Coulter Catherine - Panna młoda 03 - Posażna panna młoda.pdf

(1182 KB) Pobierz
5988129 UNPDF
PROLOG
Vere Castle, 1807
W pobliżu Loch Leven,
Półwysep Fife, Szkocja
Spoglądał przez wąskie okno na podwórzec swego
zamku. Mimo że był już kwiecień, wiosna nie zagoś-
ciła jeszcze na dobre, z wyjątkiem dziko kwitnącego
wrzosu, który poprzez strzępy mgły bił w oczy ży-
wym fioletem. Szkocki wrzos, podobnie jak tutejsi
ludzie, rozkwitał nawet wśród nagich skał. Owego
ranka nad kamiennymi umocnieniami wisiała gęsta
mgła; zbita, szara i wilgotna. Z wysokości drugiego
piętra okrągłej wieży północnej wyraźnie słyszał gło-
sy swoich ludzi - starą Marthę nawołującą kurczęta,
żeby sypnąć im ziarna, Burniego wrzeszczącego co
tchu w płucach na młodego Ostle'a, który był jego
siostrzeńcem i nowym chłopcem stajennym w jednej
osobie. Słyszał, jak krzywonogi Crocker gniewa się na
swego psa, Jerzego II, grożąc mu, że skopie tę ospałą
kreaturę, chociaż wszyscy doskonale wiedzieli, że za-
biłby każdego, kto by się ośmielił powiedzieć na Jerzego
choć jedno złe słowo. Ranek rozbrzmiewa!
dźwiękami znanymi od dzieciństwa. Wszystko wyda-
wało się takie, jak zwykle.
Ale takie nie było.
Odwrócił się od okna i podszedł do małego kamien-
nego kominka, wyciągając ręce w stronę płomieni.
Był w swojej samotni. Nawet jego brat, Malcolm, kie­
dy jeszcze żył, trzymał się z dala od tego pomiesz­
czenia. Pomimo mizernego ognia w pokoju było ciep­
ło, bo pokrywające ściany grube wełniane kilimy,
utkane przez jego prababkę, skutecznie chroniły przed
wilgocią i przeciągami. Zastanawiał się, jak to moż­
liwe, że jego marnotrawny ojciec i przeklęty brat
przeoczyli przepiękny dywan Aubusson pokrywający
większą część kamiennej podłogi; był sporo wart
i można by za niego choćby i tydzień grać w karty lub
barłożyć z dziwkami, a nawet robić jedno i drugie.
W każdym razie dywan i kilimy jakimś cudem ostały
się. Ale niewiele więcej. Ponad kominkiem, na niemal
sparcialym kilimie, wisiał herb rodu Kinross: Ranny,
lecz Niezwyciężony.
cającego kiszki głodu, jaki stał się udziałem pradziada
po roku 1746? Cóż, jego pradziad był przebiegłym
człowiekiem, szybko przystosowującym się do no­
wych okoliczności, kumającym się z kilkoma potęż­
nymi hrabiami, którzy jeszcze pozostali w Szkocji.
Był sprytny i nie pogardzał przemysłem; te kilka gro­
szy, które mu pozostały, zainwestował w powstające
na północy Anglii fabryki żelaza i tekstyliów. I od­
niósł niewiarygodny sukces, o jakim nawet nie śnił.
Ale odszedł, tak jak wszyscy. Na swoje szczęście do­
żył sędziwego wieku, zadowolony z siebie, nie zdając
sobie sprawy, że jego syn to nicpoń, który znów po­
grąży Vere Castle w nędzy.
Do diabła, cóż to takiego żona, pomyślał, a zwła­
szcza Angielka? Jeśli zechce, po prostu zamknie ją
w jednej z wilgotnych komnat i ukryje klucz. Jeżeli
okaże się dumna i nieugięta, będzie ją po prostu bił.
Krótko mówiąc, ze swoją przeklętą żoną będzie mógł
robić, co tyłko zechce. A może dopisze mu szczęście
i okaże się bezwolna jak owca, pozbawiona sprytu
niczym krowa i łagodna jak koza, której największą
przyjemnością jest przeżuwanie starych butów. Jaka­
kolwiek mu się trafi, da sobie z nią radę. Nie ma
innego wyjścia.
Colin Kinross, siódmy hrabia Ashburnham, wy-
szedł ze swego pokoju na szczycie północnej wieży.
Następnego ranka wyruszył do Londynu na po-
szukiwanie panny posiadającej posag równy skarbowi
Aiadyna.
On także był kiedyś prawie śmiertelnie ranny. Zna­
lazł się w wielkich tarapatach i jedynym ratunkiem
było małżeństwo z dziedziczką, i to natychmiastowe.
A on nie miał ochoty na żeniaczkę. Prędzej wypiłby
miksturę ciotki Arleth, niż poszedł do ołtarza.
Nie miał jednak wyboru. Długi zaciągnięte przez
ojca i zmarłego starszego brata pogrążyły go w roz­
paczy. Był teraz jedyną osobą odpowiedzialną za ro­
dzinne dobra. Był teraz nowym hrabią Ashburnham,
przeklętym siódmym hrabią, pogrążonym w długach
aż po swoją szlachetną szyję.
Jeżeli nie zadziała szybko, wszystko zostanie stra-
cone. Jego ludzie będą głodować albo wyemigrują.
Jego dom popadnie w ruinę, a rodzina pogrąży się
w nędzy. Dobrze wiedział, że nie może na to pozwolić.
Spojrzał na swoje dłonie. Były silne, ale czy wy-
starczająco silne, aby ustrzec klan Kinrossów od skrę-
ROZDZIAŁ1
ry od niej i Sinjun uznała, że jest wspaniały - równie
wysoki jak jej brat Douglas i podobnej masywnej bu-
dowy: z kruczoczarnymi, ciemniejszymi niż u Dou-
glasa, włosami, a jego oczy - dobry Boże - mężczyz-
na nie powinien mieć takich oczu. Były intensywnie
ciemnoniebieskie; bardziej niebieskie niż szafiry
w naszyjniku, który Douglas ofiarował Alex na uro-
dziny. Gdybyż znajdowała się dość blisko, by go do-
tknąć, aby przyłożyć palce do dołka w jego brodzie,
pogładzić te jego lśniące włosy. Wiedziała, że będzie
szczęśliwa, mogąc na niego patrzeć do końca życia.
Oczywiście to szalona myśl, niemniej jednak praw-
dziwa. Był dobrze zbudowany; mając dwóch star-
szych braci znała się na tym. O tak, posiadał ciało
atlety, silne, twarde i nabite, i był młody, prawdopo-
dobnie młodszy niż Ryder, który właśnie zaczął trzy-
dziesty rok życia. Cichy, natarczywy głosik mówił jej,
że jest głupia, że powinna spojrzeć na sprawę realis-
tycznie, skończyć z tym zaślepieniem, bo przecież to
tylko mężczyzna, taki jak wszyscy inni, i pomimo
wspaniałej aparycji, najprawdopodobniej obdarzony
podłym charakterem. Lub, co gorsza, jest kompletnym
nudziarzem albo pozbawionym rozumu głupkiem,
z którym nie można porozmawiać, albo ma popsute
zęby. Lecz nie, bo właśnie odrzucił do tyłu głowę
i roześmiał się serdecznie, ukazując piękne, równiut-
kie, białe zęby, a co więcej, ów śmiech świadczył
według niej o wielkiej inteligencji - wspaniały głębo-
ki śmiech, zupełnie jak jego oczy, a czyż one nie
świadczyły o inteligencji? Tak, lecz mimo wszystko
mógł być moczymordą albo hazardzistą lub rozpust-
nikiem, czy Bóg jeszcze wie kim.
Ale ona o to nie dbała. Po prostu wpatrywała się
w niego. Poczuła wielkie pragnienie - pragnienie, któ-
rego nie pojmowała.
Londyn, 1807
Sinjun spostrzegła go po raz pierwszy w środę
wieczorem, w połowie maja, w sali balowej na raucie
wydawanym przez Księcia i Księżną Portmaine.
Znajdował się o jakieś trzydzieści stóp od niej, częś-
ciowo przesłonięty bujnie rozrośniętą palmą, ale to
jej nie przeszkadzało. Widziała go wystarczająco
wyraźnie i nie mogła od niego oderwać oczu. Śledzi-
ła każdy jego gest, gdy wdzięcznie zbliżył się do
grupki dam, skłonił przed jedną z nich i zaprosił do
kotyliona. Był słusznego wzrostu; dama sięgała mu
zaledwie do ramienia. Chyba że owa dama była
karlicą, ale Sinjun mocno w to wątpiła. Z pewnością
był wysoki, o wiele wyższy niż ona sama, Bogu
niech będą dzięki.
Wpatrywała się w niego, nie wiedząc dlaczego to
robi i nie troszcząc się o powód, aż poczuła dłoń na
ramieniu. Uderzyła tę dłoń i odeszła z oczami utkwio-
nymi w nieznajomym. Usłyszała za sobą kobiecy
głos, ale się nie obejrzała. Nieznajomy uśmiechał się
do swojej partnerki i Sinjun poczuła, że w jej wnętrzu
coś się poruszyło. Podeszła bliżej, okrążając parkiet.
Mężczyzna tańczył teraz oddalony o niecałe trzy met-
8
Wreszcie kotylion dobiegi końca, a on skłonił się
przed swoją partnerką i odprowadził ją na miejsce, po
czym przyłączył się do grupki rozmawiających dżen­
telmenów. Powitali go głośnymi, radosnymi okrzyka­
mi. A więc cieszył się popularnością wśród innych
mężczyzn, zupełnie jak jej bracia, Douglas i Ryder.
Ku jej rozczarowaniu, panowie przeszli do pokoju,
w którym grano w karty.
Znowu poczuła dłoń na ramieniu.
- Sinjun?
Obejrzała się z westchnieniem.
- Tak?
- Dobrze się czujesz? - dopytywała się jej
szwagierka, Alex. - Stoisz tu jak posąg. Już raz pró-
bowałam cię zagadnąć, ale ty w ogóle nie zare-
agowałaś.
- Nic mi nie jest - odparła Sinjun, spoglądając na
miejsce, w którym widziała go po raz ostatni.
A potem usłyszała męski śmiech i wiedziała, że to
on się roześmiał, czysto i dźwięcznie. Ów śmiech na-
pełnił ją ciepłem i podnieceniem, sprawił, że to coś
w jej wnętrzu znów się poruszyło. Czuła to w calut-
kim ciele.
Żaden mężczyzna nie mógł być tak doskonały, by
wprawić ją w zachwyt od pierwszego wejrzenia. Nie,
to zupełnie niemożliwe. Nie była przecież ani głupia,
ani naiwna, ani niedoświadczona, miała wszakże
dwóch starszych braci, celujących w bezwstydnym
zachowaniu i odzywkach.
- Sinjun, co się z tobą dzieje? Masz jakieś zma-
rtwienie?
Westchnęła głęboko i postanowiła zamknąć usta na
kłódkę, co całkowicie nie zgadzało się z jej usposo-
bieniem. Lecz to co czuła, było takie nowe, takie nie-
znane... Uśmiechnęła się szeroko.
- Podoba mi się ta księżna Portmaine. Błagała
mnie, żebym się do niej zwracała per Brandy i nie
wymawiała tego okropnego imienia Brandella. Nie
uważasz, że to bardzo sprytne zdrobnienie? - Sinjun
nachyliła się do ucha szwagierki. - I spójrz na jej
biust. Jeszcze bardziej imponujący niż twój. Jest oczy-
wiście nieco starsza od ciebie, jak przypuszczam.
W odpowiedzi usłyszała głośny śmiech swego bra-
ta, Douglasa:
- Na Boga, Sinjun, nie przypuszczasz chyba, że
wiek jest tutaj decydującym czynnikiem? Myślisz, że
lata przydają kobiecie wdzięków? Mój Boże, koło
sześćdziesiątki AIex nie będzie w stanie spojrzeć na
własne nogi. Ale to mnie zachęca do bliższych oglę-
dzin księżnej. I jako starszy brat muszę ci zwrócić
uwagę, Sinjun, że twoja uwaga na temat atutów księż-
nej i braków Alex jest całkowicie nie na miejscu.
Sinjun także się roześmiała, słysząc słowa brata,
który ciągnął żałobnym tonem:
- Zawsze myślałem, że jesteś najszczodrzej wypo-
sażoną damą w całej Anglii. Być może jednak doty-
czy to tylko południowej części Anglii. A może wie-
dziesz prym tylko w najbliższym sąsiedztwie North-
cliffc Hall. Jak mogłem się aż tak pomylić!
Jego oddana małżonka trąciła Douglasa w ramię.
- Proponuję, żebyś zajął się swoimi sprawami, mój
panie, i pozostawił księżnę i jej biust księciu.
- Otóż to - zgodził się hrabia i zwrócił ku siostrze,
która wydała mu się jakaś inna niż zwykle. Wcześniej
tego wieczoru wyglądała normalnie, ale teraz zaszła
w niej jakaś zmiana. Sprawiała wrażenie roztargnio-
nej, tak, właśnie tak, i to było dziwne, naprawdę bar-
dzo dziwne. Zazwyczaj Sinjun była przejrzysta ni-
czym woda w stawie, na jej wyrazistej twarzy malo-
wały się wszelkie emocje; ale teraz trudno było zgad-
10
II
nąć, o czym rozmyśla. Wytrąciło go to z równowagi.
I Douglas raptem poczuł się tak, jakby zupełnie nic
znał tej wysokiej, całkiem ładnej młodej damy.
- I jak tam, brzdącu, dobrze się bawisz? - zagadnął
obojętnym tonem. -Ostatni kotylion był jedynym tań­
cem, którego nie tańczyłaś.
- Ona ma dziewiętnaście lat - stwierdziła Alex.
- Z całą pewnością nie powinieneś nazywać jej
brzdącem.
- Nawet jeśli nadal odgrywa Ducha Dziewicy, że­
by nie dać mi pospać?
Podczas gdy Alex i Douglas sprzeczali się na temat
nieszczęsnego ducha siedemnastowiecznej dziewicy
z Northcliffe Hall, Sinjun miała czas do namysłu
i zdecydowała, co ma im powiedzieć. Kiedy wreszcie
zamilkli, podeszła do brata i oświadczyła:
- Ani mi w głowie duchy, przynajmniej w Lon­
dynie. Och, nadchodzi Lord Castlebaum ze swoją ma­
musią. Zapomniałam, że zamówił u mnie taniec. Ok­
ropnie się poci i ma wilgotne ręce...
- Wiem. Jest również bardzo sympatycznym mło­
dym człowiekiem. Ale, Sinjun - dodał Douglas, po­
spiesznie unosząc dłoń, aby ją zatrzymać. - Nawet
gdyby w ogóle się nie pocił, wcale nie musisz od
razu za niego wychodzić. Postaraj się zaakceptować
jego skłonność do pocenia się oraz miłe usposobienie,
i po prostu dobrze się baw. Pamiętaj, że jesteś w Lon­
dynie dla przyjemności i nic poza tym. Nie słuchaj,
co mówi matka.
Sinjun westchnęła ciężko.
- Matka - powtórzyła. - Trudno jej nie słuchać.
Wciąż mi powtarza, że muszę sama doprowadzić się
do ołtarza, bo w przeciwnym razie zostanę odstawiona
na półkę. Półkę Staropanieństwa. Stale wylicza mi ok-
ropieństwa związane z niezamężnym stanem, łącznie
z tym, że po jej śmierci stanę się popychadłem w do­
mu Alex. Zauważyła nawet, że wydłużyła mi się
szczęka. A kiedy spojrzałam w lustro, ze zgrozą
stwierdziłam, że faktycznie, moje siekacze stały się
nieco dłuższe.
- Nie słuchaj jej. To ja jestem głową rodziny Sher-
brooke'ów. Masz się bawić, śmiać i flirtować, ile du­
sza zapragnie. A jeżeli nie znajdziesz dżentelmena,
który ci się spodoba, to nic nie szkodzi.
Głos starszego brata brzmiał surowo i bardzo wład­
czo, więc Sinjun zmusiła się do uśmiechu.
- Mam już dziewiętnaście lat, a to niezbicie ozna­
cza, że powinnam wkrótce wyjść za mąż lub co naj­
mniej znaleźć sobie narzeczonego. Matka suszy mi
głowę, że Alex w wieku dziewiętnastu lat wyszła za
ciebie. A potem dodaje, że Sophie miała szczęście
schwytawszy Rydera w ostatniej chwili, mając prawie
dwadzieścia lat, bo inaczej zostałaby starą panną do
końca życia. Twierdzi, że poślubienie Rydera było
najmądrzejszą rzeczą, jaką Sophie mogła uczynić. Na
dodatek to jest już mój drugi sezon. Matka mówi, że
powinnam trzymać język za zębami, bo panowie nie
lubią kobiet, które wiedzą więcej od nich. Powiada, że
to ich skłania do picia i hazardu.
Douglas bąknął coś niewyraźnie i nie bardzo
elegancko.
Sinjun roześmiała się, ale był to śmiech pozbawio­
ny wesołości.
- Cóż, nigdy nie wiadomo.
- Wiem jedno. Matka z pewnością za dużo gada.
Słuchając brata, Sinjun ujrzała oczyma wyobraźni
tamtego nieznajomego mężczyznę i tym razem uśmie­
chnęła się szczerze, a jej oczy stały się cieple i roz­
marzone. Spostrzegła, że jej szwagierka, Aiex, przy­
patruje się jej z uwagą i zaciekawieniem.
12
13
Zgłoś jeśli naruszono regulamin