Taylor Jennifer - Owocna misja.rtf

(581 KB) Pobierz
Droga Czytelniczko

Jennifer Taylor

OWOCNA MISJA

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Adam wchodziłnie do sali operacyjnej, poprosił więc Shiloha, by wpadł po południu do jego gabinetu. Był przekonany, że z załatwieniem nowych doku­mentów na wyjazd uwinie się na czas. I wszystko było dobrze, dopóki nie zjawił się Shiloh i nie za­strzelił go swoją rewelacją.

- Nie ma mowy. Kasey Harris na tę wyprawę nie zabiorę.

- Uprzedzała mnie, że tak powiesz - roześmiał się Shiloh. - No dobrze, w czym rzecz? Mam z tego wnosić, że się znacie?

- Spytaj Kasey - warknął Adam.

Wstał i dolał sobie kawy, starając się ukryć przed Shilohem, jak jest roztrzęsiony. Znali się z Kasey, a jakże, wolał jednak nie poruszać tego tematu ze starym przyjacielem.

- Już to zrobiłem i usłyszałem to samo. - Shiloh uśmiechnął się. - Coś mi się tu zaczyna klarować. Czy bardzo się pomylę, zakładając, że łączyło was kiedyś coś więcej niż zwyczajna znajomość?

- A zakładaj sobie, co chcesz - odburknął Adam, nieskory do rozwodzenia się nad tym epizodem ze swojego życia.

Wrócił z kubkiem za biurko, a myślami do wyda­rzeń sprzed pięciu lat. Zakochał się na zabój w Kasey Harris i był przekonany, że z wzajemnością, ale jakże się pomylił. Rozkochała go w sobie z zemsty za to, co rzekomo zrobił jej bratu. Do dzisiaj nie mó sobie darować, że był tak naiwny. Zawsze kontrolował emocje, ale - co przećwiczył na własnej skórze - mi­łość najrozsądniejszym odbiera rozum.

- O Kasey proszę przy mnie nie wspominać. Zro­zumiano?

- Dobrze, zrozumiano, ale z tego wynika, że ma­my poważny problem.

Shiloh z ciężkim westchnieniem poł na biurku arkusz papieru. Wzrok Adama przyciągnęła fotogra­fia przypięta w lewym górnym rogu. Ta aksamitna skóra, te niebieskie oczy, te zmysłowe usta... Kasey.

Upił łyk gorącej kawy, parząc sobie język. Shiloh znowu coświł. Trzeba się skupić. Teraz najważ­niejsze to znaleźć innego anestezjologa.

- Rozumiesz chyba, że jesteśmy w podbramko­wej sytuacji - podsumował Shiloh. - Jak ci wiadomo, nie prowadzimy zazwyczaj dwóch misji jednocześ­nie, ale tym razem nie mieliśmy wyboru. Ledwie dostaliśmy zezwolenie na wyjazd twojego zespołu do Mwurandy, a Gwatemalę zalała powó. A kiedy rząd Gwatemali ogłosił stan klęski żywiołowej, na­tychmiast wysłaliśmy tam ekipę.

- Wiem, że to trudne - zapewnił go Adam - ale na pewno masz jeszcze kogoś w zanadrzu.

- Chciałbym, ale ostatnio wykruszyło się nam z takich czy innych powodów kilku ludzi i werbuje­my dopiero wolontariuszy. Zgłoszenie Kasey znalaz­ło się na moim biurku w zeszłym miesiącu i nie ukrywam, że po przeprowadzeniu z nią rozmowy byłem pod wrażeniem. Jest inteligentna, komunika­tywna i zna się na robocie. Takich włnie ludzi nam potrzeba.

- Nie powątpiewam w jej kwalifikacje - burknął Adam. - Nie chcę jej tylko w swoim zespole.

- No to, jak już nadmieniłem, mamy problem. Bez anestezjologa nie masz po co jechać, a innym nie dysponujemy. Wybieraj, albo ona, albo zostajesz w domu.

- Stawiasz mnie pod ścianą - warknął Adam.

Zdawał sobie sprawę, że jeśli nie wyjedzie z ze­społem do Mwurandy jutro, tak jak było planowane, to druga taka okazja może się już nie powtórzyć. Od dwóch lat trwała w tym kraju wojna domowa i nikt nie miał pojęcia, jak długo utrzymane zostanie zawar­te niedawno zawieszenie broni. Wiedział, co się tam wyprawia, był naocznym świadkiem. Mieszkańcy Mwurandy potrzebowali pomocy. Czy będzie z zało­żonymi rękami patrzył, jak cierpią, bo on przeż kiedyś zawód miłosny?

- Wychodzi na to, że nie mam wyjścia - rzekł z goryczą, wpatrując się w fotografię. - Chcę czy nie, mus zabrać, tak? Dobrze, niech jedzie, ale za­znaczam jeszcze raz, że wolałbym jej nie mieć w swoim zespole.

- No nie, Adamie, twój entuzjazm zwala z nóg.

Zmartwiał, rozpoznając ten głos. W oczach mu pociemniało, a kiedy znowu na nie przejrzał, Kasey stała przed biurkiem. Dokładnie taka jak na foto­grafii, przemknęło mu przez myśl - szczupła, elegan­cka, lśniące czarne włosy, niebieskie śmiejące się oczy. A może to łzy tak w nich połyskują?

Porażony tą myś, dźwignął się z fotela. Nie, to niemożliwe, Kasey nigdy nie płakała. Nie uroniła łzy, nawet kiedy jej wygarnął, co o niej myśli. Stała wtedy, uśmiechała się i spokojnie go słuchała. To wspomnienie prześladowało go do dziś. Kasey Harris uśmiechała się nawet wtedy, kiedy serce jej pękało.

 

miech nie spzał z warg Kasey, chociaż wcale nie było jej do śmiechu. Nie wierzyła własnym uszom, kiedy Shiloh poinformował, że to Adam stoi na czele tej misji. W pierwszym odruchu chciała się wycofać, ale potem pomyślała, że on tylko na to czeka.

Od pięciu już lat przemeblowywała z jego powodu swoje życie i najwyższa pora z tym skończyć. Musi wreszcie odciąć się od przeszłci, nawet jeśli nie wybaczyła mu do końca krzywdy, któ wyrządził jej bratu. Niewykluczone, że Adam też nie wybaczył jej tego, co mu zrobiła. Dotarło to do niej dopiero teraz, kiedy stała przed jego biurkiem, w jego gabinecie. Chyba na głowę upadła, decydując się pracować z nim przez cały miesiąc. Już on da jej popalić, co do tego nie miała wątpliwości.

Ale stało się, klamka zapadła.

- Co z tobą, Adamie? To do ciebie niepodobne, żebyś zapominałzyka w gębie - powiedziała.

- Tak... niepodobne. Jeden zero dla ciebie, Kasey. Zadowolona?

- Na początek starczy - odparła słodko. - Ale ja, co pewnie zauważ, nie zwykłam spoczywać na laurach.

Twarz mu pociemniała, przewiercił wzrokiem. On nigdy nie szedł na kompromis, nigdy się nie cofał, nigdy nie okazywał cienia słabości... nie licząc tam­tego wieczoru, kiedy powiedziała mu, kim jest.

Nie było to miłe wspomnienie i Kasey, odpędzając je od siebie, zwróciła się do Shiloha:

- Pomyślałam, że szybciej będzie, jeśli sama przyniosę tutaj swoje dokumenty. Wszystko już mam: wiza, oficjalne potwierdzenie z ministerstwa spraw zagranicznych, że wchodzę w skład zespołu Pomocy dla Świata, świadectwo szczepień, etcetera.

- Znakomicie!

Shiloh uśmiechnął się do niej ciepło.

- Nie mogę się nadziwić, że zaoferował agencji swoje usługi, Kasey. To raczej nie w twoim stylu -rzucił Adam.

- Tak sądzisz? - Spojrzała na niego, unosząc brwi. - Niby dlaczego nie?

- Z tego, co pamiętam, zawsze lubił korzystać z życia: kolacyjki w eleganckich restauracjach, urlo­py w egzotycznych krajach, piękne stroje. - Zmierzył wzrokiem i roześmiał się. - Mam nadzieję, że wiesz, w co się pakujesz.

- Chcesz powiedzieć, że w Mwurandzie nie bę mogła nosić swoich pantofelków od Gucciego i kos­tiumów od Chanel? - Jęknęła z udawaną zgrozą. -O nieba! Jak ja tam wytrzymam?

- Z takim nastawieniem daleko nie zajedziesz. - Jego uśmiech zgasł, ledwie się pojawił. - To nie zabawa. W Mwurandzie od dwóch lat trwa wojna domowa i kraj jest jednym wielkim pobojowiskiem.; Ludziom, których będziemy tam leczyli, nie pozostało nic prócz godności i tylko tego im brakuje, żebyś naigrywała się ich kosztem.

- I ty uważasz, że musisz mi to mówić? - Rozdrażniona jego protekcjonalnym tonem, nachyliła się nad biurkiem. - Bardzo dobrze wiem, jak tam jest, Adamie. Czytałam raporty i orientuję się, z czym będziemy mieli do czynienia.

- Doprawdy? - Roześmiał się...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin