Konopnicka Maria - Nowele.doc

(112 KB) Pobierz
„Mendel gdański”

„Mendel gdański”

Utwór drukowany po raz pierwszy w „Przeglądzie Literackim” w 1890 r. Bezpośrednią przesłanką do jego napisania była akcja podjęta przez literatów w odpowiedzi na rozruchy antysemickie w Królestwie. (zainicjowała go Eliza Orzeszkowa) Tekst przerósł jednak humanitarne intencje. Mendel stał się postacią tragiczną a jego los - symbolem klęski człowieka domagającego się sprawiedliwości nie litości.

Tytułowy bohater to mądry, stary Żyd, introligator, wychowujący samotnie wnuka sierotę. Wobec pogłosek o groźbie pogromu w mieście Mendel tłumaczy zegarmistrzowi, prymitywnemu antysemicie, jak bardzo czuje się związany z Polską (przeżył tu lata walk powstańczych i represji zaborcy) i Warszawą (nazwisko „Gdański” użyte zostało dla zmylenia cenzury), w której spędził, uczciwie pracując, całe życie. Następnego ranka pijany motłoch rani kamieniem małego Kubusia Gdańskiego. Wprawdzie sąsiedzi stają w obronie Mendla i jego wnuka, a rana chłopca nie jest groźna, w starym, Żydzie umiera „serce do tego miasta”.

·                      Ośrodkiem układu dramatycznego jest postać Mendla - wydarzenia zewnętrzne (m.in. przygoda wnuka) stanowią tło i uzasadnienie jego przeżyć, właściwy dramat rozgrywa się w sferze psychiki. Mendel nie cofa się lękliwie przed podłością, ufając ludziom nie wierzy w powszechną podłość, a dla tych, którzy ją przejawiają, odczuwa pogardę. Wywody starego Żyda są niezwykle rzeczowe, uderzają prostota rozumowania i jednocześnie świadczą o doskonałej znajomości środowiska przez autorkę.

„Miłosierdzie gminy. Kartka z Höttingen”

Nowela ukazała się w 1891 r. na łamach „Kraju”, następnie włączona do zbiorku „Ludzie i rzeczy”. Pomysł fabularny utworu (wrażenia osobiste Konopnickiej z częstych pobytów w Szwajcarii i wspomnienia z lektury korespondencji nadsyłanych do „Świtu” przez T. T. Jeża) przedstawiony został w ramach bardzo silnej dyscypliny realistycznej, posiadającej wagę społecznego dramatu budowanego na zasadzie gradacji napięcia emocjonalnego.

Akcja noweli toczy się w szwajcarskim miasteczku. Tematem utworu jest licytacja, której przedmiotem staje się zbyt stary i słaby, aby zarabiać na życie, mężczyzna. Weźmie go do siebie ten z gospodarzy potrzebujących taniej siły roboczej, który zażąda od gminy najniższej dopłaty. Licytacje wygrywa Probst.

W ekspozycji przywołana zostaje, bardzo sugestywnie, atmosfera dnia codziennego małej mieściny (piękna pogoda, jakby zwolniony rytm czynności mieszkańców). W ten sposób punktem wyjścia staje się uwydatnienie charakteru powszechności, przeciętnego poziomu życia, zainteresowań i reakcji psychicznych kręgu ludzi spokojnych o swój byt, niechętnych wszystkiemu, co narusza uświęcony rytuał czynności i błogą równowagę doznań.

W dalszej części utworu narrator nie określa dokładnie celu zebrania, zamiast tego stopniowo odsłania brutalne reakcje uczestniczących w nim osób, wywołane pojawieniem się głównego aktora dramatu - tragarza Kuntza Wunderli. Opis zachowania starca, jego oględziny i próba sił dokonane zostają w stylu groteskowej pantomimy, której towarzyszy komentarz narratora, bezlitośnie taksującego reakcję sali.

W pewnym momencie znika groteska, wzmaga się ton tragizmu w wyniku nieoczekiwanego przejścia od wieloznacznej poetyki do zupełnie odmiennej stylowo introspekcji przeżyć wewnętrznych bohatera, w wyniku której przesunięta zostaje hierarchia nastrojów i emocji (przyczyna jest pojawienie się na licytacji syna starca).

Jednak to przelotne zamieszanie, wywołane wśród zgromadzonych widokiem syna, ustępuje miejsca rzeczowym rozrachunkom. W wyniku wstrząsu, jakiego doznał Kuntz, następuje gwałtowny spadek jego wartości nabywczej (wulgarne i prymitywne objawy zaniku rozróżnień między stosunkiem do przedmiotu i do człowieka).

Pojawienie się w końcu utworu „znawcy przedmiotu” - znanego z bezwzględności wobec pracowników Probsta, powoduje, że po raz ostatni powraca, uwydatniony w tytule i rozwijany w całym przebiegu akcji, motyw miłosierdzia - tym razem nie w tonie szyderstwa, lecz grozy.

„Obrazki więzienne”.

Utwory powstały w efekcie osobistych obserwacji autorki. Mają cechy reportażu, których autorka nie kryje swego zaangażowania emocjonalnego i bliskiego kontaktu z bohaterami.

„Podług księgi”. Historia Cygana, który po kilkuletnim pobycie w więzieniu podjął próbę ucieczki. Schwytany zostaje oddany pod osąd współwięźniów, którym przewodzi Wiewióra (nadzorca czyni to w imię „humanistycznych” idei, wzorując się na prawie amerykańskim, czując się „inicjatorem nowych idei w społeczeństwie”). Egzekucja doprowadziła jednak do śmierci nieszczęśnika. W trakcie spisywania raportu okazuje się, że jego wyrok skończył się na 2 tygodnie przed ucieczką. O sprawie dowiadują się pozostali więźniowie i odtąd systematycznie nachodzą nadzorcę, by upewnić się o dacie uwolnienia. Nowelkę kończy konkluzja: „O biedny Cyganie! To była twoja pomsta”

„Jeszcze jeden numer”. Narrator, wyraźnie jednoznaczny z autorką, przede wszystkim dzieli się swoimi doświadczeniami z licznych „inspekcji”, wskazuje jak traktować „umizgi” władz więziennych i rozmawiać z osadzonymi, by poznać prawdę o ich losach i móc przynieść ulgę cierpieniom. Po miesiącu od pierwszej wizyty strażnik Jakub zaprowadził swobodnie już poruszająca się po więzieniu dziennikarkę do „nowego numeru”. W ten sposób poznała losy egzotycznej cudzoziemki („Dzikiej”) przywiezionej z wojny tureckiej przez oficera, który doprowadził do jej aresztowania, gdy mu się znudziła. Piękna i nieszczęśliwa dziewczyna nie potrafi zrozumieć, dlaczego tak ją skrzywdzono i powtarza z rozpaczliwym łkaniem „ w imię Boga, pani”.

„Onufer”

(1)Utwór rozpoczyna relacja z dziwacznej sceny w kancelarii więziennej. Jeden z wezwanych do naczelnika więźniów, recydywista Osmólec, usprawiedliwia wszczętą bójkę prowokującym zachowaniem współwięźnia, Onufrego Sęka. Potężny, ale dziwnie przerażony parobek, którego naczelnik skazuje go na dobę pobytu w ciemnicy, błaga o darowanie winy: „Nie sadźcie do ciemnej, panie miłosierdny, bo tam z każdego kąta na mnie patrzy...”. (2) Z akt osadzonego wynika, że w ataku wściekłości zabił swego pracodawcę. Okrutny kupiec od dłuższego czasu obchodził się z nim wyjątkowo okrutnie. Parobek nie porzucał jednak służby, ponieważ przywiązał się do dwunastoletniego sieroty, Julka, który nie mógł odejść ze służby oddany kupcowi na naukę przez opiekuna. Zbieg okoliczności sprawił, że na scenę zabójstwa wszedł chłopczyk. Nieprzytomny Onufer zabił go również. Sąd skazał parobka na 25 lat więzienia. (3) W czasie kolejnej wizyty w więzieniu okazuje się, że Onufer nie żyje. Nękany wyrzutami sumienia, obłąkany rozpacza

.
„Nasza szkapa” Maria Konopnicka Prawdziwe dzieci nędzy, głodzone i porzucone pojawiają się w utworze Marii Konopnickiej pt. "Nasza szkapa". Autorka ukazuje życie trojga dzieci warszawskiego piaskarza. W tle pierwszoplanowych wydarzeń rozgrywa się dramat: powolne umieranie matki i stopniowe pogrążanie się rodziny w nędzę. Narrator wiernie notuje łzy matki oraz złość i przygnębienie ojca. Dzieci próbują dorosnąć do trudnej sytuacji, w jakiej się znalazły, ale jest to niemożliwe. Potrafią one bawić się nawet wtedy, gdy są głodne i zmarznięte. Bracia zdają sobie sprawę z tego, że stracili matkę, ale faktycznie nie potrafią sobie tego uzmysłowić. W utworze tym Maria Konopnicka pokazuje nam, że jej bohaterowie nie są pozbawieni uczuć. Przeciwnie, to normalne dzieci, które niekiedy czują się bezradne i zagubione. Radość, którą potrafią wydobyć z życia, tłumi jednak wszelkie inne uczucia. Smutek pryska, gdy na podwórku znowu pojawia się szkapa. Umiejętność zapominania o troskach i cieszenia się jest podstawową cechą dziecięcej psychiki.

„Dym” Maria Konopnicka W noweli pt.: "Dym" Marii Konopnickiej ukazany jest problem matczynej miłości do dorastającego syna. Akcja utworu została przedstawiona na przykładzie Marcysia, ale nie on jest głównym bohaterem, lecz jego matka. Skromnie towarzyszy ona swojemu synowi, wydaje się być jego cieniem. Cały czas kobiety wypełnia troska o syna, jej życie toczy się w rytmie narzuconym przez zajęcia Marcysia. Życie pary bohaterów toczy się ustalonym rytmem. Dym, przewodni motyw noweli, nieustannie zmienia swe kształty. Jest jakby wyrazem ciągłego, nieświadomego lęku wdowy o swe dziecko, wiąże się z jej osobistymi uczuciami- radością, tęsknotą, miłością. Ta atmosfera utajonego niepokoju osiąga punkt kulminacyjny, którym jest straszny, złowróżbny sen Marcysia. Przerażona matka próbuje uspokoić siebie i syna, ale spokój izdebki został już na zawsze zachwiany. Wkrótce ma miejsce tragiczny finał: śmierć Marcysia podczas eksplozji pieca.

 

1. URBANOWA

Urbanowa – garnki. Trochę jest omylona. Jej syn występuje kiedyś w szopce, gra Herolda. Od tamtej pory, dumna matka o Asnykach już nic nie opowiada, tylko o synu – królu. Każe mu się ubierać w płaszcz i koronę, liczy czas od przedstawienia. Umiera – chłopiec ubrany za Herolda trzyma ją za rękę.

2. BANASIOWA

 

3. MENDEL GDAŃSKI

Utwór rozpoczyna się sceną, w której stary Mendel patrzy na ruch uliczny i analizuje pojawienie się nowych postaci oraz cele drogi poszczególnych przechodniów. Zna on bowiem tę ulicę bardzo dobrze. Wie wszystko o jej przechodniach: dzieciach, śpieszących do szkoły, handlarkach, robotnikach i innych, gdyż już od 27 lat mieszka i prowadzi swój zakład introligatorski w tym właśnie miejscu. Zna wszystko i wszystkich i sam także jest powszechnie znany. W otoczeniu staruszka panuje atmosfera swojskości – na ulicę czy do zakładu rzadko zapuszcza się ktoś obcy. Najbliżsi sąsiedzi: zegarmistrz, student, powroźnik, straganiarka, syn gospodarza – wszyscy żyją ze sobą w ciepłych i życzliwych stosunkach.

Narrator sugeruje, że 67-letniemu staruszkowi jest tam dobrze. Poza takimi oznakami starzenia się, jak zgarbione plecy czy duszności, ma się Mendel Gdański całkiem nieźle. Zresztą kiedy doskwierają mu owe dolegliwości, wyjmuje fajkę i odpoczywa chwilę, paląc. Szczególne znaczenie ma dla niego sam dym, który, snując się, prowokuje do wspomnień. Przypomina się Mendlowi zmarła żona, dzieci, wnuki. Te smutki nosi on głęboko w sercu i próbuje o nich nie myśleć, poświęcając się pracy.

 

Gdy zaprzyjaźniona gospodyni przynosi mu obiad, nie je, ale czeka na małego, dziesięcioletniego wnuka, syna swojej nieżyjącej najmłodszej córki. Wnuczek jest oczkiem w głowie dziadka – widząc jego cherlawą posturę i skłonność do chorób Mendel nieustannie martwi się o jego zdrowie. Po obiedzie chłopiec siada do lekcji, a dziadek wraca do pracy, nieustannie jednak obserwując i dopieszczając małego ucznia.

 

Wszyscy odnoszą się z sympatią i szacunkiem do starego Żyda. Gdy kiedyś wyrostkom przyszło do głowy prześmiewać pod oknem modlitwy szabasowe, zawstydził ich przechodzący ksiądz, który, widząc modlącego się, uchylił kapelusza. Od tej pory nikt nie przeszkadzał Mendlowi.

 

Jednak przedwczoraj zdarzył się pewien niepokojący wypadek – wnuczek wrócił do domu

bez czapki. Początkowo nie chciał powiedzieć, co się stało, ale w końcu wyznał, że zgubił ją uciekając przed chłopcem, który szydził z niego, że jest Żydem. Na te słowa dziadek wpadł w gniew i zaczął wyrzucać chłopcu, że głupi jest, jeśli wstydzi się swojego pochodzenia. Później nieco łagodniej tłumaczył, że jest takim samym mieszkańcem miasta, jak inni, i że bycie

Żydem nie powinno powodować u niego poczucia wstydu. Ukochali to miejsce, jak własne, więc stanowi ono ich ojczyznę. Jednak następnego dnia powrót chłopca ze szkoły wyglądał niespokojnie. Malec wrócił na całe szczęście

zadowolony. Jednak chwilę później pojawił się dependent z głupkowatym zapytaniem, czy wie, że Żydów maja bić. Stary próbował obrócić wiadomość w żart, nie chcąc niepokoić dziecka. Wieczorem z kolei z ta samą nowiną pojawia się zegarmistrz. Na pytanie Mendla, dlaczego mieliby bić wszystkich Żydów, odpowiada, że są oni obcymi. Odpowiedź ta zraniła bardzo dotkliwie starca – pokazując swoje spracowane dłonie, mówi, że uczciwie pracuje i mieszka w Polsce, traktując ją jak swoją ojczyznę. Wywiązuje się dłuższa dyskusja, podczas której stary Żyd odpiera takie zarzuty, jak posądzanie o chytrość i interesowność. Stara się rozumować logicznie i jasno udowadniać słuszność swoich tez, na co głupkowaty zegarmistrz ma jedną odpowiedź: Żyd to jednak zawsze Żyd i do tego obcy. Wskazuje również, że Żydzi strasznie się mnożą. Na to Mendel opowiada dzieje swojego imienia: Mendlem nazwano go, gdyż urodził się jako 15 dziecko w rodzinie i był ich wtedy cały mendel. Wskazuje jednak na zmiany w świadomości Żydów: on sam miał już tylko 6 dzieci, a jego najmłodsza córka tylko jedno (tu pokazuje zegarmistrzowi swojego wnuka – Kubusia). Podkreśla przy tym, że nie tyle powinno chodzić o to, żeby ludzi mało się rodziło, ale o to, żeby oni dużo dobrego robili dla siebie i innych. Przechodzi z kolei do wyjaśniania, dlaczego nazywa się Gdański. Nazwisko sugerujące raczej miejsce pochodzenia bohatera, zawdzięczał faktowi, iż to miasto najbardziej kojarzyło się z Polską, którą tak bardzo kochali jego matka i ojciec: „Nu, co to jest Gdański? To taki człowiek albo taka rzecz, co z Gdańska pochodząca jest... Pan dobrodziej wie?... Wódka gdańska jest i kufer gdański jest, i szafa gdańska jest... Jak uny gdańskie mogą być. tak ja jestem Gdański. Nie jestem paryski, ani nie jestem wiedeński, ani nie jestem berliński - jestem Gdański”. Po udaniu się małego Kuby na spoczynek, Mendel zmienia „taktykę” – nie bagatelizuje już zagrożenia, a stara się dowiedzieć czegoś więcej. Gdy na pytanie o to, kto rozprowadza informacje o zbliżających się prześladowaniach, otrzymuje odpowiedź, że mówią tak „ludzie”, Żyd znów nie może uwierzyć. Mówi, że to nie ludzie, ale

To powiada wódka, to powiada szynk, to powiada złość i głupota, to powiada zły wiatr, co wieje.

Dlatego też on, wierząc w rozwagę mieszkańców miasta, będzie spał spokojnie. Zegarmistrz zbiera się szybko i wychodzi. Mendel nie śpi jednak spokojnie – najpierw idzie zajrzeć do pokoju, gdzie śpi Kuba, a następnie rozmyśla długo, pogrążony w niemej zadumie i smutku. Zmartwiony tak, że wygląda, jakby się w ciągu nocy o 10 lat postarzał.

Następnego dnia Mendel od rana

pilnie pracuje w swoim zakładzie. Był jednak zmęczony nieprzespaną nocą. Dopiero gdy sąsiadka przyniosła mu poranną kawę, ożywił się nieco i poszedł obudzić wnuka, malec bowiem dopiero po jakimś czasie zasnął snem spokojnym i dlatego teraz zaspał. Zdenerwowany malec w obawie, że spóźni się do szkoły, szybko zjadł śniadanie i sposobił się do wyjścia, gdy z progu wepchnął go do izby student. Nadbiegł on z wiadomością, żeby nie wychodzić, bo Żydów biją. Zdenerwowany Mendel rzuca w twarz studentowi swoje żale: zapytuje go, dlaczego małemu nie wolno chodzić po ulicach, gdy on nic nikomu nie zrobił. Student wymyka się chyłkiem, pozostawiając starego bez odpowiedzi. Mendel przeżywa załamanie – narrator relacjonuje, że wygląda, jakby go postrzelono. Jak zahipnotyzowany słucha odgłosów nadciągającego tłumu pijanych „katów”. Zapomina nawet o płaczącym malcu. Przypomina sobie o nim, gdy wystraszone dziecko wtula się w niego. Po chwili do zakładu Mendla wpadają znajome kobiety, każąc skryć się staremu i chłopcu. Przynoszą także obraz Matki Boskiej, bo tam, gdzie widać taki obraz, agresorzy nie wchodzą. Znają one bowiem długo swojego sąsiada i widzą w nim dobrego i pomocnego człowieka. Mendel jest wzruszony tym gestem, ale mówi, że nie chce stawiać krzyża i wstydzić się swojego żydostwa. Jeżeli ludzie ci są prawdziwymi chrześcijanami, to przed napaścią powstrzyma ich powaga siwej głowy starca i niewinność dziecka. Po tych słowach bierze małego za rękę i staje z nim w oknie swej izby.

 

Jego heroiczna postawa rozsierdza tłum, który interpretuje takie zachowanie jako wyraz buty i zniewagi. Wypływa z nich „czyste” zwierzęce okrucieństwo. Rzucony przez kogoś kamień trafia chłopca w głowę – zajmują się nim kobiety. Stary tymczasem stoi w oknie, płacząc i modląc się. Agresorzy rzucają się do ataku. Jednak na drodze staje im student, nie pozwalając napaść na Żyda. Tłum zaczyna się cofać. Przez otwarte okno student wskakuje do środka i zastępuje w oknie Mendla. Tłum wściekły odchodzi nie zrobiwszy nikomu nic więcej.

 

Tego wieczora nikt w domu

Mendla nie pracował ani się nie uczył. Mały gimnazjalista leżał z obandażowana głową, a przy jego łóżku czuwał student. Mendel tymczasem milczał w kącie izby. Postawa ta zdenerwowała studenta. Wskazuje on, że przecież nikt nie umarł, że mały szybko wyzdrowieje i nie ma po czym rozpaczać. Po chwili milczenia staruszek odpowiada, że on ma po kim odprawiać modły żałobne. Umarło bowiem w nim uczucie, które pielęgnował przez 67 lat swojego życia, tzn. miłość do miejsca, w którym mieszka. Jego serce

umarło dla tego miasta.

Opracowanie: Mimo optymistycznych akcentów (istnienie ludzi skorych do pomocy) nowela ma zdecydowanie pesymistyczną wymowę. Tragiczny finał jest sugestywną oceną antysemityzmu. Stanowi także swoistą refleksję nad przyszłością

do jakiej prowadzą antyżydowskie wystąpienia. Puenta jest niezwykle sugestywna „Nu, u mnie umarło to, z czym ja się urodził, z czym ja sześćdziesiąt i siedem lat żył, z czym ja umierać myślał…Nu u mnie umarło serce do tego miasto”.

 

Jak pisze Grodzka „Mendel stał się kreacją tragiczną, a jego los przejmującą klęską człowieka domagającego się prawa, a nie litości” (Tamże). Wymowa utworu jest głęboko humanitarna, Konopnicka podkreśla wartości

ogólnoludzkie, które powinny być determinujące w ocenie każdego człowieka. Wyrazem takiego przekonania jest przeświadczenie Żyda, że prawdziwi chrześcijanie uszanują powagę starości i niewinność dziecka. Rozczarowanie okazuje się niezmiernie bolesne.

W utworze widoczne są jaskrawe przeciwstawienia, np. wrodzona mądrość Mendla skontrastowana jest z głupotą mającego o sobie zbyt wysokie mniemanie zegarmistrza. Bezduszności i okrucieństwu tłumu przeciwstawia się heroizm moralny i wrażliwość na krzywdę ludzką jednostek, np. studenta czy Janowej. Dzięki tego typu zabiegom nie jest konieczny umoralniający komentarz odnarratorski – głupota sama się ośmiesza, a okrucieństwo przegrywa. Utwór stanowi tym samym bardzo krytyczna analizę nienawiści i uprzedzeń Polaków w stosunku do Żydów. Nieszczęście, jakie spotyka tak dobra osobę, jaką jest Mendel, nie może nie wzruszyć czytelnika.

Żyd i Warszawianin: Konopnicka szkicuje statyczny portret bohatera, który dynamizuje się w kilku momentach. Tragedia Mendla nie jest dzięki temu efektem biernego poddania się okrucieństwu losu. Pierwszym istotnym wydarzeniem jest rozmowa z wnukiem, gdy ten uciekł, bo ktoś wołał za nim „Żyd”. Jest to niejako pierwszy moment walki o ocalenie swej wiary. Mendel w tej krótkiej scenie przekonuje Jakuba nie tylko o szacunku jaki trzeba żywić wobec własnego pochodzenia, ale i o przynależności do Warszawy. W Mendlu rodzi się jednak niepokój o wartości

moralne, którym był wierny przez całe życie

. Wspomniany niepokój apogeum swoje osiąga w trakcie rozmowy z zegarmistrzem. Zegarmistrz bowiem podobnie jak wcześniej napotkany dependent przekazuje informację o zbliżającym się pogromie Żydów. Robi to w sposób mechaniczny, nie potrafi podać żadnych argumentów natury etycznej czy choćby intelektualnej. Dowodzenie Mendla staje się bardziej klarowne w zestawieniu z wcześniej wymienionymi postaciami. Jest ono odzwierciedlaniem argumentacji pozytywistów zwalczających nienawiść rasową. Mendel w rozmowie z zegarmistrzem upomina się o równość praw i możliwości życiowych dla ludzi różnych ras i wyznań. Jako argument służy mu odwołanie się do wspólnego trudu włożonego w rozwój ojczyzny. Żydowski rzemieślnik stwierdza, że za przynależność do narodu zapłacił pracą swych rąk. Dodatkowo odwołuje się do niedawnej powstańczej historii Polski by wzmocnić swe „wystąpienie”. Wspomina ciężar walk, w których Żydzi walczyli razem z Polakami. Argumenty natury historycznej oraz ogólno-etycznej wspierają też te natury najbardziej osobistej. Wzruszenie wzbudzają bowiem wspomnienia ubogiego dzieciństwa. Wywód Mendla pozbawiony jest górnolotnego patosu, jest rzeczowy i ujmuje prostotą rozumowania. „Sprawa Mendla nie jest anonimowa, lecz do najdrobniejszych odcieni osobista, a skalę postaci wyznacza głębia przeżyć bez pomocy koturnu i maski” (A. Brodzka, Maria Konopnicka, Warszawa 1965, s. 166). Kulminacją dynamizacji postaci Mendla jest końcowa scena noweli. Dumny ze swego pochodzenia Żyd staje w oknie. „Tę heroiczną odwagę starca, to nieme odwołanie do uczuć ludzkich tłumu wzięto za zniewagę”. Choć pogrom nie dotknął w dosłownym sensie starszego Żyda to jednak poniósł on klęskę ostateczną. Żydowski rzemieślnik, kochający swoje miasto, został przez fanatyczny tłum odarty z najcenniejszej wartości – poczucia wspólnoty z lokalną społecznością.

4. PANNA FLORENTYNA

Kruchta - przedsionek przy wejściu do kościoła. Dawniej obowiązywała zasada, że nie ochrzczeni i ludzie odbywający pokutę mieli wstęp tylko do tej części świątyni. Zbierali się tam też ludzie żebrzący.

Opowiada pracodawczyni Florentyny, którą spotkała. Panna Florentyna ukrywa fakt swego panieństwa – w kamienicy za wdowę się podała (po urzędniku; w sumie ojciec też był urzędnikiem, magistrem). Zawsze to jakoś porządniej, panna to hołota. Kobieta mówi, że ma na tydzień pracę – szycie. Florentyna chce w domu szyć – bo to porządniej. Ale w domu zimno, przyjdzie do zakładu, tylko w domu powie, że  będzie dawać lekcje  - tak porządniej. Idą zobaczyć miejsce pracy – Florentyna mówi stróżowi Walentemu, że jakby co idzie na obiad do Frascati, bo jest proszona. On wątpi czy kogo to będzie obchodzić. Potem rozmawiają o szyciu – jest do bielizna dla dzieci (Flora nie umie szyćJ). Okazuje się, że matka panny nie żyje – ta cieszy się z tego powodu – jest tak lepiej dla niej i dla matki. Potem opowiada historię matki – matka podupadła na honorze, siedziała w kruchcie u Bernardynów z babami i dziadówkami.

Florentyna wróciła ze szpitala do domu, okazało się, że matki nie ma. Poszła jej szukać, zaszła do kościoła – matka siedziała w kruchcie. Aż padła krzyżem pod chórami, potem przycisnęła się do ściany i słuchała co dzieje się w kruchcie. Matka zaczęła żebrać. Dziewczyna podleciała do matki i wyciągnęła ją na ulicę. Opuściła ul. Złotą i przeprowadziła się na Dobrej – mieszkała tam sama hołota. Poszła do szwalni, wraca – matka z babami o ich biedzie rozmawia. Dziewczyna zawołała matkę, zrobiła jej awanturę. W nocy się płacząc i przytulając pogodziły. Rano Florentyna opowiadała matce co u pani naczelniczki przy stole mówili o książkach itede. Matka się rozzłościła. Były biedne i nie rozumiała dlaczego miały się z tym kryć – Florentyna ciągle ją uciszała.

5. MIŁOSIERDZIE GMINY

Zegar gminy lada moment pokaże godzinę dziewiątą. Gromadka ludzi czeka przed kancelarią na przybycie radcy Storcha. Widzą już jego filcowy kapelusz i laskę ze srebrną gałką. Obserwują, jak rozmawia z sędzią przy kawiarni Gehra. Ludzie, wciąż czekając, nawiązują rozmowy, pozdrawiają się wzajemnie. Jedni wchodzą wprost do kancelarii, inni siadają na słupkach przed nowym budynkiem i podziwiają go. Jest to szary, prosty, niemal kwadratowy gmach  ma na płaskim dachu niską, żelazną balustradę o złoconych gałkach, a na fasadzie cztery pilastry i pamiątkową tablicę z napisem. Napis ten; błyszczący wesoło złoceniem swych liter, przyciąga oczy ludzkie. Każdy prawie z przybyłych podnosi głowę i odczytuje go z powagą . Każdy z mieszkańców jest dumny z kancelarii, ponieważ ofiarował jakąś sumę na jej budowę, a dom stanowi wspólną własność

mieszkańców i gminy. Uwagę przyciąga też zegar.

Nikt się zbytnio nie śpieszy. Każdy czuje się tu dobrze, dlatego przyszedł w stroju, w jakim pracuje: rzeźnik Wallauer przyszedł w różowym dymkowym kaftanie, Jan Blanc, rymarz z Hösehli, w zielonym kitajkowym fartuchu, spiętymi na mosiężną haftkę z łańcuszkiem; wielu mimo rannego chłodu stawiło się na zebranie w kamizelkach tylko; wdowa Knaus, jak szła z targu, tak wstąpiła z koszykiem ogrodowizny i z nową szczotką pod pachą. A cóż? Wszak tu wszyscy swoi. Gdy zegar wieży Nowego Münsteru wybija trzy kwadranse, pojawia się radca razem ze swoim psem, seterem. Za radcą do kancelarii wchodzą czekające gromadki ludzi.

 

Od początku dzielą się na dwie grupy: zainteresowanych – tłoczących się przy żółtych drewnianych balaskach oddzielających część urzędową od nieurzędowej oraz ciekawych, którzy zajmują miejsce na ławkach rozmieszczonych dookoła sali. Taki podział nie jest jednak ostateczny, każdy może się namyślić i zabrać głos. Ważniejsi zawsze są „zainteresowani”, choć zazwyczaj jest ich mniej.

 

Obecni są: powroźnik Sprüngli, który się niedawno z wdową ożenił i warsztat

chciał rozwinąć; jest Kägi Tobiasz, właściciel piwiarni "Pod Zieloną Różą"; jest piekarz Lorche; jest oberżysta z Mainau; jest Dödöli, właściciel winnic; jest Wetlinger Ürban, słodownik; jest Tödi Mayer, ślusarz; jest kotlarz Kissling; jest ogrodnik Dörfli, jest stolarz Leu Peter i kilku innych jeszcze . Każdy z nich potrzebuje pomocy przy codziennej pracy i każdy ma świadomość, że tu mogą zdobyć najtańszą siłę roboczą. Do owej grupy dołączyła jeszcze wdowa Knaus. Od czasu, gdy jej syn się ożenił potrzebuje pomocy; chętnie „z dobrego serca” wzięłaby do siebie jakiegoś biedaka, ale przecież „niedołęgi” za darmo w domu

trzymać nie będzie, a zresztą nie na darmo gmina ma fundusze przeznaczone na pomoc ubogim. Brakuje oczekiwanego przez wszystkich Probsta. W końcu radca – młody jeszcze, okazały szatyn z niewielką łysiną, mięsistą twarzą, rudawym wąsem, otwartym, jasnym spojrzeniem –jest gotowy do rozpoczęcia posiedzenia sekcji dobroczynności. Rozpoczyna licytację płomiennym przemówieniem, wychwalającym opiekuńczość ustaw gminy wynikającą z niezwykłego miłosierdzia jej mieszkańców. Jest to powód do chluby, bowiem często niesprawiedliwe, krzywdzące prawo w tej właśnie gminie zostało zastąpione przez miłosierdzie, które wyraża się w przygarnianiu nędzarzy, opuszczonych i dawaniu im szansy na lepsze życie. Radca kończy swoje przemówienie słowami:  - Tak jest, moi panowie! piękne nasze ustawy wygnały z ziemi naszej żebraninę, a wprowadziły do niej miłosierdzie. Nie ma już opuszczonych! Nie ma już nędzarzy! Gmina jest ich matką, gmina jest ich żywicielką. Oto jest starzec niezdolny do pracy. Kto z panów chce go wziąć do siebie? Niejedną posługę mieć można jeszcze z niego. Gmina nie wymaga, by jej członkowie czynili to darmo. Gmina gotową jest, podług ustaw swoich, przyczynić się do utrzymania tego starca . Potem nakazuje woźnemu wprowadzić kandydata, przebywającego do tej pory w małym, ciasnym pomieszczeniu służącym niegdyś za kozę. Zebranym ukazuje się postać dobrze znanego, starego tragarza Kuntza Wunderli. Pojawienie się mężczyzny wywołuje falę niezadowolenia, ponieważ jego kiepski wygląd zdaje się sugerować, że z tego człowieka nie będzie już pożytku. Kuntz jest niesamowicie wychudły, z trzęsącą się głową, zgiętymi ku przodowi kolanami, grzbietem zgiętym w pół, drżącymi, zgrabiałymi rękami kurczowo trzymającymi się uchwytów, by nogom

pomóc stawiać kroki.

 

Kandydat jest bardzo wzruszony. Ponieważ nie wie, kto zostanie jego panem chce zachęcić wszystkich do licytacji. Chociaż jego oczy są stroskane, próbuje im nadać filuterny wygląd; chce pokazać, że jeszcze do czegoś się nadaje, nie stracił wszystkich sił, nie będzie darmo jadł chleba. Mimo tych wysiłków głowa trzęsie mu się coraz mocniej, ręce szukają podpory, a oczy zachodzą łzami; ale na twarzy wciąż pozostaje uśmiech. Zaczyna przekonywać do siebie przypatrujących mu się ludzi. Rzeczywiście wygląda nienajgorzej z ogoloną twarzą (dzięki brzytwie woźnego), w pożyczonym od woźnego kubraku i niebieskiej chustce. Co prawda będzie musiał oddać te przedmioty zaraz po licytacji, ale przecież gminie zależy na tym, aby kandydat zrobił jak najlepsze wrażenie, w przeciwnym razie mógłby nie znaleźć się „amator” na przyjęcie pod swój dach kogoś takiego. Zaczyna się dyskusja. Kissling zwraca uwagę, że stary ledwo się trzyma. Tödi Mayer pyta Kuntza ile ma lat. Wunderli odpowiada szybko, że ma siedemdziesiąt cztery, dobrze wiedząc, że skończył już osiemdziesiąt dwa. Oberżysta nakazuje pokazać mu zęby, co wywołuje śmiech publiczności – te akurat ma zdrowe. Następnie każą mu machać pięścią; podczas tego ruchu słychać trzask stawów. W końcu, zwracając uwagę, że największym jego problemem są chore nogi polecają mu maszerować; wszystkich bawi ogromny wysiłek staruszka. Pomimo usilnych prób, nogi

odmawiają posłuszeństwa, co wywołuje jeszcze większe salwy śmiechu wśród zgromadzonych; nawet siedzący w ławkach podeszli do balasek i śmieją się do rozpuku. Kuntz stara się bardzo, patrzy przed siebie i nagle w końcu sali dostrzega twarz syna, patrzy na swe dziecko jak urzeczony. To niespodziewane spotkanie zawstydza go jeszcze bardziej. Nie chce, by syn brał udział w licytacji. Zaczyna się trząść niczym liść na wietrze. Dobrze, że woźny pcha go i podtrzymuje jednocześnie. W końcu Wunderli zbiera się w sobie i staje na poprzednim miejscu; tu wygląda najbardziej korzystnie. Myśli Kuntza krążą wokół syna – przeraża go trochę zła synowa, ale umarłby wśród swoich i codziennie widziałby wnuki… W tej samej chwili zebrani dyskutują o jego wartości.

Radca wyczekuje na dobry moment i zaczyna licytację. Zachwala, że staruszek posłuży przy lżejszych pracach. Pierwszy zgłasza się powroźnik Sprüngli, żądając dopłaty dwustu franków. Jednak to zbyt wygórowane żądanie. Znów wywiązuje się krótka dyskusja na temat wad i zalet kandydata. W trakcie rozmowy oberżysta przywołuje nazwisko Probsta. Jest on znany w gminie z okrutnego traktowania pracowników. Kissling i Lorche zaczynają rozmawiać o Hänzlim- człowieku, którego Probst „wygrał” na licytacji.

 

Starzec powiesił się po kilku miesiącach pracy - prawdopodobnie z powodu upokorzeń, jakich doznał w domu

gospodarza. Zebranie toczy się dalej. Po dłuższym namyśle sumę stu osiemdziesięciu pięciu franków proponuje piekarz Lorche, ale stawia warunek, że przynajmniej przez najbliższą zimę staruszek ma chodzić w swoim ubraniu. Propozycja ta przeraziła Kuntza, który posiada jedynie łataną, płócienną bluzę. Cenę przebija o pięć franków właściciel winnicy, podtrzymując warunek poprzednika. O następne pięć obniża Mayer pilnie potrzebujący parobka. Wtem z kąta pada suma stu sześćdziesięciu franków. Taka stawka wywołuje zdziwienie i zaciekawienie obecnych. Zebrani na licytacji zastanawiają się, kto ją zaproponował. Okazuje się, że do pierwszego rzędu przeciska się syn kandydata wraz z wnuczkiem starego. W Wunderlim strach miesza się z nadzieją. Wszyscy rozumieją zachowanie syna – za darmo nie stać go na utrzymanie ojca, ale z pomocą gminy z pewnością będzie mu łatwiej.

Po dłuższej chwili ciszy radca zaczyna kończyć licytację, gdy sumę zaproponowana przez syna przebija Mayer. Syn powoli cofa się z pierwszego rzędu, ale wnuczek spostrzega Kuntza i woła go. Syn zniża swoje żądanie do stu pięćdziesięciu franków. Ale Mayer nie ustępuje, proponując cenę niższą o kolejną piątkę. Usłyszawszy to, syn rezygnuje. Zasmucony jest i stary i – co dziwne – Mayer. Próbując jeszcze jakoś się wybronić pyta, czy jopa też należy do staruszka. Ten nie słyszy, o co go pytają, wpatrzony jest w oddalających się syna i wnuczka. Zaciska z całej siły powieki, coś mu żre oczy; słonego coś, gorzkiego.... W końcu usłyszał. Pokazuje wzrokiem na kąt, w którym stoi woźny. Oburzenie udziela się wszystkim. Każą mu ściągać kubrak. Czynność ta przerasta staruszka, potrzebuje pomocy woźnego, który wyzywa go ze złością. Kuntz niezdarnie próbuje rozwiązać chustkę. Fakt, iż nie należy ona do mężczyzny jeszcze bardziej rozsierdza Mayera. Wunderli stoi przed gminą zawstydzony, zgnębiony, odarty z uroku. Szyja jego wydaje się tak cienka, że znów wzbudza powszechny śmiech. - Ecce homo! - odzywa się kotlarz Kissling, który ma brata dozorcę w kantonalnej bibliotece i darmo czytuje książki.Szeroki wybuch śmiechu przyjmuje to porównanie. Większość mniema, iż jest to przymówka do szczytu wznoszącego się poza Mythenami, Dużym i Małym, który się "Esse liomo" zowie, w przeciwieństwie do sękatego Pilatusa; w zgromadzeniu są tacy, którzy górę tę widzieli z bliska: Stary nie ma wprawdzie żadnego podobieństwa do jakiegokolwiek szczytu, ale jest to tym śmieszniejsze! W końcu Mayer cofa słowo, nie zważając na protest radcy argumentuje, że woźny nie przybił jeszcze, więc transakcja nie uprawomocniła się.

 

Urzędnik próbował udobruchać Mayera, ale w tej chwili tryumfalnie wszedł oczekiwany przez wszystkich Probst. Spóźnienie tłumaczy tym, że zachorował jego parobek, w związku z czym sam musiał rozwieźć mleko. Zza okna odzywa się pies zaprzężony do wózka pełnego blaszanek z mlekiem. Probst budzi uznanie zgromadzonych. Obejrzawszy kandydata podaje swoją cenę: sto dwadzieścia pięć franków. Zapada cisza. Radca jest zachwycony, upewniwszy się, że nikt nie przebije tej ceny sprzedaje Kuntza Probstowi.

 

Chwilę później Wunderli stoi obok psa u dyszla mleczarskiego wózka, trzęsąc głową i drżącymi rękami próbując przełożyć przez siebie parcianą szleję.

Opracowanie:

Tytuł - Tytułowe miłosierdzie gminy w kontekście całego utworu nabiera ironicznego znaczenia. Wielokrotnie pojawia się w ustach mieszkańców. Wdowa Knaus przywołuje boskie miłosierdzie, gdy rozmyśla o pieniądzach

, jakie można zarobić na przyjmowaniu starców. Radca w swojej mowie nazywa ustawy wprowadzone w mieście wyrazem chrześcijańskiego miłosierdzia, wzburzony Tödi Mayer, kiedy odkrywa oszustwo podczas licytacji wykrzykuje: –Człowiek ma miłosierdzie (...) bierze sobie za marny grosz taki ciężar na kark, ale chce żeby interes rzetelnie był robiony. Miłosierdziem mieszkańcy nazywają swoje okrucieństwo, upokarzanie osób starych i schorowanych, handel ludźmi, traktowanymi jak tania siła robocza. Haniebne czyny, ubrane w piękne słowa, mają wydać się mniej odrażające. Działaniami bohaterów kieruje jedynie chęć zysku, choć może niektórzy nadal wmawiają sobie rzekome „miłosierdzie”. Pieniądz stanowi tu wartość

nadrzędną. Radca Storch, oburzony zbyt wysoką, jego zdaniem, stawką, jaką miałaby dopłacić gmina, mówi: Miłosierdzie, moi panowie, jest dla niej rzeczą świętą, ale i w miłosierdziu miarę zachować należy. W kontekście bezmyślnej brutalności mieszkańców gminy tytuł zamienia się w szyderstwo.

Obraz poniżenia starego człowieka -

Licytacja nędzarza stanowi centrum dramatycznych wydarzeń Miłosierdzia gminy.

 

Gmina Hottingen należy do bogatych szwajcarskich miejscowości. Istotnie obywatele z profesją czują się tu swobodnie. Tylko ci, którzy nie są w stanie sprostać stawianym wymaganiom, okazują się wyłączeni ze strefy dobrobytu. Nie należą do prawdziwego społeczeństwa. Funkcjonują w nim na innych zasadach. Żebracy przeszkadzają „szacownym” mieszkańcom, dlatego gmina wprowadziła zwyczaj przekazywania pewnej sumy na ich utrzymanie gospodarzom, którzy przyjmą ich pod swój dach. Kwota ustalana jest podczas upokarzającej licytacji. Takim licytowanym kandydatem, wyrzuconym poza nawias społeczeństwa jest Kuntz Wunderli. Mieszkańcom gminy, zebranym w kancelarii, ukazuje się:

(...)naprzód głowa, dygocąca na cienkiej, wychudłej szyi, potem kolana ku przodowi zgięte, potem stopy resztką obuwia ozute, potem ręce zgrabiałe i drżące, które się uszaków drzwi z obu stron chwytają, żeby dopomóc nogom

przez próg, a wreszcie. grzbiet w pałąk zgięty.

. Jakie wrażenie wywołuje jego osoba wśród zebranych?

- To kandydat? Na miłosierdzie boskie, cóż to za kandydat? Któż to weźmie do siebie takiego trupa? Co za pomoc z tego komu? Co za wyręka? No, no! Ciekawa rzecz, co też gmina dać myśli za wzięcie tego próchna! A toć to skóra i kości! Nic więcej!

Człowiek jest od początku traktowany jak rzecz, trup, próchno.

Człowiek się jak każda rzecz zużywa, a zużyty cięży

. Kuntz stara się dobrze sprzedać, uśmiecha się, usiłuje wyprostować, pokazać, że „może być jeszcze dobrym narzędziem pracy”. Staje przed swoimi panami upokorzony, wycieńczony, w zbyt dużym ubraniu, nikt nie zwraca uwagi na łzy płynące z oczu starca.

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin