Inni o Sienkiewiczu.doc

(69 KB) Pobierz
Inni o Sienkiewiczu

Inni o Sienkiewiczu

Bolesław Prus:, Co p. Sienkiewicz wyrabia z piękniejszą połową Warszawy

 

   Dla publiki warszawskiej zbytecznym będzie wspominać, że bohaterem bieżącego miesiąca w ogóle, a tygodnia w szczególności jest wielkiego talentu autor p. Henryk Sienkiewicz.

   Już po powrocie z Ameryki prawie każda z dam, przechodząc ulicą, posądzała prawie każdego "wyższego" i przystojnego , mężczyznę o to, że jest Sienkiewiczem. Po pierwszym zaś odczycie "jego" - mieliśmy po prostu małe zaburzenie w mieście.

   - Niech pani przyjdzie do nas na wieczór - zapraszano - będziemy dużo mówili o Sienkiewiczu...

   - Nie, niech pani do nas przyjdzie, będziemy czytali jego książkę...

   - Ależ, pani - do nas! On sam u nas będzie...

   Nigdzie w minionym karnawale nie zgubiono tylu serc i nie zamieniono tylu par kaloszy co na wieczorach, na których bywał on sam...

   Nareszcie, spotykając co krok fryzury a la Sienkiewicz, wiedząc, że młodzi panowie jeden po drugim zapuszczają hiszpanki, starają się mieć posągowe rysy i śniadą cerę, postanowiłem poznać jego samego...

   Tylko dzięki szczególnym względom, jakie posiadam w Towarzystwie Dobroczynności, udało mi się zdobyć miejsce w najdalszym i najciemniejszym kącie. Zastałem już tłumy, z ulicy dolatywał brzęk dzwonków i łoskot powozów, na posadzkach syczały jedwabie...

   - Jak żyję, nie widziałem tylu pięknych kobiet w sali! - zauważył jeden z członków Resursy Kupieckiej.

   - Powinni byście zrobić za to owację... jemu.

   Naturalnie. Mamy zamiar ofiarować mu stolik wybity zielonym suknem i dwie talie kart do pasjansa.

   - Dlaczego do pasjansa?

   - Bo podobno nie umie w nic grać. Każdy człowiek jest ułomny! - westchnął ten z resursy.

   - Więc na co mu dwie talie?

   - Bah! a cóż mu damy takiego, żeby nas pamiętał?

   Z mego kąta widzę, że sala prawie wyłącznie zapełniona jest przez płeć piękną. Kilku mężczyzn, którzy tam byli do robienia grzeczności damom albo pisania sprawozdań, tak już w ciżbie kobiet stracili poczucie własnej indywidualności, że mówili: byłam, czytałam, wypiłyśmy we dwie sześć butelek...

 

Z kim się wdajesz,

Takim się stajesz...

 

   Nareszcie przyjechał - on sam. Najgorliwsi stronnicy twierdzili, że przyjechał ciągniony przez dwa mustangi, z czerwonoskórym groomem na koźle.

   Spojrzałem w stronę katedry. Na prawo i na lewo dwie grupy dam, niby skrzydła anielskie, a w głębi pod ścianą obwieszoną lustrami - garstka mężów usadzonych w półkole. Posiwiali w bojach redaktorowie, niepohamowani publicyści, którzy piszą artykuły z palcem na cynglu i zasypują je prochem, najpoważniejsi senatorowie Resursy Kupieckiej, trzymający lewą rękę tak, jakby w niej mieli siedem bez a tu, głęboko zdumieni reporterzy...

   Burza oklasków...

   Na białym tle drzwi zarysowało się coś czarnego, a na czarnym - biały trójkąt, sponad którego rozległ się głos. Tylem i widział z prelegenta, bo fizjonomię jego pochłonęło tysiąc par rozgorączkowanych oczów.

   Co czytał - o tym powie właściwy sprawozdawca. Rola moja jako "Badacza prądów opinii" zaczyna się od chwili, kiedy czarny płat opatrzony białym trójkątem rozpłynął się w ostatecznej nawałnicy oklasków.

   Westchnienia, ocierania łez, łoskot krzeseł, wielkie wychodzenie, sądy...

   - Przesada!... przesada!... ten pan nie ma stylu, ani wymowy, ani talentu, ani powierzchowności...

   Znam tę partię! Są to zazdrośni mężowie i damy, które by pragnęły jego samego na wyłączną własność posiadać.

   - Gdzież znowu Missisipi jest trzy razy szersza od Wisły! Przy tym, co za niedokładny opis: nie wspomniał na przykład, że tam pola są otoczone drutem...

   To znowu partia osobiście znających Amerykę.

   - Wiesz pan?... jest interes! Ogłośmy, że ta, która kupi dziesięć akcyj, będzie miała prawo wylosować go... Wszystkie kupią po dziesięć!

   To są genialni przedsiębiorcy, przyszli założyciele akcyjnej fabryki wyrobów z bawełny.

   - Czy... czy to prawda, że on jest marmonem?

   Biedactwo! ona już nie ma pretensji do monopolu...

   Takie uczucia i nadzieje, oparte na jednej osobie, poruszyły serca.

   A tymczasem - czy chcecie wiedzieć prawdę?

   Oto on sam bardzo już krótko zabawi między nami. Po odczycie na Osady Rolne - zniknie...

   - Więc wraca do Ameryki?

   Bynajmniej!

   O ile słyszałem, on sam jest nieuleczalnym pesymistą. Jeździł po świecie chcąc się rozerwać - i - świat go znudził. Myślał, że sława zbawi go, lecz i na dnie jej kielicha znalazł nudy...

   A więc...

 

.....

 

   Kilka dni temu paru młodych mężczyzn zwiedzało klasztor Kamedułów. Potem jeden z nich podpisał jakiś akt u przeora, a drugi rzekł:

   - Zapewniam księdza, że wkrótce Bielany wzniosą się do nieznanej świetności. Co niedzielę na kazania przyjeżdżać będzie po sto karet, byle - on mówił...

   - Którą mi pustelnię, ojcowie, przeznaczycie? - spytał podpisujący akt.

   - Tę, w której jesteśmy.

   A grób?

   Zaraz zejdziemy do katakumb, to go pan zobaczy.

   - All right!...

 

( B. Prus: Kroniki. Oprac. Z. Szweykowski)

 

 

Eliza Orzeszkowa List do Teodora Tomasza Jeża (20 października 1881 r.)

 

   [...] Teraz co do zamydlania ludziom oczu powagą sławnego imienia. Zdaje mi się, że Sienk służy jako mydło takie. "O! widzicie: Kiedy on, pisarz tak utalentowany, tak myśli, kiedy on, autor Hani i Szkiców węglem, takie wydaje zdanie..." A ludzie jak barany istotnie myślą sobie: "Kiedy on..." A jednak prawdą jest, że można pisać prześliczne nowele, a na filozofii i polityce znać się tyle co koza na pieprzu albo nawet i znać się na nich nieco, ale znajomość tę uważać za niedogodną sobie i schować ją za dziesiątą skórę. Mnie się zdaje, że tu i tego trochę jest, i tego; że Sienk i nie tęgi filozof z natury, i filozofię za twardą poduszkę w dzisiejszych czasach uważa. Ale w rozbiór rzeczy tych mało kto wdawać się chce i może, więc słowo jego jako znakomitego nowelisty powagę ma wielką.

   Powagę tę zwiększa on jeszcze manewrem bardzo zręcznym dla ogółu, dla myślących ludzi nadzwyczaj śmiesznym. Nie należy on do stronnictwa żadnego, jak orzeł planuje nad tym padołem kędyś pod chmurami czy pod słońcem. Nie jeździ omnibusem z tłumem śmiertelników, lecz na swojej biedce, której złotymi kołami są bardzo artystyczne nowele. Nie po raz to pierwszy odzywa się on z tym, że umysł prawdziwie wyższy, że talent prawdziwy nie powinien służyć żadnemu stronnictwu. Przeciw służeniu za pieniądze albo honor bywania na hrabiowskich wieczorach - ani słowa. Jest to rzecz podła po prostu. Ale cóż to za bożek spadł tu pomiędzy nas, aby z nikim z nas ręka w rękę służyć nie mógł ideom? Jakiż to Helios słonecznym okiem spogląda na zabiegi, walki, starania nasze mając dla nich tylko uśmiech litosnej wzgardy? Czy to już taki mędrzec, że o żadnej grupie pracowników powiedzieć nie może: "To moi bracia pracy i myśli"? Czy to już taki artysta: Rafael, Michał Anioł, Rubens, że w jedno tylko piękno cały żywot swój zaklina? Czy to zresztą w XIX wieku i w kraju naszym podobna, aby ktoś stał tak sam, sam zupełnie, ani z tymi, ani z owymi, ani za tym, ani za owym, nad wszystkimi i wszystkim? Na Tebaidę więc z nim, niech wielkość pustyni bezmierność jego podziwia!

   Ale - to komedia. Dumne te solo jest w istocie mizerną wielce sztuczką, szczudełkiem albo maską taką, jaką greccy komedianci wkładali dla obudzenia grymasem jej grozy lub śmiechu. I pewno. Grymas ten sam, który w jednych wzbudza cześć i grozę, innych rozśmiesza.

 

(Eliza Orzeszkowa: Listy.)

 

 

Tadeusz Żeleński Z dogmatem

 

   Pomiędzy epoką, którą można by nazwać matejkowską, a renesansem młodopolskim przypada w życiu Krakowa okres szczególnie jałowy. Jedno się kończy, drugie się nie zaczęło. Stańczycy krakowscy odegrali swoją rolę, mimo że wpływy ich polityczne miały przetrwać jeszcze długo. Niewątpliwie mieli oni swój okres twórczy, kiedy korzystając z osłabienia Austrii, trzeba było wytargować koncesję dla kraju, kiedy, po załamaniu roku 1863, trzeba było fabrykować nową ideologię, kiedy umacniało się w Krakowie placówki polskiej nauki. Ale z czasem nadmierna przewaga jednej kasty, obwarowanej niesłychanymi przywilejami, aż nadto skłonnej do sobkostwa i ciasnoty, musiała doprowadzić do uwiądu. Odbija się to na mieście, które staje się partykularzem tym głębszym, im większe szeroki świat przechodzi tymczasem przeobrażenia. Od innych dzielnic odcina się ówczesny Kraków coraz grubszym murem. Nie dochodzą go prawie walki i prądy, tak znamienne podówczas dla Warszawy. Warszawiak (zwłaszcza "postępowy") czuje się w Krakowie bardziej obco niż w cudzym kraju. "Ani ludzi, ani stosunków nie mogę pojąć - pisze z Krakowa Żeromski do narzeczonej w roku 1892 - wszyscy udają stańczyków, a wszyscy są stańczykami." Nawzajem, o Warszawie przeciętny ówczesny galicjanin wie tyle, co o żelaznym wilku.

   W owej epoce robi się w Krakowie osobliwie duszno. Władcy chwili, tępiąc młodość, sami się tymczasem - nieraz przedwcześnie - postarzeli. Wytwarzają się rządy starych ludzi lub - co gorsza jeszcze - "starobabokracji". Z dwójki: Szujski - Tarnowski nie stało Szujskiego; został Tarnowski, karykatura wodza, raczej lajkonik obchodowy. Ciągłe "gaszenie", ciągłe wołanie o trzeźwość, o rozsądek wydały swoje; wychowały pokolenie karierowiczów.. w mieście, gdzie nie było karier. Żywsza młodzież tłucze głowami o pręty klatki: wyrwać się za granicę to marzenie; ale jakże trudne do ziszczenia! [...]

   Literatura.. Och! Cielęcy kult Sienkiewicza, i to bez mała wszystko. Był Asnyk, zapewne; ale już na schyłku i -niełasce; na IV tom swoich poezji (Nad głębiami etc.) Asnyk długo nie mógł znaleźć nakładcy. Nigdy może kult Sienkiewicza w Warszawie, gdzie ścierały się prądy społeczne, nie był tak zupełny, jak w owym "dobrze myślącym", estetyzującym Krakowie. Sienkiewicz przebywał wówczas w Krakowie wiele; pamiętam jego odczyt - Pójdźmy za nim - preludium do przyszłego Quo vadis, ślicznie, choć trochę pretensjonalnie w swej "prostocie", czytane niskim, matowym głosem. Czytał dla Niej... Bo to był okres jego miłości, z której wynikło znikome małżeństwo oraz mściwa tych amorów transpozycja w Rodzinie Połanieckich. Był zresztą niewidzialny oczom zwykłych śmiertelników. To nie to, co później Stach Przybyszewski, któremu każdy mógł postawić koniak i wypić z nim "na ty"! "Z samymi hrabiami żyje, z samymi stańczykami", donosi Żeromski narzeczonej w r. 1892. Obiegały za to jego dowcipy i powiedzenia, na przykład owo: "Ładna Nata, ładna Ama, ale najładniejsza mama", zapisane na wachlarzu pięknej pani Z., wraz z ustnym dopełnieniem do ucha sąsiada: "Biedna Ama, biedna Nata, ale najbiedniejszy tata..." [...]

   Dużym ewenementem natomiast stały się pierwsze tomy - zwłaszcza drugi - poezji Tetmajera. Ale o tym zjawisku trzeba by mówić oddzielnie. [...]

   A oto epizod, który przedstawia mi się niby apogeum kończącego się świata, a zarazem jakby jego symboliczne Mane-Tekel-Fares. Był to arcydystyngowany ślub Sienkiewicza, który odbył się w prywatnej kaplicy kardynała Dunajewskiego. Uwielbiałem wówczas Sienkiewicza; uwielbiałem go, Boże odpuść, za Bez dogmatu; z bijącym sercem wkradłem się na tę bardzo zamkniętą uroczystość za kartą mego ojca. Sienkiewicz był zawsze trochę snob, jeśli wierzyć wspomnieniom W Przyborowskiego, wedle których główną ambicją młodego autora Szkiców węglem było to, że babka jego była z domu Ciuńdziewicka. Toteż na ślubie tym znalazł się cały wielki świat krakowski. Z ciekawością patrzałem na znakomitego pisarza, wówczas czterdziestosiedmioletniego, co w owej epoce, zwłaszcza dla młodożeńca, było straszliwie dużo. Wydał mi się zachwycający, gdy tak sobie klęczał z dość głupią miną, widocznie wzruszony; dwudziestoletnia oblubienica zdawała się o wiele lepiej panować nad sytuacją. Książę-kardynał, świadom ważności momentu, wypieścił po literacku swoje przemówienie; robiąc aluzję do głośnej powieści Sienkiewicza, z naciskiem mówił, błogosławiąc nowożeńcom: "Z dogmatem idźcie w świat..."

   Pojechali z dogmatem w podróż poślubną, oczywiście na południe. Wrócili po miesiącu, każde osobno: małżeństwo nie zostało skonsumowane... I dlatego uroczystość tę uważam za symboliczną dla ówczesnego Krakowa. Odmładzająca kuracja stawała się nieodzowna. Niebawem też miała nastąpić.

 

( T. Żeleński0Boy: Znaszli ten kraj?... i inne wspomnienia. Pisma.

 

 

Józef Tretiak Pierwsze występy Sienkiewicza

 

   Imię pana Sienkiewicza, które od kilku lat cieszy się rozgłosem w Warszawie, w nadpełtwiańskiej stolicy nie więcej jak od roku zaczęło być znanym, a to głównie dlatego, że powiastki jego drukowane w warszawskich pismach politycznych, których prenumerować i czytać nie mamy zwyczaju, z powodu zapewne małej swej objętości nie wychodziły osobno, ale spoczywały w felietonach, oczekując lepszych czasów. Tych czasów doczekały się teraz i oto świeżo spod prasy, pod zbyt może urzędowym tytułem Pism, ukazał się pierwszy tomik powiastek i obrazków pana Henryka Sienkiewicza.

   Jednakże młody autor, o którym mowa, i w książkowym wydaniu nie po raz pierwszy występuje przed czytającą publicznością. Wiemy o dwóch jego rzeczach, które wyszły osobno, są to mianowicie: Humoreski z Teki Worszyłły i powieść Na marne. Humoreski były, o ile mi wiadomo, pierwszym płodem fantazji p. Sienkiewicza i odznaczały się już siłą poetycznego kolorytu, która stanowi główną dodatnią cechą jego talentu. Powieść Na marne, wydana w Warszawie 1876, zdawała się niedobrze wróżyć dla autora. Nie było w niej widać postępu, świeży realizm Humoresek ulotnił się w dusznej, piecowej atmosferze tej powieści, autor przy tym przenosząc nie wiedzieć po co scenę swego opowiadania na tło ukraińskie, kijowskie, a nie znając tła tego, musiał je albo omijać, albo kreślić w kilku rysach ogólnikowych, które pomimo swej ogólnikowości przeczyły prawdzie. [...]

   Bądź co bądź i w tej powieści bogactwo języka, siła zwrotów, gorący koloryt dramatyczny, świadczą, że utwór ten, jakkolwiek niedojrzały, nie wyszedł spod tuzinkowego pióra.

   W nowo wydanych powiastkach pana Sienkiewicza talent jego widocznie urósł i zmężniał. Obrazki jego, prawie wszystkie kreślone z natury, a nie chwytane z wyobraźni, odznaczają się nadzwyczajną plastyką i potęgą kolorytu i pod tym względem mało kto z piszących dzisiaj może dorównać panu Sienkiewiczowi. Postacie przedstawione z prawdą, która dowodzi wielkiego zmysłu spostrzegawczego w młodym autorze, krajobrazy dyszą świeżością farb, harmonią świateł i cieni, namiętność tryska tu jak żywe źródło i pędzi jak potok niewstrzymany, pieniąc się i szalejąc, gdy napotyka przeszkody. A jednakże mimo to wszystko niech mię Bóg strzeże od tego, abym się miał przyłączyć do bezwzględnych uwielbień, jakimi nieraz raczą młodych autorów osobiści ich przyjaciele, pewni, iż najlepszą im wyświadczają przysługę.

   Jest jakiś robak, który toczy te piękne, złociste owoce talentu młodego autora, toteż po przeczytaniu prawie każdej jego powiastki zostaje pewna gorycz, pewien niesmak, pewien zawód. Można by powiedzieć, że tytuł Na marne, dany owej pseudoukraińskiej powieści, mógłby być z równą słusznością położony na wszystkich niemal jego powiastkach, a to nie tylko w tym znaczeniu, że wszystkie cierpienia uczucia, cała praca wewnętrzna ducha jego bohaterów idzie na marne, ale i że wszystkie blaski i kolory, wszystka bujność samorodnego stylu autora pokazuje się marną, skoro utwór jego w rezultacie pozostawia czczość i niezadowolenie.

   Cóż jest tym robakiem? Oto jakiś niepokój tworzącego ducha, który mu nie pozwala pogodnie na życie i dla przemijających dysonansów jego wynaleźć harmonijnego rozwiązania; jakieś rozdrażnienie, które przeszkadza mu szeroko wzrokiem objąć obszary życia i pod gmatwaniną szczegółów dojrzeć stałych, pewnych linii, w harmonijne układających się akordy. Stąd atmosfera powieści jego im bliżej ku końcowi, tym coraz duszniejsza, coraz bardziej przygniatająca. Mniejsza by o to, gdyby przy końcu powiał na czytelnika choćby najlżejszy, ale orzeźwiający jakiś prąd powietrza, ale nie, autor, nagle i z trzaskiem zamykając drzwi powieści, pogrąża czytelnika w tej przygniatającej atmosferze, nie potrafi mu na pożegnanie nic przyjemnego powiedzieć, nie potrafi przykrych wrażeń, jakie nań sprowadził, roztaczając przed nim ciemne lub marne strony życia, rozjaśnić jakąś choćby drobną perspektywą, jakimś kawałeczkiem pogodnego błękitu, którego widok wśród szarej słoty życia taką otuchę wlewa w serca ludzkie. Toteż koniec prawie wszędzie jest najsłabszą stroną utworów pana Sienkiewicza; nie tylko "nie wieńczy on dzieła", ale przeciwnie, zdejmuje z niego ten wieniec, który poetyczność i siła kolorytu na nie wkładają.

 

(J. Trektiak: Szkice literackie.

 

 

Wojciech Dzieduszycki Przemówienie na uroczystym zebraniu ku czci Sienkiewicza

 

 

(Kasyno Narodowe we Lwowie, 3 maj 1900 r.)

 

   Przed niewielu jeszcze laty, wśród szarej przędzy dni naszego żywota, straciliśmy w to wiarę, aby mógł rychło nowy pisarz wstrząść duszą naszego narodu. Wieszcze pierwszej stulecia naszego połowy w grobach polegli: po nich nastało milczenie, a rozum zdawał się mówić, że musimy czekać cierpliwie przez pokoleń kilka, zanim się nowy mistrz polskiego zjawi słowa. Cieszyliśmy się, ogrzewali dziełami Matejki, radością naszą były jego obrazy, w których zmartwychwstały przeszłość i chwała. Ale wiedzieliśmy dobrze, że dzieło malowane nie przemówi do duszy tak bezpośrednio, nigdy tak dla wszystkich przystępnym nie będzie jak słowo pisane. Więc gotowiśmy byli czekać długo.

   Tyś, gościu najmilszy, zadał kłam niby rozsądnym wątpieniom rozumu. Błogo nam się zrobiło, gdy gruchnęła między nas powieść, która znowu wszystkimi naszymi poruszyła uczuciami, duszę przeszyła świętymi dreszczy, wyobraźni leków dodała, roztoczyła wszystkie czary polskiego słowa, a czytelnika przemocą przykuła do siebie. Starzy i młodzi, męże i niewiasty zarówno przylgnęli do słów twoich. Z radością powitaliśmy znów wielkiego w narodzie pisarza.

   I drugą sprawiłeś nam niespodziankę. Stało się to, o czym Mickiewicz ledwo śmiał marzyć: dla ciebie, przez ciebie przeszła książka sprawiająca rozkosz najwykształceńszemu pod słomianą strzechę, do chłopskiej chaty; zadrżała na powiece u prostaka łza, która uszlachetnia - i stało się, że cały naród od bogacza do nędzarza, od nędzarza do niuka, mógł jedno podziwiać piękno, jednym wzniosłym zapłonąć uczuciem.

   I nie na tym koniec: trzecia nam się przez ciebie stała niespodzianka. Żyjąc w katakumbach, gdzieś na szarym Europy śmietnisku, wiedzieliśmy, żeśmy wielkich mieli poetów; sami umieliśmy im szczytne wyznaczać stanowisko na wszecheuropejskim Parnasie. Ale świat szeroki o niczym wiedzieć nie chciał, a myśleliśmy, że przejdzie wielu, zanim świat uzna naszej literatury godność. Tymczasem ty rozwaliłeś drzwi, które na ten świat prowadzą - między potężne, szczęśliwe, bogate narody; wszystkie imię twoje znają, książki twoje pochłaniają.

   Przewodzisz po drodze, po której wielcy nasi pisarze do zasłużonego, powszechnego dojdą uznania - i tym znowu pociechą stałeś się dla nas.

 

("Dziennik Polski" 1900 nr 124. Przedruk wg. J. Kulczycka-Saloni: Henryk Sienkiewicz)

 

 

Henry de Montherlant O "Quo vadis"

 

   Mam zamiar napisać, może jeszcze w tym roku, studium na temat wpływu, jaki na mnie miało Quo vadis, kiedy dzieło to dostałem w prezencie: miałem wtedy dziewięć lat. Słowo "wpływ" nie jest zresztą właściwe: było to w rzeczywistości nagłe "objawienie" tego, czym byłem, a byłem już wtedy w całej pełni. Odnajdowałem trochę z siebie samego w Neronie, w Petroniuszu, w Winicjuszu, a nawet w Aulusie Plaucjuszu. A moja antypatia do "apostoła Piotra" i do chrześcijan w ogóle ujawniała również tendencję głęboko już we mnie zakorzenioną.

   Przekład, który mi dano, był przekładem Kozakiewicza i Janasza. Nie potrafię powiedzieć, czy jest on wierny, ale z punktu widzenia języka francuskiego miał on wielki wpływ na ukształtowanie własnego mego stylu, a wpływ ten nie był zły. W czasie nie tylko lat dojrzewania, ale i całej pierwszej młodości wiele, zdań z tego przekładu zachowało dla mnie charakter jakby zaklęcia (un caractere comme incantatoire) i przez długi czas wracały one, mniej lub więcej przetworzone, w dziełach, które pisałem.

   Będę teraz obiektywny. Czy Quo vadis - o ile mogę sądzić na podstawie przekładu - jest dobrą powieścią? Przeczytałem je na nowo jakie dziesięć lat temu i mówię o nim, jeśli nie na podstawie świeżych wspomnień, to przynajmniej inaczej niż na podstawie wspomnień z początków naszego stulecia. Ktokolwiek szuka w powieści głębi psychologicznej albo czegoś nowego o człowieku, ten zalet tych nie znajdzie w Quo vadis: dzieło to jest powierzchowne. Ale jakimś cudem postaci, które nie są pogłębione, mają jednak w sobie dość prawdy i życia, aby się wryć w wyobraźnię czytelnika i zająć w niej niezachwianą pozycję. Wreszcie wątek jest zawsze ciekawy, o czym świadczy światowe powodzenie tej powieści od lat sześćdziesięciu.

   Studium Pani zapoznało mnie z kampanią pisarzy francuskich przeciw Quo vadis, w latach 1900-1902. Nie wiedziałem o niej. Nie dziwi mnie ona. Nasz "Tout-Paris" literacki, salonowy i dziennikarski przywykł do tych potoków lekkomyślnej i gburliwej zawiści (ces tornades de legerete envieuse et hargneuse). Przeczytałem większość powieści "antycznych", wydanych przed lub po Quo vadis: L'Agonie, Byzance, Aphrodite, Ostatnie dni Pompei, Ben-Hur itd. Żadna nie pozostawiła w mej pamięci najmniejszego śladu; znaczy, że były marne, i tak właśnie miałem wrażenie przy ich czytaniu. A co do zarzutów plagiatu kierowanych przeciw Sienkiewiczowi - są one po prostu śmieszne. Bo śmieszne jest oskarżanie Sienkiewicza o naśladowanie Anty-Chrysta Remana, Męczenników Chateaubrianda, Salammbo Flauberta. Kiedy się wprowadza na scenę tę samą epokę, którą już inni pokazali, nie można nie napisać przypadkiem rzeczy podobnych do tych, które przez nich już zostały napisane. Co do tych kilku ustępów, które Sienkiewicz wziął dosłownie - co świadczy, że nie widział w tym nic złego - z tak znanego pisarza jak Tacyt, uważam, że nie ma to najmniejszego znaczenia. Sam ukończyłem właśnie powieść historyczną II w. Rzymu Le prefet Spendius, i wiem, że w tego rodzaju pracach wszystko musi wypływać z jakiegoś źródła.

   Pokrótce więc powiem, że Quo vadis nie jest wielkim dziełem, ani nawet wielką powieścią, ale że jest bardzo dobrą powieścią, która w pełni zasługuje na olbrzymie powodzenie, które ją spotkało.

 

(M. Kosko: Un "Best-Seller" 1900 - "Quo vadis?"

1

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin