Marian Golka- Wielokulturowość miasta.doc

(116 KB) Pobierz

Marian Golka

Wielokulturowość miasta

1.

Wiele było, jak wiadomo, obiektywnych czynników miastotwórczych: istnienie ośrodków władzy, ośrodków kultu religijnego, rozwój rzemiosł i przemysłu, dogodne warunki uprawiania handlu na stykach dwóch rodzajów transportu (np. lądowego i morskiego), zakładanie obozów wojskowych (np. castrum Romanum) lub warowni, istnienie ośrodków administracyjnych. Wiele też było subiektywnych źródeł psychospołecznej atrakcyjności miast. Jednym z nich była wolność. I to zarówno wolność rozumiana dosłownie jako wolność prawna i fizyczna (tu należy przypomnieć zawsze w takim kontekście przywo­ływane średniowieczne hasło: Stadtluft macht frei), jak też - co dla naszych wywodów ważniejsze - wolność w sensie psychospołecznym1. Owa wolność wyboru stylu życia, zawodu, bezpośredniego otoczenia społecznego, także wolność kompozycji własnego czasu, a przynajmniej jego uniezależnienie od okoliczności przyrodniczych, musiały się jawić od samych początków miast jako nader atrakcyjne. Szczególnie w porównaniu z wiejskim uwikłaniem w szereg zależności: od przyrody, dworu, ciężkiej pracy, a także od bezpośredniego otoczenia sąsiedzkiego. Była ona atrakcyjna niezależnie od tego, że miała ukryte w sobie ambiwalencje, "że radosna antycypacja przygody mieszała się z nieznośnym uczuciem zagubienia", że - ponadto była ona zarówno wolnością od innych, jak i od siebie - jak zauważa Zygmunt Bauman2.

Miasto wabiło tą wolnością wszystkich: przestępców, pionierów, odmieńców, nonkonformistów, poszukiwaczy przygód przybywających z różnych okolic i krain. Od samych swych początków miasto było wielokulturowe, w przeciwieństwie do wsi, która z natury rzeczy była homogeniczna społecznie i kulturowo. Oczywiście, wieś także przejawiała pewne zróżnicowanie, tyle że było ono nieporównywalne ze zróżnicowaniem miast - co oczywiście musi być zawsze odnoszone do konkretnej epoki i konkretnej cywilizacji.

Tak więc istnienie wsi oraz miast znalazło się od samego początku na dwu odmiennych trajektoriach. Warunki funkcjonowania pracy i życia na wsi sprzyjały jednorodności społecznej, zawodowej, kulturowej we wszystkich wy­miarach. Czynności wykonywane przy pracy na roli były podobne, zazwyczaj rutynowe i nie miały wpisanych w swój charakter najmniejszych przesłanek różnicowania (oczywiście przy wyłączeniu z analizy tych dwudziestowiecznych zjawisk, które nazywamy urbanizacją wsi czy też ruralizacją miasteczek). Wieś zawsze była związana z tradycją i tę tradycję podtrzymywała; wieś zawsze przejawiała cechy kultury postfiguratywnej - że przywołam klasyczne określenie Margaret Mead. Tymczasem w istnienie i rozwój miast od samego początku wpisana była tendencja do różnorodności we wszystkich możliwych przekrojach: społecznym, majątkowym, zawodowym, etnicznym, stylu życia itd.3 Miasto, które według Arystotelesa miało pełnić dwie ważne funkcje: tworzenia wspólnoty i zaspokajania potrzeb człowieka, czekała z tytułu tej drugiej funkcji niesłychana kariera. To właśnie nieograniczone i nieodgadnione różnicowanie, wysubtelnianie i wyrafinowanie potrzeb aż do najbardziej ich wymyślnych postaci sprawia, że miasto - które swą ofertą chce odpowiadać na te potrzeby - nieustannie dzieli się, pączkuje, przeobraża, przekształca i nawarstwia coraz to nowe i inne środki umożliwiające tworzenie dóbr za ­ spokajających owe potrzeby. Miasto jest wykwitem wyrosłym na społecznym podziale pracy, który z kolei wyrósł na społecznym różnicowaniu potrzeb.

Te procesy przyczyniły się do powstania zjawiska, które Luis Wirth nazwał "miejskim stylem życia" cechującym się heterogenicznością społeczno - kulturową, ruchliwością przestrzenną i społeczną, uczestnictwem w wielkiej ilości grup celowych, przewagą kontaktów w obrębie grup wtórnych w porównaniu z kontaktami w obrębie grup pierwotnych, anonimowością, powierzchownym, wycinkowym i urzeczowionym charakterem stosunków społecznych, zanikiem związków sąsiedzkich, nadwątleniem tradycji, tolerancyjnością, otwarciem4. W nawiązaniu do tych cech mógł Wirth zaproponować socjologiczną definicję miasta: "Stałe, względnie duże i zagęszczone zgrupowanie heterogenicznych społecznie jednostek"5. I choć jest to typ idealny, to przecież znakomicie charakteryzuje on właściwości miasta - szczególnie na tle innego typu: czyli "wiejskiego stylu życia" scharakteryzowanego przez Roberta Redfielda, a cechującego się izolacją, grupową solidarnością, homogenicznością, sakralnością itp. Pamiętać jednak należy, że kultury miejskiej nie można określać jedynie jako przeciwieństwa kultury wiejskiej. Kultura miejska ma swe własne osobliwości, swe szczególne treści6. Uznajmy jednak, że jedną z tych cech jest właśnie różnorodność.

Cechy "miejskiego stylu życia" ujawniają się najwyraźniej w centrach wielkich miast. Pulsuje w nich barwne, różnorodne życie, słychać wiele różnych języków, widać odmienne stroje i fryzury, manifestują się różne zachowania i zwyczaje. Różnorodność miejskiego tłumu wzbogacona jest różnorodnością miejskiej ,,scenografii". Historycznie nawarstwione elementy urbanistyki, budowli i małej architektury można odczytywać - w miastach długowiecznych - jak słoje drzew. Niemal każdy wiek, ba, każdy rok, pozostawił po sobie jakąś pamiątkę. Poprawmy się: to nie jest tylko pamiątka po minionych czasach; to przede wszystkim pamiątka po dawnych mieszkańcach i ich kulturze (przeszłe formy urbanistyczno - architektoniczne i kulturowe miast scharakteryzowali m. in. L. Mumford7 i L. Benevolo8. Współczesność zwielokrotnia tę różnorodność fasadami nowych budowli, pokusami widocznymi w witrynach sklepów, ofertą nowych wartości rodzących się w uniwersyteckich salach, przy kawiarnianych stolikach literackich dysput czy ekspozycjami w galeriach sztuki. Wspomniane elementy są tylko sygnałami; różnorodności wielkiego miasta nie da się bowiem zdefiniować. Można ją jednak odczuć, choćby naskórkowo, poprzez spacer centralnymi ulicami Rzymu, Paryża czy Nowego Jorku. Inna rzecz, że "historie wyglądu zewnętrznego, stanowiącego kombi­nację najróżniejszych czynników geograficznych i historycznych, są jeszcze większym splotem przypadków niż przemiany gospodarcze, społeczne czy kulturowe, które łatwiej dają się opisać. Trudno jednemu człowiekowi objąć tę wielorakość zagadnień, można je wszystkie zgromadzić w komputerze, nadal jednak są zbyt skomplikowane, by dało się je opisać, stosując jedną formułę" zauważa Leonardo Benevolo9.

Trzeba wręcz stwierdzić, że wielokulturowość współcześnie przejawia się w zasadzie w obrębie miast, i wszystkie jej problemy widoczne są w ich perspektywie. Oczywiście, nie zamyka się ona tylko w miastach: jest widoczna na wszystkich pograniczach, jest też obecna w niewielkich miejscowościach uzdrowiskowych, ale również w państwach wieloetnicznych. Jednak wielokulturowość dużego miasta jest najbardziej wyraźna z powodu powszechności, skali i - określmy to tak - nieuchronności dziejowej towarzyszącej procesom modernizacyjnym. "Nie każde życie miejskie jest nowoczesne - ale wszelkie życie nowoczesne jest życiem miejskim" - podkreśla Zygmunt Bauman10. Sugeruję, aby tych procesów modernizacyjnych nie zamykać wyłącznie w epoce nowożytnej, ale dostrzegać je także w odległej perspektywie dziejów urbanizmu: a więc już w Mezopotamii, w Egipcie, w starożytnym Rzymie.

2.

Najstarszym udokumentowanym, a przy tym wymownym przejawem miejskiej różnorodności był Rzym (Urbs Roma), który - za czasów Augusta miał liczyć ok. 1 mln mieszkańców, co oczywiście nie jest liczbą pewną11. Zatem, oprócz podstawowego zróżnicowania społecznego na warstwę senatorów, ekwitów, dekurionów (członków rad miejskich i miejskich urzędników), bogatych wyzwoleńców, plebsu miejskiego i niewolników (i nakładającego się na tamto zróżnicowanie rozwarstwienia majątkowego - nie tylko między warstwami, ale i wewnątrz warstw), zróżnicowania dostępu do urzędów miejskich (co wynikało tak z majątku, jaki i urodzenia), zróżnicowania zawodowego (wojskowi, prawnicy, lekarze, kupcy i przedstawiciele wielu rzemiosł - szczególnie w warstwach niższych), istniało także zróżnicowanie etniczne. Np. w okresie pryncypatu oprócz Italików, w Rzymie zamieszkiwali przybysze pochodzący z Grecji, Panonii, Azji Mniejszej, Syrii, Judei, Galii, Hiszpanii, Egiptu (oraz innych obszarów Afryki: Kartaginy, Nubii)12. W kolejnych wiekach procesy zróżnicowania etnicznego pogłębiały się (równocześnie częściowo zmniejszało się rozwarstwienie stanowo - warstwowe i majątkowe).

Choć średniowiecze jawi nam się jako okres stabilny i kulturowo jedno­rodny, to i wówczas struktura społeczna oraz etniczna miast była nader zróżnicowana. Do każdego z miast przybywało corocznie wielu nowych mieszkańców - oprócz najbliższej okolicy - także z dalszych. Np. w niemal każdym mieście polskim późnego średniowiecza zamieszkiwało mniej lub więcej Żydów, Niemców, Rusinów, Czechów, Węgrów, Ormian. W wiekach XVI i XVII zjawiska te jeszcze się nasiliły: przybywali Włosi, Anglicy, Szkoci, Francuzi, niekiedy też Tatarzy, Szwedzi, przybysze z Niderlandów, z Kurlandii, a na­wet z Grecji. Struktura ówczesnych miast była nader złożona: podziały społeczne krzyżowały się z etnicznymi, te zaś z zawodowymi i majątkowymi, a wszystkie były poprzecinane podziałami religijnymi, językowymi i kulturowymi w innych wymiarach: ubiór, styl życia itp.13 Można się domyślić, że skala różnorodności, w porównaniu z prowincjonalnymi skądinąd miastami polskimi, musiała być znacznie większa w dużych ówczesnych ośrodkach handlu, takich jak Wenecja, Florencja, Marsylia, Amsterdam czy miasta hanzeatyckie. Procesy te obejmowały także miasta położone na Bałkanach oraz miasta Bliskiego Wschodu.

Przyciągająca siła miast wzrastała z każdym stuleciem i w największych miastach świata jest dziś tak duża, że np. w 2. połowie XX wieku 55% mieszkańców Paryża nie urodziło się w tym mieście, a dodać należy, że 11% jego mieszkańców stanowią cudzoziemcy. Podobne zjawiska występują także w innych krajach i innych miastach - nie tylko europejskich i nie tylko dużych - choć oczywiście zróżnicowanie etniczne najbardziej widoczne jest w stolicach państw i większych metropoliach, które z różnych względów jawią się jako najbardziej atrakcyjne dla przybyszów liczących tam nie tylko na lepsze możliwości zatrudnienia, ale może przede wszystkim na większą aprobatę (a przynajmniej obojętność) dla odmienności. Trzeba też jednak zauważyć, że także średnie miasta cechują się różnorodnością etniczną swych mieszkańców. Np. angielskie Leicester w 1991 zamieszkiwało 283 000 mieszkańców, z których 28,5% to etnicznie zróżnicowani przybysze: ponad 60 000 (22%) Hindusów, 3000 (1%) Pakistańczyków, 2000 (0,8%) przybyszów z Bangladeszu, 6600 (2,8%) z Antyli. Ponadto mieszka tam 3000 Chińczyków, 3000 Polaków, 2000 Ukraińców, 3000 Serbów, 500 Litwinów, 250 Wietnamczyków; nadto ok. 5000 innych przedstawicieli grup etnicznych mieszka w Leicester przez dwie trzecie roku14. Przykład z Afryki: w Dakarze tylko czwarta część dorosłych mieszkańców urodziła się w tym mieście, reszta to przybysze, z których większość (dwie trzecie) przywędrowała spoza obszaru Senegalu. Łącznie w Dakarze współżyje ze sobą blisko 160 grup etnicznych. Podobnie jest w innych regionach świata: np. ludność cudzoziemska Hongkongu (co prawda stosunkowo nieliczna) składa się z 50 narodowości. Znaczną różnorodność obserwować można także w innych metropoliach azjatyckich15.

Jak łatwo się domyślić, zjawiska różnorodności etnicznej (i szerzej: kultu­rowej) szczególnie wyraźnie widoczne są w wielkich miastach Stanów Zjednoczonych. Pod koniec lat pięćdziesiątych w Chicago żyło 17,9% mieszkańców pochodzenia polskiego, 10,8% niemieckiego, 10,4% włoskiego, 10,1% rosyjskiego, 7,7 % meksykańskiego, 5,9% szwedzkiego, 5,8 irlandzkiego, 3,2% kanadyjskiego; nadto wielu Czechów, Litwinów, Anglików, Austriaków, Greków, Jugosłowian, Norwegów i innych 16. Jeszcze w 1970 roku urodzeni poza Stanami Zjednoczonymi mieszkańcy Chicago stanowili 26,5% ogółu mieszkańców17. Rozległą mozaikę etniczną stanowią Los Angeles i San Francisco. To ostatnie uważa się za najbardziej - oprócz Nowego Jorku - kosmopolityczny ośrodek miejski w USA. Jeszcze w XIX wieku napłynęło doń wielu emigrantów z niemal wszystkich krajów Europy i wielu innych obszarów świata zwabionych gorączką poszukiwania złota. W XX wieku San Francisco stało się miastem atrakcyjnym dla przybyszów z obszaru Pacyfiku i Azji. "Tutaj jest największe w Stanach Zjednoczonych Chinatown i dzielnica zwana Małą Osaką. Tu mieści się jeden z największych w Stanach rynków na azjatyckie wyroby i dzieła sztuki. Tutaj implantują się azjatyckie banki. Etniczną mozaikę uwypuklają zwłaszcza nazwy kawiarni i restauracji. (...) W tym nazewniczym folklorze przeglądają się najbardziej znane atrybuty i symbole, jakie narody sobie wzajemnie przypisują. (...) Dodajmy na zakończenie, że San Francisco obchodzi publiczną paradą zarówno chiński Nowy Rok, doroczne święto Japończyków, jak i dzień św. Patryka, patrona Irlandii"18. Przyjmuje się, że mieszkańcy Nowego Jorku to w 90% cudzoziemcy. W mieście tym dzieci w szkołach, a często także w domach mówią w 185 językach. Ukazuje się tam kilkaset gazet grup etnicznych (co prawda niektóre z nich - m.in. Rosjanie, Chińczycy, Żydzi, Latynosi - wydają po kilka gazet)19.

Zaprezentowane przykłady zróżnicowań zbiorowości miejskich są może nieco skrajne i dlatego nietypowe. Jest wiele miast dużych, a jeszcze więcej miast małych, które są stosunkowo homogeniczne kulturowo (nawet w Stanach Zjednoczonych - np. w Teksasie). Nigdzie nie ma jednak miast całkowicie jednorodnych pod tym względem. Zawsze istnieją jakieś zróżnicowania, choć w życiu danego miasta nie muszą one rzucać się w oczy. Zresztą, należy pamiętać, że nawet wtedy, kiedy wydaje się, że dana zbiorowość jest jednolita pod względem etnicznym, językowym, religijnym, kiedy nie ma w niej znaczniejszych spękań społecznych czy politycznych, to i tak nigdy nie jest ona do końca jednorodna. Zawsze istnieją różnice kulturowe mające swe źródło w biologicznych uwarunkowaniach (różnice pomiędzy płciami, a także generacyjne); zawsze istnieją też różne subkultury młodzieżowe, poniekąd także zawodowe. Tyle tylko, że istniejące różnice i podziały albo słabo się manifestują, albo są zamazywane. Ale to już inne zagadnienie. Ukazane przykłady wystarczą do tego, aby przyjąć, że miasta zazwyczaj są w większym czy mniejszym stopniu wielokulturowe.

3.

Wielokulturowość pojmuję jako współwystępowanie na tej samej przestrzeni (albo w bezpośrednim sąsiedztwie bez wyraźnego rozgraniczenia, albo w sytuacji aspiracji do zajęcia tej samej przestrzeni) dwóch lub więcej grup społecznych o odmiennych kulturowych cechach dystynktywnych: wyglądzie zewnętrznym, języku, zachowaniu, wyznaniu, pochodzeniu, układzie wartości itd., które przyczyniają się do wzajemnego postrzegania odmienności z różnymi tego skutkami20. Istotne jest też to, że owo postrzeganie odmienności odbywa się w optyce jednostek, niewielkich grup lokalnych (np. sąsiedzkich), rówieśniczych czy zawodowych. Próbowano charakteryzować różne typy relacji między tymi grupami. Można przyjąć, że sprowadzają się one do: (a) asymilacji poprzedzonej (albo połączonej) z pełną wzajemną akceptacją i współdziałaniem, a w efekcie do zaniku różnic, (b) koegzystencji polegają­cej na wzajemnej akomodacji, (c) segregacji czy izolacji skrywanej lub jawnej, (d) pasywnego antagonizmu, (e) otwartego antagonizmu. Jak widać, przejawy wielokulturowości są bardzo różnorodne i nie zawsze tworzą obraz sielanki; bywają harmonijne, niekiedy jednak są konfliktowe.

Próżnym trudem wydaje się próba zbilansowania skutków istnienia wielokulturowości miast. Po pierwsze dlatego, że dane historyczne są wyrywkowe, nie opierają się na jednorodnych kryteriach zarówno charakteryzowania samej różnorodności, jak i jej skutków. Ponadto wszystko to, co kończyło się konfliktem, z natury rzeczy było (i bywa) bardziej głośne - a więc znalazło sobie miejsce zarówno u dziejopisów, jak też dzisiaj cieszy się większym zainteresowaniem w mass mediach. Po trzecie, w ogóle nie sposób dokonać takiego bilansu, bowiem w żadnym wypadku nie da się zrównoważyć jednego konfliktu dziesiątkami przypadków harmonijnej koegzystencji. Są to bowiem skutki już o innym wymiarze ontycznym - nieporównywalne i nie bilansujące się w żadnej mierze. Wszystko to jednak nie może przeszkadzać w próbach refleksji zarówno nad samymi przejawami wielokulturowych relacji, jak też - co może ważniejsze nad ich uwarunkowaniami.

Przede wszystkim nie można zbagatelizować rysującego się spostrzeżenia, że przypadki konfliktów w miastach na tle ich wielokulturowości wcale nie dominowały w dziejach. Przykładowo, spośród 29 udokumentowanych kon­fliktów społecznych w miastach Rzeczypospolitej w latach 1517-1525 tylko cztery mają podłoże w różnicach etnicznych (na które w trzech wypadkach nakładały się różnice stanowo - społeczne)21. Tym bardziej współcześnie, zważywszy skalę i częstość występowania wielokulturowych miast, sytuacje otwartych i publicznych konfliktów nie wydają się dominować - co nie zmienia faktu, że niemal cały XX wiek naznaczony jest takimi konfliktami22.

Chciałoby się odkryć jakąś zasadę rządzącą (jeżeli taka istnieje) zjawiskami i procesami wielokulturowymi. Pożądane byłoby znać te czynniki, które sprzyjają harmonii i te, które przyczyniają się do rozbicia wielokulturowego ładu. Przypuszczalnie mamy jednak do czynienia ze zjawiskami, które wskutek swej złożoności, wieloaspektowości, obecności ogromnej ilości czynników wpływających na ich przebieg, są trudne do określenia i przewidzenia ich rozwoju. Myślę, że można jednak założyć, iż nie są to do końca procesy nieodgadnione, tyle tylko, że dotychczas brak odpowiednich sposobów ich określenia. Sądzę, że w sukurs może przyjść teoria chaosu, która daje nadzieję na poznanie nawet najbardziej złożonych zjawisk - także procesów turbulentnych. Co nie oznacza, że nie pozostanie posmak nieodgadnionej tajemnicy procesów stochastycznych23.

Poszukiwanie ewentualnych ukrytych zasad rządzących funkcjonowaniem wielokulturowości musiałoby opierać się na wielu studiach konkretnych historycznych przypadków. Może ich analiza ujawniłaby wewnętrzne i zewnętrzne mechanizmy ich przebiegu. Jako wstępna możliwość rysuje się na przykład osobliwość z jednej strony San Francisco, a z drugiej - Los Angeles. Jedno i drugie - to miasta w różnorodny sposób wielokulturowe, a przy tym w pierwszym wielokulturowość przyjmuje harmonijną postać, gdy zaś w drugim odzywa się ona szeregiem ciągle wznawianych konfliktów i zaburzeń. Brak mi odpowiednich danych, aby wyprowadzać wiążące wnioski. Narzuca się jednak myśl, że może przyczyna tych różnic tkwi w sposobie przestrzennego rozgraniczania odmiennych grup. W San Francisco owo rozgraniczenie przebiega bardziej płynnie, wielozakresowo, jest bardziej zamazane, a poszczególne grupy przenikają się ze sobą. Natomiast w Los Angeles są one wyraźniej od­graniczone, żyjąc w odrębnych dzielnicach stanowiących swoiste getta. Takie wyraźne podziały nie sprzyjają integracji, podczas gdy bardziej mozaikowy (chciałoby się powiedzieć: fraktalny) sposób ich przestrzennej lokalizacji sprzyja poznaniu, tolerancji i współistnieniu. Jednak podkreślamy: to jest tylko impresja. Jej udowodnienie wymagałoby bogatej dokumentacji.

Dodać należy, iż samo istnienie i funkcjonowanie dzielnic i enklaw etnicznych w miastach amerykańskich nigdzie nic wykazuje regularności i stałości. Po pierwsze, pewne grupy etniczne cechuje większa koncentracja przestrzenna (np. Meksykańczycy, Portorykańczycy), inne zamieszkują wyodrębniające się dzielnice, ale żyją też w pewnym rozproszeniu (np. Polacy, Włosi, Żydzi), a jeszcze inne są zdecydowanie rozproszone (np. Niemcy czy Irlandczycy). Po drugie, dawniejsi przybysze, którzy kiedyś tworzyli wyraźnie wyodrębniające się enklawy, obecnie żyją w większym rozproszeniu, gdy zaś niedawni przybysze (właśnie Meksykanie i Portorykańczycy) zamieszkują wyraźnie wyodrębniające się dzielnice. Grupy etniczne w swych początkach osiedlenia lokalizowały się przy swoich (krewnych, sąsiadach) co sprzyjało ich koncentracji. Cechowały się też wykonywaniem specyficznych zawodów co oczywiście sprzyjało podkreślaniu odrębności, a właściwie nakładaniu się na siebie dwóch jej wymiarów: etnicznego i właśnie zawodowego. W miarę upływu czasu jeden i drugi wymiar ulegał zamazaniu. Towarzyszą temu procesy zwane w ekologii społecznej mechanizmami segregacji, sukcesji czy erozji. Pewne dzielnice są opuszczane przez tych, którym się powiodło i którzy mogli przenieść się do stref bardziej prestiżowych, natomiast zasiedlane są przez obcych - często ze środowisk patologicznych. To uruchamia niemal stochastyczny proces tanienia gruntów i czynszów oraz deprecjacji danych obszarów, a co za tym idzie załamania się dotychczasowej równowagi. Rodzi to wzajemną nienawiść i kończy się często dramatycznie24. Powtórzmy jednak: algorytm tego procesu nie jest znany.

Zróżnicowanie zbiorowości miejskiej wyraża się nie tylko w odmiennych językach, ubiorach, kultach religijnych, pamięci pochodzenia. Na siatkę tych różnic nakłada się wszak zróżnicowanie majątkowe i - szerzej - zróżnicowanie pozycji społecznej. Jak przypomniał Manuel Castells - "głównym czynnikiem wpływającym na rozmieszczenie miejsc zamieszkania w przestrzeni jest prestiż społeczny, którego pozytywnym wyrazem są preferencje społeczne (wybieranie sąsiadów o podobnych cechach), negatywnym zaś dystans społeczny (odrzucanie sąsiadów o odmiennych cechach). Zróżnicowany podział dochodu (...) określa dostęp do pożądanej przestrzeni mieszkalnej, gdyż podlega on prawom rynkowym"25. Z kolei na te dwie siatki - zróżnicowania etnicznego i majątkowego - nakładają się dodatkowe formy zróżnicowania. Nowi obcy przybysze w miastach to najczęściej ludzie młodzi, pochodzący ze wsi lub z ob­szarów słabo zurbanizowanych26. Te dwa ostatnie wymiary nie są bez znaczenia. Wszak młodość cechuje się z natury rzeczy niepełną socjalizacją, zaś wiejskie pochodzenie nieznajomością (albo niepełną znajomością) miejskiego stylu życia. Te wszystkie wymiary zróżnicowania nałożone razem na siebie mogą okazać się mieszanką wybuchową co nie oznacza, iż wiemy, co ostatecz­nie o tym wybuchu przesądza. Przecież, niejednokrotnie takim zapalnikiem okazuje się drobiazg: wypadek uliczny, sprzeczka, pobicie przez policjanta.

Jak słusznie zauważył Castells27, konflikty (czy szerzej ruchy społeczne) w miastach rodzą się w wyniku pewnej kombinacji strukturalnej, cechującej się licznymi sprzecznościami obecnymi wewnątrz tego samego elementu systemu miejskiego (organizmu miejskiego jako całości, dzielnicy, ulicy, budynku lub w innym elemencie nie określonym przestrzennie - np. organizacji, instytucji). Reguły tych sytuacji konfliktowych wydają się dość proste: im więcej nagromadzi się sprzeczności, tym większy potencjał mobilizacyjny konfliktu. Dalej, podkreśla Castells, w im większym stopniu owe sprzeczności mają podłoże ekonomiczne (lub tam mają swe źródło), tym są ważniejsze dla ludzi. Z kolei im bardziej różne sprzeczności są rozczłonkowane w celu ich rozwiązywania, tym mniejsze są możliwości konfrontacji. Trzeba też pamiętać, że każda nie rozwiązana sprzeczność prowadzi do innych sprzeczności, zaś sekwencja wielu sprzeczności wiedzie - jak wcześniej zauważyliśmy - do wybuchu. Ingerencja obcych sprzeczności (pochodzących spoza systemu miejskiego) - np. różnic politycznych czy ideologicznych - powoduje ich zaostrzenie.

Ta ostatnia uwaga zmusza nas do podjęcia rozważań dotyczących sposobów rozwiązywania konfliktów. Jest to jednak zagadnienie odrębne, przy tym niezwykle ważne i nie sposób lakonicznie go przedstawić. Dlatego poprzestaję na jego zasygnalizowaniu: konflikty wynikające ze zróżnicowania bywają zazwyczaj regulowane oddziaływaniami zewnętrznymi - płynącymi z nadsystemu. Nie zawsze musi to być władza zwierzchnia (choć oczywiście wiele konfliktów lokalnych było zażegnanych dzięki jej interwencji). Pragnę na koniec zwrócić uwagę na pewną osobliwość miast jako obszarów wielokulturowych w porównaniu z państwami czy imperiami wieloetnicznymi. Otóż miasta były częstokroć tworami samorządnymi, w dużym stopniu niezależnymi od jurysdykcji monarchy. Umiały więc wytwarzać swoisty system równowagi między różnymi swoimi składnikami. Podejmowały, z powodzeniem, żmudny trud mediowania procedur demokratycznych niezbędnych w realizowaniu swej wewnętrznej, miejskiej administracji. Miasta od początku były wielokulturowe i bardzo wcześnie nauczyły się w tej wielokulturowości funkcjonować. Myślę, że ta nauka nie powinna przepaść. Pozostaje tylko pytanie, czy wypracowane dawniej procedury harmonizujące wielokulturowość mogą mieć zastosowanie dziś: w gigantycznych megalopolis współczesnego świata.

 

PRZYPISY:

1.     Por. J. Ziółkowski, Urbanizacja. Miasto. Osiedle. Studia socjologiczne, Warszawa 1965, s. 26. Powrót

2.     Z. Bauman, Wśród nas, nieznajomych - czyli o obcych w (po)nowoczesnym mieście, zamieszczony w niniejszym tekście. Powrót

3.     Por. P. Rybicki, Społeczeństwo miejskie, Warszawa 1972, s. 109. Powrót

4.     Por. J. Ziółkowski, op. cit., s. 153. Powrót

5.     Por. M. Castells, Kwestia miejska, przeł. B. Jałowiecki i J. Piotrowski, Warszawa 1982, s. 83. Powrót

6.     Jak wyżej, s. 87. Powrót

7.     L. Mumford, The City in History. Its origins, its transformations, and its prospects, Harmondsworth 1975. Powrót

8.     L. Benevolo, Miasto w dziejach Europy, przeł. H. Cieśla, Warszawa 1995. Powrót

9.     Jak wyżej, s. 11. Powrót

10. Z. Bauman, op. cit., s. 208. Powrót

11. J. Ziółkowski, op. cit., ss. 114 i 170. Powrót

12. Por. G. Alfoldy, Społeczna historia starożytnego Rzymu, przeł. A. Gierlińska, Poznań 1991, s. 155 i nast. Powrót

13. Por. M. Bogucka, H. Samsonowicz, Dzieje miast i mieszczaństwa w Polsce przedrozbiorowej , Wrocław 1986, s. 133 oraz 466 i nast. Powrót

14. P. Winstone, La gestion d'une ville europeenne pluriethnique et multiculturelle: Leicester, ,,Revue-internationale des sciences sociales" 1996 Mars, s. 39. Powrót

15. Por. A.A. Laqian, Villes pluriethnique et multiculturelles: les megalopoles asiatiques, "Revue internationale des sciences sociales" 1996 Mars, s. 51 i nast. Powrót

16. J. Beaujeu - Garnier, G. Chabot, Zarys geografii miast, przeł. W. Świeżawska, Warszawa 1971, s. 22-23 i 389. Powrót

17. Por. A. Wallis, Ameryka - miasto, Warszawa 1987, s. 27. Powrót

18....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin