HARRY HARRISON-Planeta Smierci 2.pdf

(663 KB) Pobierz
702263464 UNPDF
Harry Harrison
Planeta Śmierci 2
Rozdział 1
- Chwileczkę - powiedział Jason do mikrofonu, odwrócił się na chwilę i zastrzelił szarżującego
diabłoro-ga. - Nie, nie robię nic ważnego. Zaraz przyjdę i może będę mógł ci pomóc.
Wyłączył mikrofon i obraz radiooperatora zniknął z ekranu. Kiedy mijał nadwęglonego diab
łoroga, bestia w ostatnich przebłyskach swego wrednego życia zgrzytnęła rogami po jego
metaloplastykowym bucie. Jason kopniakiem zrzucił cielsko z muru w leżącą poniżej dżunglę.
Meta zerknęła na niego, uśmiechnęła się i znów zaczęła wpatrywać się w tablicę kontrolną.
- Idę na wieżę radiową kosmoportu - oznajmił Jason. - Na orbicie jest jakiś statek, który stara się
nawiązaćłączność, ale używa jakiegoś nieznanego języka. Może będę mógł pomóc.
- Pośpiesz się - odparła Meta i sprawdziwszy szybko, że wszystkie lampki świecą zielenią,
odwróciła się na krześle i objęła go. Jej ramiona były muskularne i silne jak u mężczyzny, ale
wargi miała gorące, kobiece. Oddał jej pocałunek, ona jednak wyswobodziła się równie szybko,
znowu całą uwagę poświęcając systemowi alarmowo-obronnemu.
- W tym cały problem z Pyrrusanami - powiedział Jason. -Zbyt duży współczynnik wydajności. -
Pochylił się i ugryzł ją delikatnie w kark, ona zaś roześmiała się i klepnęła go żartobliwie, nie
odrywając wzroku od indykatorów. Odsunął się, ale nie dość szybko i wyszedł, rozcierając st
łuczone ucho. - Damski ciężarowiec! - mruknął pod nosem.
Radiooperator dyżurował w wieży kosmoportu sam. Był to nastolatek, który nigdy dotąd nie
opuszczał planety i w związku z tym znał jedynie język pyrrusański, podczas gdy Jason, dzięki
swej karierze zawodowego gracza., władał wieloma językami, a niektóre tylko rozumiał.
- Jest teraz poza zasięgiem - powiedział operator. - Zaraz znowu się pojawi. Mówi jakoś inaczej. -
Włączył głośnik i przez trzask zakłóceń atmosferycznych zaczął przebijać się obcy głos.
- ...jeg kań ikkeforsta... Pyrrus, kań dig hor mig...?
- Nie ma sprawy - stwierdził Jason, sięgając po mikrofon. - To nytdansk, mówią nim na większo
ści planet regionu Polaris. - Przycisnął włącznik.
- Pyrrus til rumfartskib, odbiór - powiedział. Natychmiast w tym samym języku nadeszła
odpowiedź:
- Proszę o zezwolenie na lądowanie. Jakie są wasze koordynaty?
- Nie zezwalam lądować i stanowczo zalecam poszukać sobie zdrowszej planety.
- To niemożliwe. Mam wiadomość dla Jasona dinAlta i poinformowano mnie, że znajduje się
tutaj.
Jason spojrzał na potrzaskujący głośnik z nowym zainteresowaniem. - Informacja prawdziwa, tu
dinAlt.
Co to za wiadomość?
- Nie mogę przekazać otwartym kanałem łączności. Schodzę po waszym sygnale kierunkowym.
Czy dostanę instrukcje?
- Czy zdaje sobie pan sprawę, że zapewne popełnia pan samobójstwo? To najbardziej śmierciono
śna planeta w całej galaktyce i wszystko co żyje, od bakterii po pazurosokoły, które są rozmiarów
pańskiego statku, jest wrogie człowiekowi. Mamy teraz coś w rodzaju zawieszenia broni, ale dla
kogoś z zewnątrz, takiego jak pan, to pewna śmierć. Czy mnie pan słyszy?
Odpowiedzi nie było. Jason wzruszył ramionami i spojrzał na ekran radaru podejścia.
- Cóż, to pańska głowa nie moja. Proszę jednak nie mówić wydając swe przedśmiertne tchnienie,
że pana nie ostrzegaliśmy. Sprowadzę pana do lądowania, ale tylko pod warunkiem, że
pozostanie pan na statku. Przyjdę sam, w ten sposób będzie pan miał pięćdziesiąt procent szansy,
że system odkażania śluzy pańskiego statku zdoła zniszczyć miejscową mikrofau-nę i mikroflorę.
- Zgoda - nadeszła odpowiedź - wcale nie mam ochoty umierać, tylko chciałbym przekazać
wiadomość.
Jason sprowadzał statek, obserwował jak wyłania się z niskiej warstwy chmur, zawisa i rufą w dół
702263464.002.png
opada wreszcie ze zgrzytliwym łoskotem. Amortyzatory wygasiły większą część siły uderzenia,
ale mimo to statek miał wygięty wspornik i stał wyraźnie przechylony na bok.
- Koszmarne lądowanie - mruknął radiooperator i odwrócił się w stronę swej aparatury, zupełnie
nie
interesując się przybyszem. Pyrrusanie nie odznaczali się czczą ciekawością.
W przeciwieństwie do Jasona. Ciekawość sprowadziła go na Pyrrusa, wplątała w planetarną wojnę
i prawie zabiła. Teraz zaś ciągnęła do statku. Kiedy zdał sobie sprawę, że radiooperator nie
zrozumiał jego rozmowy z obcym pilotem i nie wie, że Jason ma zamiar wejść na pokład, zawaha
ł się przez moment. Jeżeli grożą mu jakieś kłopoty, nie może liczyć na żadną pomoc.
- Sam dam sobie radę - powiedział do siebie ze śmiechem i gdy uniósł rękę, pistolet wyskoczył z
automatycznej kabury umocowanej do wewnętrznej strony jego przegubu i wpadł prosto do d
łoni. Palec wskazujący był już przygięty i gdy pozbawiony osłony język spustowy trafił weń,
huknął pojedynczy strzał spopielając odległego lianooszczepnika.
Był dobry i wiedział o tym. Nie miał najmniejszych szans, by osiągnąć poziom rodzimego
Pyrrusanina, który urodził się i wychował na tej planecie śmierci o podwójnej sile ciążenia, ale by
ł szybszym i bardziej śmiercionośnym przeciwnikiem niż jakikolwiek człowiek spoza Pyrrusa.
Podołałby każdemu problemowi, który by wyniknął - a mógł się tego spodziewać. W przeszłości
bywało już, iż wywiązywały się różnice zdań pomiędzy nim a policją, czy też innymi władzami
planetarnymi. Z drugiej jednak strony nie mógł sobie wyobrazić, że komukolwiek zechciałoby si
ę wysłać policję w przestrzeń międzygwiezdną tylko po to, aby go aresztować.
Po co przyleciał ten statek?
Na rufie kosmolotu widniał numer rejestracyjny
i skądś mu znany znak rozpoznawczy. Gdzie go już widział?
Jego uwagę odwróciło otwarcie zewnętrznego włazu śluzy. Wszedł do środka i gdy tylko luk
zatrzasnął się za nim, zamknął oczy, podczas gdy ultradźwięki i promieniowanie nadfioletowe
cyklu odkażającego robiły co w ich mocy, by zniszczyć rozmaite formy życia, które mogły się
znajdować na powierzchni jego ubrania. Proces ten wreszcie się zakończył i gdy wewnętrzny luk
zaczął się otwierać, przywarł mocno do niego, gotowy przeskoczyć przez właz natychmiast, gdy
tylko zdoła się przezeń przecisnąć. Jeżeli miała tu być jakaś niespodzianka, to sam chciał być jej
autorem.
Gdy znalazł się za drzwiami, poczuł nagle, że pada. Pistolet wskoczył do jego dłoni i Jason zdołał
unieść go, kierując lufę w stronę człowieka w skafandrze siedzącego w fotelu pilota.
- Gaz... - zdołał tylko powiedzieć, zanim stracił przytomność i runął na metalowy pokład.
Świadomość powróciła przy akompaniamencie koszmarnego bólu głowy. Jason poruszył się,
skrzywił z bólu, a kiedy otworzył oczy, przeraźliwie rażące światło sprawiło, że szybko znowu
zacisnął powieki. Czymkolwiek go załatwiono, musiał to być jakiś szybko działający i szybko
utleniający się preparat. Ból głowy przekształcił się w delikatne ćmienie i wreszcie mógł otworzyć
oczy nie odnosząc przy tym wrażenia, że ktoś wbija w nie rozpalone igły.
Tkwił w standardowym fotelu pilota wyposażonym dodatkowo w uchwyty krepujące ręce i
kostki nóg. W sąsiednim fotelu siedział mężczyzna, pochylony w skupieniu nad przyrządami
sterowniczymi. Statek leciał i znajdował się dość daleko od Pyrrusa. Nieznajomy pracował przy
komputerze programując przejście do lotu w podprzestrzeni.
Jason wykorzystał tę okazję, by poobserwować tego człowieka. Wydawało mu się, że jest on zbyt
stary na policjanta, ale na dobrą sprawę trudno było określić jego wiek. Siwe włosy miał tak
krótko ostrzyżone, że przypominały myckę, natomiast zmarszczki na wygarbowanej na rzemień
skórze wyglądały raczej na rezultat działania słońca i wiatru niżświadectwo podeszłego wieku.
Wysoki, trzymający się prosto, sprawiał wrażenie nieco niedożywionego, ale Jason wkrótce
zorientował się, że na człowieku tym nie było zbędnego grama. Wyglądało to tak, jakby słońce
paliło go, a deszcz chłostał dopóty, dopóki nie pozostały jedynie kości, ścięgna i mięśnie. Gdy
poruszył głową, muskuły napięły się pod skórą jego szyi jak liny, a ręce na przyrządach
sterowniczych przypominały szpony jakiegoś ptaka. Przycisnął włącznik uruchamiający
sterowanie lotem w podprzestrzeni, potem zaś odwrócił się do tablicy kontrolnej i spojrzał na
Jasona.
702263464.003.png
- Widzę, że się obudziłeś. To byłłagodny gaz. Użyłem go niechętnie, ale tak było
najbezpieczniej.
Gdy mówił, jego usta otwierały się z bezapelacyjną powagą bankowego sejfu. Głęboko osadzone,
lodowato niebieskie oczy spoglądały niewzruszenie spod gęstych, ciemnych brwi. W wyrazie
twarzy i wypowiadanych słowach nie było nawet cienia czegoś, co
sugerowałoby poczucie humoru.
- To nie był zbyt przyjazny gest - rzekł Jason, delikatnie próbując krępujące go więzy. Trzymały
mocno. - Gdybym przypuszczał, że ta ważna, osobista wiadomość sprowadza się do porcji obezw
ładniającego gazu, jeszcze raz przemyślałbym metodę sprowadzenia pańskiego statku do l
ądowania.
- Kto podstępem wojuje, od podstępu ginie - odparł trzaskającym głosem nieznajomy. - Gdybym
mógł pojmać cię w inny sposób, niewątpliwie bym to uczynił. Biorąc jednak pod uwagę twą
reputację bezwzględnego zabójcy, a także fakt, że masz na Pyrrusie przyjaciół, pochwyciłem cię
jedynym możliwym sposobem.
- To bardzo szlachetne z pańskiej strony, bez wątpienia. - To bezkompromisowe przekonanie
rozmówcy o własnej słuszności zaczynało wyprowadzać Jasona z równowagi. - Cel uświęca
środki i tak dalej, to niezbyt oryginalny argument. Wpakowałem się jednak w tę pułapkę z w
łasnej woli i nie mam zamiaru się uskarżać. - “Nie bardzo", pomyślał z goryczą. Następną rzeczą,
jaką powinien zrobić, po tym jak obniósłby tego zgreda na kopach, to samemu kopnąć się w ty
łek za własną głupotę. - Ale jeżeli nie będzie to nadużywaniem pańskiej uprzejmości, to może
zechciałby mi pan powiedzieć, kim pan jest i po co zadał pan sobie tyle trudu,' by wejść w
posiadanie mej skromnej osoby.
- Jestem Mikah Samon. Wiozę cię z powrotem na Cassylię, abyś stanął tam przed sądem i otrzyma
ł wyrok.
- Cassylia... Miałem wrażenie, że znaki rozpozna-
wcze tego statku są mi znane. Sądzę, iż nie powinienem być zaskoczony słysząc, że wciąż są
zainteresowani sprawą odnalezienia mnie. Powinien pan jednak wiedzieć, że z tych trzech
miliardów i siedemnastu milionów kredytek, które wygrałem w waszym kasynie, pozostało już
bardzo niewiele.
- Cassylia wcale nie chce zwrotu tych pieniędzy - oznajmił Mikah włączając autopilota i obracając
się w fotelu. - Nie chce również ciebie, jesteś bowiem ich narodowym bohaterem. Kiedy umknąłe
ś ze swym nieuczciwie zdobytym łupem, uzmysłowili sobie, że nigdy już nie zobaczą tych pieni
ędzy. Uruchomili więc swą maszynkę propagandową i jesteś teraz znany we wszystkich s
ąsiednich systemach gwiezdnych jako “Trzymiliardowy Jason", żywy dowód uczciwości ich
nieuczciwych gier i przynęta dla słabych duchem. Stanowisz pokusę do tego, by grali o pieni
ądze, nie zaś uczciwie je zapracowali.
- Proszę oi wybaczyć, że jestem dziś nieco ociężały umysłowo - rzekł Jason, potrząsając gwa
łtownie głową, by odblokować zatkane zatoki. - Mam niejakie trudności ze zrozumieniem pa
ńskiej wypowiedzi. Nie pojmuję, jaką policję pan reprezentuje, skoro aresztuje mnie pan i chce
postawić przed sądem na podstawie umorzonych oskarżeń?
- Nie jestem policjantem - oznajmił surowo Mikah, zaciskając mocno swe długie palce. - Jestem
człowiekiem, który wierzy w Prawdę - i nic poza tym. Skorumpowani politycy rządzący Cassylia
postawili cię na piedestale. Otaczają czcią ciebie, jeszcze bardziej, jeśli to możliwe, od nich
skorumpowanego człowieka. Ale za twoim obrazem, który stworzyli,
ukrywają jedynie lukrowaną pustkę. Ja jednak mam zamiar ukazać Prawdę i zniszczyć ten obraz,
a gdy to uczynię, zniszczę również zło, które go stworzyło.
- To dość wygórowane plany, jak na jednego człowieka - odparł Jason ze spokojem, którego
wcale nie odczuwał. - Ma pan papierosa?
- Oczywiście, że nie.Na pokładzie tego statku nie ma ani tytoniu, ani alkoholu. I wcale nie jestem
sam - mam współwyznawców. Partia Prawdy jest już liczącą się siłą. Poświęciliśmy wiele czasu i
trudu, by cię wytropić, ale nie na próżno. Szliśmy twoimi grzesznymi śladami w przeszłość, na
Planetę Mahauta, do kasyna “Mgławica" na Galipto, śladami twych rozlicznych, plugawych wyst
ępków, które wywołują obrzydzenie u każdego uczciwego człowieka. Mamy nakazy
702263464.004.png
aresztowania wystawione w każdym z tych miejsc, a w niektórych przypadkach nawet akta i
wyroki śmierci na ciebie.
- Przypuszczam, że nie obraża pańskiego poczucia praworządności fakt, iż procesy te były
toczone zaocznie? - zapytał Jason. - Albo to, że wyłącznie oskubywałem szulerów i kasyna - tych,
którzy żyli z oskubywania naiwnych?
Mikah Samon rozwiał te zastrzeżenia jednym ruchem ręki.
- Zostały ci udowodnione liczne przestępstwa. Żadne wykręty nie zmienią tego faktu. Powinieneś
być wdzięczny, że twoja obrzydliwa kariera w rezultacie posłuży dobrej sprawie. Będzie to d
źwignia, dzięki której obalimy przekupny rząd Cassylii.
- Muszę coś zrobić z tą moją przeklętą ciekawością - oznajmił Jason. - Proszę spojrzeć! - Szarpnął
uwięzionymi przegubami i uruchomione impulsem czujników serwomotory zawyły przez chwilę,
zaciskając pęta na nadgarstkach i jeszcze bardziej ograniczając swobodę ruchów. - Niedawno
cieszyłem się zdrowiem i wolnością, aż tu nagle wezwał mnie pan, bym porozmawiał z nim przez
radio. Wtedy, zamiast pozwolić panu rąbnąć w stok wzgórza, sprowadziłem statek do lądowania i
nie zdołałem opanować chętki wpakowania swego głupiego łba do pułapki. Muszę się nauczyć
przezwyciężać te odruchy.
- Jeżeli miałeś zamiar w ten sposób błagać o łaskę, to było to obrzydliwe - rzekł Mikah. - Nigdy
nie jestem stronniczy ani też nigdy nic nie zawdzięczałem ludziom twego pokroju.
- Nigdy i zawsze, to cholernie długi czas - odparł bardzo spokojnie Jason. - Chciałbym podzielać
pańskie niezachwiane przekonanie co do właściwego porządku rzeczy.
- Twoja uwaga pozwala przypuszczać, że jest jeszcze dla ciebie cień nadziei. Może będziesz
zdolny poznać Prawdę, zanim umrzesz. Pomogę ci, przemówię do ciebie i wyjaśnię.
- Lepszy już szafot - oznajmił Jason zduszonym głosem.
Rozdział 2
- Ma mnie pan zamiar karmić, czy uwolni mi pan ręce, żebym mógł zjeść? - zapytał Jason. Mikah
stał nad nim z tacą nie mogąc się zdecydować. Jason podpuszczał go, bardzo ostrożnie, bo jeżeli
cokolwiek można było zarzucić Mikahowi, to na pewno nie głupotę.
- Oczywiście, wolałbym, żeby mnie pan karmił, byłby z pana wspaniały służący.
- Sam możesz się obsłużyć - odparł natychmiast Mikah, wsuwając tacę w szczeliny fotela Jasona. -
Ale musi ci wystarczyć jedna ręka, bo gdybym cię uwolnił, mógłbyś narobić kłopotów. - Dotknął
przycisku na oparciu fotela i opaska na prawym przegubie odskoczyła. Jason rozprostował
ścierpnięte palce i ujął widelec.
W czasie gdy jadł, jego wzrok nie spoczywał nawet na chwilę. Nie rzucało się to w oczy, poniewa
ż zainteresowanie gracza nigdy nie jest wyraźnie widoczne, ale można wiele dostrzec, jeżeli ma si
ę oczy otwarte, uwagę zaś skierowaną pozornie gdzie indziej - nieoczekiwany widok czyichś kart,
maleńka zmiana wyrazu twarzy, wszystko to może zdradzić, jak silny jest partner. Pozornie błądz
ące bez celu spojrzenie Jasona rejestrowało, szczegół po szczególe, wyposażenie kabiny. Pulpit
sterowniczy, ekrany, komputer, ekran nawi-
gacyjny, sterowanie lotem w podprzestrzeni, schowek na mapy, półka z książkami. Wszystko
zostało dostrzeżone i zapamiętane. Niektóre z tych przedmiotów mogły przydać się w jego
planach.
Jak na razie miał zaledwie początek i koniec pomysłu. Początek - jest uwięziony na statku i wiozą
go na Cassylię. Koniec - nie będzie już więźniem i nie powróci na Cassylię. Brakowało mu tylko
dość istotnego środka. Zakończenie nie zdawało się być chwilowo poza zasięgiem jego możliwo
ści, ale Jason nigdy nie przyjmował do wiadomości, że coś może mu się nie udać. Postępował
zawsze zgodnie z zasadą, że człowiek sam jest twórcą swego losu. Jeżeli działał wystarczająco
szybko - miał szczęście. Jeżeli zastanawiał się nad możliwościami i przegapił okazję - miał pecha.
Odsunął pusty talerz i zamieszał cukier w filiżance. Mikah jadł niewiele, ale zaczynał już drugą
porcję herbaty. Pijąc, patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem. Drgnął lekko, gdy Jason
odezwał się do niego:
- Skoro nie ma pan papierosów w swoich zapasach, to może pan pozwoli, że zapalę mojego w
łasnego? Musi pan wyciągnąć je z mojej kieszeni, bo tak jestem przykuty do fotela, za sam nie
jestem w stanie do niej sięgnąć.
702263464.005.png
- Nie mogę nic dla ciebie zrobić - odparł Mikah nie ruszając się z miejsca. - Tytoń jest środkiem
podrażniającym, rakotwórczym, narkotykiem. Gdybym dał ci papierosa, to tak, jakbym wpędzał
cię w chorobę.
- Nie bądź pan hipokrytą! - warknął Jason, czując wewnętrzne zadowolenie na widok rumieńca
pokrywającego twarz Mikaha. - Przecież elementy rako-
twórcze usunięto z nich wieki temu. A nawet gdyby tak było, to co za różnica? Wiezie mnie pan
na Cassylię po pewnąśmierć. Po cóż więc troszczyć się o przyszły stan moich płuc?
- Nie rozpatrywałem tego pod tym kątem. Po prostu są pewne prawa w życiu...
- Doprawdy? - przerwał mu Jason przejmując inicjatywę. - Nie ma ich tak znów wiele, jak pan
przypuszcza. I wy wszyscy, którzy zawsze marzycie o takich prawach, nigdy nie zastanawiacie się
nad tym problemem wystarczająco długo. Jest pan przeciwko narkotykom. Którym narkotykom?
A co z teiną w herbacie, którą pan pije? Albo z kofeiną? Pełno w niej kofeiny - specyfiku, który
jest zarówno silnym środkiem podniecającym, jak i moczopędnym. Dlatego właśnie nikt nie
znajdzie herbaty w zasobnikach z napojami umieszczonych w skafandrach. W tym przypadku
zakaz ma istotnie swój sens. Czy może pan równie dobrze usprawiedliwić swój zakaz palenia
papierosów?
Mikah chciał się odezwać, ale zamiast tego pomyślał przez chwilę. - Być może masz rację. Jestem
zmęczony i w końcu to nieważne. - Ostrożnie wyjął papierośnicę z kieszeni Jasona i położył ją na
tacy. Jason nie próbował nic zrobić. Mikah z nieco przepraszającą miną nalał sobie trzecią fili
żankę.
- Musisz mi wybaczyć, Jasonie, że próbowałem cię przekształcić zgodnie ze swymi
przekonaniami. Kiedy dąży się do wielkiej Prawdy, mniejsze Prawdy czasami umykają naszej
uwadze. Nie jestem nietolerancyjny, ale mam skłonność do wymagania od innych ludzi, by żyli
według pewnych zasad, które ustanowiłem sam dla
siebie. Pokora jest cechą, o której nigdy nie powinniśmy zapomnieć i dziękuję ci, że mi o tym
przypomniałeś. Poszukiwanie Prawdy jest trudne.
- Nie ma czegoś takiego jak Prawda - odparł Jason. Złość i obraźliwy ton zniknęły z jego głosu,
chciał bowiem wciągnąć swego strażnika do rozmowy. Wciągnąć do tego stopnia, by na chwilę
zapomniał o jego wolnej ręce. Uniósł filiżankę do ust i dotknął wargami herbaty, nie pijąc jednak
nawet łyka. Na wpół opróżniona filiżanka była wspaniałą wymówką dla swobodnej ręki.
- Nie ma Prawdy? - Mikah zagłębił się w myślach.
- Chyba nie mówisz tego poważnie. Cała galaktyka jest wypełniona Prawdą, to kryterium samego
Życia. To coś, co odróżnia Ludzkość od zwierząt.
- Nie ma czegoś takiego jak Prawda, Życie czy Ludzkość. W każdym razie wartości te nie istnieją
w takim sensie, jaki stara się pan im nadać.
Skórę na czole Mikaha pobruździły zmarszczki.
- Może mi to wyjaśnisz - powiedział. Wyrażasz się niejasno.
- To pan się wyraża niejasno. Tworzy nie istniejące byty. Prawda - przez małe p - jest okre
śleniem, wyrażeniem stosunku. Sposobem określenia stanu, narzędziem semantycznym.
Natomiast prawda przez duże P jest wyimaginowanym słowem, dźwiękiem bez znaczenia. Udaje
rzeczownik, ale nie ma desygnatu. Niczego nie przedstawia i nic nie znaczy. Kiedy mówi pan
“Wierzę w Prawdę" w rzeczywistości znaczy to “Wierzę w nic".
- Jesteś w straszliwym błędzie! - rzekł Mikah, pochylając się do przodu z wyciągniętym palcem
wskazującym. - Prawda jest abstrakcją filozoficzną, jednym z instrumentów, którymi posłużył się
nasz umysł, by wydobyć się ponad zwierzęta, jest dowodem, że nie jesteśmy zwierzętami, lecz wy
ższym gatunkiem stworzenia. Zwierzęta mogą być prawdziwe - ale nie znają Prawdy. Zwierzęta
mogą widzieć, ale nie widzą Piękna.
- Wrrr! - warknął Jason. - Nie sposób z panem rozmawiać, a jeszcze trudniej cieszyć się wymianą
jakichś zrozumiałych myśli. Nawet nie mówimy tym samym językiem. Gdybyśmy zapomnieli o
tym, kto ma rację, a kto jest w błędzie, moglibyśmy powrócić do podstaw i przynajmniej uzgodni
ć znaczenie słów, którymi się posługujemy. Na początek - czy może pan zdefiniować różnicę
pomiędzy etyką a etosem?
- Oczywiście. - Oczy Mikaha rozświetlił błysk rozkoszy na samą myśl o czekającym go dzieleniu
702263464.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin