Deveraux Jude - Zwidy.pdf

(443 KB) Pobierz
Deveraux Jude - Zwidy
JUDE DEVERAUX
ZWIDY
173276916.001.png 173276916.002.png
1
Tyler Stevens odstawiła filiżankę po kawie na szklany
stolik i wsparła się wygodniej na ogrodowym krzesełku z
kutego żelaza. Przymknęła oczy, poddając się ciepłym
promieniom słońca.
- Dziś też występujesz jako dobra ciocia Tyler? - dobiegł
znajomy głos.
- Oczywiście. - Uśmiechnęła się, nie podnosząc powiek.
- A nie szkoda ci pogody? Dzień jest wyjątkowo piękny, aż
się prosi o spacer. Poszłabyś do Central Parku albo na Union
Square. Mają tam zawsze świeże owoce i prawdziwie domowe
ciasta.
- Nie - ucięła, spoglądając na Barry'ego. Kiedy trzy lata
temu decydowała się na to mieszkanie, zastanawiała się, czy nie
robi błędu. Martwiło ją, że jej taras i sąsiedni praktycznie
przylegają do siebie, a przez to nie będzie mieć spokoju. Miała
się już za prawdziwą mieszkankę Nowego Jorku, gdzie niczego
tak się nie ceni i nie chroni jak własnego domowego zacisza.
Krótko mówiąc, bała się, że zbyt bliskie sąsiedztwo będzie
uciążliwe. Na szczęście jej obawy się nie sprawdziły.
Pierwszego sąsiada - mocno starszego pana - nawet nie
 
poznała, chyba w ogóle nie wychodził z domu. Niestety, po
roku wyprowadził się do córki w Scarsdale i obawy Tyler
odżyły, bo nowym właścicielem został - jak się okazało -
samotny mężczyzna. Bała się, żeby „nowy” nie okazał się
bogatym nachałem. co zacznie się jej narzucać, albo
komputerowym odludkiem, który bez przerwy będzie ją
rozbierać oczami.
Gdy jednak poznała Barry'ego, jej obawy prysły, więcej
nawet - ucieszyła się, bo widać było, że kim jak kim. ale
sąsiadką Barry na pewno nie będzie się interesować. Poza tym
wkrótce objawiły się dobre strony nowego sąsiedztwa. Barry
prowadził elegancką małą kwiaciarnię w pobliżu Wall Street i
w ciągu miesiąca przemienił swój taras we wspaniały wiszący
ogród, pełen róż i zieleni.
Gdy pół roku później Barry popadł w kłopoty (wytoczył
mu sprawę pewien młody człowiek, którego zatrudnia] w
swojej kwiaciarni) - Tyler właśnie dla zachowania
dobrosąsiedzkich stosunków podjęła się obrony. Wygrała w
cuglach, mimo że sprawa nie należała do jej specjalności, a gdy
Barry zapytał o honorarium, machnęła tylko ręką.
- Nie ma o czym mówić - zamknęła temat.
 
Zaraz potem wyjechała służbowo na dwa tygodnie. Gdy
wróciła, nie poznała własnego tarasu. Wszędzie kwiaty, zieleń,
a nawet prawdziwe drzewka w wielkich donicach. Aż
otworzyła usta z zachwytu.
- Podoba się? - pytał Barry, wychodząc na swój balkon.
I tak zaczęła się ich przyjaźń. Wcześniej, a nawet w czasie
procesu, Tyler ograniczała kontakty do spraw stricte
oficjalnych, Barry zresztą też. Nie było więc mowy o osobistych
tematach czy zwierzeniach. Lody zostały przełamane, gdy
Barry przemienił jej banalny taras w zielone ustronie. Zostali
przyjaciółmi. Kiedy sąsiad zauważył, że Tyler nie bardzo daje
sobie radę z ogrodem, wymyślił rzecz niezwykle pożyteczną i
milą, a mianowicie podnoszona, kładkę czy raczej mostek
łączący oba tarasy - solidny, z poręczami. Przechodził przezeń,
by pielić i podlewać ogród. Rychło kładka zaczęła wisieć na
stałe między balkonami, a ich stosunki stały się jeszcze bliższe.
Wyręczali się nawzajem w takich sprawach jak telefony czy
listy.
Wkrótce stali się jakby rodziną, tym bardziej że, jak
większość mieszkańców Nowego Jorku, nie mieli w mieście
bliskich, bo pochodzili z innych stron.
 
Ale pół roku temu Tyler wzbogaciła się o prawdziwą
rodzinę. Do miasta zjechała jej kuzynka, Kristin Beaumont,
córka starszego brata matki - „zbawcy”, jak powiadała o nim
mama, bo to właśnie on - wuj Thaddeus, dla bliskich Thad -
zajął się matką i sześcioletnią wtedy Tyler, gdy ojciec zginał w
wypadku, zostawiając je bez grosza. Tata był młody, nie myślał
o polisie ani w ogóle o zabezpieczeniu rodziny. Z pomocą
pośpieszył wuj Thad.
Otworzył serce i konto bankowe, krótko mówiąc, wziął je
na utrzymanie, dzięki czemu mama mogła wrócić na studia i
zrobić dyplom z pedagogiki. Później, gdy Tyler zapragnęła
pójść w ślady wuja Thada, wziętego adwokata, też pomógł,
finansując najpierw college, a potem studia na wydziale prawa.
Nie mogła więc - nawet nie przyszłoby jej to do głowy - -
odmówić wujowi, kiedy poprosił, aby „miała oko” na kuzynkę,
gdy ta zapragnęła mieszkać w Nowym Jorku, bo jakie jest to
miasto, wszyscy wiedzą. I tak co tydzień Tyler chadzała do
Krissy na niedzielny obiad, co zresztą nie sprawiało jej
przykrości. Lubiła te wizyty u młodej osoby, z jednym tylko
zastrzeżeniem, na całym świecie nie było gorszej kucharki niż
Krissy.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin