WEB Griffin - Korpus 10 - Odwrót, do cholery!.rtf

(1234 KB) Pobierz
W

W.E.B. Griffin

 

 

 

Odwrót, do cholery!

 

Z cyklu Korpus

Prolog

 

Aż do sierpnia 1945 roku, kiedy w Waszyngtonie z niejakim pośpiechem naszkicowano rozkaz kwitujący kapitulację i okupację Japonii, 38 równoleżnik przecinający Półwysep Koreański był tylko linią na mapie.

II wojna światowa dobiegała końca. Nagasaki i Hiroszima zostały spustoszone przez bomby atomowe; Japonia była gotowa się poddać. Związek Sowiecki z pewnym opóźnieniem wypowiedział wojnę Cesarstwu Japonii, a jego wojska zaczęły wkraczać do „protektoratów” japońskich w Mandżurii i Korei.

Prezydent Truman, który nauczył się już nie ufać Związkowi Sowieckiemu, zrozumiał, że aby nie pozwolić Armii Czerwonej na okupację całej Korei, trzeba ustanowić granicę — „linię demarkacyjną” między północną i południową częścią Korei.

Jeśli 38 równoleżnik podzieli ją niemal dokładnie na pół, pod kontrolą Stanów Zjednoczonych pozostaną Seul, stolica kraju, oraz główne porty: Inchon (leżące nieopodal Seulu) oraz Pusan, na południowym cyplu półwyspu.

Sowieci nie zgłaszali żadnych obiekcji, gdy zaproponowano 38 równoleżnik jako linię demarkacyjną. W ten sposób rzucono zasiew pod późniejsze: Koreańską Republikę Ludowo — Demokratyczną i Republikę Korei Południowej.

Cztery lata i jedenaście miesięcy później Inmun Gun — szkolona przez Sowietów armia północnokoreańska — przekraczając linię 38 równoleżnika, zaatakowała Koreę Południową, w intencji — jak to obwieszczono — „zjednoczenia kraju”.

Zarówno oficjalnie, jak i faktycznie atak ten był dla Stanów Zjednoczonych „kompletnym zaskoczeniem”. Amerykańskie agencje wywiadowcze wszystkich szczebli nie dopełniły swych obowiązków, nie ostrzegły swego rządu ani rządów państw sojuszniczych o nadciągającym ataku.

I wtedy, i teraz — ponad pół wieku później — trudno zrozumieć, jak mogliśmy tego nie wiedzieć.

Natychmiast po zakończeniu II wojny Stalinowi udało się ustanowić marionetkowe rządy w Niemczech Wschodnich, Polsce, na Węgrzech, w Czechosłowacji — i w Korei Północnej.

5 marca 1946 roku, występując w Fulton w stanie Missouri, brytyjski premier z czasów wojny, Winston S. Churchill powiedział: „Od Szczecina nad Bałtykiem po Triest nad Adriatykiem nad całym kontynentem rozpięła się żelazna kurtyna”.

Prezydent Harry S. Truman bardzo podejrzliwie podchodził do sowieckich intencji, jeszcze zanim kazał użyć broni atomowej, i starał sieje na najróżniejsze sposoby torpedować.

Na przykład nie wahał się wysłać amerykańskich doradców — stanowiących w istocie pierwsze oddziały specjalne na długo przedtem, zanim ktokolwiek w ogóle pomyślał o zielonym berecie — do Grecji, gdzie skutecznie zapobiegli oni sowieckim próbom przechwycenia władzy w kolebce demokracji.

A kiedy Sowieci usiłowali wypchnąć Amerykanów, Francuzów i Anglików z Berlina, Truman kazał utworzyć most powietrzny: transportowce sił powietrznych USA przez całą dobę lądowały co minutę, aby zaopatrywać mieszkańców Berlina Zachodniego, a także obecne tam siły sojusznicze.

Dzisiaj wielu historyków uważa, iż Stalin kazał satelickiej armii północnokoreańskiej zaatakować południowych sąsiadów tylko dlatego, że same Stany Zjednoczone zasugerowały mu, iż nie będą w takiej sytuacji protestować.

12 stycznia 1950 roku sekretarz stanu Dean Acheson, występując w National Press Club w Waszyngtonie, przedstawił główne linie azjatyckiej polityki Trumana. Acheson wyliczył kraje, z którymi wiążą się istotne interesy USA, co każdy rozumiał jako eufemizm oznaczający, iż Stany Zjednoczone gotowe są podjąć wojnę w ich obronie.

Acheson umieścił Japonię, Okinawę i Filipiny w granicach amerykańskiej rubieży obronnej, natomiast słowem nie wspomniał o Tajwanie i Korei.

Pięć miesięcy później Stany Zjednoczone były „kompletnie zaskoczone”, gdy 25 czerwca 1950 roku wojska Korei Północnej przekroczyły 38 równoleżnik.

Gdyby jednak ostrzeżenie przyszło dwadzieścia cztery godziny — czy dziesięć dni, a nawet sześć miesięcy — wcześniej, niewiele by to zmieniło. Inmun Gun była dobrze wyszkolona, zdyscyplinowana i uzbrojona. W przeciwieństwie do armii Korei Południowej.

Ta, na przykład, pozbawiona była ciężkiej artylerii, gdyż niektórzy z doradców Trumana obawiali się, że może przy jej użyciu zaatakować Koreę Północną. Z tej samej przyczyny wojsko Korei

Południowej nie miało nowoczesnych samolotów, czołgów i innych rodzajów broni. Nie była to jedyna przyczyna. Drugą była oszczędność.

Owego niedzielnego poranka w Korei Południowej było tylko kilkuset żołnierzy amerykańskich przydzielonych do Koreańskiej Grupy Doradców Wojskowych (KMAG — Korean Military Advisory Group), a do dyspozycji mieli tylko broń osobistą.

8. armia Stanów Zjednoczonych, rozrzucona po wyspach japońskich, nie była gotowa do wojny.

Ktoś ponosił za to odpowiedzialność.

Zgodnie z Konstytucją USA prezydent jest wodzem naczelnym sił zbrojnych. Autorom konstytucji bardzo zależało na tym, aby siły zbrojne znalazły się pod cywilną kontrolą, i tę zlecili prezydentowi.

Z tą władzą wiąże się — oczywiście — odpowiedzialność. Obowiązkiem prezydenta jest zadbać o to, aby siły zbrojne były gotowe do wojny, gdy do niej dojdzie. W praktyce znaczy to, że dba o to, aby oficerowie dowodzący siłami zbrojnymi zapewnili gotowość podległych im oddziałów, aby zatem zatroszczyli się o ich odpowiednie wyszkolenie i uzbrojenie.

Dzisiaj nie ulega już wątpliwości, że najwyższy amerykański dowódca na Pacyfiku, generał armii Douglas MacArthur, nie dopełnił swych obowiązków i nie zadbał o to, aby podległa mu 8. armia była odpowiednio wyszkolona i uzbrojona. Nie była taka 25 czerwca 1950 roku.

Niedostatki w wyszkoleniu są wyłączną winą MacArthura, aby jednak wyjaśnić rozpaczliwe wręcz braki w ekwipunku 8. armii, trzeba przyjrzeć się strukturze najwyższych szczebli dowodzenia.

Amerykańskie siły zbrojne na Dalekim Wschodzie podlegały Połączonemu Komitetowi Szefów Sztabów. MacArthur wielokrotnie informował o znacznych brakach sprzętowych i domagał się niezbędnych dostaw.

Przewodniczący Komitetu — których było w tym czasie kilku — nieustannie monitowali u swego przełożonego, sekretarza obrony, że amerykańskie siły zbrojne na całym świecie (nie tylko oddziały MacArthura w Japonii) trzeba zaopatrzyć w odpowiedni sprzęt.

Tymczasem sekretarz obrony za czasów Trumana, Louis Johnson, szczycił się tym, że wydatki wojskowe okroił do kości, a nawet jeszcze bardziej.

Tak więc odpowiedzialność za kiepskie uzbrojenie 8. armii trzeba by złożyć na samego prezydenta Harry’ ego S. Trumana, chociaż były też pewne okoliczności łagodzące.

Po pierwsze, nastroje w Kongresie nie sprzyjały zatwierdzeniu wydatków w wysokości miliardów dolarów, a takie trzeba byłoby ponieść, aby siłom zbrojnym przywrócić gotowość, jaką miały pięć lat wcześniej, gdy 2 września 1945 roku na pokładzie „USS Missouri” Mac Arthur przyjmował w porcie tokijskim bezwarunkową kapitulację Cesarstwa Japonii.

Po drugie, na liście problemów, którymi na co dzień musiał się zajmować prezydent Truman, Korea znajdowała się na szarym końcu, albowiem zaprzątały go kwestie wiążące się z udaremnieniem zakusów sowieckich w Europie, na Bliskim Wschodzie, a nawet w Afryce.

ZSRR o wiele gorzej wiodło się na Dalekim Wschodzie, co było niewątpliwą zasługą Douglasa MacArthura, który po prostu nie pozwolił Sowietom uczestniczyć w okupacji Japonii.

Co więcej, MacArthurowi udało się zaszczepić w umysłach Japończyków ideę rządów demokratycznych, a także ożywić i zdynamizować gospodarkę japońską, na której ogromnie zaciążyły wydatki wojenne.

Zastanawiając się nad przyczynami marnego stanu 8. armii, trzeba pamiętać także i o tym, że wojsko jest organizacją bardzo wrażliwą na subtelności hierarchiczne.

Generał armii Douglas MacArthur nie tylko był najwyższym rangą dowódcą w służbie czynnej, ale także pełnił funkcję szefa sztabu wojsk lądowych wówczas, gdy najwyżsi w roku 1950 oficerowie Pentagonu byli ledwie kapitanami i majorami. Co więcej, kiedy podczas II wojny MacArthur dowodził teatrem wojennym, miał pod swoją komendą więcej żołnierzy, niż podówczas było w całych siłach zbrojnych USA.

W armii co roku odbywają się na wszystkich szczeblach inspekcje kończone odprawą, na której inspektorzy wskazują dowódcy, gdzie robi coś, czego nie powinien robić, albo robi coś, czego powinien zaniechać.

Nietrudno zrozumieć, że nawet jeśli oficer ma cały gwiazdozbiór na swych pagonach, niełatwo mu zwrócić uwagę generałowi armii Douglasowi MacArthurowi, Głównodowodzącemu Sił Sojuszniczych w Japonii i FECOM — najwyższemu dowódcy sił zbrojnych USA na Dalekim Wschodzie, że coś robi nie tak albo zaniedbał jakieś działania.

I w istocie nikt tego nie czynił.

 

* * *

 

Z powodu różnicy czasu, kiedy w Korei jest niedziela, w Nowym Jorku i Waszyngtonie jest sobota. Pierwsza informacja o inwazji dotarła do Pentagonu o ósmej wieczorem w sobotę i mniej więcej w tym samym czasie udało się członkom Komisji ONZ w Korei skontaktować z Sekretarzem Generalnym Trygve’em Lie, który przebywał w swym gabinecie na Long Island.

Trygve Lie wybuchnął: „To atak na ONZ”.

Prezydent został powiadomiony o agresji Korei Północnej w niedzielę rano, a znajdował się wtedy w swym domu w Independence w stanie Missouri. Natychmiast wsiadł na pokład samolotu „Independence” i odleciał do Waszyngtonu.

Lie zwołał na czternastą nadzwyczajne posiedzenie Rady Bezpieczeństwa. W jej zebraniach konsekwentnie nie uczestniczył Związek Sowiecki, w ten bowiem sposób chciał wymusić zastąpienie w Radzie przedstawiciela Republiki Chińskiej reprezentantem Chińskiej Republiki Ludowo–Demokratycznej.

Był to błąd. Gdyby przedstawiciel ZSRR uczestniczył w tym posiedzeniu, mógłby zawetować uchwaloną rezolucję, która oskarżała Koreę Północną o naruszenie pokoju i nakazywała natychmiastowe przerwanie działań zbrojnych, a także wycofanie wojsk na północ od 38 równoleżnika. Co więcej, rezolucja ta wzywała wszystkich członków ONZ, aby „przy użyciu wszelkich środków pomogli w realizacji tych postanowień”.

O szóstej po południu prezydent Truman spotkał się w Waszyngtonie ze swymi najbliższymi współpracownikami, którzy stawili się w Blair House (naprzeciwko remontowanego wówczas Białego Domu).

Szybko i jednogłośnie wszyscy przychylili się do opinii Trumana, że w żywotnym interesie USA jest odparcie najazdu komunistów na Koreę Południową.

W poniedziałek o godzinie trzeciej trzydzieści przewodniczący Połączonego Komitetu Szefów Sztabów dalekopisem wysłał na Daleki Wschód dwa rozkazy.

Pierwszy skierowany był do dowódcy FECOM (MacArthura) i nakazywał mu dostarczyć Korei Południowej amunicję i sprzęt w ilości nieodzownej do obrony Seulu, zabezpieczyć morską i powietrzną ewakuację z Korei amerykańskich obywateli, a także wysłać na miejsce „grupę obserwatorów”, aby na własne oczy zorientowali się w sytuacji.

Trzeba podkreślić, że do chwili otrzymania tego rozkazu Mac — Arthur nie pełnił w Korei żadnej oficjalnej funkcji, jako że dawny japoński protektorat był wówczas niezależnym państwem: Republiką Korei.

Drugi rozkaz był skierowany do VII floty USA i nakazywał bezzwłoczne skierowanie jednostek stacjonujących w różnych portach (przede wszystkim na Filipinach i Okinawie) do bazy Marynarki Wojennej USA w japońskim porcie Sasebo. Od chwili przybycia tam podlegały rozkazom dowódcy sił morskich USA na Dalekim Wschodzie, a ponieważ ten z kolei zależny był od FECOM, znaczyło to, iż podlegają rozkazom MacArthura.

Siły powietrzne USA na Dalekim Wschodzie — które już znajdowały się pod jego rozkazami — Mac Arthur natychmiast skierował do Korei, aby ochraniały ewakuację Amerykanów z Inchon i Pusan.

Nad Inchon odrzutowe myśliwce amerykańskie zostały zaatakowane przez trzy jaki rosyjskiej produkcji, które po krótkiej walce zostały zestrzelone.

Było to pierwsze amerykańskie zwycięstwo w Korei i sporo czasu upłynęło, zanim doszło do następnego.

Armia Korei Południowej, mniej liczebna od północnokoreańskiej, słabo uzbrojona, a w licznych przypadkach źle dowodzona, zaczęła się rozpadać pod impetem natarcia.

Grupa obserwatorów — trzynastu oficerów i dwóch podoficerów pod dowództwem generała brygady Johna H. Churcha — wystartowała z Tokio, gdy tylko udało się ją sformować. Już w powietrzu otrzymała dwie wiadomości. Pierwsza mówiła, iż zamiast na Kimpo, lotnisku pod Seulem, rozsądniej byłoby zapewne lądować w Suwon, leżącym mniej więcej trzydzieści mil na południe od Seulu. Druga informowała, że Pentagon wyznaczył MacArthura na dowódcę sił amerykańskich w Korei, a grupa obserwacyjna zostaje przemianowana na „Grupę Łącznikową Kwatery Głównej w Korei”.

Grupa Łącznikowa wylądowała w Suwon 27 czerwca około godziny 19.00. Czekający na lotnisku pułkownik William H.S. Wright, szef sztabu KMAG, zasugerował, że z przejazdem do Seulu lepiej nie ryzykować po ciemku i raczej poczekać do rana.

O czwartej nad ranem 28 czerwca dwóch oficerów KMAG dotarło do Suwon i zameldowało generałowi Churchowi, że most na rzece Han został wysadzony w powietrze, a Seul znalazł się w rękach nieprzyjaciela.

Church przesłał do MacArthura radiogram, że do wypchnięcia sił północnoamerykańskich za linię 38 równoleżnika nieodzowne będą wojska lądowe USA, a w odpowiedzi otrzymał pytanie: „Czy lotnisko w Suwon jest dostatecznie bezpieczne, aby mógł na nim jutro wylądować oficer wysokiej rangi?”

Church wysłał odpowiedź twierdzącą.

Oficerem wysokiej rangi okazał się sam generał armii MacArthur, który po krótkiej inspekcji poinformował Pentagon, że konieczne będzie użycie oddziałów amerykańskich.

Tymczasem ONZ widząc, iż Korea Północna nie zamierza się podporządkować rezolucji nakazującej poniechanie działań wojennych i wycofanie wojsk, uchwaliła 27 czerwca kolejną rezolucję, która: „zwracała się do członków ONZ, aby udzielili Republice Korei pomocy nieodzownej do odparcia zbrojnej napaści”.

Przeciwstawienie się komunistycznej agresji miało być działaniem Narodów Zjednoczonych, a nie jednostronną akcją USA.

Na krótko przed godziną 5.00 dnia 30 czerwca prezydent Truman zapoznał się z oceną MacArthura i jego prośbą o pozwolenie na użycie amerykańskich sił lądowych; natychmiast zezwolił na rzucenie do walki grupy bojowej w sile jednego pułku, dwie godziny później, po namyśle, zgodził się użyć dwóch dywizji piechoty.

O godzinie 8.00 dnia 1 lipca w bazie sił lotniczych USA w japońskiej miejscowości Itazuke „Grupa Operacyjna Smith” — 400 oficerów i żołnierzy z 21. pułku 24. dywizji piechoty pod dowództwem Charlesa B. Smitha wsiadała na pokład samolotu transportowego C–54 sił lotniczych USA, aby odlecieć do Korei.

Nie była to pułkowa grupa bojowa, o której mówił rozkaz prezydenta: byli to wszyscy ludzie, których 24. dywizja mogła natychmiast sformować w jednostkę bojową.

Rankiem 5 lipca „Grupa Operacyjna Smith” zajęła pozycję na południe od Suwon, wzdłuż szosy Suwon–Osan. Na broń zespołową przy użyciu której chciano odeprzeć natarcie północnokoreańskie, składały się: dwa bezodrzutowe działa 75 mm, dwa moździerze 4,2 cala, sześć 2,36–calowych miotaczy rakietowych i cztery moździerze 60 mm. Do grupy przydzielono 52. dywizjon artylerii, czyli sześć haubic 105 mm.

Kiedy zbudowane w Rosji, północnokoreańskie czołgi T–34 ruszyły do ataku, zostały ostrzelane przez działa bezodrzutowe. Pociski jednak odbijały się od pancerzy. Podobnie jak rakiety 2,36 cala. Oraz pociski z haubic 105 mm.

Rankiem 6 czerwca podpułkownik Smith mógł się już doliczyć tylko 248 ludzi z początkowych 400. Artyleria straciła pięciu oficerów, dwudziestu sześciu podoficerów i żołnierzy oraz większość haubic.

Grupie bojowej udało się tylko opóźnić — nie odeprzeć — nieprzyjacielskie natarcie o siedem godzin.

Potrzebne były, i to jak najszybciej, posiłki.

Kłopot polegał na tym, że nie było skąd ich wziąć.

Korpusowi Piechoty Morskiej rozkazano, aby dostarczył jedną dywizję. Były dwie dywizje piechoty morskiej — Pierwsza, w Kalifornii, mająca mniej niż pół siły bojowej z czasu wojny, oraz Druga, na Wschodnim Wybrzeżu, w jeszcze gorszym stanie. W kwaterze głównej Korpusu major Drew J. Barrett Jr.*[1], służący w G–1, wkroczył do gabinetu dowódcy, aby oznajmić, że rozkaz wodza naczelnego Korpus może spełnić tylko wtedy, gdy powoła do służby czynnej całą rezerwę. Tak też zrobiono.

8. armia pod dowództwem generała Waltona H. Walkera o przydomku „Johnny”, który zaszczytnie służył w Europie pod komendą Pattona, rozpoczęła cały ciąg manewrów opóźniających, a mówiąc inaczej: była w ciągłym odwrocie na południe Półwyspu.

4 sierpnia została ustalona linia frontu wokół Pusan, okalająca południowy skraj Półwyspu. Jej przerwanie oznaczałoby zepchnięcie sił amerykańskich do morza.

Z Japonii, Hawajów i kontynentalnych Stanów Zjednoczonych zaczęły napływać posiłki. Wybebeszając 2. dywizję na Wschodnim Wybrzeżu, udało się z 1. dywizji utworzyć 1. tymczasową brygadę piechoty morskiej i wysłać ją do Korei.

Generał Walker natychmiast uczynił z niej swoją „straż pożarną”, rzucając w te miejsca frontu, gdzie siły lądowe były najbardziej zagrożone przez nacierające oddziały północnoamerykańskie.

Tymczasem, chociaż ciągle jeszcze żywiono wątpliwości, czy Walkerowi uda się utrzymać front wokół Pusan, MacArthur już planował kontruderzenie.

Dokumenty poświadczają że już na początku lipca MacArthur rozkazał swemu szefowi sztabu, generałowi dywizji Edwardowi M. Almondowi, aby zaczął planować lądowanie na zachodnim wybrzeżu Półwyspu.

Kiedy plan morskiego desantu na Inchon, port Seulu, został ujawniony, niemal wszyscy wysocy rangą oficerowie wydali negatywne opinie, sięgające od „zasadniczych wątpliwości” aż po bezceremonialne „kompletne szaleństwo”.

Istotnie wydawało się, że to najgorsze miejsce na desant; lista przyczyn była długa, a otwierała ją „plaża desantowa”.

Aby do niej dotrzeć, flota desantowa musiała pokonać wąski Kanał Latających Ryb, który nadawał się do żeglugi tylko przy wysokim przypływie, a i wtedy jedynie przez dwie godziny. Kiedy wysoka na trzydzieści stóp fala przypływowa cofała się, odsłaniała płaskie trzęsawiska. Nie było żadnej plaży. Oddziały opuszczające barki desantowe miały przed sobą falochron.

Szef sztabu wojsk lądowych Collins wysłał generała Matthew B. Ridgwaya, uważanego za jednego z najzdolniejszych oficerów w armii, aby w Tokio „przedyskutował” operację Inchon z MacArthurem, przy czym wszyscy rozumieli przez to, iż ma temu ostatniemu wyperswadować jego pomysł.

Co się nie udało.

Prezydent Truman stanął przed wyborem: albo pójść za opinią najwyższych rangą oficerów Pentagonu i zabronić desantu, albo pozwolić Mac Arthurowi na działanie wedle jego zamysłu.

Na decyzję Trumana w jakimś stopniu wpłynęły z pewnością czynniki polityczne. Było pewne, iż jeśli przychyli się do opinii Pentagonu i zabroni operacji, MacArthur uzna to za wyraz braku zaufania i poprosi o przeniesienie na emeryturę.

Pół biedy, gdyby oddalił się na nią po cichu, na to jednak nie należało liczyć. Najprawdopodobniej legendarny dowódca, bohater narodowy, w aurze bezceremonialnego i niesprawiedliwego potraktowania wystąpiłby w zbliżających się wyborach prezydenckich jako kandydat republikanów.

Jakiekolwiek były względy, Truman w każdym razie postanowił nie ingerować w plany MacArthura, który zamierzał 15 września uderzyć na Inchon od strony morza.

Dowództwo nad siłami desantowymi — X Korpusem — MacArthur powierzył generałowi dywizji Edowi Almondowi, nie zwalniając go jednak z funkcji szefa sztabu. Było to wprawdzie całkowicie legalne i pozostawało w gestii MacArthura, jednak Pentagon był rozwścieczony.

Niektórzy ze zwolenników MacArthura sugerują, że wściekłość ta po części wynikała z faktu, że w tej sytuacji Pentagon nie mógł podsunąć Mac Arthurowi swojego szefa sztabu, który mógłby wniknąć w tajniki zamiarów głównodowodzącego.

Dowódca 8. armii Walker gorąco protestował przeciw przeniesieniu piechoty morskiej do X Korpusu. W tej sytuacji, oświadczył, nie może gwarantować utrzymania frontu wokół Pusan. MacArthur pozostał nieporuszony. 1. tymczasowa brygada piechoty morskiej wycofała się z pozycji, wsiadła na jednostki desantowe, a kiedy po drodze do Inchon wzmocnił ją jeszcze 3. pułk, stała się 1. dywizją.

Operacja zakończyła się spektakularnym sukcesem.

O godzinie 12.00 dnia 29 września 1950 roku, stojąc w sali południowokoreańskiego parlamentu, generał armii MacArthur zwrócił się do prezydenta Republiki Korei Syngmana Rhee ze słowami: „W imieniu Dowództwa Narodów Zjednoczonych mam zaszczyt zwrócić panu, panie prezydencie, siedzibę demokratycznych władz”.

A następnie wezwał wszystkich do modlitwy dziękczynnej.

 

* * *

 

8. armia przełamała front pod Pusan. Wojska Korei Północnej były w pełnym odwrocie.

Nasuwał się logiczny wniosek, iż zbliża się koniec wojny w Korei.


I

1

Okolice Chongju, Korea Południowa

28 września 1950 roku, 8.15

 

Major rezerwy Korpusu Piechoty Morskiej Malcolm S. Pickering siedział między dwoma wielkimi głazami na szczycie wzgórza, a jego wygląd wyraźnie wskazywał na to, że przez pięćdziesiąt osiem dni, które upłynęły od jego zestrzelenia, nie zmieniał ubrania, nie miał też możliwości umyć się czy ogolić.

Podejrzewał — ale pewności nie miał — że znajduje się jakieś dwadzieścia mil na północ od Taejon i trzydzieści na południe od Suwon. Jeśli tak, to był to mało zaludniony rejon Korei Południowej, gdzie niewielu też było żołnierzy północnokoreańskich, co zwiększało szanse, że zanim zostanie wyśledzony, uda mu się zwrócić uwagę jakiegoś amerykańskiego samolotu, dzięki czemu zjawi się ktoś i go zabierze.

Po pięćdziesięciu ośmiu dniach nadzieje te były, rzecz jasna, znacznie słabsze niż na początku. Zaraz po karambolu podejmował liczne działania, kiedy jednak nie pojawiał się żaden efekt, stopniowo one słabły, aż wreszcie — co musiał uczciwie przyznać — właściwie ustały.

Wcale nie miał pewności, czy ktokolwiek dostrzegł któreś z pozostawionych przez niego znaków. Nazajutrz po zestrzeleniu wydeptał w błocie na ryżowisku litery PP i strzałkę. Nikt nie nazywał go Malcolmem, dla wszystkich był Pickiem. Każdy więc w jego eskadrze — i w ogóle w lotnictwie piechoty morskiej — zrozumie sens znaku.

Kierunek strzałki nie miał właściwie żadnego znaczenia. Pick wiedział, po pierwsze, że nie może pozostawać w jednym miejscu zbyt długo, po drugie, iż nie powinien nazbyt oddalić się od znaku, wtedy bowiem może w porę nie dostrzec lecącego nisko i powoli samolotu. Przenosił się więc w różnych kierunkach, ślady pozostawiając codziennie lub co drugi dzień, musiał jednak sam przed sobą przyznać, iż pojawienie się Corsaira w pobliżu wcale jeszcze nie znaczyło, iż ktoś dostrzegł któryś ze znaków. Kiedy samoloty nie zabezpieczały lądowych działań piechoty morskiej, wykonywały loty zwiadowcze w poszukiwaniu jakichś nadarzających się celów.

Jedzenie dostawał od chłopów — za pierwszym razem ofiarowali mu też nosiłki — ci jednak wyraźnie dawali do zrozumienia, iż o tej pomocy nikt nie może się dowiedzieć, w przeciwnym razie zostaną rozstrzelani.

Jego nadzieja z każdym dniem malała. Logika kazała uznać, że wcześniej czy później zostanie wykryty przez Północnych albo ktoś na niego doniesie. A kiedy go znajdą będzie musiał podjąć decyzję, nad którą wolał się nie zastanawiać na zapas.

Nie chodziło bynajmniej o niewolę. W trakcie swej ucieczki trzykrotnie natknął się na ciała amerykańskich żołnierzy. Z rękami związanymi z tyłu drutem zostali rozstrzelani, a ich zwłoki zostawiono bez żadnego pochówku. Jeśli go znajdą, wtedy zginie, ale nie z rękami skrępowanymi na plecach. Najprawdopodobniej zginie z własnej ręki, rozsądek odradzał bowiem próbę przedarcia się przez oddział przeciwników w stylu Johna Wayne’a: z czterdziestkąpiątką w ręku i marsem na twarzy. Szczególnie że pozostało mu tylko pięć nabojów.

Ojcem majora Pickeringa był generał brygady Fleming Pickering, zastępca dyrektora CIA na obszarze akcji, i to był główny powód, dla którego Pick nie mógł ryzykować dostania się w ręce nieprzyjaciół.

Wierzchołek wzgórza był skąpany w porannym słońcu, które po nocnym chłodzie rozgrzało Picka, ale nie rozpędziło jeszcze mgły zalegającej w dolinie. Z tego powodu nie mógł zobaczyć przez lornetkę 8x35, którą „pożyczył” z „Badoeng Strait” tuż przed startem, czy znak wydeptany na polu jest jeszcze widoczny.

Sięgnął do torby, okazało się jednak, iż resztka pieczonego kurczaka na tyle już nadgniła, że nawet silny głód nie mógł skłonić do jej spożycia. Nożem wykopał dół, do którego wrzucił mięso, a posilił się trzema kulkami zimnego ryżu, które nie pachniały może zachęcająco, ale nie powodowały przynajmniej odruchów wymiotnych.

Nie miał już nic więcej do jedzenia, co znaczyło, że tego dnia musi się wystarać o nowy zapas. A raczej w nocy. Jak za każdym poprzednim razem, z czterdziestkąpiątką w dłoni będzie musiał się zakraść do którejś krytej słomą chaty, w nadziei że wieśniak bez jego żadnych dalszych argumentów da mu jakąś żywność i nie zawiadomi policji. Jak dotychczas udawało mu się i nie musiał o świcie uciekać przed obławą, ale każda szczęśliwa passa kiedyś zostaje przerwana. Ponieważ kończyła mu się także woda w drugiej manierce, będzie musiał zdać się na łaskę koreańskiego chłopa na czas potrzebny do przegotowania wody.

Znowu podniósł lornetkę do oczu. Mgła w dolince nieco się rozrzedziła, ale widać było tylko ścieżkę prowadzącą na pole, jego samego zaś nie.

— Kurwa mać! — zaklął pod nosem. Na dróżce zobaczył dwa pojazdy.

Zaczęli go szukać! Nie można wykluczyć, że były to w ogóle dwa pierwsze motorowe pojazdy na ścieżce, która znała dotąd tylko ciągnięte przez woły zaprzęgi.

— Zdaje się, że na dodatek pieprzy mi się w głowie — powiedział na głos Pick.

Widział przed sobą dżipa i transporter trzy czwarte tony. Z tyłu dżipa powiewała amerykańska flaga. Pick opuścił szkła, przetarł oczy, przewrócił nimi w jedną i drugą stronę, a potem znowu spojrzał w lornetkę.

Dżip i amerykańska flaga zniknęły we mgle…

„Do diabła, naprawdę widziałem amerykańską flagę?”

…natomiast widoczny był tył transportera.

Stali tam uzbrojeni żołnierze, a ich mundury przypominały amerykańskie, ale czy na pewno…

„Figa, to żółtki! Żółtki w zdobycznym transporterze. I jadą wprost na pole, gdzie wydeptałem swój znak! Na pewno to o mnie im chodzi! Ale jak się dowiedzieli?

Skoro ja mam kłopot z zobaczeniem ich przez lornetkę, to także i oni mnie nie widzą; odległość jest spora. Jak tym razem skierowałem strzałkę? Na północ, a jestem na południe. Może nawet nie spojrzą w tę stronę”.

Raz jeszcze opuścił ręce, zamrugał i znowu spojrzał przez lornetkę. Na tyle transportera pojawił się facet z karabinem w dłoniach, dobrą stopę wyższy od reszty.

„Taki wielki żółtek?! Nie, do cholery, to biały! Przyjrzyj się uważnie, nie rób głupstw”.

Kilka razy zamrugał powiekami, nie odejmując lornetki od oczu, i znowu uważnie popatrzył. Był pewien, że żołnierze są zbyt rośli, jak na Azjatów.

„To biali. Amerykanie! A może Rosjanie? Rosjanie na pewno mieliby chrapkę na zestrzelonego lotnika. Ale nie, to Amerykanie, poznaję to nawet po tym, jak stoją. Ale w takim razie co robić? Muszę dać im znak. Nie ma mowy, żebym dostał się tam na dół szybciej niż w pół godziny.

Wystrzelę. Ale nawet jeśli usłyszą co nie jest takie pewne, nie będą wiedzieli, skąd dobiegł odgłos. Mogę strzelić trzy razy. Na sygnał ostrzegawczy. Ale jeśli go nie dosłyszą, zostanę tylko z dwoma nabojami. Zaraz, lusterko sygnalizacyjne! Tylko gdzie ono jest, do cholery? Chyba go nie wywaliłem?”

Nerwowo przeszukał worek i znalazł wreszcie płytkę z polerowanego metalu, jakieś trzy na cztery cale. W środku miała otwór w kształcie „X”, pewnie do umieszczenia na jakimś urządzeniu sygnalizacyjnym — Pick nigdy się nie zainteresował, jak to działa — a z jednej strony znajdowała się na niej lista kropek i kresek alfabetu Morse’a. Niestety, nigdy też nie zastanawiał się nad tym, jak wysłać sygnały Morse’a lusterkiem sygnalizacyjnym.

W każdym razie dość prosta wydawała się zasadnicza idea: tak odbijać promienie słoneczne, aby zwrócić na siebie uwagę. Szybko udało mu się oświetlić kamienie znajdujące się trochę niżej na stoku, ośmielony więc, spróbował zrobić to samo, tym razem za cel biorąc tył transportera.

Nie mógł dostrzec w dolinie żadnego śladu światła. W prawej ręce trzymając lusterko, lewą przyłożył do oczu lornetkę, ale i teraz nic nie zobaczył.

Natomiast żołnierze cofnęli się w głąb transportowca, który zjechał z dróżki na skraj pola. Pojawił się dżip…

„Amerykańska flaga!!! Bez dwóch zdań”

…jadący z powrotem, a transporter podążył jego śladem. Po chwili nie było ich już widać.

„Niech to jasna cholera!!!”

W odruchu wściekłości major Pickering cisnął przed siebie lusterko sygnalizacyjne. Przez minutę leżał między kamieniami, potem wstał i poszedł szukać nieopatrznie wyrzuconego kawałka metalu.

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin