CYPRIAN KAMIL NORWID - "ZA KULISAMI"

 

 

SLD = KGB

Dopisek na plakacie

z wyborów samorządowych

-  październik 1998

 

Denaturat przesączył się już przez chleb. Spłynął cały do butelki, tracąc nieco koloru; ale nic z ostrego aromatu, a zwłaszcza - mocy. Seta odcharchnął w bok, nalał do brudnej szklanki, a garbaty Konus szybko wyciągnął koślawe paluchy w stronę naczynia. Wielki, łysy Glaca uderzył go po ręku i spojrzał gniewnie spod przymrużonych, bezrzęsych powiek.

- Nie dygaj, małolat - warknął. - Jak będziesz miał odgibane tyle lat, co ja, to się pierwszy napijesz. Jakbyś tak pod celą zrobił, wydziabaliby ci jagodziankę dechą z koja na styi.

- Przecie ja nie cwel.

- Bo to raz przecweliłem człowieka? U nas na Rawiczu posyłali w dół za mniejsze rzeczy. Za to podnieść go po czymś takim nie sposób.

Glaca sięgnął po szklankę. Zrogowaciała skóra pod jego paznokciami pobłękitniała, podobnie jak białka wytrzeszczonych oczu. Pewnie od denaturatu. Seta miał nadzieję, że Glaca kiedyś przekręci się przez picie piszczelówki. Czasami sam miewał to całe, jak to mówiono  na zajęciach... delirium tremens... Wtedy trząsł się i nie poznawał nawet takiego starego wafla jak Seta. Ale ostatnio żłopali denaturat bez przerwy. Kartki na wódkę dawno się skończyły. Nawet te fałszywe, skombinowane na mecie u Grubej Berty.

Glaca upił nieco denaturatu. Zaznaczył paznokciem po szkle i podał Secie, a ten, po kilku łykach - Konusowi. Pili po równo, sprawiedliwie, bez zagrychy. Seta nie musiał więc  zbyt długo czekać, żeby poczuć ożywczą siłę trunku. Już po trzeciej kolejce świat poweselał. Brudne, ceglane ściany Warszawskiej Kostnicy Dzielnicowej przy Odrzykońskiej 2, powszechnie zwanej trupiarnią, nabrały kolorów. Światło słabej, dwudziestopięciowatowej żarówki osłoniętej drucianą siatką zalśniło tęczowym blaskiem. Seta obejrzał się na uchylone drzwi prowadzące do chłodni. Za ścianą cicho wył stary, zajeżdżony agregat, bulgotała woda w rurach. Ostatnio w chłodniach było bardzo mało pacjentów. Kryzys tak dobrał się ludziom do skóry, że nie mieli siły umierać.

- Kurwa, nawet w chłodni nie trzymamy żadnej laski - powiedział Konus. - Coś ostatnio nie ma nic do ruchania. A kurwy u nas na Brzeskiej złapały ruską odmianę syfa. Można je odpytywać tylko z ustnego...

- Tobie, Konus, i szuflada wystarczy - wycharczał Glaca. - Przecież kutasa masz małego. A na piczkę mówisz: "proszę pani".

- Spoko, większego od tego - Konus sięgnął gdzieś pod stół, a potem szybko wydobył i rzucił na blat duży członek, pokryty zaschłą krwią. Seta nawet nie drgnął. Znał głupie maniery Konusa, zresztą sam, nudząc się po nocach, nie raz wyciągał flaki z brzucha trupów źle zaszytych po sekcji.

- To z szóstej chłodni - mruknął Seta. - Od jednego bejcy, co wpadł pod beteera na moście Poniatowskiego. Urżnął się jak szpadel i padł na środku jezdni. Widać go było z daleka, ale że to jechali ruscy, nie nasi, to przejechały się po nim trzy wozy. Łopatami go do wora zbierali.

- Ale chuja miał niezłego - rzekł Glaca, oglądając członka. - Leć Konus po igły i nitki. Przyszyjemy ci raz dwa. Żadna ci nie odmówi.

Z ulicy doszedł chrzęst podkutych, żołnierskich butów. Zbliżał się szybko; wkrótce rozbrzmiał głośno, a potem zaczął cichnąć. Było już dawno po godzinie milicyjnej, patrole krążyły gęsto po całej Warszawie. Niespodziewanie usłyszeli stłumione odgłosy wystrzałów. Daleko, gdzieś za placem Narutowicza, koło Filtrów, a może w pobliżu starego akademika.

- Strzelają, kurwa mać - mruknął Konus. - Wiecie, słyszałem, że dzisiaj były wiece i demonstracje przy Uniwersytecie. To dlatego psy i ruskie kręcą się po mieście jak wściekłe. Kurwa, znowu zomowcy ludzi rozpierniczą.

- Koło uniwersytetu? Te, Seta, magister, to twoje strony. Tyś tam kiedyś gibał, nie?

- Dawno temu. Wypierdolili mnie jeszcze w osiemdziesiątym dziewiątym.

- Chuj w dupę studenciakom - zawyrokował Glaca. - Na cholerę te demonstracje. Znowu, kurwa, nie będzie wódki.

Seta rozparł się wygodniej na krześle. Denaturat już działał czuł szybki zawrót głowy.

- Chodźmy obejrzeć pacjentów. Konus, dawaj kutasa!

Mały garbus nie protestował, Seta z członkiem truposza w wyciągniętej ręce chwiejnym krokiem ruszył do sąsiedniego pomieszczenia. Było tu zimniej niż w dyżurce. W metalowej ścianie po lewej widniały całe szeregi małych drzwiczek do chłodni, w których spoczywały martwe ciała.

- Żadnej laski - zamamrotał Glaca. - A wszystkie... prawie prycze zajęte.

Na zewnątrz na ulicy Słupeckiej rozległ się warkot motoru. Coś ciężkiego, chyba ciężarówka, podjechało pod główne drzwi kostnicy. Seta usłyszał głośny łomot otwieranej klapy, stukot podkutych butów, gniewne głosy. Potem w drzwi posypały się uderzenia. Głośno, przenikliwie zabrzęczał dzwonek.

- O cholera - rzucił Seta przez zaciśnięte zęby. Błyskawicznie wsunął mary do chłodni i zatrzasnął klapę. Potem wbiegł po pochylni na górę. Przebiegł przez pokój przyjęć, wpadł do korytarzyka prowadzącego do głównych drzwi wejściowych. Konus pędził za nim.

Niecierpliwy dzwonek odezwał się znowu, więc Seta przekręcił zasuwy, odemknął ciężką, żelazną furtę i wyjrzał przez próg. Na ulicy było ciemno, tylko czerwone światełka jarzące się z tyłu paki wydobywały z mroku zarys wielkiego ciężarowego stara. Plandeka była podwinięta, dokoła stało kilku żołnierzy... I jeszcze oficer, i jakiś mężczyzna ubrany po cywilnemu. Seta nie widział twarzy. Zresztą padało, tamten miał kapelusz nasunięty na oczy i postawiony kołnierz płaszcza. W słabym świetle latarki trzymanej przez jednego z żołnierzy cywil błysnął blachą legitymacji.

- Służba Bezpieczeństwa. Osiem ciał do kremacji.

Seta spojrzał oszołomiony. Ubek, znaczy się, dlatego w cywilu.

- A zaświadczenie od lekarza jest? - zapytał odruchowo. - I zgoda rodziny...

- Jakiego lekarza, idioto - przerwał cywil. - Masz tu rozkaz od pułkownika Bednarskiego. - Tu, kurwa, debilu, czytaj - promień latarki padł na biały dokument. Do Sety nie bardzo to wszystko docierało.

- Ruszaj, się, człowieku - rzucił wściekle cywil. - Nie ma czasu!

Żołnierze mocniej odchylili plandekę. W żółtym świetle latarek zabłysły duże worki z czarnej folii. Dwaj zomowcy chwycili pierwszy z brzegu, zrzucili z chrzęstem na ziemię.

- Dawajcie wózek, do cholery!

Glaca przypadł z tyłu, przyciągnął dwa skrzypiące wózki. Szybko wzięli pierwsze dwa worki, ciężkie, zimne jak lód, wilgotne od marcowego deszczu. Położyli je na wózki, zaczęli pchać. Żołnierze z tyłu nieśli następne.

- Wszystko do kremacji. Do rana ma tych ciał nie być - zakomenderował cywil, gdy znaleźli się w chłodni. - I żadnych sztuczek, bo będą kłopoty. No, tu podpiszcie - podsunął Secie świstek papieru, będący w istocie protokołem przyjęcia zwłok. Seta odnalazł  odpowiednią rubrykę, z trudem nagryzmolił podpis.

- A co to za trupy? - nie wytrzymał Konus.

- Wypadek na Starym Mieście - mruknął ubek. - Zresztą gówno was to obchodzi.

Wyrwał papier z ręki Sety. Zomowcy posłusznie za nim ruszyli do drzwi. Seta usłyszał stukot podkutych butów na schodach, potem trzaśnięcie drzwi na górze i zapanowała cisza.

Zostali sami z trupami. Popatrzyli na siebie zdumieni. Seta spojrzał na worki złożone pod ścianą. Leżały cicho, otulając zmarłych jak czarne kokony. Że też różnych rzeczy brakowało w tym kraju, ale nigdy plastyku na trupy.

Wstrząsnął nim dreszcz. Ciała leżały tak cicho, tak spokojnie. Ostrożnie rozsznurował pierwszy worek, rozchylił szeleszczącą folię. W środku był młody, może dwudziestoletni chłopak, miał przymknięte oczy, wpółotwarte usta, zupełnie jak gdyby lada chwila miał wydobyć się z nich jęk bólu czy może okrzyk rozpaczy. Złote druciki okularów połyskiwały słabo, a głowę oplótł drapieżnie czerwony polip krwi, już zakrzepłej, ale wcześniej spływającej z małego otworu po kuli na skroni. Kurwa, pomyślał Seta, Konus mówił, że na Uniwersytecie miały być demonstracje...

- Gówniarze - mruknął Glaca, który zajrzał tymczasem do innego worka. - Popatrz - mruknął do Konusa - sikor ma ładny. Zajrzyj, czy psy nie obłuskały go ze szmalu.

Seta nie patrzył na tamtych. Szybko i sprawnie zajął się swoim nieboszczykiem. Bez pośpiechu zsunął mu z ręki zegarek, ale nie mógł wymacać portfela. Na szyi zmarłego odkrył mały krzyżyk. Przez chwilę usiłował zdjąć go z trupa, niespodziewanie jednak łańcuszek stawił opór. Seta szarpnął mocniej i ogniwka pękły. Sprawdził na ząb, czy aby nie złoto, skrzywił się, ale wcisnął krzyżyk do kieszeni. Potem przeszedł do następnego ciała leżącego na wózku.

- Trzeba palić,  jak kazali - upomniał kolegów zajętych przetrząsaniem kolejnego trupa. Szybko rozwiązał worek, zajrzał do środka i zamarł. Na wózku leżała kobieta. Złote włosy w nieładzie opadały na jej czoło i policzki, zlepione od wilgoci, jakby przedśmiertnego potu. Złote włosy. Obejrzał się na garbatego Konusa i Glacę. Porozumieli się wzrokiem.

- To ja zaraz... - nie skończył. Popchnął wózek za drzwi. Tamci uśmiechnęli się wyrozumiale. Mylili się, bo Seta wcale nie lubił takich rzeczy... Tym bardziej nie teraz, kiedy był tak wzburzony. Może dlatego, że pamiętał jeszcze swoje dawniejsze życie, życie bez delirek, bez denaturatu, włamów i kaca.

Wjechał do wąskiego korytarzyka obok sali sekcyjnej. Tutaj był piec, nosze i turbina. Szybko przysunął wózek do otwartych drzwiczek. Potem rozsunął folię. Spojrzał na leżącą na wózku dziewczynę. Była piękna, była cudowna jak anioł... Seta poczuł dziwny chłód. Jakby wynurzył się na powierzchnię z gorącego morza gówna, szczyn i odpadków... Jak gdyby patrzył na anioła poprzez ruszta diabelskiego pieca. On nie chciał nic jej robić, chciał tylko popatrzeć... Dawno nie widział takiej laski. Była inna niż zniszczone, wiecznie pijane kurwy z Brzeskiej, z którymi pieprzył się na melinach. Seta dawno już nie widział takiej kobiety... I dlatego wpatrywał się w nią jak urzeczony...

Dostrzegł na jej boku plamę krwi. Nie musiał już zaglądać pod bluzkę, zginęła od kuli. Od kuli z milicyjnej albo ruskiej broni. Seta nie był głupi. Domyślał się, że przywieźli te ciała do kostnicy, żeby pozbyć się zwłok, pozbyć się dowodów. Co mógł robić. Co robić? Do diabła, to był mord, a Seta zawsze brzydził się mokrą robotą.

Cofnął się do sąsiedniego pomieszczenia. Glacy i Konusa tu nie było. Pewnie poszli rozpalać piec. Wskoczył do sąsiedniej salki. To był pokój sekcyjny. Szybko znalazł aparat - starego zenita, trzęsącymi się dłońmi wepchnął doń film, poganiając się w myślach.

Zbliżył się do trupów. Rozsunął pierwszy worek. Błysk flesza wydobył z mroku oblicze jasnowłosego mężczyzny z dziurą po kuli na skroni. Seta rozsunął następny worek. Magnezjowy rozbłysk podkreślił ciemne włosy następnego trupa, krew na piersi zalśniła czerwonawo. Seta przeszedł dalej. Szybko jak automat robił zdjęcia, błyskał fleszem raz po raz, aż wreszcie, chyba za trzydziestym razem, usłyszał metaliczny szczęk, a lampa błyskowa nie zajaśniała światłem. Wypstrykał całą rolkę. Ostrożnie zasznurował worki, wyjął błonę z aparatu, odniósł zenita na miejsce. Film niemal sparzył go w dłoń, gdy wsuwał rolkę do kieszeni. To było wszystko, co mógł zrobić. Teraz pozostawało tylko wykonać to, co kazali ubecy. Spalić ciała!

Wrócił z powrotem do korytarzyka. Szybko popchnął wózek z ciałem dziewczyny w stronę pieca. Nagle zamarł; zdało mu się, że coś usłyszał. Kobieta poruszyła się lekko. Z jej posiniałych ust dobył się cichy jęk. Kurwa, pomyślał spłoszony jak ptak, ona żyje... Żyje...

- Gdzie jesteśmy - na poły wyszeptała, na poły wyjęczała, otwierając zamglone powieki. - Jurek, gdzie jesteś...

- Co ty, co ty? - zapytał zupełnie zbity z tropu. Wąska, rubinowa struga krwi wypływająca z jej ust przecięła podbródek na pół.

- Kto ty jesteś... Gdzie ja jestem? - wyszeptała półprzytomnie. Seta rozejrzał się w panice. Ten ubek mógł przecież wrócić...

- Dobra, jest git.

Spojrzała przytomniej, podniosła lewą rękę, sięgnęła do boku, dotknęła zakrzepłej krwi.

- Pomóż mi, pomóż - plama na bluzce robiła się większa - ja muszę coś... przekazać.

Cofnął się jeszcze bardziej

- Ja żyję... żyję... - wyszeptała. - Boli, jak strasznie boli... Strzela... li do mnie... do nas... A Jurek, gdzie on jest?! No gdzie... - szarpnęła się.

- Leż grzecznie, laleczko. Pies cię jebał, żeś wstała. Ale i tak trafisz do pieca. Pan kapitan kazał.

- Ja muszę żyć - wyszeptała. - Proszę, pomóż mi. Dla dobra Armii Wyzwolenia... Musisz przekazać, że padła technika na Białołęce...

- Jeszcze czego...

- ...Że wpadła technika Marcina - wyszeptała błagalnie. - Proszę... To - zakrztusiła się krwią spływającą z ust. - W Aninie, Zielna 7... proszę. - Rubinowy strumyczek przybrał na sile.

- Tylko bez takich. Pół roku temu wyszedłem z pudła.

- Musisz mi pomóc - wyszeptała. - Proszę...

Na górze trzasnęły drzwi. Seta usłyszał głosy. Potem na schodach zadudniły podkute buty żołnierzy... A więc ubecy wrócili. Jak błyskawica przyskoczył do dziewczyny, pchnął ją na wózek, brutalnie wcisnął głowę do worka, zawiązał sznurek. Dziewczyna jęknęła tylko cicho, potem chyba zemdlała, bo nie rzucała się wcale. Seta usłyszał, że za ścianą wybuchła sprzeczka. Usłyszał piskliwy głos Konusa, potem odgłosy uderzeń i zbliżające się kroki. Szli tutaj - był tego pewien. Rozejrzał się jak szczur w pułapce i skoczył w małe drzwiczki prowadzące do magazynu z wózkami. Było tu zupełnie ciemno. Ale gdy stanął obok szafy z narzędziami, mógł wyraźnie słyszeć wszystko, co było powiedziane tuż przed piecami krematorium.

Usłyszał zbliżające się kroki, rozmowę. W słabo oświetlonym korytarzu pojawiło się dwóch cywilów. Jednego z nich poznał po lekko chropawym głosie. To musiał być ten sam ubek, który przywiózł tu trupy. Teraz kłócił się z drugim, pewnie zwierzchnikiem.

- Kurwa, Micewicz, spierdoliłeś wszystko. Nie mogłeś przeszukać jej wcześniej?!

- Przecie i tak robota była czysta. Nikt nic nie wie, panie kapitanie. Zebraliśmy trupy zaraz po akcji. A o tej zapomnieliśmy.

- Wmieszali się w demonstrację. Niektórzy to nie z tych studenciaków. Pierdolone gnoje. Państwo płaci za naukę, a oni podnoszą łapy przeciwko władzy. Mówię wam, Micewicz, dorwiemy kiedyś prowodyrów, to będzie spokój.

Skulony pod wózkiem Seta usłyszał szelest folii. W korytarzu zajaśniał ognik zapalonej zapałki, potem czerwonawo odznaczyła się końcówka zapalonego papierosa. Ubecy odsunęli folię. Seta usłyszał cichy jęk, potem stukot. Pierwszy z cywilów zagwizdał przeciągle. Drugi odskoczył.

- No proszę, jeszcze żyjemy! - mruknął pierwszy. Ranna znów jęknęła.

- Niech ja dorwę konowała, co stwierdził jej zgon. Ty, mała, słyszysz nas?

Nawet Seta, skulony w niewygodnej pozycji pod wózkiem, usłyszał zdławiony jęk. A potem suchy trzask, oznaczający chyba, że ubek uderzał dziewczynę w policzek.

- Oprzytomnieliśmy. No proszę. I co, warto bawić się w konspirację, laleczko?! No, bądź grzeczna!

- O Boże - jęknęła dziewczyna. - O Boże, jak boli... Czego wy chcecie...

- Dobrze wiesz czego - znów rozległ się cyniczny głos wyższego z cywili. - Adresu grupy w Aninie. No, do diabła, dość tego - Seta usłyszał teraz odgłos uderzenia, głuchy jęk, a potem płacz dziewczyny. Kurwa - pomyślał - co oni jej zrobią?

- Sławek, przeszukaj ją dobrze. Co, cholera, nic nie ma!? Jak to nic!? - wrzasnął ubek. No proszę, mała konspiracja. To będziesz musiała gadać.

Seta, skulony pod wózkiem, zaczął powoli pełznąć w tył. Tam, w korytarzyku usłyszał jakąś szamotaninę. A potem... potem stłumiony trzask. Kątem oka dostrzegł czerwonawy błysk... Czyżby wystrzału? Zamarł. Czegoś takiego nie widział jeszcze nigdy. Szybko wpełzł do sąsiedniego pomieszczenia. Potem prześliznął się do tego pokoju, w którym złożono trupy... Stanął pod ścianą, drżącymi rękoma wyciągnął paczkę klubowych.

- Ty, do ciebie mówię!

Z wrażenia wypuścił papierosa. Cywil; ten wyższy   wyszedł z korytarzyka prowadzącego do paleniska. Jego oczy błyszczały nerwowo.

- Chodź tutaj! - wskazał drzwi.

Seta posłusznie postąpił we wskazanym kierunku. Znów był w korytarzyku, w którym tamci przeszukiwali ranną. Teraz panował tu spokój. Drugi ubek palił papierosa. Żarzący się ognik oświetlał jego pobladłą, jakby wystraszoną twarz. A dziewczyna... wzrok Sety mimowolnie powędrował w kierunku wózka. Nie poruszała się już. Folia była rozpięta. Seta dostrzegł włosy studentki, włosy powalane krwią. Wcześniej tej krwi nie było...  Kurwa mać - powiedział bezgłośnie sam do siebie. Boże... Rozwalili ją. Ale za co, do diabła, za co... Ja widziałem... Zaraz rozwalą i mnie...

- Spal zwłoki! - zakomenderował cywil. - Natychmiast!

Seta bez słowa popchnął wózek w stronę pieca. Otworzył drzwi do drugiej sekcji. Najpierw wcisnął przycisk rozrusznika. Agregat ruszył z cichym sykiem. Zaszumiał, zabulgotał. W korytarzyku zrobiło się cieplej. Seta otworzył drzwiczki. Przepchnął worek z ciałem na nosze, a potem pchnął na ruszt. I właśnie wtedy jego dłoń musnęła kieszeń, w której spoczywał film...

Zdrętwiał, mierzony bacznymi spojrzeniami ubeków, a potem wepchnął nosze do pieca i przełączył zawór. Gaz wpadł z sykiem do komory, usłyszeli wściekły trzask płomieni, głuchy huk ognia i... było po wszystkim.

- No to w porządku - mruknął wyższy. Zmierzył Setę groźnym spojrzeniem, a potem ruszył w stronę drzwi. Seta wsłuchał się w łoskot płomieni, w poszeptywanie gazu w rurach i wolno spuścił głowę.

 

Dzienna zmiana, czyli Lobo, Zocha i Marcus przyszli o czasie. Gdy Seta i Konus wyszli z kostnicy, był świt, piąta rano; wstawał kolejny zadymiony, zasnuty chmurami i deszczem, szary dzień Warszawy. Wstawał w łoskocie drzwi otwieranych sklepów, w chrzęście podkutych butów żołnierzy i milicjantów patrolujących ulicę, w poszarzałych twarzach kobiet, wystających w kolejkach od trzeciej w nocy, aby kupić dzieciom bułkę i butelkę kartkowego mleka. Odbijał się w zmęczonych obliczach warszawiaków śpieszących do roboty, tkwił w drażniącym oczy dymie z koksowników, w warkocie motorów ciężkich skotów.  Godzina policyjna przeminęła, miasto budziło się do życia, zmęczone, skacowane, zarzygane... Konus i Seta szli wolno do czwórki, na plac Narutowicza, a wokół nich były same odcienie szarości. Szare budynki, szare ulice, szare chodniki, czarny asfalt, czarne, bezlistne, poskręcane drzewa, smutne, zmęczone i złe twarze ludzi o oczach płonących gorączką. A ponad tym wszystkim ołowiane niebo i szary marcowy deszcz omywający mury, ludzi, nieliczne samochody na kartkową benzynę, ściekający strumyczkami po nierównym bruku...

Czwórka miała pętlę na placu Narutowicza. Jeszcze były w niej miejsca. Konus i Seta padli na siedzenia, oparli się o wilgotne szyby, zamglone od ludzkich oddechów. Tłum w pojeździe gęstniał, ludzie pchali się, przepychali, napierali. Nikt nie ustępował miejsca starszym, nikt nie przepraszał, nikt się nie uśmiechał. Boże, który to był już rok stanu wojennego.

Tramwaj ruszył w końcu - opóźniony. Minął ruski posterunek przy wylocie Filtrowej, potoczył się wolno w stronę placu Zawiszy. Przybywało ludzi. Wsiadali na każdym przystanku, wpychali się w drzwi, w miarę jak na ulicach robiło się coraz ludniej. Ci wszyscy ludzie... Seta rzygał nimi, dusił go tysiąc oddechów, dławił napór tłumu, rozwścieczały szare, pobrużdżone twarze. Wciąż czuł na swym obliczu cuchnące oddechy skacowanych, wciąż widział napierające ciała, oczy patrzące z pożądliwością, czekające na chwilę, gdy zwolni, miejsce i cała tłuszcza będzie mogła rzucić się, by dać ulgę strudzonym nogom. Nienawidził tych wszystkich ludzi wokół siebie, nie tylko w tramwaju, ale i na ulicach. Robole, urzędasy, nauczyciele, trochę studenciaków, jakieś gnoje, wszystkie twarze zmęczone i złe. Taksówkarze i cinkciarze, ladacznice i dziwki, zmęczone robotnice, przypalające nerwowym ruchem ostatniego radomskiego.

Tramwaj wtoczył się w Aleje Jerozolimskie. Z lewej zrobiło się nieco jaśniej, nad wykopem kolejowym wiatr unosił śmieci i stare gazety. Seta wpatrzył się w niebo, spojrzał przez zamgloną szybę w ołowiane, matowe kłęby chmur, zalewające deszczem nieszczęsną Warszawę, miasto betonu i rdzy, gówien i odpadków, rzygowin, kaca i mgły.

Czwórka minęła następny posterunek, tym razem przy placu Starynkiewicza. Dziewięciu sowietów opatulonych po szyję grzało się przy koksowniku ustawionym nieopodal starego T-72. Po drugiej stronie ulicy zagrzewało się w taki sam sposób ośmiu milicjantów.

Tramwaj przebijał się dalej. Na ulicach nie było dużego ruchu. Szybko dojechali do Dworca Centralnego. Ogromna hala była prawie pusta, tylko deszcz zacinał po ścianach, wpadał do środka przez wybite szyby. Po drugiej stronie Alej Jerozolimskich, obok starego, nigdy nie dokończonego terminalu Lotu, hulał wiatr.

Seta przywarł do szyby. Spocony i wymęczony chłonął to wszystko, cały gwar i ruch. Mężczyzna w waciaku przepychał się przez tłum w tramwaju. Wariat, a może jedyny normalny człowiek w tym wszystkim.

- Wszystko przez profesorów! - krzyknął Secie do ucha. - Wszystko przez profesorów. Ale sekretarz wojewódzki nas uratuje. No, powiedzcie sami... Ludzieeeee! - rozdarł się.  - Przecież daję mu dupy co noc. Co noc, przysięgam!

Czwórka toczyła się dalej. Za Centralnym ruscy przeprowadzali rewizję w starym fiacie kombi. Mężczyzna - kierowca i kobieta stali z rękami podniesionymi do góry, trzech sołdatów wyrzucało z wozu kartonowe pudła.

Tramwaj toczył się dalej... Skrzyżowanie z Marszałkowską; tu wysiadło sporo osób. Deszcz ostro zacinał w szyby.  Z głębi Marszałkowskiej słychać jakieś krzyki...

...Uśmiechnięta twarz dziewczyny na plakacie. Wola PZPR wolą narodu. Sojusz robotniczo-chłopski...

...Tramwaj wtoczył się na most Poniatowskiego. Tu było groźniej. Przy wieżyczkach na obu końcach mostu ułożono worki z piaskiem, stały na nich karabiny maszynowe, obok transportery; jezdnie przegrodzone były kolczatkami.

- Co ja widziałam, pani Podajowa - gadała bezzębna starucha do sąsiadki - wyrwał się wczoraj matce i poleciał przez most w Łazienkach, bo kaczuszki tam pływały. Ale przyuważyli ruscy - puścili serię. Jezus Maria, ino strzępy z dzieciska.

Tramwaj skręcił w Zieleniecką. A dokoła wciąż trwała Warszawa... Miasto milicyjnych patroli, mundurów, skotów, ruskich z kałaszami, Warszawa ulotek, tajnych drukarń, bibuły, dziwnych ludzi, wódki i przemycanego przez ruskich spirytusu... WRON za Don! Orła wrona nie pokona! Generale - nie boimy się tej wojny wcale... Solidarność walczy!

Tramwaj przejechał pod wiaduktem,  skręcił w Kijowską. Seta ocknął się nagle. Byli u celu. Szarpnął za ramię Konusa. Szybko przepchnęli się do wyjścia. Wysiedli wprost na deszcz, na słotę i marcowy ziąb. Ale to nic, że lało. Zaledwie kilka kroków i - byli na Brzeskiej. Tu Seta mógł czuć się jak u siebie w domu. Tu była swoboda, można nawet rzec - wolność. Brzeska, Stalowa, Ząbkowska, Białostocka, Markowska... Tutaj był jego świat, jego ojczyzna. Wolny kwartał ulic w środku Warszawy. Tu w wąskich, błotnistych uliczkach  pomiędzy starymi, rozpadającymi się kamienicami panowały inne prawa; nikt obcy nie miał tutaj wstępu. Nawet patrole ruskich i ubeków zapuszczały się tu niechętnie. W ostatnich latach, w ciemnych podwórkach, w ponurych bramach przepadł niejeden politruk czy sołdat, a niejeden ruski kałasz trafił stąd do rąk solidarnościowców czy do konspiratorów z Armii Wyzwolenia, zresztą, jak sądzono, ubeckiej prowokacji. Niejeden litr gorzałki czy połeć mięsa przemycony ze wsi przez szmuglerów wędrował z Pragi pod lady warszawskich sklepów, w których od lat straszyły puste półki, ocet i sznurowadła. Tak, tutaj, w stolicy zniewolenia, Brzeska była zawsze oazą spokoju i względnego dostatku. Gdy Seta zanurzał się w ciemne bramy i zaułki tej części Pragi, przestawał czuć na plecach przenikliwe spojrzenia milicji i zomowców...

 

Secie nie chciało się spać. Zanim zaszyli się w kamienicy, wpadli razem z Konusem do Kolorowej, małej knajpki, a właściwie meliny u grubej Berty, na tyłach bazaru Różyckiego. Tu, w starej odrapanym domu z czerwonej cegły, wszystko pozostało na swoim miejscu. Zadymiona sala, gruba Berta za szynkwasem i - rzecz jasna - morze bimbru.

Zielony, Esy, Kaczor, Gaju i Dominik byli tu już, siedzieli pośród mniej znanej złodziejskiej zgrai. Zaprawiali od dawna, a zwłaszcza gruby Dominik. Seta i Konus dosiedli się do Kaczora. Młody złodziej, znany z tego, że okradał głównie ruskich, kiwał się sennie nad stołem. W szklance miał mętną herbatę, bo oficjalnie nic poza tą lurą nie można było kupić u grubej Berty. Wystarczyło jednak, że Seta uśmiechnął się do właścicielki, a ta podała sporą flachę bimbru. Obciągali ją przy stole, polewali do musztardówek z mankietu, zerkając na sąsiadów, choć i tak w barze byli sami swoi.

- No, jak tam trupy? - wychrypiał Kaczor. - Kurwa, chłopaki, ciągle się dziwię, że nie mogliście znaleźć lepszej roboty...

- Po pierdlu dzielnicowy łaził za mną i łaził, że jak nie zacznę robić, coś na mnie znajdzie - mruknął Seta. - Po tym jak buchnąłem brykę tej dziwce Millerowi,  mieli na mnie oko. Za audi sekretarza wojewówdzkiego przypierdolili mi dziesiątaka. No, zdrowie! A co u ciebie?

Popili bimbru. Był mocny, czuć w nim było drożdże; Bercie nie chciało się destylować samogonu do końca. Kaczor wstrząsnął głową. Seta popatrzył na jego ręce, białe i smukłe, nienawykłe do ciężkiej pracy. Przypomniał sobie  opowieść starego złodzieja, że bolszewicy na początek rozwalali złodziei razem z burżujami, bo każdy miał dłonie jak elegant...

- Nie farci mi się ostatnio - mruknął Kaczor. - Załapałem tylko ładny sikor od ruskiego oficera. Chyba kradziony w Niemczech. Ale już poszedł u starego Kubasa...

Wypili znowu. Konus odcharknął, spojrzał uważniej na Setę i Kaczora.

- Kurwa, chłopaki, nie wiecie, jaki przedwczoraj miałem sen.

- Sen? Co, gołe kurwy ci się śniły, Konus! Z cyckami do ziemi?

- Nie, chłopaki. Śniła mi się Warszawa... Ale właściwie to nie Warszawa...

- Co ty pierdolisz?

- Szedłem Jerozolimskimi, przy Centralnym, a wszystko było inne niż teraz. Wszędzie sklepy, banki, kurwa, komisy i takie te, no... peweksy z wódkami. A samochody jakie... Same zachodnie bryki. A jakie wieżowce! Wyższe niż Pałac Kultury... Takie jak w Ameryce.

- Opowiadasz. Wieżowce w Warszawie?

- A ludzie jacy wystrojeni. I jakie laski mi się śniły - Konus rozpłaszczył się na blacie. - Wszyscy uśmiechnięci i jacyś... inni. A w sklepach żadnych kolejek.

- Pierdolisz! Może jeszcze kartek nie było?! - warknął Kaczor.

- A pewnie, dawali, ile kto chciał. Jak wszedłem do sklepu, to kupiłem zaraz pięć kilo zwyczajnej. I dali mi od razu. Kurwa, jakie piwo piłem, prosto z beczki i zimne. A w sklepie wszyscy uprzejmi...

- No chyba żeś się za dużo bimbru ożłopał...

- A potem - Konus spojrzał na brudny sufit - potem śniła mi się Brzeska. I byłem tutaj - u grubej Berty. A tutaj jak czysto, jak schludnie. A gruba Berta uśmiechnięta, wysztafirowana. Aż się lepiła od tapety... A jakie zakąski u niej były...

- Gruba Berta uśmiechnięta? Pierdolisz. To już niemożliwe...

- A na Brzeskiej wyburzali domy. I budowali same takie ze szkła i betonu. I był taki ten, no, jak na filmach sklep z samochodami...

- To pewnie jaki ruski miał przyjechać tak jak, ten Ziuganow, co był u nas w zimę...

- Nie, nie ruski. Ale potem znowu bieda przyszła...

- Dlaczego?

- Bo ludzie znowu komunistów wybrali...

- U nas to, kurwa, naród ciemniaków - mruknął Kaczor. - A jak tam u was w trupiarni. Nie było w nocy zamieszania?!

- Nie, a bo stało się co?!

- Chłopaki - Kaczor odsunął się z krzesłem w tył. - To wy naprawdę niczego nie wiecie? Wczoraj były marsze i demonstracje przy uniwersytecie. Podobno ruscy i milicja strzelali do nielatów z uniwerku... Były trupy. Naprawdę nic nie wiecie?

Seta spojrzał na Konusa, a Konus na Setę. Ich oczy spotkały się. Zimny chłód przeszył serce Sety. Fatalny film wciąż tkwił w jego kieszeni. Seta czuł, jak krawędź rolki uwiera go w udo...

- Nie, nic u nas nie było - powiedział. Kaczor skinął w stronę starego rubina na blacie. Telewizor trzeszczał niewyraźnie.

- Mówią o tym.

Seta przechylił się w stronę odbiornika. Szedł poranny dziennik, na brudnym ekranie widział twarz prezentera Tumanowicza, starego, zaufanego towarzysza. Z tyłu, w studiu siedzieli goście, Seta rozpoznał wśród nich Urbana, papugę Jaruzelskiego...

- Wczoraj doszło do kolejnych zamieszek na Uniwersytecie Warszawskim - mówił prezenter poważnym, uniżonym tonem. -  Wszyscy wiemy, że po ostatnich nielegalnych demonstracjach cierpliwość władz wyczerpała się i Uniwersytet Warszawski będzie czasowo zamknięty. Nie bacząc na zakaz, studenci prowadzeni przez zbrodniczych prowodyrów i podżegaczy próbowali zorganizować nielegalną manifestację...

Seta przetarł zmęczone oczy, pociągnął łyk bimbru.

- Jakiekolwiek pogłoski o tym, że doszło do użycia broni, są oczywiście bezpodstawne - wyjaśnił prezenter. Kamera pokazała Urbana szczerzącego zęby w bezgłośnym uśmiechu.

- Ach, te demonstracje i strajki... W dzisiejszej chwili jakiekolwiek żądania, nawet uzasadnione, stanowią podcinanie gałęzi, na której każdy z nas siedzi.

- A jak skomentuje pan pogłoski o użyciu siły przez jednostki prewencyjne Milicji Obywatelskiej?

- Jestem zdania - powiedział Urban - że żyjemy w kraju łagodnych rządów, gdzie represje są raczej dobrotliwe i krótkotrwałe. Panowie, Solidarność, to pojęcie ideowo mi obce, a pod względem programowym jeżące włosy na głowie...

Siedzący w studiu mężczyźni zarżeli z radości. Seta patrzył na to przymglonym wzrokiem. Studenci, trupy... a cóż go to wszystko obchodzi.  Cała jebana, popierdolona Polska Ludowa. Jemu było git. Najważniejsze, że nikt się do niego nie przyczepiał. Od czasu do czasu szedł na mały włam albo kosił brykę i miał wszystko - ciuch, szmal, poważanie u dziwek. A ten Uniwersytet, strzelanina. Głupi gówniarze, sami chcieli...

Na ekranie pojawiła się zaaferowana gęba grubawego przystojniaka ze znaczkiem ZSMP w klapie marynarki. Niewyraźny podpis: jakiś ...ksander Bwaśniewski?...

- Jesteśmy krajem cywilizowanym i dokładamy starań aby obywatel miał wpływ na władzę, na jej decyzje, ale nie organizując zadym, protestów, tylko uczestnicząc w życiu publicznym...  - recytował przejęty. - I ten drugi świat także znam. To jest świat, w którym nie ma argumentów, w którym jest tylko siła, w którym jest tylko pięść, w którym jest petarda, w którym jest śruba rzucona w okno i jest słowo, które jest albo wulgarne, albo obrzydliwe.

- Co za cwel - mruknął Seta. Nie słuchał już. Kaczor podniósł się z miejsca i poszedł się odlać do sracza w bramie. Konus szarpnął Setę za rękaw.

- Ty, kurwa, w co myśmy wdepnęli - wyszeptał spanikowany - co za gówno. Rozwalą nas jak nic, przecież paliliśmy ciała.

- Nie dygaj, Konus. Jesteśmy kryci.. Pamiętaj, nic nie widzieliśmy, nic nie słyszeliśmy. Ja ci powiem coś jeszcze. Pamiętasz tę małą, z jasnymi włosami? Ona jeszcze żyła.

- Co? O kurwa!

- Posłuszaj - syknął Seta. - Tylko posłuchaj. To było morderstwo. Ubecy zamordowali studentów, a potem kazali spalić ciała, żeby nie było dowodów. Ale dowody są. Jak was nie było, zrobiłem zdjęcia. Masę zdjęć.

Seta wyciągnął z kieszeni film, pokazał go Konusowi pod stołem.

Konus zakrztusił się bimbrem, zacharczał, oczy wyszły mu z orbit. Seta uderzył go pięścią w plecy.

- Wyrzuć to! - jęknął Konus, odzyskując oddech.

- Po co? Słuchaj, to jest dowód. Trzeba pokazać prawdę. Ludzie nie wiedzą.

- Wyrzuć to, kurwa.

- To trzeba zanieść, pokazać...

- Komu?!

Seta pomyślał znowu o umierającej dziewczynie, o ubekach, ciężarówce z ciałami, o strzałach w nocy... To wszystko było takie popieprzone. Takie nie do ogarnięcia.

- Konus - powiedział cicho - tu na tym filmie jest prawda. Dowód na zbrodnie komunistów. Musimy tę prawdę chronić.

Szybko wstał od stołu. Potrącił przy tym szklankę i resztka księżycówki wylała się na blat.

- Chodź, Konus, idziemy, pogadamy jeszcze.

Mały złodziej przetarł oczy, splunął i ruszył za Setą.

 

Tymczasem  rozpadało się na dobre. Była już dziewiąta, a deszcz lał jak z cebra. Brzeska jeszcze spała. Seta i Konus skręcili w bramę, wyszli przez przechodni dom na małe, zaśmiecone podwórko. Znajdowali się teraz na dnie ogromnej studni nakrytej szarym dachem pochmurnego nieba. Weszli do następnej bramy. Zaraz za progiem stało trzech nieogolonych mężczyzn. Pili wódkę z butelki, zataczali się lekko. Gdy tylko usłyszeli Setę i Konusa, czujnie podnieśli głowy, ale od razu rozpoznali swoich. Jeden z nich gwizdnął, drugi pozdrowił Setę.

Szli dalej... Ponura, odrapana kamienica z czerwonej cegły cuchnęła stęchlizną. W bramie, w której ktoś wyłamał drzwi, leżał wielki śmierdzący paw, na schodach usłyszeli piski spłoszonych szczurów. Na drugim piętrze jakaś postać poruszyła się w głębi korytarza. Seta usłyszał skrzyp drewna i cichy łoskot. Cień poruszył się szybko, zbyt szybko. Do nozdrzy Sety doszła zgniła woń kanałów ściekowych. Tak cuchnął stary Maksio.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin